poniedziałek, 31 października 2011

lama


Nasz synek od jakiegoś tygodnia wypluwa obiad. Franek nigdy do żarłoków nie należał, ale po prostu ładnie i sprawnie jadł obiadek przez mamę pieczołowicie pichcony. Żadnych zmian radykalnych w jego diecie nie poczyniłam, dostaje na obiad te same kombinacje mięsno-warzywne, co zazwyczaj, a jednak wypluwa i już. I to z jakim impetem! Wydaje przy tym rozkoszne dla ucha dźwięki, jak gdyby przy tym pluciu chciał się wypowiedzieć na jakiś temat. Szczególnie wydaje się gardzić mięsem pod wszelką postacią, co cieszy niezmiernie mojego męża-jarosza. W zeszłym tygodniu złożyłam broń i kupiłam słoik z obiadem. Odmierzyłam pół porcji, wkroiłam makaronik. Zjadł. Wczoraj natomiast mieliśmy na obiad pyszną rybkę i zmieliłam mu ją z warzywami na ciapkę-papkę, jak za czasów, gdy był Franio ciamkającym dzidziusiem, a nie prawie-roczniakiem, który kawałki owoców i warzyw sam do buźki sobie wkłada i gryzie ładnie ośmioma kieloszkami. No i zjadł tę papkę-ciapkę. Dziś po wypluciu kolejnym (jesteśmy u dziadków), babcia zrobiła mu zupkę ciapkową z warzyw, z kaszką manną i też łaskawie zjadł. Obstawiam, ze to okres przejściowy. Może rozpulchnione dziąsełka tak mu doskwierają, że nie może gryźć? A może to taka chwilowa moda? Ach, mamą być...
PS za 2 tygodnie będziemy mieć nareszcie drzwi.
PS2 A za 3 tygodnie urządzamy roczek!!!!

czwartek, 27 października 2011

"Śpimy z dzieckiem" - moje wrażenia


Czytałam sobie codziennie odrobinę do poduszki na zmianę z mężem. Żałuję, że przeczytałam ją tak późno. Żałuję, że czytałam głupie wypociny Tracy Hogg i usta ze zdumienia otwierałam, taka mądra mi się wydawała. Te metody "podnieś-połóż" czy jakoś tak. Te wywody, że dziecko iluśtamtygodniowe już powinno przesypiać noce, bo ma zapasy energetyczne odpowiednie i łatwy plan wprowadzony. No a jak Twoje nie przesypia, toś matka zła, dziwna, nieporadna, źle do rad się stosująca, łatwy plan nieumiejętnie w życie wdrażająca. Bo wszystkie dzieci, na które genialna Tracy spojrzała jeno, już noce przesypiały. Bo jak dziecko to "poprzeczniak" to coś tam, a jak dziecko to "aniołek" to coś tam. Dziękuję bardzo, już nie dla mnie ta gadka. Jakieś instrukcje zamiast intuicji własnej słuchania.

Ta mała fioletowa książka uporządkowała w mojej głowie to, co od dawna tam się kotłowało nieuporządkowane, miotające się między intuicją matczyną a prawdą oficjalną, przez otoczenie serwowaną. Gdyby to małe arcydzieło wpadło mi w ręce zanim urodziłam Frania, wiele stresów zostałoby mi oszczędzonych. Już nie chodzi nawet o wspólne spanie, bo przecież to indywidualna decyzja i gdyby moje dziecię spało snem sprawiedliwego, to pewnie by z nami sypiać nie zaczęło. Ta książka podaje wiele cennych informacji na temat snu dzidziusiów i mitów z tym snem związanych. Autorka pisze o płaczu dziecka, potępia tzw. "kontrolowanie" płaczu, czyli krótko mówiąc zmuszanie dziecka by wyło w łóżeczku (grrrr, dla mnie zgroza). Dotyka też mitów, które w naszej - europejskiej i zachodniej kulturze funkcjonują. Można powiedzieć, że mity te obala, ku mojej zresztą nieopisanej uciesze. Chyba każda z nas, gdy zostaje mamą, otrzymuje od mam/babć/cioć gratisowy pakiet wspaniałych rad typu "nie noś za dużo bo się przyzwyczai i nie będziesz mieć spokoju" albo "dziecko musi znać swoje miejsce" albo "dziecko powinno zasypiać samo w łóżeczku" albo "dziecko trzeba uczyć dyscypliny" albo "spanie z dzieckiem jest niehigieniczne". I tak dalej, i tym podobne. Albo "dlaczego on tak się budzi w tej nocy???" wygłoszone z miną zafrasowaną. Ech. Szkoda gadać, szkoda nerwów mych, nie warto opowiadać. Kochane koleżanki-blogowiczki co się z pobudkami nocnymi dzieci swoich borykacie, drogie koleżanki, co się z tym problemem nie borykacie, bo dzieci Wasze słodko noc przesypiają, serdecznie Wam wszystkim tę książeczkę polecam. I wcale nie twierdzę, że spanie z dziecięciem ma być na panaceum na wszystkie problemy. Ta książka po prostu koi. Teraz już wiem, że dziecię budzi się, bo jest dziecięciem i tyle. Że jest maleńkie, że szuka mamy obok, że musi do świata tego się przystosowywać każdego dnia, choć ma już, a właściwie dopiero jedenaście miesięcy. Rodzicielstwo bliskości to mój styl już oficjalnie. A gdy książkę skończy mój mąż, sprezentujemy ją naszej koleżance, co bliźniąt się spodziewa. Polecam ją jako świetny prezent dla każdej przyszłej mamy. A co ja biorę na widelec jako następną lekturę? To:



Przetłumaczone na kilkanaście języków, bestsellerowe "W głębi kontinuum" to pionierska książka, która zapoczątkowała na Zachodzie nurt rodzicielstwa bliskości. Właśnie na fali zainteresowania koncepcją kontinuum do łask powróciły chusty i nosidła! Brytyjski Channel 4 uznał ją za jedną z trzech najbardziej wpływowych koncepcji wychowawczych XX wieku.
Jean Liedloff inspiruje do poszukiwania"straconego szczęścia", które sama znalazła wśród Indian z plemienia Yequana, z którymi żyła przez wiele miesięcy. Obserwując ich niesamowity spokój, pogodne usposobienie i umiejętność czerpania radości z codziennych wydarzeń, odkryła, że korzenie tego stanu ducha leżą w sposobie wychowywania przez nich dzieci.

poniedziałek, 24 października 2011

bynajmniej!



Oto słowo-koszmarek, słowo-potworek, słowo-zonk, słowo-wcale-nie-jak-dzwon, które ostatnio słyszę dookoła siebie. Jest kilka osób, w otoczeniu których ostatnio trochę przebywałam i ciągle słyszałam magiczne "bynajmniej"... Niestety, niestety. To słowo działa na mnie jak płachta na byka. Dlaczego??? Bo jest źle używane.

Pamiętam, że już w trakcie studiów natknęłam się kiedyś przez przypadek na świetny artykuł Miodka o wiadomym słowie. Wydawał mi się szalenie zabawny i do dziś żałuję, że go nie skserowałam. Udało mi się znaleźć podobny artykuł w necie i zaraz będę go cytować:) No więc co mnie tak razi??? Otóż nagminne mylenie słowa "bynajmniej" i "przynajmniej". Już nie będę męczyć buły, ze "bynajmniej" to partykuła, odpuśćmy sobie i przejdźmy do konkretów. Chcemy na przykład zapytać naszego rozmówcę, o której ma jutro ważne spotkanie. No i on nam na to: "O ósmej. (u w a g a!) Bynajmniej tak mi się wydaje" (ratunku!)
albo powierza nam ktoś tajemnicę i mówi "Bynajmniej na razie nie mów nic nikomu". (ble!)
A teraz hit przykład: Pytam pana X o której jutro przyjadą, on na to "Nie wiem, ALE bynajmniej przed jedenastą będziemy" - tu wchodzi nam inne zgoła znaczenie słowa-koszmarka, coś w rodzaju "w każdym razie".

Jak zatem poprawnie używać słowa bynajmniej? Np tak:
A:Czy Ty sugerujesz że nie znam zasad gramatyki?
B: Bynajmniej! Uważam, że masz je w małym palcu.

A oto przykłady, które podaje Słownik Języka Polskiego PWN:
Głos miał donośny, ale bynajmniej nie przykry.
Z miłością bynajmniej się nie taił.


A co profesor Miodek dodaje od siebie?
Domyślają się Państwo, że sięgnąłem po te cytaty dla dwu form: bynajmniej i przynajmniej. Pierwsza z nich, fonetycznie podobna do tej drugiej, ale zupełnie co innego znacząca (co chciałbym tysiąckrotnie podkreślić!), od niepamiętnych czasów nęci użytkowników polszczyzny, którym wyraźnie przy tym chodzi o dowartościowanie się językowe. To brzmieniowa postać szczególnie ceniona przez ludzi awansu społecznego - mówię sarkastycznie od lat.


No właśnie, o co chodzi? Chcemy być bardziej "ą" i bardziej "ę"? Myślmy, myślmy i jeszcze raz myślmy, używając naszego pięknego języka, bo takim jest wszak nasz język polski. Przynajmniej tak mi się wydaje. No co? Bynajmniej niczego tu nie sugeruję. Hihi. Oczyściłam się wewnętrznie, pisząc tego posta. Od dawna mi to leżało na wątrobie. Powiem szczerze, że jak słyszę koszmarnie użyte "bynajmniej" to aż chce mi się krzyknąć o tak:)



Albo nawet tak:


Dobrej nocy.

środa, 19 października 2011

Jest!


Dopiero dziś odebrałam i już ciut podczytywałam. Podoba mi się! Czuję, że ta książka całkowicie rozgrzeszy mnie z tego, co jeszcze do niedawna spędzało mi sen z powiek. Teraz śmiało będę się przyznawać do tego, że śpimy z naszym synkiem. Niech się wszyscy gorszą, a co! (jakiś czas temu ja też jeszcze się gorszyłam).

Nie twierdzę, że dziecię nie ma spać w łóżeczku, jeśli umie i lubi. Córka mojej koleżanki w wieku 3,5 mies. była odstawiona od cyca i spała calutką noc. Super. Synek naszych znajomych przesypiał noce w wieku 7 miesięcy. Też fajnie. No a nasz nie przesypia i śpi z nami. Zasypia przytulony do mnie i jest nam z tym dobrze. A od paru dni mamy jeszcze łatwiejsze życie, bo zastosowaliśmy rozwiązanie, które mnie wydawało się genialnym wynalazkiem - sama na nie wpadłam! Po czym gdy poszperałam w necie, to okazało się, że jest to od dawna i szeroko praktykowane. Co mianowicie? Jednej ścianie łóżeczka powiedzieliśmy "do widzenia":) Tak jak tu

i tu

i tu

Ideału jeszcze nie ma, bo z racji tego, że mamy wysokie łóżko, to aby łóżeczko małego było na naszym poziomie, musieliśmy jego pułap podwyższyć i w związku z tym gdy my się kładziemy, to jeśli maluch się obudzi, to biorę go od razu między nas, żeby mieć kontrolę. Innym wyjściem byłoby odkręcenie nóżek od naszego wyra i obniżenie w ten sposób jego poziomu, a wtedy można by obniżyć też poziom łóżeczka. Absolutnym ideałem byłoby ustawienie łóżka i łóżeczka wzdłuż pokoju, aby obok łóżeczka była ściana - tak jak tu

Niestety - niewykonalne, mamy za wąski pokój. Tak więc ideału nie ma i rozmyślam nad tym. Niewątpliwie jednak odstawienie jednej ściany to dla nas rewolucja, bo
--> gdy synuś zapłacze, mogę go przytulić bez wyjmowania go z wyrka
--> łatwiej przekłada się go do jego łóżeczka gdy zaśnie w dużym - tylko siup! i już jest:)

Ale uwaga. Łóżeczko musi być mocno przymocowane do dużego łóżka. My użyliśmy sznurka i skórzanego paska - łóżeczko zostało przymocowane do nóżek naszego wyra. No właśnie... gdyby odkręcić nóżki, to do czego przywiązałoby się łóżeczko? Ach....

Teraz mamy 23:00 i moje dziecko już 3 razy od momentu zaśnięcia (ok 19:30) zdążyło się przebudzić. Nie obwiniam siebie. Niech żyje stoicki spokój matki!!!

środa, 12 października 2011

szczęście

Dziś dowiedziałam się, że moja koleżanka i jednocześnie była współlokatorka jest w ciąży. Mało tego, szczęście jest podwójne:) Nie mogę jakoś w to uwierzyć, trudno mi wyobrazić ją sobie z brzuchem. Po cichu trochę zazdroszczę. Dwójka naraz! Będzie jej ciężko, ale odchowa i będzie miała dwójeczkę. Ach...

Dziwnie jest ten świat urządzony, oczywiście niesprawiedliwie. Znam trzy cudowne kobiety, które starają się bezskutecznie o dzieciątka. Dlaczego im nie wychodzi, a innym tak? Dociera do mnie po raz kolejny, jak wielkie szczęście spotkało mnie i mężusia: mamy dziecko, owoc naszej miłości. Mamy bobasa, który jest wierną kopią taty swego, a do tego jest radością naszą każdego dnia. Do tego staraliśmy się o niego naprawdę krótko, bach-bach można powiedzieć i oto były dwie kreski na teście. Niesamowite. Na co dzień nie do końca sobie to szczęście uświadamiam. Często niewyspana, jedną ręką mieszająca w garnku, a drugą trzymająca dziecię, myśląca co dziś na obiad zrobić z tego co w lodówce i szafkach się znajduje albo gdzie na zakupy wyprysnąć po południu: do Netto czy Biedronki? Albo gdzie moje dwa dyplomy i życie zawodowe? Nie ma tego życia. I wiecie co? Dobrze mi:)

Dobrze mi w domu przy tych garach, dobrze mi się jeździ moim zdezelowanym wózkiem co już trzecie dziecko wozi i dobrze mi się tego bloga pisze, czekając na Miłość Mojego Życia aż z pracy wróci. Wszystko inne nieważne.

Książka na Allegro kupiona jest już w drodze, a u nas pojawił się problem związany ze spaniem małego w dużym łóżku. Otóż wczoraj dziecię się przebudziło dwa razy i sobie po cichu w tym łóżku siadło. Za pierwszym razem zrobił to na moich oczach, gdy wyszłam do przedpokoju męża po pracy witać, więc pół biedy, ale za drugim dość bezszelestnie. Akurat przytulałam się do mężula w kuchni, gdy usłyszałam podejrzany szelest pościeli. Myk do sypialni i co widzę? Piżamowiec sobie siedzi w pościeli i świat ogląda! Oczywiście wyobraźnia podpowiedziała mi czarny scenariusz: 3 sekundy później młody mógł już być na podłodze z rozbitą głową lub gorzej. Łóżko mamy bowiem iście królewskie, wysokie na pół metra. Teraz na każdy drobny szelest lecę do sypialni kontrolować, czy mi nie siada. Spokojna jestem tylko gdy śpi w łóżeczku, ale remonty na górze już go rozbudziły raz i musiałam wziąć go do przytulenia. Czyli już śpi w dużym łóżku... Myślę nad przeorganizowaniem moich wieczorów. Chyba będę robić tak, że gdy mały wyląduje już w dużym łóżku, to będę się razem z nim kłaść i czytać przy małej lampce. Są plusy takiego rozwiązania: w końcu znajdę czas na czytanie. Siedzenie przez monitorem zżera moje wieczory i coś trzeba z tym zrobić. Dobranoc, pchły na noc. Karaluchy do poduchy:)

poniedziałek, 10 października 2011

wiwat lumpex

TU pisałam już kiedyś o mojej słabości do lumpeksów.Czekam na książkę o współspaniu, a w międzyczasie sprzedałam na Allegro kurteczkę Franka, której w ogóle nie nosił, a lumpeksie nabyłam dziś dla niego: 2 pary dżinsów, kurtkę na wiosnę - z Bobem Budowniczym, wspaniała:) - 3 bluzeczki i komplet: czapka, szal i rękawiczki. Wszystko już wyprane i suszy się. Rzeczy jeszcze ciut za duże, ale nasz chłopczyk rośnie tak szybko, że nawet się nie spostrzegniemy, jak będzie w nich baraszkował. Jak dobrze, że istnieją lumpeksy. Nie wyobrażam sobie, że miałabym kupować ciuchy dla maluszka w "sklepowej" cenie. Nasz synunio jest, jak wszystkie dzieci, małym flejtuszkiem. Gdy je, to je całym sobą i całym sobą przebywa też na nie zawsze wymopowanej podłodze. Jak nie uleje, to się oślini itd. Efekt: pralka chodząca u nas bardzo często i dziecię jak mała świnka wyglądające. I co, miałabym kupować ciuchy w Mothercare albo Smyku? Oj nie:)

Wybory za nami i mój kandydat z ramienia PO wszedł do sejmu. Mam sentyment i słabość do niego, kto zgadnie dlaczego?:)

piątek, 7 października 2011

jedna drzemka, prace domowe i moje-niemoje teorie związane z przytulaniem


Tydzień, który właśnie się kończy upłynął nam pod znakiem jednej drzemki. Nie wiem czy to będzie już stała czy też nie, ale muszę rzec, że nawet mi się podobało. Minusy: dziecko ok 18 jest już nie do życia. Jęczy, pełza ciągle za mamą, szybko się nudzi i popada w płacz. Plusy: ok 19-20 zasypia, a mama ma czas dla siebie:) Najpierw je kolację, a później zastanawia się, w co najpierw włożyć swoje zacne ręce. Tak jak ma to miejsce dzisiejszego wieczoru. Dziecię śpi w łóżeczku (ciekawe, jak długo?), a ja właśnie zjadłam byłam moją kolację i będę się brać za wspaniałe prace domowe. Zadania na dzisiejszy wieczór: powiesić pranie, ogarnąć duży pokój, ogarnąć kuchnię i odpalić zmywareczkę, wytrzeć podłogi.

Pogoda w okolicach Poznania dziś prawdziwie ohydna. Odhaczyłam godzinny spacer z młodym. Wyjście na spacer z dziesięciomiesięczniakiem, który najbardziej lubi stać i chodzić za ręce trzymany, wymaga niezłej podbudowy logistycznej. Ubrać najpierw siebie, później przewinąć i ubrać dziecię i jazda. Na ramię torebka przygotowana już wcześniej. Kocyk zniesiony do wózka chwilę przed wyjściem. Klucze na wierzchu. O nie! Mama bez butów. Dziecko na chwilę posadzone na podłodze już ucieka, wycierając polarowymi wyjściowymi spodniami nie do końca czystą podłogę. Mama szybko buty. O nie, jeszcze siku! I tak dalej. Wariantów jest wiele. A co się zimą będzie działo! Ubieranie w kombinezon...uuu.

Dziecię już raz się przebudzić zdążyło w trakcie klecenia przez mnie tegoż posta. Ale jeszcze go do dużego łóżka nie przełożyłam. Pogłaskałam go tylko i śpi dalej. Stało się to, czego nigdy bym się kiedyś nie spodziewała, no ale dziecka nie miałam, to co ja mogłam na ten temat wiedzieć. Chodzi o spanie z synusiem. Spanie we trójkę stało się najwygodniejszym dla nas pod względem życiowym wyjściem. Jeśli chcemy się względnie wyspać, nie ma sensu by mały spał całą noc w łóżeczku. Nie wyobrażam sobie wyjmować i odkładać np. co godzinę prawie dwunastokilowego dziecka do łóżeczka. Łóżeczka, które, dodam, jest już obniżone na ostatni z możliwych poziomów - kto ma takie łóżeczko, ten rozumie o co kaman. A dziecię budzi się częściej lub rzadziej, ale budzi się. Absolutnie rozczulające jest przytulanie się synusia do mnie w nocy. Zrobił się z niego straszny przytulas. Wtula się w mamę, czasami też w tatę i śpi. Małe pulchne rączki obejmujące mnie ciasno są przesłodkie! Czasami jak się przebudzi, głaskam go i przytulam, a on gmera się słodko w miejscu, jakby szukał najwygodniejszej dla siebie pozycji. W końcu ją znajdzie, sapnie sobie ze dwa razy i śpitki. Zmieniło też dziecię spania styl. Kiedyś gdy rano się budziliśmy, mały spał z rozrzuconymi na wszystkie strony świata kończynami, jedną nogę trzymając przeważnie na moim brzuchu. Mężu mój nabijał się z tych póz i ze dwa razy strzelił nam rano fotkę przed wyjściem do pracy (kochane czasy, gdy pracował na pierwszą zmianę...). Natomiast od jakiegoś może miesiąca Klops zaczął spać na boczku, no i przytulać się lubi bardzo. Ja też te przytulańska nasze lubię, przyznaję. To nasze wspólne spanie nie przeszkadza nam i łudzę się, że przyjdzie taki moment, że synek zacznie spać lepiej w nocy i moment, gdy zabieramy go do swojego łóżka przesunie się w czasie, np. na 5-6 rano. A zresztą, dlaczego nie mam mu dawać porcji czułości, której on potrzebuje? Jak słyszę teorie o dyscyplinie, uczeniu porządku i pokazywaniu dziecku, gdzie jego miejsce, to "przemilczam to milczeniem". Jasne, że każdy ma swoje teorie i swoje doświadczenia jako rodzic. Ale rodzicem nikt się nie staje z urzędu, każdy się tego uczy i ma prawo do swoich pomysłów na wychowanie. A mój pomysł jest właśnie taki: dużo czułości i przytulania. Rodzicielstwo bliskości. Co-cleeping i te sprawy. Żeby chłopiec czuł się kochany i akceptowany, a to zaprocentuje w przyszłości. Nieźle się rozpisałam dzisiaj, a dom odłogiem leży. Zabieram się zań zatem. Dobrej nocy dla wszystkich.
PS Jeszcze coś. Nabyłam drogą internetową książkę.

Przeczytam i opiszę wrażenia. Aż mi się rączki palą do tej lektury. Czuję że to będzie COŚ. Oto recenzja ze stronki www.fabrykawafelkow.pl
Pierwsza w Polsce książka w całości poświęcona "współspaniu" (co-sleeping)! Odkrywamy głęboko skrywaną tajemnicę: wspólny sen pozwala wreszcie się wyspać całej rodzinie, a dla dziecka jest wspaniałym doświadczeniem bliskości, z którego będzie czerpało poczucie bezpieczeństwa, tak ważne w procesie usamodzielniania się.
*
Autorka przedstawia rzetelną wiedzę o fizjologii snu niemowląt i tzw. „nauce samodzielnego zasypiania”. Odpowiada na pytania o miejsce na intymność między rodzicami. Przytacza naukowe badania na temat nieświadomych zachowań rodziców w trakcie wspólnego z dzieckiem snu i mówi o zasadach bezpieczeństwa. Porusza również trudne tematy, takie jak syndrom nagłej śmierci łóżeczkowej. A wreszcie radzi, kiedy zakończyć współspanie.
*
Nasza kultura wpaja nierealne oczekiwania, niemające nic wspólnego z potrzebami małego dziecka i niedojrzałością jego organizmu. Życzliwi "obiecują" Wam najgorsze katastrofy, jeśli pozwolicie swojemu dziecku zasnąć w Waszym łóżku. Tymczasem mali Azjaci i mali Afrykańczycy śpią razem z rodzicami i gdyby z tego powodu stawali się niesamodzielni, czy nie całkiem normalni, już by nas o tym poinformowano! Wszystkie badania pokazują, że również w Europie wielu rodziców śpi razem z dziećmi. Tylko - zupełnie niepotrzebnie - wstydzą się o tym mówić.

*

Rodzicielstwo bliskości to rewelacyjna, francuska seria książek poruszających różne aspekty budowania mądrej i głębokiej relacji dziecko-rodzic. Claude Didierjean-Jouveau pisze o narodzinach, noszeniu w chuście, spaniu z dzieckiem, rodzicielstwie bez przemocy, karmieniu piersią i radzeniu sobie z płaczem malucha w sposób przystępny, interesujący i z głębokim zrozumieniem dla uczuć dziecka oraz jego rodziców.


PS2 Po co ja w ogóle tego synka mojego wsadzam do łóżeczka? Chyba żeby pozory jakieś zachować. Tylko pozory czego??? Sama nie wiem:)

wtorek, 4 października 2011

Drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr!!!!

Taki odgłos nam ostatnio bardzo często towarzyszy. Za ścianą obok, nad nami i ogólnie w całym bloku praca wre, bo pewnie wszyscy chcą zdążyć przed zimą. Czasem krew mnie zalewa, bo wiercenie przyprawia mojego dzidziusia o ogromny strach i rzuca się wtedy na mnie w przypływie rozpaczy pomieszanej z przerażeniem. Chowa się w moich ramionach. Zwłaszcza te wwierty w ścianę tuż obok nas lub nad nami. W dzień pół biedy, bo staramy się wychodzić na dwór, ale najgorzej jest wieczorami. Musimy to jakoś przetrzymać, choć lekko nie jest.

Moje dziecię zasnęło dziś wcześniej z uwagi na fakt, że opuściło sobie samowolnie popołudniową drzemkę. Zrobiliśmy dziś niezła trasę spacerową i po powrocie mamie nogi w nie powiem co właziły. Marzyłam o drzemce w towarzystwie dziecięcia, ale nic z tego. W związku z tym synek był wyjątkowo ojęczony, bo zmęczony. Mnie też już nerwy puszczały, bo jak tu przewinąć jedenastoipółkilowe dziecko, które na siłę podnosi się i dupskiem świga, a pielucha spod tegoż dupska się X razy wysuwa i zapiąć jej się nie da, a każda próba położenia malucha kończy się jego wrzaskiem. Och..... Ale okej, przeżylismy i wrzucamy to do wspomnień.

Dziś byliśmy w Leroy Merlin i w Auchanie. Kupiliśmy to i owo, m.in. kij do szczotki tak bardzo pożądany w naszym gospodarstwie domowym. Marzę już o dniu, w którym mój mężuś będzie miał chwilę i powiesi karnisze, a na nich firany! Gdy dojdą do tego wszystkiego drzwi, to zrobi się u nas już całkiem przytulnie. A jakie drzwi będziemy mieć? Ano takie. Tylko że kolor ciemny, a szyba mleczna.


Zahaczyliśmy dziś też o lumpeks i dziecię dostało uroczą i ciepłą kamizelę ortalionową na polarku, a mama sweterek. Wszystko już wyprane zostało przy akompaniamencie ryku dziecka mego. Ale powiem tak na zakończenie dnia: jest mi dobrze. Choć zmęczona i czasami nawet lekko sterana, choć bez pracy, niewnosząca do budżetu domowego prawie nic, choć permanentnie niewyspana, to jestem szczęśliwa. Wczoraj odwiedziła mnie babcia mojego męża i powiedziała ciekawe i prawdziwe zdanie: to że Franek jest to jest szczęście, a drugie szczęście to to, że jest zdrowy. Faktycznie - czego więcej chcieć? Tyle dzieci rodzi się przecież chorych, z niepełnosprawnościami, z porażeniami, z chorobami genetycznymi.

Drugim moim szczęściem jest mój Mąż. Wspaniały, ciepły, kochany człowiek. Nie spotkałam nigdy nikogo tak niesamowitego. Nikogo, z kim tak łatwo da się żyć i po prostu - być. Jestem prawdziwą szczęściarą. Wiedziałam to od momentu, gdy powiedzieliśmy sobie, że chcemy ze sobą być. Tym miłym akcentem kończę na dziś moją pisaninę. Plecki mnie bolą i chyba czas do spanka.

PS Polecam wszystkim łóżka kontynentalne. My mamy takie. Szerokość: 160 cm. Bez problemu wysypiają się w nim rodzice i dziecię, które lubi spać na skos:) A jaki komfort spania... mmmm.

poniedziałek, 3 października 2011

Psianka podłużna, czyli....


...bakłażan! Właśnie dowiedziałam się z Internetu, że taką nazwę nosi to cudne warzywo, które nabyłam w Biedronce jakiś czas temu, wielce ciekawa jego smaku. Ponoć jest podobny w smaku do cukinii, której tony wyrosły na naszym ekologicznym ogródku u prababci na wsi. Szperam w sieci w poszukiwaniu jakiegoś łatwego przepisu i już wkrótce pożremy go na obiadek mniam mniam!

Dziecię mobilne coraz bardziej. Właśnie pełza u moich stóp i bardzo domaga się mojej uwagi. Fakt, że stukam w klawiaturę, zamiast zajmować się nim, wywołuje u Frania oburzenie, które manifestuje, wydając obrażone ryki. Chwytając się moich nóg, wspina się i staje na nóżkach, z rękami na moich kolanach i klepie mnie po nich z miną "Halo! ja tu jestem, a ty co robisz???" :) OOOOO! A łołołoło buuuu! Bobobobou! Jaaaa bububu! Łaaaa! :)))) Są to żywe cytaty z mojego synka, który właśnie mnie zmusza do zakończenia tego posta:)

sobota, 1 października 2011