sobota, 26 marca 2011

nowa era?


Dla mojego czteromiesięcznego tylko-i-wyłącznie-cycusiowego-synka nadszedł czas zmiany. Można bronić się rękoma i nogami przed zmianami, które wydają nam się niekonieczne, możemy mówić sobie "jeszcze nie teraz", "jeszcze dam radę", "to nam niepotrzebne", "dobrze nam tak, jak jest", ale przychodzi w końcu taki moment, gdy wiemy, że to nieuniknione. Dziś pierwszy raz mój synuś wypił mleczko modyfikowane. Moje odczucia? Nawet pewna ulga, nawet nie tak wielki smutek. Chcę dawać buteleczkę tylko na noc, a dziś dostał jedną wcześniej, bo chciałam sprawdzić jak zareaguje. Powody? Zmęczenie, stres, choróbsko, które trochę mnie osłabiło, ale przede wszystkim: chęć przespania pod rząd więcej niż trzech godzin. Zobaczymy co będzie. Może nie odniesiemy sukcesu i nie będzie dłuższego spanka - wtedy wrócimy do cycusia. Ale mam nadzieję, że będzie lepiej. Tak bardzo potrzebuję snu.

piątek, 18 marca 2011

it never rains but it pours

Takiego fatalnego tygodnia już dawno nie było... Jedynym jasnym promyczkiem w tym całym chorobowym zamieszaniu jest mój mały synek, którego dzięki Bogu choroba nie tknęła, ale za to dość kiepsko sypia w nocy. Na chrzcinach, które były naprawdę miłą i udaną imprezą, ktoś posiał zarazę. Rozłożyło się kilka osób, w tym mój mężulo, ja, mój ojciec, brat mężula i jego babcia... DO tego zepsute auto i złe samopoczucie dziadka, który wrócił ze szpitala. No i te nieprzespane noce, które w chorobie są jeszcze cięższe, zwłaszcza gdy nie ma się nikogutko w tej nocy do pomocy, bo jestem u rodziców, a mąż w Poznaniu choruje, a właściwie już przestał, bo dziś pomaszerował dziarsko do pracy, choć przedwczoraj miał 39,5 gorączki. A ja skrobnęłam tę notkę słuchając z Frankiem piosenek dla dzieci. Oto jedna z moich ulubionych z dzieciństwa:

poniedziałek, 14 marca 2011

wielkomiejska mama?


Życie często nas zaskakuje - cóż za banał. A jednak - bardzo prawdziwy. Życie często też weryfikuje nasze plany, przekonania i wyobrażenia. Kiedy jeszcze nie byłam mamą (a jestem nią dopiero od niecałych czterech miesięcy) wydawało mi się na przykład, że matki, które usypiają swoje dzieci majtając nimi na lewo i prawo albo pozwalają zasypiać ze sobą w łóżku lub po prostu na rękach (jak to się mówi 'opka') są dziwne? głupie? Nie muszę chyba pisać, jak bardzo życie zweryfikowało moje poglądy. Zwłaszcza wtedy, gdy synuś cierpiał z powodu kolek, przesypiał na moich rękach godziny. Zdarza mi się też pomajtać nim dość słusznie, by szybciej zasnął, no i co z tego? Teraz wiem, że każda mama ma prawo działać tak jak chce i nikomu nic do tego. Dobrze, że swoich poglądów nie wyrażałam kiedyś zbyt dobitnie, a przynajmniej tak mi się wydaje :)

Co jeszcze mi się zdawało? Myślałam, że będę taką nowoczesną mamusią, która prowadzi "wielkomiejski styl życia" (mój mąż uwielbia to wyrażenie, pozdrawiam Cię Kochanie!). Myślałam sobie, że będę synusia wsadzać do fotelika, fotelik do samochodu, trakcję jezdną mojego bardzo-nowoczesnego-i-zgrabnego-oraz-lekkiego wózka będę jednym szybkim i zgrabnym ruchem wrzucać do bagażnika i heja po galeriach. Ha ha ha. Skończyliśmy z całkiem fajnym wózkiem otrzymanym za darmo od znajomych znajomych. Ma wygodną gondolę i niezłe resory - można pobujać w nim dziecko na spacerze (kiedyś dla mnie - nie do pomyślenia), aż żałuję, że nie mogę go trzymać w naszej kawalereczce - brak miejsca i kłopot z jego znoszeniem z pierwszego piętra. Jednak aby wszedł do bagażnika, trzeba mu zdjąć koła, a poza tym: po prostu nie chciałoby mi się szaleć z tym klocem pod jedną pachą, a dzieckiem pod drugą. Poza tym jedną z ostatnich rzeczy, na jakie mam ochotę jest zabieranie maluszka do centrum handlowego, gdzie jest głośno, przeraźliwie jasno i tłoczno. A fe.

Kolejna rzecz - laktator. Wydawało mi się, że będzie to rzecz mi niezbędna. Wiele mam tak twierdzi i wierzę im. Ja użyłam tego ustrojstwa dwa razy. Raz gdy dzidzia była jeszcze tyci-tyci, pompując ostro, niemal z zadyszką, patrząc z odrazą na plastikowe urządzenie przyssane do mojego cycka, udało mi się odciągnąć z obu piersi jakieś 40 ml. Drugi raz, gdy dzidzia już nie była tyci-tyci, a miała może ze dwa miesiące, próbowałam powtórnie i odciągnęłam parę kropel. Dodam, że mój laktator to nie jakiś badziew, ale całkiem (ponoć) dobry sprzęt, więc nie tu tkwi szkopuł. Uczucie odrazy pozostało. Kiedyś wydawało mi się, że odciągnę rach-ciach całą butelkę, zostawię ją tatusiowi, a sama wyprysnę sobie na kawę z koleżankami albo i na zakupy. A tu klops. Pokarmu jest akurat tyle, ile powinno być (choć wciąż czasami targają mną wątpliwości z gatunku 'czy moje dziecko się najada'), nic nie odciągam, a laktator z westchnieniem ulgi posłałam na półkę w garderobie:)

Wydawało mi się też, że wcale nie muszę karmić piersią, że jak mi nie wyjdzie, to nie będzie traumy, że wcale aż tak bardzo mi nie zależy. Teraz jednak pory karmienia to mój ulubiony czas w ciągu dnia. Bliskości, jaką daje mi i Franusiowi nie zamieniłabym na pobyt w żadnym centrum handlowym. Ona i ja, mama i syn.

To tyle jeśli chodzi o złudzenia. Pewnie było ich więcej. Może jeszcze wrócę do tego tematu. Póki co smerfuję do łazienki i do łóżeczka. Spędzam tydzień u rodziców i pozbawiona jestem nocnego wsparcia męża... ach.

sobota, 12 marca 2011

mały Chrześcijanin


Dzisiaj chrzciny naszego Maluszka. Właśnie zapadł w drzemkę, a ja korzystam z wolnej chwili i piszę tę krótką notkę. Mamy piękny całkiem wiosenny ranek. Chciałoby się westchnąć: samo życie... Dziś w rodzinie Piotrka był pogrzeb, a mój dziadek zachorzał i nie będzie na naszej uroczystości. No ale nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Trzeba brać życie takim, jakie jest, cieszyć się każdą chwilą i nie prosić o zbyt wiele. Tylko o zdrowie dla najbliższych, tylko o kolejny zwykły ranek i nudny z pozoru dzień, to aż tak wiele!

czwartek, 3 marca 2011

matka Polka redaktorka



Z przekierowania, które od wielu miesięcy mam ustawione dotarła do mnie oferta pracy. Jeszcze rok temu wzbudziłaby moje zainteresowanie, ale obecnie śmiało mogę stwierdzić, że poza Franusiem mało mnie obchodzi. Gdzieś tam, daleko, jest wielki, szalony świat, wyścig szczurów, walka o pozycję w branży i wspinaczka po drabinie kariery. Tu, na moich 28 metrach kwadratowych, króluje mój mały Franczesko i wokół niego kręci się moja kariera mamy. Choć uwielbiam redakcję i korektę, choć pewnie jeszcze zamarzę o pracy jak ta, póki co moje maleństwo jest dla mnie całym światem. Pomyśleć, że większa część mojego urlopu macierzyńskiego już za mną. To musi być bardzo trudne dla mamy - zostawić dzidzię, z którą było się dotychczas praktycznie przez cały czas, z kimś obcym, a w najlepszym razie z kimś z rodziny. Obserwowanie jak rozwija się Maleństwo, które jeszcze parę miesięcy temu nosiło się w brzuszku to niesamowite przeżycie. Pierwsze uśmieszki, gaworzenie, łapanie grzechotki, wcinanie łapek:) Niezapomniane widoki. Ja do pracy nie planuję wracać, przynajmniej nie na razie. Cieszę się, że nasza sytuacja materialna mnie do tego nie zmusza, bo gdyby mus był, to i do pracy by się dziarsko pomaszerowało. Póki co spłacać będziemy odsetki kredytu, a od czerwca - sam kredyt. Już za parę miesięcy, już za całkiem niedługo przeniesiemy się do własnych czterech ścian... Coraz częściej o tym myślę, coraz częściej o tym marzę. Wtedy, już tam, pewnie będziemy się starać o kolejne dzieciątko, a później może będę szukać pracy. Na razie jest ze mnie całkiem pełnoetatowa matka Polka i dobrze mi z tym. A widok śpiącego maluszka to jeden z najpiękniejszych widoków na świecie:)