piątek, 23 grudnia 2011

I'm driving home for Christmas...

... I can't wait to see those faces... :)Dziś wieczorem ruszamy. Mąż w pracy, dzidziuś śpi, a ja jedną ręką gotuję obiad, drugą pakuję torby, a trzecią piszę tego posta:) Jutro od rana czeka nas ubranie dwóch choinek i trochę sprzątania... A mi nastrój świąteczny udzielił się definitywnie - chyba od zapachu pierników wciąż unoszącego się w naszym domu, ozdób, których kilka kupiłam w Rossmanie (są już przecenione!) i porozwieszałam w domu, a przede wszystkim za sprawą ŚNIEGU!!! Spoczywa sobie tenże gdzie popadnie za oknem, a dzięki temperaturze zerowej nie stopniało to-to jeszcze... Drogie Koleżanki-Bloggerki i Wy, co nie blogujecie, życzę Wam radości i odpoczynku, chwilki zadumy, przytulenia do bliskich, pogody w sercu i białego puchu za oknem. Wesołych Świąt!!!

wtorek, 20 grudnia 2011

Trochę świątecznego klimatu

nam się udzieliło w końcu! W całym domu pachnie piernikami, które z mężem wczoraj piekłam, gdy chłopczyk w krainie snu przebywał. Muszę przyznać, że termoobieg to istna rewelacja! Piekłam jednocześnie na 2 blachy, szybko i sprawnie. Zapakowałam już sporą porcję, którą powieziemy na Święta do rodziny...

piątek, 16 grudnia 2011

znów szybko


Dziecię śpi, wczoraj osłuchany przez pediatrę, ale było OK. Nic nie ma złego, nic się nie dzieje, a katar powoli przechodzi. Za to matkę dziecięcia, czyli mnie:) rozbolał wczoraj ząb... wiem że jest do leczenia już od dawna, ale jestem z tych, co do dentysty idą jak już przypili. Poleciałam kilka bloków dalej, bo tam jest dentysta.Mógł mnie przyjąć od razu,ale wypełnienie... między 200 a 400 zł + znieczulenie 50 zł tej! Więc podziękowałam, wzięłam pyralginę, a dziś jak mąż z pracy wróci, to lecę w inne miejsce, które mi sąsiadka poleciła. Może tam zrobią taniej. Czy muszę mówić, że ja - trzydziestoletnia prawie koza - boję się dentysty jak ognia? Próg bólu mam niski i nic nie poradzę, za znieczulenie zęba jestem gotowa zapłacić każde pieniądze, byle tylko nie czuć nic a nic. Należę do szczęściarzy, których zęby generalnie nie bolą. Ostatnio bolał mnie ząb 5 lat temu i to na Węgrzech. Wizyta u węgierskiego dentysty - niezapomniane przeżycie. W końcu zamiast szóstki zaplombował mi siódemkę:) Porozumiewaliśmy się przez naszego kolegę - dentysta po węgiersku do kolegi, a kolega po angielsku do mnie. Dodatkowo ów fogorvos (po węgiersku - dentysta) mówił trochę w języku naszych bratnich przyjaciół ze wschodu ("na lewo prasim!" - głowa w lewo, gdyby nie strach, to byłabym posiurana ze śmiechu). W końcu trafiłam przez przypadek (przez Opatrzność zaplanowany z pewnością) do cudownej polskiej dentystki mieszkającej za miastem i znajomość ta tak się rozwinęła (bo ząb leczony był kanałowo, a więc kilka spotkań), że dwa lata temu gościli na naszym ślubie, a my u nich w naszej podróży poślubnej mieliśmy wspaniałą domową przystań. Ach, wspomnienia, wspomnienia... ile dałabym, aby teraz móc iść po prostu do niej i wyleczyć mój ząbek...

czwartek, 15 grudnia 2011

Szybko, szybko...

donoszę, że po sobotniej wizycie u znajomych, gdzie gościł tez półtoraroczny maluch, Franio załapał wirusa i ja też niestety, choć ja chyba od pewnego dorosłego.Są więc gluty, odciąganie "frajdą", a od przedwczoraj nawet kaszel, choć ten ustał i dziś jakoś tak zanikł. Mimo to jedziemy dziś na 16:15 do pediatry aby osłuchała F. Naszej lekarki dziś nie ma i jest jakaś w zastępstwie, czego ciut się obawiam, ale co tam. Mintaj już się beztłuszczowo usmażył w piekarniku, ziemniaki ugotowane, marchewka starta, tobołeczek śpi od pół godziny, a za niecałą godzinkę będzie mężu. Tak się przedstawia stan na godzinę 13:38:)

czwartek, 8 grudnia 2011

Jakoś tak....



doliniarsko, bo zaczyna nam powoli doskwierać brak gotówki. Za miesiąc-dwa skończą się zapasy odłożone na "rainy days", a gdy owe "rainy days" nadejdą, to już nie wiem co będzie. Mężu mój zapieprza na nas jak dziki osioł, a teraz szuka jeszcze dodatkowej pracy na weekendy, abyśmy mieli z czego żyć. Martwi go to i stresuje. Mówię mu, że zawsze możemy udać się po długoterminową pożyczkę do bardziej zasobnych członków rodziny, ale rozumiem też mężulka niechęć by po takowy ostateczny środek sięgać. Jest mężczyzną, głową rodziny itd. A ja? Siedzę w domu i zajmuję się synkiem. Wdzięczne zadanie, które kocham i samo siedzenie w domu nie przeraża mnie, bo mam okazję i przyjemność obserwować dziecię me jak się rozwija. Frustruje mnie niemoc własna z brakiem możliwości podjęcia pracy zarobkowej związana. Frustruje mnie odpowiedzialność, która całkowicie spoczywa na barkach Pio. Frustruje mnie, jak bardzo bezużyteczna wydaje mi się czasami moja osoba, choć wiem, że przecież odwalam kawał dobrej roboty zajmując się całe dni Misiem Franisiem, karmiąc, na spacer wożąc, tuląc, nosząc, czytając, grając, układając klocki i Świnkę Peppę oglądając w momentach desperacji. Do tego staram się ogarniać dom, co nie zawsze wychodzi i gotować pożywne i pyszne obiady z tego, co akurat znajduje się w lodówce i szafkach. Ostatnio przyświeca mi hasło: jak ugotować obiad bez wychodzenia na zakupy?:) Zajmowanie się dzieckiem to jedna z najbardziej wdzięcznych prac, jakie można wykonywać. Szkoda tylko, że darmowa. I choć z zasady jestem przeciwna szalonym pomysłom niektórych polityków, aby matkom siedzącym w domu płacić za to pieniądze, to miło byłoby zarabiać j a k i e k o l w i e k pieniądze, tylko nie wiem jak i kiedy. Jestem szczęściarą, bo mam męża, który docenia mój wkład w popychanie domowego wózka. Wiem jednak, że są faceci (są, są,sama ich znam kilku), a właściwie buraki cukrowe:), którzy twierdzą,że kobieta nie ma prawa być zmęczona wieczorem, bo cały dzień w chacie siedziała. Jakby mój facet był taki, to dostałby chyba nie raz patelnią w swój zakuty łeb... Pakuję książki do szafek, odkrywam różne ciekawe papiery, kserówki, wycinki z gazet, które sama odłożyłam swego czasu...
PS A kochany tobołeczek zawinięty w wełnianą kołdrę tatusia śpi sobie na naszym małżeńskim łożu, którym całkowicie już zawładnął,za przyzwoleniem matki swojej co się naczytała nowoczesnych teorii, zamiast przyzwyczajać dziecko od małego, gdzie miejsce jego...A ojciec szalony pozwala na to!!!:)))
PS Bo on sam z mamą spał jak był mały i na bardzo dobre wyszło to jego psychicznemu zdrowiu:)

środa, 7 grudnia 2011

Bardziej domowo...

jakoś się u nas zrobiło - w dużym pokoju zamieszkał dębowy kredens, sofa i fotel, których to mebli wyzbyła się moja ciocia, a my z pocałowaniem ręki sobie je wzięliśmy. Przyjechały dziś o siódmej rano. Kilka kombinacji z ustawieniem, ścierki i płyny poszły w ruch i oto siedzę na kanapie, podziwiam kredens pusty jeszcze i myślę, co gdzie ulokujemy, choć z dzidziem będzie to trudne:) Póki co ów dzidź śpi sobie smacznie, a ja planuję dzień. Ojciec do pracy wybył niedawno, a przed nami - synem i mamcią - ok. dziewięciogodzinna (jak dobrze pójdzie) przestrzeń czasowa, która wypełnimy spacerem, zabawą, jedzeniem i czytaniem książek... Dobrze jest mieć w końcu jakieś meble, bo kartony z książkami w drugim pokoju aż się proszą o wypakowanie. Zapomniałam już, jakie książki posiadamy w naszym księgozbiorze. Mam też w owych kartonach mnóstwo pierdołków zapomnianych już zupełnie i czasami jak się nas coś natknę, to zdziwienie mnie ogarnia i zaskoczenie. Można bez nich żyć, więc może warto byłoby się ich pozbyć? No ale: to pamiątka, tamto też cenne itp. W ten sposób budujemy wokół siebie sieć szpargałów, klamotów, bibelotów, kurzozbieraczy... Lecę kawkę zbożową zalać i chwilą ciszy się jeszcze rozkoszować, bo gdy dzidź się zbudzi, to już cała jestem jego. I czerpię przyjemność z tego!:)