poniedziałek, 4 stycznia 2016

noworocznie

Nowy Rok.
Nowy-lepszy rok.
Niech będzie lepszy! Niech dzieci mniej chorują.
Niech porozumienie między pokoleniami będzie łatwiejsze.
Niech nikogo nie zabraknie przy następnym wigilijnym stole.
Niech miłość kwitnie w nas jak dotąd, a proza życia niech nam się nie daje we znaki.
Niech będzie zdrowie i pogoda ducha.

Zbilansujmy.
Wigilia - miła. W ramach niespodzianki zaproszono moją teściową, szwagra i babcię męża mego. Dzięki nim wigilia przebiegła w miłej i bezkonfliktowej atmosferze. Małżeństwo mojego wujka rozpada się i w tym roku było nas na wigilii mniej. Dzięki gościom z zewnątrz atmosfera nie skisła totalnie, czego się obawiałam.

Poświąteczny czas nie był łatwy, bo dzieci oczywiście były chore. Jeszcze w wigilię jechałam z M. do lekarza, bo kaszlał non stop. W błyskawicznym tempie zaraził się F. Nocnym i dziennym kaszlom nie było końca. Ostatecznie 29 grudnia zdecydowaliśmy się na powrót - prosto do przychodni. Dzieciaki na wziewach, które zresztą wdrożyłam już sama wcześniej, osłuchowo raczej czyste, w domu błyskawicznie doszły do siebie, może dlatego, że z własnej inicjatywy wdrożyłam pulneo. Do tego wizyty w grocie solnej. Zamierzamy tam bywać częściej. Nie będzie to łatwe przy naszym planie dnia (P. wraca, ja wychodzę), ale musimy dać radę. W grocie jest pięknie i miło, a do tego słono:)

Zatem święta mnie nie zaskoczyły, że tak powiem. Obawiałam się, że dzieci będą akurat wtedy chore i nie pomyliłam się. Nawet sobie wyliczyłam, że będą na święta zdrowe, bo akurat na tydzień przed Bożym Narodzeniem skończyła im się infekcja. Ale nie - mieli kolejną, po dwóch tygodniach od poprzedniej. Nie ominęło też nas - rodziców. P. przy pierwszej fali chorobowej był dwa dni na L4,  a ja się dzielnie trzymałam. Za to teraz jemu już minęło, a mnie od kilku dni okrutnie boli gardło i niestety ucho. Do tego ropieje mi oko.

Gdy przebywamy poza domem, ich choroby to dla mnie gigantyczny stres. Nie na swoim gruncie czuję się źle, nieswojo, niepewnie. Do tego po październikowych przebojach szpitalnych wciąż drżę o moje starsze dziecko. Każda infekcja to dla mnie duży ładunek negatywnych emocji. Coś się ze mną stało po tym szpitalu. Kiedyś twarda była ze mnie sztuka - nie tak łatwo było zmusić mnie do łez. Po szpitalu potrafię ryczeć na zawołanie. Ciężka sprawa. Taka trochę trauma.

W przyszłym tygodniu mężu z wtorku na środę leci do Niemiec służbowo, a wraca w nocy ze środy na czwartek. Będę sama z tym całym euromajdanem i mam tylko nadzieję, że dzieci będą zdrowe, że mężu zostawi mi auto i że nie będzie mrozu jak dziś. Nota bene, wyprawa z dwójką dzieci pieszo do przedszkola nie tak znów blisko położonego, w temperaturze bardzo ujemnej, czyli -15, to przeżycie iście niezapomniane:) Ale cóż - niech mrozi! Nawiasem mówiąc, różnica między temperaturą dzisiaj a między temperaturą w wigilię to nie mniej ni więcej, tylko 30 stopni! Szaleństwo istne - w wigilię mieliśmy 15 stopni na plusie. Za to w Nowy Rok padał piękny majestatyczny, kryształowo czysty śnieg..

Koniec laby, czas do roboty. Za półtorej godziny ruszam do moich bliźniaków na angielski. Materiały urychtowane. Dobry humor w pakiecie, uśmiech numer 5 na twarz i jedziemy zarabiać. Tak musi być.

PS Doszłam do wniosku, że jednak chyba trzeba blogować. Za parę lat zajrzę tu i jak na dłoni gotowy mam mój dzisiejszy nastrój i przemyślenia, a także sprawozdanie świąteczno-chorobowo-pogodowe. Lotny czas ucieka, jak pisał poeta, a pamięć jest zawodna, zwłaszcza jak jest przeładowana :)

2 komentarze: