poniedziałek, 27 maja 2013

518 tysięcy!!!

Dobra wiadomość na koniec tego pełnego wrażeń dnia:
Mamy już 518 739 podpisów!!! Szczegóły TUTAJ
W narodzie duch nie ginie. Nadzieja, że moje dziecko gdy będzie mieć niecałe 6 lat może nie będzie ciągnąć za sobą na kółkach plecaka przez osiedle - ta nadzieja jeszcze we mnie nie wygasła...

piątek, 24 maja 2013

O pięknie, sześciolatkach i... gołąbie

Dobrą książkę przeczytałam ostatnio: O pięknie Zadie Smith.



Oto, co mówi tylna strona okładki:
Ona jest czarna, on biały, a ich troje dzieci wyznaje skrajnie różne religie: chrześcijaństwo, perfekcjonizm, gangsta rap. Tak wygląda rodzina profesora Howarda Belseya, specjalisty od Rembrandta, który nie cierpi Rembrandta. Kruchą równowagę, jaką udało jej się osiągnąć, nagle burzą wrogowie: małżeńska nuda i znienawidzony rywal Belseya, profesor Kipps. Wtedy wszystko zaczyna się niebezpiecznie komplikować...

Lekko, z humorem, w rytmie hip-hopu i Mozarta, nowa powieść Zadie Smith porusza najważniejsze tematy współczesności: zagadnienie tożsamości, rasy, ideologii, religii. Określana "transatlantycką sagą komiczną", niejako mimochodem poddaje pod refleksję bardzo osobiste kwestie wierności przekonaniom i wierności małżeńskiej, a także pytanie, jaką wartość ma to, czym się nawzajem obdarowujemy.

Czytając pierwsze kilkadziesiąt stron, myślałam: what the hell is going on here??? Zastanawiałam się, czy nie zarzucić lektury, ale brnęłam dalej, bo nie lubię przerywać czegoś, jak już zacznę. Konsekwencja opłaciła się. Czytanie ubogaca? Taaaaaak...:) 

Jakie pojęcie ma przeciętna, żyjąca sobie w Europie osóbka o skomplikowanych kwestiach rasowych, religijnych i kulturowych ludzi żyjących za oceanem? Żadne. Po lekturze książki Marka Wałkuskiego Wałkowanie Ameryki (prześwietna rzecz, a bardzo dobra recenzja na blogu God Save The Book TUTAJ) coś tam mi się rozjaśniło. O pięknie też jest o tym: o podziałach rasowych, o akcji afirmatywnej, o tożsamości białych żyjących wśród czarnych i na odwrót. Ale też o trudnych zagadnieniach tożsamości religijnej, miłości, małżeństwie, zdradzie, przebaczeniu, ewolucji uczucia i słabościach człowieka. O życiu w USA, o którym nie mamy pojęcia. Dotarło też do mnie, że osoby "of mixed race", jak mój mąż czy moje dzieci, wcale nie mają w Polsce ciężkiego życia. Dla nas - Europejczyków - inny kolor skóry to wciąż coś egzotycznego, innego, ale jak ognia boimy się zostać posądzeni o choćby ślady rasizmu. I chyba naprawdę prawdziwego rasizmu w nas nie ma. A w naszych mulatach nie ma tego, co w Afroamerykanach - tradycji, rodzinnych historii społecznego awansu, świadomości potrzeby walki o lepszy start i lepsze dziś dla kolorowych dzieci. Nie ma historycznej otoczki, nie ma babci, która siadała na końcu autobusu w miejscu wyznaczonym dla czarnych, nie ma dziadka-byłego lokaja, nie ma tych, którzy o siebie walczyli. No i nie ma białych, którzy byli tego świadkami. Nie ma w końcu akcji afirmatywnej - tego przedziwnego zjawiska, które w równym stopniu niweluje, co podtrzymuje rasowe podziały, a które to zjawisko ciemnoskóry bohater powieści potępia, a biały ojciec ciemnoskórych dzieci gorąco popiera. Skomplikowane. Książka gruba, ma prawie 600 stron, ale warto, bo jak już się akcja rozkręci, to idzie szybciutko. Mniam. Smakowity kąsek:)

Ps Moje dziecko przyszło ze spaceru z tatą. Byli na poczcie wysłać podpisy, które mąż zebrał w sprawie poparcia referendum dot. pójścia sześciolatków do szkół. Z wielu, wielu powodów jesteśmy bardzo przeciwni obowiązkowemu pójściu sześciolatków do szkół. (Fantastyczna akcja. Szczegóły TUTAJ . Jest już zebranych 433571 podpisów. Musi być 500 tys.--->podstawa prawna: ,,Sejm może postanowić o poddaniu określonej sprawy pod referendum z inicjatywy obywateli, którzy dla swojego wniosku uzyskają poparcie co najmniej 500 000 osób mających prawo udziału w referendum''. art. 63 ust. 1, Ustawy o referendum ogólnokrajowym z 14 marca 2003 roku. No właśnie, sejm może. Nie wiem, czy będzie się szanownemu sejmowi chciało. Ale wierzę, że warto walczyć, bo mamy pierwszego kwartału też mogły machnąć ręką, a jednak wywalczyły sobie dłuższy macierzyński. Mąż z pomocą innych zebrał bodaj 167 podpisów!)

Ale wracając do tematu. Tata pojechał do pracy. F. chodzi sobie po pokoju i nagle wyznaje: Na spacerku oglądałeś zdechłego gołąba. Zatkało mnie ruskie kakao, przyznam:)

czwartek, 23 maja 2013

gadka-szmatka

Moje dziecko rysuje i opowiada (a matka notuje) :)

to jest butelka z mlekiem
a tu jest mleczko w ślodku
to jest mleczko małe
a tu zniknęło
a tu są kropeczki koło
koło koło koło lampy
a tu jest lampa taka wielka lampa wielka lampa wielka lampa
to jest sama lampa
a tutaj jest sama lampa
a tu jest żalówka w ślodku
a tu tez
żalówka w ślodku
 to jest nocnicek tam
tu są takie spodnie taty tam
tu ksiązecka o klówce i o owiecce i o piesku
to jest piesek piesek piesek
tu jest taka klopecka
narysować lączke
to jest taka mała lampa mała lampa mała
a tu jest miś
tu jest słonecko
a tu jest scotka do zębów
a tu jest pasta
takie zieloniutkie zieloniutkie

I tak dalej, i tym podobne. Czasami zastanawiam się, skąd zna takie słówka. F ma też nową miłość: piosenka Gotye Somebody That I Used to Know. Może jej słuchać po paręnaście razy. Fajne I used to know - mówi.

Dziś dzień smutny. Rano, gdy odsiadywałam swoje dwie godziny, czekając na drugie pobranie krwi po wypiciu glukozy, napisała moja ciężarna koleżanka, że wczoraj zmarł nagle na zawał jej tata. Wielki smutek.

środa, 22 maja 2013

wakacje

W niedzielę wróciliśmy z wakacji. Od poniedziałku do piątku byliśmy nad morzem, a na weekend pojechaliśmy do rodzinki na komunię mojego chrześniaka. Pogodę mieliśmy od środy po prostu cudowną. Wysypialiśmy się. W ośrodku byliśmy jedynymi lokatorami, a więc cisza, spokój. Na plaży jednostki w osobach niemieckich emerytów. Budki z goframi o lodami raczej pozamykane. Cisza, spokój, bezruch. Mieszkaliśmy praktycznie w lesie, a więc od rana budził nas śpiew ptaków. F. był ubierany i szedł prosto na plac zabaw, a my jedliśmy spokojne śniadanie i mieliśmy na niego oko przez otwarte drzwi. Po południu obiad i kurs na plażę. Mały nie chodził w dzień spać, więc o 20:30 po prostu spał snem sprawiedliwego. Był czas na czytanie książek i relaks. Totalne odcięcie od mediów jest wspaniałe. Mieliśmy co prawda mały telewizor w pokoju, ale jakoś nie bardzo chciało nam się go włączać. Tylko my, przyroda i książki. Tak dla mnie wyglądają prawdziwe wakacje. Mogłabym jeszcze z miesiąc tam siedzieć...












czwartek, 9 maja 2013

chłopiec

 

Mój maleńki-duży chłopiec. Rankami przytulam się do niego i wtulam nos w jego loki. Dziękuję Bogu, ze nie siedzę o ósmej rano za biurkiem w korporacji, a on nie musi być w żłobku. Że poranki są nasze, powolne, nie na hurra i łapu-capu. Że jest czas na buziaki, rozmowy, przytulanie. No i tata jest z nami aż do dziesiątej, więc jest okazja do wspólnych śniadań i wspólnego bycia. Że mama jest dla niego stałą wartością, póki co na wyłączność, stały ląd w chwiejnym jeszcze obrazie świata.

Patrzę na niego, gdy z namaszczeniem smaruje sobie łapska pisakami, gdy gryzmoli kredkami, gdy zdobywa kolejne szczyty, wspinając się na krzesła czy balansując na krawężniku albo brzegu piaskownicy. Z lękiem myślę czasami o tym, co przyniesie koniec lata. Jak powita na świecie braciszka? Jak da sobie radę beze mnie, gdy pójdę do szpitala? Jak będzie reagował na fakt, że mama już nie jest jego-jego-i tylko jego? Jak uda mi się podzielić tę miłość na dwoje tak, aby F. nie poczuł się odrzucony, odseparowany, niechciany. Wielka zmiana idzie, wielka. Jak sobie poradzimy?

Wczoraj wieczorem wyskoczyliśmy do outletu Factory. Młody szalał tam na placu zabaw, tata zerkał na niego znad książki, a mama ciut pobuszowała, choć za dużo czasu nie było. Gdy na chwilę podeszłam do nich między jednym sklepem a drugiem i tak stałam i sobie obserwowałam mojego chłopczyka, to z oczu poleciały mi łzy.

Może kobieta w ciąży jest bardziej podatna na tego typu wzruszenia, może miałam akurat taki dzień. Spinam się wewnętrznie, gdy chłopiec mój wchodzi w relacje społeczne. Jemu przychodzi to dość łatwo, ale matce ciężej. Boję się. Bo inne dzieci takie rozwrzeszczane, a on taki filozof mały, czai się z boku, obserwuje. Albo znowuż bez problemu dołącza do grupy dzieciaków i matka zaraz myśli, że one takie już społecznie przystosowane, przedszkolnym życiem skażone, cwane, a on taki naiwniutki, od maminej spódnicy rzadko odbiega, a jak odbiega, to wraca. Że jeszcze rok temu przy cycusiu wisiał. Boję się, że ktoś go skrzywdzi.

Za szybko czas płynie, za szybko. Wiem, że musi iść w życie, że w końcu ktoś go popchnie pierwszy raz, uderzy, pozbawi złudzeń. Że nie będzie wtedy obok mamy, która przybiegnie i obetrze łzy. Wiem, że każdy z nas musiał przejść szkołę życia i że on też musi. Chciałabym mu tego oszczędzić, choć wiem, że nie powinnam i że to niemożliwe.

Widzę w jego oczkach beztroskę, czystą radość, zachwyt. Uczę się tego od niego każdego dnia. Dobrze, że drugi dzidziuś w drodze. Mnie też potrzeba jeszcze popławić się w oceanie mamusiowatości.

środa, 8 maja 2013

INTERNETOWY UNIWERSYTET MĄDREGO WYCHOWANIA

Dzięki mojej mamie trafiłam na fantastyczną stronę dla rodziców, nauczycieli, opiekunów i innych osób zainteresowanych tematem. Jest to INTERNETOWY UNIWERSYTET MĄDREGO WYCHOWANIA. Weszłam tam przedwczoraj pierwszy raz, ale tylko zajrzałam. Wczoraj zawitałam ponownie i... zaczytałam się. Ten uniwersytet organizuje właśnie na dniach e-learningowy kurs pt. "Wychowanie chłopców", na który bardzo chciałam się zapisać, tylko niestety termin mi nie pasuje, bo zaczyna się w najbliższą sobotę, a my w poniedziałek na tydzień wyjeżdżamy. Kurs wygląda na dość intensywny, trzeba przesyłać prace zaliczeniowe i pracować na platformie, której obsługi trzeba się nauczyć. Nawet jeśli wezmę tableta na wakacje, to nie wiem, czy będę w stanie poświęcać w tym czasie kilka godzin w tygodniu, aby siadać gdzieś, gdzie jest vifi i oddawać się naukowej pracy. Dodatkowo musiałabym opanować pracę na owej platformie, a do tego nie mam teraz głowy z pewnością... Liczę, że kurs będzie wznowiony, bo zapowiada się ciekawie. Oto opis ze strony IUMW:

Współczesna kultura nie służy dzieciom, ale szczególnie toksyczna jest dla chłopców, dlatego ich wychowaniu poświęcono oddzielny kurs, którego program zainspirowany został książką Stevena Biddulpha Wychowywanie chłopców. Chłopcy rozwijają się inaczej niż dziewczęta i później osiągają dojrzałość szkolną. Z uwagi na budowę mózgu powinni mieć więcej niż dziewczynki kontaktu ze słowem mówionym i czytanym. Współczesna szkoła jest jednak nieprzygotowana do ich potrzeb i niszczy ich potencjał. Choć chłopcy potrzebują ze strony rodziców i nauczycieli szczególnej troski, uwagi i stymulacji, zwykle traktowani są znacznie surowiej niż dziewczynki, zgodnie z panującym powszechnie przekonaniem, że „faceta trzeba wychowywać twardo”. Pragnieniem Fundacji ABCXXI jest, by kurs skłonił rodziców i nauczycieli do zrewidowania swojego stosunku do chłopców – mówi Elżbieta Olszewska, Dyrektor Programowy Fundacji „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom”. Żeby chłopcy mogli osiągnąć dojrzałość, muszą otrzymać mądre wsparcie ze strony osób, które dobrze rozumieją ich potrzeby.
 
Interesujące, prawda? Dodam, że gdy wśród lektur do kursu zobaczyłam moją biblię, czyli W głębi kontinuum Jane Liedloff, od razu nabrałam do kursu zaufania. Może ktoś z Was skorzysta? Zapisy chyba tylko do dziś.

Na stronce znalazły się też ciekawe artykuły i wywiady. Na razie zgłębiłam dział Dla rodziców. Oto kilka fragmentów, które szczególnie do mnie przemówiły:


W pierwszych trzech latach życia dziecko potrzebuje matki, która jest biologicznie dostrojona do odczytywania i zaspokajania jego potrzeb, i z którą powinno zbudować bezpieczną więź, będącą podstawą jego zdrowego rozwoju. Matkę może ewentualnie zastąpić niania, która będzie jedna, niezmienna, skupiona na dziecku i która nauczy się rozumieć jego sygnały i właściwie na nie reagować. Małe dziecko potrzebuje bezpieczeństwa, znajomego otoczenia i spokoju – zinstytucjonalizowana opieka tego nie zapewnia. W żłobku jest wiele zmieniających się opiekunek, żadna nie może dać wyłącznej uwagi, bo musi się zajmować grupą dzieci. Maluch pozostawiony nagle w żłobku ma poczucie, że świat się kończy, bo kochana, najbliższa osoba go zdradziła. Brak szansy na zbudowanie bezpiecznej więzi może wywołać zaburzenia emocjonalne na całe życie. Tak działa mechanizm przywiązania, a wszystko, co dzieje się we wczesnym dzieciństwie, zapisuje się w mózgu najmocniej. Grozi nam więc, że tworząc na masową skalę żłobki, wychowamy pokolenie z problemami -  żyjące w lęku, pozbawione empatii i wrażliwości moralnej, podatne na uzależnienia, manipulujące, pozbawione zaufania do siebie i innych. 
(...)
Jest taki trend, by dzieci były jak najszybciej dorosłe, jak najwcześniej szły do przedszkola, do szkoły. Skracamy im dzieciństwo, nakładamy na nie coraz większe obciążenia To się odbija na kondycji psychicznej młodego pokolenia. Nie bez przyczyny mówi się o rozdygotanym emocjonalnie pokoleniu emo. Nastolatki na zachodzie mają wszelkie możliwe zaburzenia, a nasze je doganiają. Choroby cywilizacyjne – nerwice, autyzm, alergie, wady kręgosłupa - też są dla dzieci coraz większym zagrożeniem, a wywołują je: brak więzi z rodzicami, stres, brak ruchu, przetworzone i pełne toksyn jedzenie, godziny przed ekranem  telewizora lub komputera. Postęp cywilizacyjny nie służy dzieciom. W Wielkiej Brytanii autyzm rozpoznaje się dziś u jednego na 100 dzieci, a kiedyś  był  rzadkością


I.K.- Jakie cechy wyrabia w dzieciach telewizja?
M.M - dzieci stają się niecierpliwe, oczekują ciągłej rozrywki jako należnego im prawa, szybko się nudzą, nie umieją się skupić. Największym problemem zgłaszanym dziś przez nauczycieli są kłopoty z koncentracją uczniów. Współczesne dzieci mają bardzo krótki przedział uwagi. Poprzez nieprzerwany potok szybko zmieniających się obrazów, telewizja uszkadza zdolność do skupienia uwagi. Również pilot, którym ciągle zmienia się kanały, przyczynia się do skrócenia przedziału uwagi.
I.K.- MTV oraz reklamy prezentują obrazy trwające ułamki sekund.
M.M.- W początkach telewizji, każdy obraz trwał przeciętnie 30 sekund. Obecna przeciętna to
5 sekund, a w MTV i reklamach mamy po trzy, cztery, pięć obrazów w trakcie sekundy. To jest ledwo na progu świadomości, a często poniżej. Nie ma w nich linearnej akcji, która rozwijałaby myślenie. Nie ma zresztą czasu na myślenie. Nawet takie programy jak Ulica Sezamkowa przez swą wartką akcję powodują, że potem wszystko inne, zwłaszcza szkoła, staje się nudne, a do osiągnięcia zadowolenia dzieci potrzebują coraz mocniejszej zewnętrznej stymulacji. Ich własna wyobraźnia, jak nie używany mięsień, zamiera. Dużo mówimy o klinicznym obrazie zaburzeń uwagi, ADD, ale nie chodzi tu tylko o chorobę, chodzi o całe kulturowe podejście. Telewizja celowo wzbudza u ludzi niecierpliwość – w sprawie pieniędzy, rzeczy, seksu.... .
I.K.- I wywołuje niezadowolenie z dotychczasowego stanu posiadania.
M.M.- Oczywiście, ponieważ satysfakcja jest wrogiem reklamy. Telewizja jest opłacana reklamami, więc reklamujący chcą wywołać u ludzi to niezadowolenie. Nie będziesz szczęśliwy, jeśli nie kupisz tego samochodu, tej zabawki, tego komputera....
I.K.- A jeśli nawet kupisz, zadowolenie trwa krótko, bo zaraz pojawia się lepszy produkt.
M.M.- To dotyczy wszystkich rodzajów reklamy, ale reklama telewizyjna jest najbardziej agresywna i diabelnie skuteczna. Niecierpliwość i niezadowolenie są podsycane także przez programy telewizyjne. Jeżeli twoja dziewczyna nie wygląda jak modelka, nie jesteś zadowolony. Kultura telewizyjna przyczynia się do zaburzeń
w jedzeniu i u wielu osób wzbudza nienawistny stosunek do swego wyglądu. Telewizja uczy powierzchowności, ponieważ przekonuje, że to co widzimy, jest istotą sprawy. Nie pokazuje przyczyn ani konsekwencji. Liczy się tylko to co widzisz teraz.
 (...)
I.K.- A jaki wpływ na dzieci mają programy informacyjne?
M.M- Wiadomości są najgorsze ze wszystkiego, albowiem udają, że przedstawiają prawdziwy obraz świata. Tak naprawdę nie są to jednak wiadomości, lecz wyłącznie złe wiadomości. Jedynymi wydarzeniami, które uznane są za warte relacjonowania w dziennikach są okropne lub szokujące historie, tworzące całkowicie negatywny obraz świata. Jeżeli mówimy
o niezbywalnych cechach dzieciństwa, takich jak potrzeba bezpieczeństwa i optymizm,
to programy informacyjne zabijają obie te cechy jednocześnie.
(...)
I.K.- Według przytoczonych przez Państwa badań Amerykańskiej Akademii Pediatrów, przeciętnie dziecko zanim ukończy szkołę podstawową, obejrzy 8000 ekranowych morderstw
i 100 tysięcy innych aktów przemocy.
M.M.- To oczywiście stępia wrażliwość dziecka na zło w realnym życiu, a także podważa jego zaufanie do świata. Dzieci na takiej „diecie” stają się podejrzliwe, niespokojne, pesymistyczne, cyniczne i agresywne.
 (...)
I.K.- Po tym co zostało powiedziane o telewizji trudno przypuścić, by ktoś mógł z nią konkurować w atakach na dzieciństwo. A jednak lista oskarżonych jest według pana dłuższa. Są na niej również rodzice.
M.M.- Wielu rodziców, na szczęście nie wszyscy, uważa swą karierę, a często też różne prywatne zajęcia za priorytet ważniejszy niż dzieci. Dają swym dzieciom wszelkie dobra materialne, ale nie dają im najważniejszego daru – swego czasu. W rezultacie są często kompletnie niezorientowani, czym wypełnione jest życie ich latorośli.
W dodatku tę fatalną sytuację próbują przedstawić jako korzystną, bo oczywiście nikt nie chce czuć się winnym. Mówią: Mój sześciolatek zachowuje się zupełnie jak dorosły, czy to nie fantastyczne? To nie jest fantastyczne. Te dzieci nigdy nie staną się prawdziwymi dorosłymi. Nie można stać się dorosłym, jeśli nie miało się prawdziwego dzieciństwa. Tylko wtedy, gdy dziecko dorasta w bezpiecznym świecie, jest odpowiednio chronione i wychowywane, jego osobowość może nabrać właściwego kształtu. Przyjrzyjmy się dzisiejszym rodzicom - wielu z nich nigdy nie dojrzało i sami zachowują się jak chwiejne emocjonalnie, egoistyczne, aroganckie
i nieodpowiedzialne nastolatki. Tacy rodzice mają skłonność do zaniedbywania potrzeb dzieci, przerzucania na nie swoich codziennych frustracji i obarczania ich swoimi problemami.
(...)
I.K.- To smutny paradoks, że właśnie teraz, gdy świat stał się tak skomplikowany i dzieci jak nigdy potrzebują rodzicielskiego wsparcia i przewodnictwa, tak niewiele go otrzymują. Mówi się, że są źle wychowane, cyniczne i samolubne. Czy powinniśmy obwiniać je za te cechy?
M.M.- Oczywiście, że nie. To jest typowe oskarżenie ofiary. Przerzucamy na dzieci odpowiedzialność za winy i zaniedbania dorosłych. Ale trzeba też przyznać, że bycie mądrym i dobrym rodzicem jest dzisiaj trudniejsze niż kiedykolwiek.


I.K.- Następny sposób okazywania miłości to kontakt fizyczny...
R.C.- Wydawałoby się, że jest on bardzo naturalnym sposobem wyrażania miłości wobec dziecka, ale tak nie jest. Badania wykazują, że dzieci otrzymują kontakt fizyczny - i to niekoniecznie pełen miłości - kiedy zachodzi potrzeba, np. przy ubieraniu.
W dodatku dziewczynki w wieku przedszkolnym otrzymują pięć razy więcej pełnego miłości kontaktu fizycznego niż chłopcy i jest to główna przyczyna tego, że mali chłopcy mają o wiele więcej problemów emocjonalnych.
I.K.- Dość powszechnie uważa się, że chłopców trzeba traktować bardziej surowo, nie powinni oni na przykład płakać, bo to niemęskie...
R.C.- To jest pogląd całkowicie kulturowo uwarunkowany. Nie ma on żadnego uzasadnienia z punktu widzenia potrzeb emocjonalnych dziecka.
I.K.- Czy jednak nie ma obawy, że okazując chłopcu zbyt wiele uczucia wychowa się słabego, zniewieściałego mężczyznę?
R.C.- Prawda jest zupełnie odwrotna. Im bardziej ojciec jest serdeczny wobec chłopca, tym bardziej chłopiec identyfikuje się z nim
i tym pewniej będzie się czuł w roli mężczyzny. Chłopcy, których ojcowie są nieprzyjemni i odrzucają dziecko emocjonalnie, często stają się zniewieściali.
(...)
I.K. Wracając do Pańskiej koncepcji zbiornika emocjonalnego - jeśli zbiornik dorosłego jest pusty skąd ma on czerpać energię emocjonalną, by przelać ją na dziecko?
R.C.- Powinniśmy robić wszystko, by móc zaspokoić potrzeby naszych dzieci. Podstawą jest dbanie o trwałość i harmonię naszego małżeństwa, a także o nasze własne zdrowie fizyczne, emocjonalne i duchowe. Ale nawet gdy nasz zbiornik emocjonalny nie jest pełny możemy skutecznie napełniać zbiorniki naszych dzieci. Ponieważ sposoby okazywania miłości dziecku są takie proste
i wyrażają się w zachowaniu, to jeśli naprawdę troszczymy się o dziecko, zawsze możemy okazywać mu miłość.
(...)
I.K. – Utkwiło mi pamięci powiedzenie - Dziecko, które dobrze się czuje, dobrze się zachowuje. Dzieci niekochane niewątpliwie nie czują się dobrze.
R.C.- Dzieci instynktownie wiedzą, że potrzebują miłości i że rodzice powinni im ją dać. Jeżeli rodzic zaspokaja tę potrzebę, wówczas dziecko nie czuje żadnej presji, by źle się zachowywać. Kiedy natomiast dziecko ma pusty zbiornik emocjonalny, poprzez złe zachowanie domaga się uwagi i cały czas zdaje rodzicom pytanie - Czy mnie kochasz? Naszą złością i karaniem dajemy mu odpowiedź: Nie, nie kocham. Rodzice jednak przede wszystkim powinni się zastanowić, czego dziecko potrzebuje, ponieważ poprzez złe zachowanie wyraża ono zawsze jakąś niezaspokojoną potrzebę.
(...)
I.K.- Jednak w samym odczuwaniu złości nie ma nic złego. Uczucie to jest nawet pożyteczne, ponieważ informuje nas, że dzieje się coś, co budzi nasz sprzeciw lub nam zagraża - i mobilizuje nas do działania. Istotne jest jak je wyrazimy. W swej książce „Kids in Danger” podaje pan przykład matek, które po stracie dzieci w wypadkach spowodowanych przez pijanych kierowców założyły organizację MADD, która walczy ze społeczną tolerancją dla jeżdżenia pod wpływem alkoholu.
R.C.- To przykład dojrzałego sposobu wyrażania złości. Uczucie złości jest zupełnie normalnym uczuciem, nawet Jezus odczuwał gniew. Problem w tym, że bardzo wielu ludzi nie umie sobie z nim dojrzale radzić, ponieważ ich tego nie nauczono. Większość rodziców reaguje na dziecięcy gniew w niewłaściwy i bardzo destrukcyjny sposób. Rodzice ci uważają, że złość dziecka jest czymś niedopuszczalnym, więc powinna być z niego wypleniona przy pomocy dyscypliny i kar. To jest fatalny błąd. Złość jest naturalnym uczuciem i dziecko musi ją jakoś wyrazić. Może zrobić to tylko na dwa sposoby: w sposób werbalny lub poprzez zachowanie. Jeżeli szaleje, wali głową w ziemie, niszczy przedmioty, kopie – trzeba oczywiście interweniować. Ale kiedy wyraża złość w sposób werbalny, często niemiły, rodzic zwykle odbiera to jako brak szacunku i zakazuje dziecku okazywania złości: „Jak śmiesz tak do mnie mówić” itp. Wtedy zdławiona złość jest spychana coraz głębiej w podświadomość
i dziecko zaczyna wyrażać ją poprzez bierną agresję.
 (...)
I.K.- Jak ważna jest umiejętność kontrolowania własnego gniewu można się przekonać przeglądając choćby gazety i kroniki kryminalne. Coraz więcej młodocianych sprawców. Coraz więcej gwałtownie i destruktywnie wyrażanej złości.
R.C.- Tragedia. Dzieci i nastolatki dopuszczają się dziś bezprecedensowych okrucieństw
i zbrodni. Przemoc i źle wyrażana złość jest wielkim problemem rodzin i społeczeństw. Dlaczego? Ponieważ dojrzałe wyrażanie gniewu nie przychodzi w sposób naturalny i trzeba się tego nauczyć w domu, w dzieciństwie, a niestety rzadko to się dzisiaj dzieje. W wielu domach dzieci uczą się czegoś wprost przeciwnego - jak niewłaściwie i niedojrzałe radzić sobie z własnym gniewem. Nie tylko od rodziców, ale i z telewizji.
 (...)
I.K.- Bardzo często powód dla którego młodzi ludzie reagują brutalnym zachowaniem jest absurdalnie błahy. Czasem sprawca nawet nie umie wyjaśnić powodu. Jakby napędzany był jakąś siłą, której źródła nie jest świadom i nad którą zupełnie nie panuje.
R.C. Dominującą, pierwotną przyczyną złości u dzieci jest to, że nie czują się one prawdziwie kochane. Ponieważ tak wiele dzieci ma niezaspokojoną tę potrzebę, tak wiele z nich wyrasta na ludzi, którzy wyrażają swoją złość poprzez bunt, agresję i zachowanie skierowane przeciw wszelkim autorytetom. Te zachowania kształtują się w dzieciństwie. Są one wyrazem podświadomego gniewu dziecka, które nie czuje miłości ani troski ze strony rodziców, a do tego nie zostało nauczone, jak radzić sobie dojrzale ze swoim gniewem. Jeżeli chcemy, by dzieci wyrosły na ludzi prawych, odpowiedzialnych, z dobrym charakterem, musimy zaspokoić ich potrzebę miłości i nauczyć je radzenia sobie z własną złością. Dzieci muszą się nauczyć na przykładzie dorosłych, że istnieją inne, akceptowane sposoby wyrażenia swej niezgody niż poprzez brutalne zachowanie.


To tylko fragmenty. Serdecznie polecam całą resztę. Kupa pracy przede mną-mamą.

wtorek, 7 maja 2013

aparatos

Dziś od rana bez kija nie podchodzić do matki. Ale zaraz strzelę sobie kawkę i będzie OK. Mąż do pracy wybył właśnie, słońca jakoś nie widzę, dziecię słucha I Follow Rivers, a ja mam plany wyjść z nim na plac zabaw. Wczoraj wyszliśmy zdecydowanie za późno - po jedenastej. Słońce dawało czadu i myślałam że oszaleję. Dziś z kolei słońca brak, więc myślę, że jedenasta wystarczy. 

Prawie cały zeszły tydzień byłam z małym u dziadków. Wróciliśmy w niedzielę. W sobotę spędziliśmy piękny dzień w rodzinnym mieście męża mego, łażąc po lumpeksach, jedząc lody, spacerując i wizytując rodzinkę. Niedziela to kolejny fantastyczny dzień - kinderparty połączone z grillem u koleżanki męża mego, która ma plener wkoło domu (zjeżdżalnia z domkiem, piaskownica, altanka z krzesłami i stołem) i jeszcze piękniejszą kuchnię w prowansalskim stylu, w której bym zamieszkać mogła:). 

Przez ostatni tydzień testowaliśmy nasz nowy aparat.
  

Wielce jesteśmy z niego zadowoleni. Funkcje jeszcze nie wszystkie ogarnęłam, ale powoli zaczynam kumać o co w nim biega. Zdjęcia ładniusie robi. Dodatkową jego atrakcją jest to, że znaleźli się nań sponsorzy:)



piątek, 3 maja 2013

koniec akcji odpieluchowania

Wygląda na to, że popełniliśmy błąd. Utknęliśmy w martwym punkcie. Dziś mamy czwartek, czyli dokładnie tydzień temu zdjęliśmy młodemu pieluchę. Zdecydowaliśmy, że rozpoczniemy akcję odpieluchowanie, bo mężu był na L4 i mógł wziąć na siebie przebieranie małego siuśka 10 razy dziennie. Letko nie było, mimo że w większości to nie ja przebierałam młodego. Minął tydzień, pralka codziennie chodziła, postępy jakieś tam były, ale w sumie prawie jakby ich nie było... Dziecko mniej więcej wiedziało, kiedy chce się zsiuśkać i wtedy leciało w miejsce odosobnione, np. do drugiego pokoju, ale też nie zawsze.

Nocnik jest be. Młody rzucał nim i go kopał. Nakładka jest be. W dodatku ja sama czułam się jak be rodzic, bo stresowałam się okrutnie tym, że on się stresował. Liczyłam na to, że jak puścimy go w majtach zamiast pieluchy to po jakimś czasie sam zajarzy co jest grane, a tymczasem nie. Nie padło sakramentalne "mama, siku" ani nic w podobie. Siurał i kichał pod siebie. A że u nas w domu nagród i kar generalnie nie stosuje się, to żadne obiecanki typu "jak zrobisz na nocnik siusiu, to..." po prostu nie działają. Zresztą, ja jakoś tak nieswojo czuję się stosując takie metody. Bleeeeee. W dodatku jestem z młodym u dziadków, pogoda jest jaka jest (zimno) i mimo że przebierać pomagała mi babcia, to i tak wieczorami lecę z nóg. Wczoraj skonsultowałam się z małżonem i dzisiaj od rana młody znów otrzymał papmersiaka. Trudno. Koleżanka radziła nie przestawać skoro już zaczęliśmy, bo mały się znów uwsteczni, ale o jakim uwstecznianiu można mówić, skoro postępów nie było? Dziś od rana młody zadowolony, matka zadowolona, żyjemy dalej z pieluchą i spróbujemy, powiedzmy, za miesiąc-półtora, gdy będzie ciepło. Postanowiłam - nic na siłę. Może przyjdzie nam bujać się z założoną w dzień pieluchą do trzeciego roku życia - trudno.

Mały zrobił się bardzo asertywny i, rzekłabym, upierdliwy:) Stawia na swoim, nie chce się ubierać, przebierać butów itp. Proste czynności życiowe zajmują nam wieki, a mi brzuch ciąży. Może ta zmiana w zachowaniu ma też związek ze stresem, który przechodził w ostatnim tygodniu? Mam wyrzuty sumienia, że taki stres mu zafundowałam. No ale trudno. Spróbowaliśmy, nie wyszło. Dziecko jest przekochane tak czy siak, a do tego dorośnie. Historie typu że ktoś tam dziecku wpieprzył jak się zsikało poza nocnik wkładam sobie do szuflady. Nie, nie i nie. Pewnie wielu uznałoby mnie za leniwą i wyrodną matkę, której się sadzać na nocnik nie chce, no bo przecież teraz wszystko przez te pampersy, a kiedyś to jakoś tak szybciej szło i w zgodzie z naturą i dzieci wcześniej wołały same, no i w ogóle kiedyś to pięknie było i wspaniale... Ech, życie, życie...:) Za tydzień z hakiem jedziemy nad morze. No i to jest kolejny powód, dla którego zdecydowałam się odłożyć akcję "pielucha" - nie wyobrażam sobie latać po plaży przy 15 stopniach i zmieniać małemu gatki... A w brzuchu inny mały chłopczyk kopie i kopie...:)))