wtorek, 30 lipca 2013

po weekendzie

Weekend koszmarnie upalny. Sobota na weselu. Było chyba między 35 a 40 stopni. W kościele wspaniały młody ksiądz i pięknie poprowadzona ceremonia. Najlepsze weselne kazanie, jakie słyszałam. Impreza w lokalu na szczęście klimatyzowanym, ale i tak było duszno - zwłaszcza na parkiecie. DJ puszczał takie hity, że ciągałam męża na parkiet, ale w pewnym momencie czułam, że przegięłam i zaraz wymięknę... Siadłam i już tak siedziałam. Potem zatańczyliśmy jeszcze ze dwa wolne przytulańce i ok 23 zaczęłam odpływać... Ostatecznie zmyliśmy się po północy, a o 1:30 już leżałam w łózku obok mojego Misia, który dzielnie spisywał się bez rodziców, wykąpany i uśpiony przez babcię. Babcia zrobiła mu na balkonie dwa jeziora w miskach z łazienki, a w pokoju na dywanie miał plażę. Nauczyła go też śpiewać do mikrofonu ("miklofelki") piosenkę, a sama biła mu brawo. Na weselu mieliśmy doborowe towarzystwo, więc było z kim pogadać. Mąż spotkał znajomego z placu zabaw - on i jego żona to praktycznie nasi sąsiedzi. Mi się gadka bardzo kleiła z jego żoną - wspaniałą i wrażliwą osobą. Czuję, że ta znajomość jeszcze się rozwinie i liczę na to. Do domu wracaliśmy razem. Moja sukienka spisała się na medal. Kupiona prawie miesiąc temu, pomieściła moje całkiem już spore brzuszysko. A to wcale nie jest kieca ciążowa! Żeby było śmieszniej, w niedzielę w galerii spotkałam znajomą w tej samej kiecce:)

Niedziela - kolejny upalny dzień. Pojechałam z rodzicami i ich znajomą do Wielkopolskiego Parku. Tam się trochę ochłodziliśmy, bo w lesie było parę stopni mniej. Potem skoczyłam z nimi jeszcze do galerii, gdzie weszłam w posiadanie butków, w których podkochiwałam się od dawna. Nie wiem, czy słowo "butki" pasuje do subtelnego rozmiaru 41, który noszę:), ale są cudne. Mam słabość do fioletu i uwielbiam wszystko, co się japonkami zowie lub je przypomina. A już najbardziej podoba mi się połączenie pełnego buta i japonka. Kocham buty i gdyby finanse mi pozwalały, miałabym ich kilka tysięcy par - jak Celine Dion. Buty i torebki....:) W czasie mojego toczenia się po galerii młody był z tatą na placu zabaw, gdzie "wypluł czkawkę" (genialne, czyż nie???), czyli po prostu zerzygał się od tego upału, mieszaniny podgryzanych przekąsek i huśtania. Na szczęście nic więcej się nie działo, bo już zastanawiałam się, czy to nie jakiś upalny rota...

Poniedziałek - od rana na zachętę ciut chłodniej, ale to tylko pozory. Młody z babcią, a ja dowieziona przez dziadka klimatyzowanym autem na wizytę do lekarza. Młodsza pociecha w normie wagowej - ponoć nie wielkolud. Słyszałam bicie serca:))) Dojechała też ciocia K. - kuzynka męża, która będzie tu do weekendu i mam w niej wielką pomoc.

Dziś w nocy lało, a rano było zimno. Wczoraj w domu 27 stopni - nasz rekord. Teraz siedzę sama (młody z ciocią na huśtawkach) i wietrzę. Udało mi się zbić temperaturę w chacie do 23 stopni - wow!!! Niestety słońce znów się pokazuje....

Jutro od rana jadę do szpitala na badania. Jesteśmy bez auta (przegląd), ale dziś śpi u nas mój kochany szwagier i on od rana podrzuci mnie do P-nia. F. będzie z ciocią. Zobaczymy, czy i tym razem tyle się naczekam w izbie przyjęć. Muszę uzbroić się w cierpliwość i żarcie. Ostatnio liczyłam, że dostanę szpitalny obiad, ale niestety mnie ominął. Leżałam co prawda podłączona do ktg w komfortowej sali porodowej, ale tam posiłek nie wjechał:))) Coś za coś.

Dziś może w końcu spakuję torbę do szpitala...

czwartek, 25 lipca 2013

pieluchy

Tygodnia upalnego ciąg dalszy. Właśnie wyjęłam spod prysznica dziecko moje, które tak się okichało, że był od pasa w dół cały do wykąpania, a ciuchy do wyprania. Niestety nie jestem w stanie warować przy nim non stop i w końcu popuści qpę w gacie. Nawet jak wyczuję moment, to na nocniq nie usiądzie za Chiny ludowe. Sam potem sobie tłumaczy: dlaczego zrobiłeś qpę w majty, przecież wiesz, że qpę robi się na nocnik? :))) niby zabawne, ale ciężko mi, oj ciężko go oporządzać po takim srańsku. Właśnie na nocleg zapowiedział się szwagier, a pod wieczór wpadnie koleżanka w synem, więc nie będę się czuć aż tak bardzo samotnie, podczas gdy mąż mój czołgiem będzie jeździł:DDD

Inna kumpela przytargała mi przedwczoraj trzydzieści pieluch wielorazowych po swoim synu. Swoich mam sztuk cztery. Jakoś mam jednak opory przed używaniem tych "po kimś". Nie wiem, czy będę ich używać. Nie wiem, czy nie wyprowadzę ich do piwnicy:/ Żałuję, że już przy Franku nie kupiłam sobie paru sztuk, ale... sama nie wiem dlaczego. Niby wiedziałam o ich istnieniu, ale chyba po prostu nie chciało mi się zabiegać o dobro matki natury. Raz kupiłam babydreamy, które degradują się w 50 procentach. Paczka była droższa od tej "normalnej" o 10 zł. Drogo. Nie miałam poza tym pojęcia, nie przypuszczałam, że młody będzie nosił pieluchę tak długo! Gdy pomyślę o tym, że gdy on będzie starym dziadkiem, jego zasikane i zaqpczone pieluchy będą wciąż krążyć gdzieś we wszechświecie, to ciarki mnie przechodzą. Masakra! Z drugiej strony biodegradowalne jednorazówki są koszmarnie drogie. Nie tak powinno być. Dobija mnie to zasyfianie świata jednorazówkami (Sama po urodzeniu F. przeszłam na ekopodpaski i bardzo, bardzo, bardzo je sobie chwalę). Może nasz rząd powinien ruszyć tyłek i dofinansować nam-rodzicom biopieluchy, które na zachodzie są na porządku dziennym i nie są osiągalne tylko dla tych bogatszych?

środa, 24 lipca 2013

upały

Kolejny upalny dzionek za nami. Właśnie siedzę przy kompie w stroju Ewy, dziecię w brzuchu fika, starsze śpi snem sprawiedliwego, mąż ustala szczegóły jutrzejszego wieczoru kawalerskiego, a pralka nie może jakoś doprać do końca (co za badziewie). Byli dziadkowie i babcia wymopowała nam podłogi :) Ja dosłownie padam na twarz, więc zaraz idę spać, muszę jedynie jeszcze memu lubemu ogolić głowę, aby był piękny na sobotnie wesele, które, nota bene, odbywać się ma przy temperaturze trzydziestopięciostopniowej - jeśli wierzyć prognozom. Mam tylko nadzieję, że tam jest klima:)))) Jutro jesteśmy sami, bo mąż po pracy sypie od razu na wieczór kawalerski, więc chcę się wyspać...

Zajrzyjcie koniecznie na bloga New Life - New Love - New Me. Tam licytacja fantastycznej poduszki, a wszystko dla biednego maluszka, który ma przejść zagranicą drogą chemioterapię oczka.

refleksyje

Poczyniłam pewne zakupy: stanik do karmienia sobie kupiłam. Kusił mnie ten za 140 zł z Triumpha, ale cena mnie odstraszyła. W końcu kupiłam taki za niecałe 50 zł, też fajowy - cielisty, miękki, ale z koronką i fiszbiną. Moje staniki z poprzedniego karmienia są bowiem wyjechane i paskudne. 

Byłam też w Rossmannie i kupiłam to i owo, a jutro pakuję torbę do szpitala. Dziecię nr 2 dziś bardzo daje mi popalić - czy to oznaki zbliżającego się przedwcześnie porodu? Gdy dostaję kopa, przechodzi mnie prąd od krzyża aż do kolan. Do tego skurcze łydek w nocy i nawet dzisiaj w dzień mnie łapały jakieś skurcze ud. Jak leżę jest ok, ale jak tu leżeć, gdy sprawuje się opiekę nad dwuipółpaltkiem? Który, nota bene, zasikał dziś w sypialni narzutę i kołdrę... Za ponad tydzień przyjedzie nasza kochana ciocia K., czyli kuzynka męża mego w wieku licealnym i będzie niańczyć F. Wtedy będę miała luz, bo ona jest po prostu niesamowita. Będzie brała F. na rower i zajmowała się nim prawie all the time. Ja na rower biegowy mojego syna nie mam co brać - zakindża na nim równo, sam już wjeżdża na krawężniki i zjeżdża z nich, a do tego pięknie na nim balansuje. Dopiero nie chciał na nim jeździć, niechętnie nań wsiadał, a w ciągu praktycznie dwóch-trzech tygodni opanował bez problemu sztukę biegania na tym wiełasipiedzie:) Ja, matka-dzierlatka, nie nadążam już za nim biegać. Ech, płynie czas, płynie. Jutro dziadkowie mają nas nawiedzić - wracają z dalekich podróży i wjadą tu do nas, więc pewnie jutro już nie prześpię po południu trzech godzin - jak dziś. Jeszcze wesele nas czeka w weekend, a w czwartek mój mąż baluje na wieczorze kawalerskim naszego kolegi. Będą jeździć czołgiem!:)))

poniedziałek, 22 lipca 2013

5h!

Księżna Kate ponoć na porodówce, a ja dziś od rana (młody na nogach od szóstej) zaczełam szperać po necie i sprawdzać, co torba ma szpitalna zawierać powinna. Bo ja jej jeszcze nie spakowałam i czas pewnie najwyższy - leci nam 35. tydzień! 

Ok 12 F. zaczął domagać się mleka i "spateczków", wiec poszliśmy spać. Ja kimnęłam się dwie godziny i od razu lepiej mi, a młody spał pięć godzin! Dawno już nie pobił takiego rekordu. Przebudzał się ze dwa razy i na moje sugestie, że może warto byłoby już wstać, krzyczał: Spac!!!, no więc spał. Co będę dziecku snu odmawiać. Zdaję sobie sprawę, że to ostatnie takie spokojne tygodnie - tylko ja i mój pierworodny wylegujący się na wielkim łóżku. Chata niesprzątnięta po naszym powrocie i cóż z tego? Nie mam na szczęście takiego paskudnego męża jak pewna pani, którą widziałam dzisiaj dzisiaj w programie "Życie od kuchni" Małgorzaty Ohme na TvPolonia. Jak widzę facetów pokroju tego pana, to zastanawiam się, jak my-matki wychowujemy naszych synów. Moja teściowa zrobiła to na medal. Ale kto wychował tego gościa? Zadufanego w sobie bufonka, z roszczeniową postawą wobec całego świata, a przede wszystkim żony, na którą zwala nawet to, że nie może schudnąć - bo ona nie daje rady przygotować mu na czas obiadu (zajmuje się cały dzień dwumiesięcznym synkiem) i on musi przez nią przegryzać między posiłkami. Sama formuła programu wydała mi się dość kiepska, ale wszystko rekompensuje urocza postać pani Małgosi.

Wyprałam rożek:) Urządzenie to niezbyt przydało się przy Franiu, ale będzie dobre dla tych, co boją się brać dzidziusia na ręce bez usztywnienia. Upał zelżał i można zaplanować jakiś miły wieczór w plenerze. Problem jeno z komarami:/

sobota, 20 lipca 2013

na wsi

Sielsko nam. Biwakujemy u dziadków, których aktualnie nie ma. Mamy ciszę i spokój. Ja łażę spać z kurami i walczę nadal z choróbskiem, tym razem już z pomocą antybiotyku. Zawalone zatoki, okropny głęboki kaszel i ból ukrytej pod dziąsłem ósemki zmusiły mnie do wzięcia zapisanego wcześniej przed dra antybiotyku. Od razu zaczęło być o niebo lepiej, ale chodzę wcześnie spać, a gdy w nocy się budzę, wsłuchuję się w ciszę totalną. To aż niemożliwe, jak cicho potrafi być tutaj w nocy. Do ok. 4 rano, bo potem wraz ze świtem budzą się ptaki i nawołują jeden drugiego. Sielankowo. Młody całe dnie lata na rowerku biegowym albo za piłką, urzęduje w swojej własnej piaskownicy i wcina owoce. Plaga komarów jest w tym roku wyjątkowa. Bez brosa do gniazdka ani rusz w nocy, ale najgorzej jest w dzień. F. jest strasznie pogryziony. W miejscach ukąszeń robią mu się okropne odczyny, do tego drapie to wszystko do krwi, rozdrapuje stare strupy i domaga się smarowania maścią - ave Fenistil! Fenistil w kroplach też mamy w użyciu i przyznam, że pomaga. Wkraplamy do mleka i już. W sprawach nocnikowych mamy i regres, i postęp. Regres, bo dziecię znów nie woła - trzeba go, jak to mówimy - "odsikiwać" co jakieś pół godziny, bo siura pod siebie. Postęp, bo siurka na stojąco gdziekolwiek w plenerze, a także na kibelek, więc może uda się wyeliminować pośrednictwo szanownego pana nocniczka. Na noc i do drzemki of course pielujda. Qpa nadal wskakuje do gaci niezapowiedziana, no ale cóż. Nie od razu Kraków zbudowano, a i z Rzymem było podobnie:)

wtorek, 16 lipca 2013

jednak testowaliśmy kubek Avent



Jakiś czas temu żaliłam się na politykę firmy Avent Philips, która zaoferowała mi kubek do testowania na warunkach, które nie bardzo mi odpowiadały. Nie mam już linka do tego mojego posta, bo w pewnym momencie go skasowałam. Okazało się, że pomyłkowo wysłane zostały złe formularze i firma za tę pomyłkę przeprosiła. Ufff. Muszę przyznać, że mi ulżyło, a firma znów jest dla mnie godna polecenia. Starego posta skasowałam, bo nie chcę robić złego PR-u. Skoro nie musiałam szastać wizerunkiem syna mego, to z chęcią przetestowaliśmy to cudo techniki. Moją opinię znajdziecie m.in. TU. A kubek moim zdaniem jest świetny!!! Gorąco go polecam, choć wcale nie musiałam o nim na blogu pisać:)

poniedziałek, 15 lipca 2013

intensywny dzień

Intensywny dzień. Pierwszy dzień urlopu męża mego.

Rano: deszczowy Poznań. Ja odbieram wypis ze szpitala i lecę do mojego doktorka skonsultować się w sprawie niskich płytek, a moje chłopaki lecą odebrać naszego zepterka z naprawy i zgarniają mnie w drodze powrotnej. Zaqpy w Biedzie, gdzie Franek poznaje innego Franka - anemicznego chłopinę w wózku, którego mama dobitnie pyta, czy nasz Franek jest tak niegrzeczny jak jej (bez komentarza).

Południe i wczesne popołudnie: gotujemy i jemy pierogi, ojciec do dentysty, a matka usypia dziecię (co za masakra, wszak dziecię powinno usypiać samo we własnym łóżeczku, a nie przyklejone do matki!). Aha, matka też przykimała.

Wczesny wieczór: cała rodzina udaje się do rodzinnego w celu osłuchania. Osłuchowo jesteśmy czyści, mamy brać syrop, zakraplać się itepe. Ale matka ma taki kaszel, że antybiotyk może jej nie minąć, bo dla dzieciątka tak może być lepiej, aby się zakażenie wewnątrz macicy nie wdało.

Wieczór: ojciec z synek na rowerze biegowym i placu zabaw, matka w domu coś tam robi. Ojciec z synem wracają (syn się zlał), gdy matka wyskakuje właśnie do sąsiadki na małą kawę.

Wieczoru ciąg dalszy: matka wraca, zastaje ojca rodziny z żelazkiem w ręku, a dziecię tarza się na dywanie w praniu:)

Wieczoru końcówka: oni już leżą w łóżku i czytają (F: What's this? What's this? What's this? What's this? Ojciec przysypiającym i powolnym głosem tłumaczy), a ja tu sprawozdaję nasz dzień. Mój mąż jest aniołem! Wyprał jeszcze chyba ze dwie pralki, wymopował podłogi i naprawił półę w łazience. Teraz czyta dziecku.

A oto moje dzisiejsze zaqpky!!!! (i mój brzuch)



niedziela, 14 lipca 2013

ach co za noc :)

Fatalna noc za mną. Zasnęłam dopiero ok trzeciej nad ranem, nie mam pojęcia czemu. A to kaszel, a to katar, za gorąco, za zimno, jakaś masakra.... W końcu wstałam, przebrałam się, zjadłam kawałek ciasta, wypiłam kubek zimnej kawy zbożowej i wywietrzyłam sypialnię. Potem zasnęłam, ale miałam straszny koszmar, obudziłam się z krzykiem na ustach, potem sąsiedzi wrócili z imprezy...

Dziś od rana pogoda ohydna - chmury, zimno. Chyba jest już jesień... czy ja przespałam lato i narodziny mojego drugiego dzidzia? Nasz F. od rana strasznie obręczony, wymusza wszystko dzikim wrzaskiem i rykiem, a ja mam próbkę tego, ile mam cierpliwości do dziecka, gdy nocka zarwana. A jesienią... oj jesienią będzie się działo... W dodatku jakoś nie możemy poczuć się lepiej. Jesteśmy zasmarkani, zakaszleni i coś mi się zdaje, że przed naszym wypadem na wieś młody zaliczy jeszcze osłuchanie u pana doktora. Póki co leczę go syropem prawoślazowym, który przeważnie działał u niego cuda...

Na poprawienie humoru - mój hit ostatnich dni:














Jak to mówi Rydzyk: Alleluja i do przodu!

sobota, 13 lipca 2013

sobota


Sobota... Moi chłopcy poszli do Rossmana uzupełnić braki w paście i proszku do prania, a ja skoczyłam do warzywniaka i kupiłam owoce sezonowe: truskawki (trzeba korzystać, bo zaraz się kończą), czereśnie (jestem ich fanką), wiśnie (dla męża, bo on je kocha) i maliny (dla młodego). Nie zastanawiam się nawet, ile nawozów wpakowano w te owoce - może dużo, a może wcale. Owoce eko będziemy jeść na wsi za parę dni, a dziś sobie użyjemy życia nieco bezrefleksyjnie, a co tam.

czwartek, 11 lipca 2013

Searching for Sugar Man

Rzaaaaadko coś oglądamy z moim Kochanym. Rzadko mamy wolny wieczór, a jak już mamy, to czasami cuś wypożyczamy i oglądamy. Wybieramy (teoretycznie) na zmianę, ale i tak mężu wypożycza filmy, które są dla mnie strawne. Wie, że nie lubię mordobicia, wyciskaczy łez, dołujących historycznych dokumentów... generalnie mało filmów przypada mi do gustu. Komedie romantyczne mogą być, ale nie te badziewne. Może być jakaś obyczajówka, byle nie było w niej za dużo dramatu i śmierci. Ciężko...:)

Jednak ten film mieliśmy w planach już od dawna. Okazja stworzyła się sama - dziecię zasnęło wcześniej, więc w końcu obejrzeliśmy Searching For Sugar Man.


Gdzieś wyczytałam, że cokolwiek napisze się o tym filmie, będzie to za dużo lub za mało. Więc nawet się nie porywam z motyką na słońce i nie opisuję moich wrażeń, bo mam w głowie mętlik wielki... Dawno już nic mi się tak nie podobało.

Deszczowo dziś. Dziecię śpi, a młodsze tak mi dało popalić na spacerze, że znów zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest łebkiem w górę jednak... Zakupiłam termometr douszny, choć F. już nie gorączkuje, ale na bank się przyda w przyszłości, niechby pełnił funkcję tylko kontrolną, czego sobie życzę, ale jestem realistką. Idę się wyciągnąć obok zasmarkańca)

środa, 10 lipca 2013

Padam!

Padam, padam:) tak się cieszę, że wolny wieczór dziś mam...

Syn zaraz będzie zasypiał, bo dziś bez drzemki popołudniowej się obeszło, bo dziecię umęczone po nocy katarem spało rano chyba aż do 9:30. Odwiedzili nas też dziadkowie, więc atrakcji było sporo. Gdy dziadkowie odjeżdżali, mały pomachał im z balkonu i zawołał: Fajnie było! Ja natomiast wyciągnęłam dziadka do biedronki na wieeeelkie zakupy i dzięki temu mój ukochany nie musi ich robić. Kupiłam sobie małe turystyczne żelazko dla mych ciążowych potrzeb. Odpalanie stacji parowej dla jednej głupiej bluzki chwilowo mnie przerasta, a dostałam ostatnio w prezencie taki oto gadżet z Ikei:

poniedziałek, 8 lipca 2013

refleksje poszpitalne


Parę słów o moim pobycie w szpitalu w sobotę. Pominę nazwę szpitala i nazwisko lekarki dyżurującej. Naczekałam się, nasiedziałam, ale najważniejsze, że zrobili mi dwa ktg, a każe z nich trwało ponad godzinę. Wydruki ktg były OK. Miałam też usg na izbie przyjęć, z którego wyszło, że położenie synka mego jest miednicowe, czyli główką w górę, ale to może się jeszcze zmienić i nie wiem, czy przypadkiem już się nie zmieniło. Pani doktor na izbie przyjęć niemiła i obmierzła. Ktg robiono mi na porodówce. Położne cudowne, ciepłe i wyrozumiałe:) Dobija mnie jednak medykalizacja całego procesu powołania na ten świat małego człowieka.

piątek, 5 lipca 2013

przemiły wieczór!

Wczoraj dzień pełen wrażeń. Odwiedzili nas dziadkowie, a nawet pradziadkowie! Do tego wuja z koleżanką. Dużo się działo, więc wieczorem byliśmy padnięci że hej. Dziś odpoczęliśmy, odespaliśmy, a wieczorem... tata przygotował nam przemiły wieczór - pojechaliśmy, jak to mój syn mówi, "do westaulacji". Przy okazji zaliczyliśmy wizytę w Empiku, gdzie odebrałam zamówiony wcześniej magnes na lodówkę z naszym zdjęciem:) i kupiłam taką oto płytę:


Mamy te piosneczki w wersji mp3, bo gdy urodził się F., to dużo ich słuchaliśmy. Zachciało mi się tych piosenek w wersji oryginalnej, żeby było łatwiej puścić z płyty, jak urodzi się M. To takie moje małe zboczenie - lubię sobie kupić oryginalną płytę:)

Wracając do naszego wieczoru. Mój kochany zarezerwował stolik w plenerze jednej z restauracji w naszym mieście. Nasz mały urzędował na placu zabaw, a my dosłownie obok niego konsumowaliśmy to i owo, czyli ja na przykład sałatkę grecką, a mężu grillowaną cukinię z oscypkami i pysznym chlebem. Do tego szamaliśmy frytki i piliśmy herbatę. Oczywiście zostałam namówiona na deser (lody z malinami, a mąż szarlotka z czymśtam), więc teraz pękam, nie tylko ze szczęścia, że mam taką cudowną rodzinę, ale i z najedzenia:) No ale w końcu rocznica ślubu zdarza się raz do roku:))) Cztery lata za nami, cztery wspaniałe lata...:))) I to jest piękne, że mój kochany o tym pamięta:) Ja z kolei zakupiłam nam bliźniacze zegarki, ale prawda jest taka, że rocznica była tylko pretekstem, bo chyba i tak bym je kupiła:) Bez zegarka czuję się jak bez ręki dosłownie, a nasze zegarki, które kupiliśmy sobie po ślubie, już się bardzo zdezelowały. Te nowe są cudne:



Teraz moje dziecko spełnia swój cowieczorny rytuał, czyli biega na golasa po kąpieli, kołysanki sączą się z głośników, a ja myślę o tym, jaka jestem szczęśliwa i ile dostałam od Losu. Niech to tylko trwa - o więcej nie proszę.

Jutro od rana czeka mnie szpital i ciekawam wielce, ile godzin tam spędzę, czy na izbie przyjęć będzie kolejka i jak minie nam ten dzień. Idę się myć, bo zaraz będę zasypiać ze smykiem. Który, dodam, ani razu dzisiaj nie posikał się w spodnie:)))

wtorek, 2 lipca 2013

zmiany

Zmiany, zmiany. Zmiana w naszej sypialni - łóżko w nowym położeniu, a jego szanowne nogi nareszcie zostały skrócone przez mojego wspaniałego małżonka. Dwóch stolarzy odmówiło - ściemniali coś na temat śrub wewnątrz tych nóg, więc mój kochany po prostu zrobił to sam:) Łóżko ma teraz wysokość, która mi odpowiada, a kupione przez nas łóżeczko dostawne będzie pasować wysokością idealnie - zrobiliśmy przymiarkę. Kupiliśmy takie łóżeczko dostawne:





ale że mebel jest używany, to poziom był ustawiony na jednej konkretnej wysokości i stary właściciel porządnie to ustawienie zabezpieczył. Nie trzeba będzie tego rozwalać, uff. Łóżeczko wchodzi dosłownie na styk, a właściwie z jednej strony będzie trzeba wymontować listwę przypodłogową, bo przydałby się jeszcze jeden centymetr. W naszych obliczeniach nie wzięliśmy pod uwagę, że z każdej strony pokoju listwa przypodłogowa zabiera ok 1 cm. Ale nic to. Powierzchnia spania o szerokości prawie 220 cm - to coś pięknego po prostu. Nasz co-sleeping nabierze nowych wymiarów - w sensie dosłownym i przenośnym.

Nasze dziecię święci sukcesy nocnikowe. Woła, siada, siusia, a nawet małą qpeczkę strzelił dzisiaj do nocniqa. Kałuża była tylko jedna w ciągu dnia, ale to jak byli goście i bawił się z dziećmi. Dumnam straszliwie z niego. Do tego kąpie się właśnie z tatą pod prysznicem, więc pożegnaliśmy się też (chwilowo) z wanienką. Dotychczas kabina była be - wanienka musiała być. Rośnie nam dziecię, rośnie. Dziś zaliczył pierwszą rundkę na rowerku biegowym, który czekał i czekał, aż się doczekał. Mój brzucho też rośnie. W najbliższą sobotę idę na badania do szpitala, ale nie wiem, czy coś załatwię w naszej służbie zdrowia - zobaczymy!

poniedziałek, 1 lipca 2013

TEN dzień

Dziś jest TEN dzień :) To dziś padło po raz pierwszy "chce mi się siusiu!", a właściwie "chce ci się siusiu", ale mniejsza o to. Posadzony na nocnik F. wysiurkał się, po czym wstał wielce z siebie zadowolony. Wspaniałe, łółciutkie, złociutkie siusiu:) Akcja powtórzyła się kilka razy w ciągu dnia. Zesiurał się też i skupkolił kilka razy w majty, ale przecież nie od razu Rzym zbudowano. Po prostu nadszedł jego czas i tyle. Jestem dumna z mojego małego siuracza:) Przez cały weekend święciliśmy sukcesy nocnikowe - F. zmamiony Klubem Myszki Miki na tablecie, posadzony na nocnik siedział i przeważnie coś w nocniku zostawił, ale nie zawołał sam, że siurać mu się chce. A dziś - proszę bardzo. Oby tak dalej.

Jak szybko dziecko się zmienia. W ostatnich dniach notujemy jakiś ogromny skok rozwojowy. Z dnia na dzień F. zdaje się więcej rozumieć, lepiej mówić i efektywniej się komunikować. Tworzy nowe konstrukcje zdaniowe, opowiada ciekawe i śmieszne rzeczy, robi się ogólnie bardziej komunikatywny. Sprawy nocnikowe idą w parze z tym rozwojem. Jeszcze tydzień temu reagował na nocnik alergicznie, a raz nawet gdy zrobił nań siku, zaczął się bić po twarzy i krzyczeć. A teraz sobie siedzi bardzo zadowolony, słuchając Szelmostw lisa Witalisa w moim wykonaniu lub zerkając sobie na Myszkę Miki. Ach.....) To był długi i intensywny nocnikowo dzień, zakończony wizytą dziadków i miłej cioci. Czas na prysznic i zasłużony odpoczynek:)