piątek, 24 sierpnia 2012

zapiekane pyrki i refleksje po powrocie do domu

Zapiekane pyrki właśnie siedzą w piecu i zapiekają się z czosnkiem. Moje dziecię śpi, a ja od ponad godziny przeglądam blogi i je podczytuję zamiast nad zleceniem pracować. Wczoraj wieczorem wróciliśmy w domowe pielesze i jest mi tak cudnie!!! Nawet na spacer z dzieckiem przed drzemką nie udałam się, bo raz: padało, dwa: nie chciało mi się! :) Tak, wiem, że dziecko musi być na dworze i chociażby nie wiem jak mi się nie chciało, to muszę mu zapewnić porcję tlenu. A więc zapewniłam: otwarłam szeroko okno:) Zawsze po powrocie od dziadków rozkoszuję się tym, że ja nic nie muszę. Nie musiałam wyjść, to i nie wyszłam. Nie musiałam nigdzie biec na złamanie karku, a moje dziecko może spać sobie po południu nawet 4 godziny i nic złego z tego nie wyniknie:D Ech, koniec z, jak to mówi mąż mój, "Tusku, musisz":)))

Zawsze po powrocie od dziadków oddycham głęboko i szukam w sobie potwierdzenia, że metody "wychowawcze", którym hołduję, mają sens i warto iść tą drogą. Zawsze jakoś u nich wszystko mi się zaburza. Moja wewnętrzna droga. Jestem wszak niedoświadczona. Powiedziano mi (pisałam już o tym), że łóżeczko jest osiągnięciem cywilizacyjnym i że przy dziecku nie da się wyspać (hehe), bo trzeba ciągle się budzić żeby sprawdzić, czy jest przykryte (hehe) i że powinnam przede wszystkim zadbać o moją relację z mężem (ciekawe, hehe) i że spanie z dzieckiem nie ma absolutnie żadnego wpływu na więź z matką (też hehe, czyż nie?). No i że ja sobie wybrałam "złego guru" (hehe, któż to? William Sears pewnikiem?). Nie miałam ochoty dyskutować, bo tamto wychowywanie dzieci trzydzieści lat temu, ich szybkie socjalizowanie i usamodzielnianie a moje "ciaćkanie się" z dzieckiem to dwa różne światy. Nie chciało mi się nawet podejmować dyskusji. Czytam książki z Mamanii, zdarzyło mi się z sukcesem przelewać pozytywne emocje rodzicielskie w serca koleżanek-mam, mam wiedzę teoretyczną, a jednak z moją mamą dyskusji podejmować mi się nie chce. Chyba jakoś tak wewnętrznie czuję, że to do niej i tak nie trafi, że nie warto. E tam.

Jest we mnie jakaś taka wewnętrzna tęsknota za ciepłym, kochającym i wszechakceptującym uściskiem ramion mamy. Zasnąć w nich, otoczona ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. Wiedzieć, że ktoś akceptuje mnie całkowicie, bez względu na wszystko i wszystkich. Dwadzieścia cudownych miesięcy przy cycku. Czy wystarczy mu tej akceptacji i siły na całe życie? Może tak, może nie. Dlatego każdego dnia się tulimy. Dlatego mu nie mówię, że jest niegrzeczny i nieznośny, gdy nie ma ochoty na ubranie butów czy zmianę zakichanej pieluchy. Dlatego go nie straszę, że go oddam jakiemuś panu na ulicy. Dlatego pozwalam mu zasypiać w moich objęciach. Czuję, że mój guru, ktokolwiek to jest - może moja własna intuicja? - to dobry przewodnik. Warto za nim iść.

wtorek, 21 sierpnia 2012

na chodzie

Jesteśmy wciąż u dziadków. Jestem już na chodzie i pracuję nad zleceniem w momentach rzadkich, latam za dzieckiem, staram się doprowadzić mój pokój do jakiegoś możliwego wyglądu (co nie jest łatwe) i tęsknię znów za miłym mym. Mój mąż to anioł. Przyjechał w piątek i całkowicie przejął opiekę nad dzieciną, w związku z czym matka mogła leżeć, czytać, pracować nad zleceniem i ogólnie się kurować. Tak było aż do poniedziałku. Biorę jeszcze antybiotyk, ale czuję się już wcale nieźle. A teraz uwaga: dziś moje dziecko strzeliło na nocnik qupę i wielkie siku!!! Kupę zdarza nam się złapać niezwykle rzadko, bo nocnik to nasz wróg nr 1:) Nie mam ciśnienia na szybkie odpieluchowanie i guzik mnie obchodzą pytania w piaskownicy typu : "a już woła?". Będzie gotowy, to będzie gotowy. Jakoś metody typu zdjęcie pieluchy i wrzeszczenie na dziecko za każdym razem jak się zleje w gacie "czemu nie wołałeś???" mnie nie rajcują. Intuicja mówi mi: spokoooojnie:)

Scena z wczoraj. Babcia myje chłopcu tyłek na bidecie po kupie. Myje, myje, aż nagle Franio się odzywa: "koniec?":)))

Franio mówi: "ga główkę" (uważaj na główkę), "do buźki" (gdy podaje mu się coś do buźki) i "na nóżkach" (gdy każe mu się zejść z tapczanu). Długo nie mówił "nie". Od kilku dni używa świadomie tego słowa, bardzo świadomie. Muszę sobie jeszcze raz przeczytać, co Agnieszka Stein na ten temat pisze, bo wczoraj na przykład, byłam bardzo tym jego "nie" na koniec dnia zmęczona. Wiem, że to kolejny etap w rozwoju, wiem, że to znak, że rozwija się prawidłowo i że na silny charakter, ale i tak jest to męczące. W równym stopniu nie podoba mi się, jak on wtedy słyszy: "Jesteś nieposłuszny", "Jesteś niegrzeczny" itp. No ale z tym nic nie zrobię.

Wczoraj na świat przyszedł bardzo wyczekiwany i upragniony jego nowy obywatel. Dzidziuś waży 4190 kg i przyszedł na świat siłami natury i swojej bardzo dzielnej mamy. Moja koleżanka to bardzo dzielna kobitka. Teraz odpoczywa po trudach porodu. Serce roście normalnie.

A teraz biorę się za zlecenie, bo za godzinę babcia i syn mój wrócą ze spaceru i mój czas wolny się skończy.

piątek, 17 sierpnia 2012

choróbsko

Nie zdążyłam jeszcze opisać pokrótce naszych kilkudniowych wakacji, a siekło mnie choróbsko i od trzeci dzień niedomagam okropnie. Mam ostre zapalenie gardła, a dziś pierwszy dzień bez gorączki. Biorę - niestety - antybiotyk. Ja - zacięty wróg antybiotyków:( Niestety oddalona o jakieś 60 km od mojego lekarza rodzinnego, zostałam spacyfikowana i poddana wizycie doktora antybiotykofoba. Może i dobrze, bo dosłuchał się jakiś szmerów w lewym płucu, więc może to dziadostwo wyczyści mnie porządnie i już? Nie da się ukryć, że zmęczenie, stres związany z ostawieniem od cycka, wahania pogodowe i niedoubranie raz i drugi zrobiły swoje, organizm nie dał rady. Opiekę nad dziecięciem mym przejęli całkowicie dziadkowie i radzą sobie świetnie. A syn mój po odstawieniu od cyca zrobił się bardzo samodzielny. Jeździ z dziadkami na wyprawy samochodem, chodzi z dziadkiem do pradziadków, na odległy plac zabaw i na długie spacery. Robi mi "papa" i wychodzi. W dwudziestym pierwszym miesiącu życia język mu się rozwiązał. Radio Franek nadaje non stop. Dziadek kaszlnie, Franio komentuje "kaszel". Mama kichnie, Franio komentuje "apik!". Franio wypluwa gdy coś mu nie smakuje i mówi "kotku", że to dla kotka. Gdy babcia umyje mu rączki, Franio ogląda je i stwierdza "ciste". Do babci czule zwraca się "babtu", a do dziadka "dake". Ja pod rządami absolutnymi babci nie czuję się do końca komfortowo, ale co zrobić. Dowiedziałam się już, że spanie z dzieckiem nie służy ani jemu, ani mi, że powinnam zadbać o swoją relację małżeńską i że babcia jest przekonana, że to nie ma żadnego wpływu na więź z dzieckiem (refleksja babci po 3 godzinach spania z dzieckiem, gdy ja leżałam z gorączką). No cóż, pozwolę sobie pozostać przy swojej opinii. Dziś przyjeżdża mąż. Nie widzieliśmy się od zeszłej soboty, więc prawie tydzień i czekam Cię jak kania dżdżu mój Kochany.

sobota, 4 sierpnia 2012

dwadzieścia pięknych miesięcy

Przez przypadek wyszło, że światowy Tydzień Karmienia Piersią był tygodniem, w którym przestałam karmić. Od pewnego czasu czułam, że koniec nieuchronnie się zbliża. Zwłaszcza noce i poranki należały do trudnych. Po ciężkiej nocy, gdy F. budził się kilka razy, czułam się wyssana do granic możliwości. Teoretycznie w ciągu dnia już nie karmiłam (tylko wieczorem i w nocy), ale często zdarzało się, że F. marudzeniem i wieszaniem się na moim dekolcie wyprosił cycusia, no bo jak inaczej?:) Nadszedł kres moich możliwości, czułam, że już dłużej nie dam rady. Odstawienie z różnych przyczyn nastąpiło dosłownie z dnia na dzień. Pierwsza noc była ciężka, potem było już z górki. Mały zniósł to dobrze, choć o cycusiu nie zapomniał, o nie. Prawie codziennie przychodzi do mnie, głaszcze cycusia i mówi "cicio". Tylko tyle i aż tyle.

W ciągu tygodnia codziennie dostawał rano mleko i spaliśmy do 9-9:30. Potem w ciągu dnia nie szedł już spać. Późnym popołudniem wychodziliśmy na plac zabaw, skąd ok 19:30 zgarniał nas tata, kąpał małego, ja robiłam mu butlę, dziecię dostawało butlę i szło spaty. Wieczory mąż i ja mieliśmy dla siebie. Szybko ten tydzień przeleciał, a ja sama dziwiłam się, jak lekko zniosłam nasze cyckowe rozstanie. Do wczoraj.

Wczoraj od rana nie czułam się dobrze. Dokuczał mi ucisk w klatce piersiowej, a do tego ohydna niżowa pogoda. Maluch wstał wyjątkowo o siódmej, nie było więc szans, aby wytrzymał do wieczora bez drzemki. Gdy położyłam go ok. drugiej, zjadłam obiad i zasiadłam przed kompem, zaczęłam podczytywać ulubione blogi i w końcu w którymś momencie puściłam ryksę. Sama się zdziwiłam, bo należę do osób, które płaczą raz na ruski rok albo i rzadziej, ale ten płacz był mi potrzebny. Siedziałam i wypłakiwałam z siebie żal za tymi dwudziestoma miesiącami, które się skończyły. Czułam się niepotrzebna i bezużyteczna. Czułam się pozbawiona życia - w końcu przez ponad półtora roku dostarczałam sobie codziennie dawkę endorfin, prolaktyny i oksytocyny. Czuję się jak po odstawieniu dragów i myślę, że wczoraj otarłam się o stan depresyjny.

Płacząc, marzyłam, aby znów móc go nakarmić, aby móc go przytulić do cycusia, aby objął mnie małą rączką, abym mogła głaskać go po główce, abyśmy mogli trwać tak przytuleni. Wiedziałam, że gdybym to zrobiła, to na marne poszłoby kilka ostatnich dni, ale nie było rzeczy, której bym bardziej nie chciała. Chciałam, aby znów był moim małym dzidziusiem, moim małym chłopcem. Karmienie zawsze dawało mi odczucie, że mam w domu maleństwo, było przedłużeniem ciąży, linią łączącą "teraz" i "kiedyś". Kiedyś - w innym mieszkaniu, kiedyś - dwa lata wstecz, kiedyś - gdy mój synek był maleńki, kiedyś - gdy zaczęłam moją przygodę z macierzyństwem. Mój syn był drugą po moim mężu osobą, która pokochała mnie bezwarunkowo. Uwielbiałam naszą celebrację bliskości, uwielbiałam to wspólne trwanie z akceptującym uścisku, na przekór wszystkim naokoło, którzy uważali mnie za narwaną. Podczas karmienia byliśmy dla siebie całym światem. Wierzę, że te wspólne chwile dadzą mu w przyszłości niezachwianą pewność, że jest wartościowym i godnym miłości człowiekiem.

Wypłakałam z siebie żal, smutek, rozdarcie. Poczułam ulgę i zrobiło się lepiej, choć nie jest łatwo. Są plusy nowej sytuacji. Przesypiamy noce. Wczoraj z przyjaciółką piłam wódkę. Mogę wyjść wieczorem z domu, bo nie jestem już jedyną osobą, która może uspokoić Frania cycem, gdy się obudzi. Będę mogła w końcu oddać krew. Są plusy, są. Mimo to nie jest mi łatwo. Przez dwadzieścia miesięcy byłam mamą karmiącą. Inni mówią: podziwiam cię, ja bym tak długo nie dała rady, karmiłaś długo, karmiłaś za długo... A mi łzy się w oczach zbierają, bo tak bardzo mi żal, że te chwile już się skończyły...

PS Od wczoraj koi mnie ta melodia