niedziela, 27 maja 2012

"Matki bez granic" - oto artykuł w jednym z ostatnich numerów Newsweek Polska. Rodzicielstwo bliskości atakuje:), można rzec. Zdaje się, że dzięki "Time'owi" rozpętała się jakaś medialna burza, co cieszy mnie okrutnie. Oto fragmencik:

Śpią z dziećmi w jednym łóżku, noszą je 
w chustach i latami karmią piersią. Żeby być 
jak najbliżej. Prawdziwe macierzyństwo, 
a może groźne wariactwo?

Tak, tak, z pewnością groźne wariactwo. Mój syn wzbudza powszechny zachwyt - wśród rodziny, w plenerze, na placu zabaw. "Jaki on grzeczny" - zachwyca się zaprzyjaźniona mama chłopca w podobnym wieku. "Mój X nie jest taki grzeczny", "Jak on się sam umie sobą zająć", "Jaki on spokojny", "Jak on grzecznie siedzi w wózku, mój X nie jest taki grzeczny w wózku",  i tak dalej, w tym tonie. Grzecznie się uśmiecham na to i nic nie mówię, ale w duchu wątpię, czy którakolwiek z wygłaszających te przemówienia mam zgodziłaby się na moje "metody wychowawcze", że tak je nazwę. Zadziwiające, jak ludzie nie widzą powiązania jednego z drugim i uparcie dorabiają sobie ideologię, że ich dzieci są złośliwe, agresywne, "niegrzeczne" (grrrr) i specjalnie na złość robiące. Karmię piersią półtoraroczne dziecko. Śpię z nim w jednym łóżku. Nie używamy łóżeczka do spania. Tulimy się na dzień dobry, na dobranoc i przy każdej okazji w ciągu dnia, gdy on lub ja mamy na to ochotę. Mój syn nie zasypia sam w łóżeczku - zasypia przytulony do mnie. Mam trzydzieści lat i to moje pierwsze dziecko. Kieruję się intuicją. Staram się mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Widzieć w dziecku małego człowieka, słyszeć to, co chce mi powiedzieć. Nie zawsze mi się udaje. Dużo czytam i obserwuję inne matki. Wyciągam dla siebie wnioski, często smutne. Często słyszę o "niegrzecznych" dzieciach. Pytam: dlaczego?

czwartek, 24 maja 2012

chłodnik na ciepło



Pożarłam właśnie chłodnik na ciepło, bo stwierdziłam, że na chłodnik na chłodno jest zdecydowanie za chłodno:) Dziecię śpi, pralka pierze, a ja na chwilę tu wpadłam, zanim pranie wywieszę i chatę jeszcze ogarniać zacznę. 

Mimo że mam lat niemal 30, nadal nie wiem co chciałabym tak naprawdę robić w życiu. Zazdroszczę bardzo osobom, które swoje zajęcie wykonują z pasją i zaangażowaniem. Niektórzy twierdzą, że wystarczyć powinien nam fakt, że praca nie jest uciążliwa, że "da się przeżyć", najważniejsze, by pozwoliła nam godziwie zarobić na życie, nie szargała zbytnio nerwów i nie zalewała falą nudy. Może to i prawda - są wszak w życiu rzeczy ważniejsze - zdrowie, miłość. A mnie by się chciało jednak coś z pasją robić. Co robiłabym z pasją? Mogłabym mieć na przykład własną małą kawiarnię i codziennie rano piec ciasto, a przez cały dzień parzyć ludziom pyszne kawy i herbaty i robić desery. Ale funduszów na rozkręcenie biznesu brak. Lubię uczyć angielskiego, ok. Lubię, nie kocham. Pracę w szkole tylko "lubiłam" - czy to za mało? Nie leciałam tam na skrzydłach, marna ze mnie Bozowska. Cała biurokratyczno-wychowawcza szkolna otoczka mierzi mnie okrutnie. Z ulgą zaniosłam do księgowości ciążowe L4 i z otwartymi ramionami powitałam mój urlop wychowawczy, bo bardziej niż uczyć lubię po prostu być z moim synkiem.

Kochałam pracę w redakcji. Było cudnie, ale... teraz żal mi byłoby tego, że angielskiego nie uczę, a przecież tyle czasu i pieniędzy poszło na drugie studia! Co za zapętlenie. Może więc całkowicie oderwać się od klimatów redakcyjno-korektorsko-nauczycielskich. W mojej łepetynie jakiś czas temu zrodził się pewien pomysł na życie? zarabianie? samorealizację? ciekawe zajęcie? Sama nie wiem jak to nazwać. Byłoby to coś, co zaspokoiłoby moją wewnętrzną potrzebę podzielenia się z innymi. Czym? Póki co - cicho sza na ten temat. Coś robię w tym kierunku, zobaczymy, czy coś się z tego wykluje. Brak mi w tym względzie doświadczenia, a określenie "kobieta przedsiębiorcza" póki co równa się w moim przypadku tanim zakupom w Biedronce i fajnych ciuchów w lumpeksach. Wiem jedno - jeśli nie wystartuję z moim pomysłem już teraz, to nie wystartuję nigdy. A teraz udam się do pani pralki. Miłego dnia!!!

piątek, 18 maja 2012

Śliczna kartka, prawda? Dostałam ją kiedyś od mojej przyjaciółki i znalazłam niedawno. Chciałam wykorzystać ten tekst na blogu, ale udało mi się znaleźć jej wirtualną wersję.

Ja też głową kiwam, gdy na ten świat patrzę. Nie tylko za ten za oknem, ale i ten wewnątrz naszego mieszkanka, które ostatnio zasyfione jest okrutnie - uwierzy ktoś, że codziennie sprzątam i codziennie mam syf nieziemski? Tak już po prostu z dzieckiem być musi, więc to kolejny argument, by starać się o następne - bałagan w domu będzie krócej, gdy okresy bałaganienia dwóch pociech nałożą się na siebie:) Synek mój nosi. Nosi zabawki, buty, puszki z fasolą, kukurydzą i pomidorami. Książki, zabawki, "grajotka" tak zwane. Przenosi z miejsca na miejsce, przekłada, wyjmuje z szaf, wyciąga z szuflad. Nie da się wszystkiego pozabezpieczać, poza tym nie chce się, życia szkoda. Wolę dziecię mieć na oku. Zabezpieczona jest jeno szafka z domestosem i jemu podobnymi. Reszta - hulaj dusza, Franku!

Miałam od cyca odstawiać, ale... ech. Szkoda, szkoda. Tak dobrze nam cyckowo, więź cudna jest między nami, a Franek nauczył się zaglądać mamie za dekolt i wołać: ciciu, ciciu! Serce roście normalnie. Rano sam sobie cicia znajdzie i się przytuli, a wieczorem szuka cycusia, jakby od tego zależało jego życie. Idą czwórki na górze i w nocy synek serwuje nam jęki, na które lekarstwem jest jedynie ciciu. Więc znowuż nie jest to dobry moment, by dziecię odstawiać od tej pociechy i przyjemności. Powiedzmy sobie szczerze: moment nigdy nie jest dobry. Koleżanka, która leżała ze mną razem w szpitalu jest już w drugiej ciąży, gdy dowiedziała się, że jeszcze karmię, napisała mi, że mam się przyznać, że to ja tak naprawdę tego potrzebuję, a nie on. Że nie mam wymyślać, że to mu daje odporność, bo jej córeczka już dawno nie jest na cycku, a też nie chorowała. Cudowny argument, czyż nie? Ale co jej do tego. Kim jest, żeby oceniać mnie i to co robię? Coraz mniej, jeśli nie wcale, obchodzi mnie, co myślą inni. Liczy się moja własna wewnętrzna droga, którą idę. Coraz bardziej ukierunkowuje się sposób, w jaki patrzę na dziecko i jego wychowanie. Coraz bardziej krystalizuje się moja wizja rodzicielstwa. Wszystko dzięki mądrym książkom, które ostatnio czytam i które w jakiś magiczny sposób ubierają w słowa to, co jakoś intuicyjnie od dawna czułam. Były we mnie jakieś zaczątki takiego myślenia, ale tłumiłam je w sobie, a raczej tłumił je świat: stereotypy, poglądy powszechnie panujące, brak refleksji, jakieś wewnętrzne zadufanie tych, co pozjadali wszystkie rozumy w kwestii wychowania dzieci, od zawsze znane i niepodważalne dogmaty typu dziecko=dyscyplina=spanie w łóżeczku itp. Przeczytałam W głębi kontinuum i Więź daje siłę. Teraz pochłaniam Dziecko z bliska. Polecam wszystkie trzy.

PS Wyjeżdżamy weekendowo. W niedzielę jesteśmy na komunii, a już dziś jedziemy do dziadków.
PS2 W sklepie Bliżej ciebie duże promocje. Kupiłam 6 paczek pieluch, sztuka wyszła za 0,66 zł, więc megatanio. Przy zakupie powyżej 115 zł macie wysyłkę gratis! Kilka razy już od nich kupowałam, Happy są bardzo fajne, u nas się sprawdzają, no i nie masz to jak dostarczą ci je do domu i nic cię nie interesuje:)

niedziela, 13 maja 2012

time

Hafija mnie ubiegła, ale nie szkodzi. O rodzicielstwie bliskości coraz głośniej! Oto okładka magazynu Time. Aniu, dziękuję za przesłanie mi namiarów na tęże:)

Jeśli chcecie obejrzeć inne zdjęcia z tego artykułu, oto link.

środa, 9 maja 2012

mówię nie!

Spotykam się od czasu do czasu z koleżanką z klasy z liceum. Zawsze dobrze się dogadywałyśmy. Tak się złożyło, że mieszkamy w tym samym mieście i mamy dzieci w podobnym wieku - jej synek jest o 4 miesiące starszy od mojego, ale urodzeni w tym samym roczniku. Może będą chodzić do tej samej klasy w szkole? Kto wie?

Miłe są te nasze spotkania, ale do momentu jak się spotkamy:) Po pięciu minutach moje serce matki ma dość. Nie umiem i nie chcę zaakceptować jej "metod" wychowawczych, gdy słyszę teksty, które serwuje swojemu synowi, buntuje się każda komórka w moim ciele. Robi mi się po prostu niedobrze. Zastanawiam się wtedy: czy tak trudno słuchać, co dziecko chce mi powiedzieć? czy dziecko jest odrębną jednostką czy tylko kukiełką, która nie ma prawa mieć złego humoru czy własnych upodobań? czy trzeba dziecko oklejać etykietami?

Odkąd moja koleżanka wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim, małym zajmuje się opiekunka. U niej chłopiec zachowuje się ponoć idealnie, ale w domu - wieczorem, gdy mama wraca do domu - jest, cytuję "niegrzeczny", "chimeryczny", "nieznośny". Takie określenia słyszę odkąd pamięć pamięta - miał dopiero parę miesięcy, a już był tak określany, co mnie się nie mieściło w głowie. Gdy się spotykamy, koleżanka daje popis. "Zobacz, jaki Franek jest grzeczny, a ty?" / " Zobacz jak Franek grzecznie siedzi w wózku, a ty?" i najlepsze: "Zobacz jak Franek na ciebie patrzy jaki jesteś niegrzeczny". I tak dalej, w tym tonie.

Muszę wyznać, że to porównywanie dzieci przez rodziców strasznie działa mi na nerwy. Po prostu tego nienawidzę. Jak słyszę takie teksty, żal mi po prostu tych dzieci. Rodzic - czuły, rozumiejący i mądry rodzic wie, że to, że inne dziecko siedzi w wózku jak zamurowane, nie oznacza, że i moje musi. Może tamto jest wyspane, a moje zmęczone? Może tamto na spokojny charakter, a moje dziecko to mały urwis? Może moje dziecko ma akurat gorszy dzień? Nie akceptuję cię taki jakim jesteś, masz być taki jak to inne dziecko, nie słucham cię i nie interesują mnie twoje potrzeby - taki przekaz wysyłamy swojemu dziecku. Czy zdajemy sobie z tego sprawę? Chyba nie.

Scena wczoraj na ulicy: babcia przyłożyła w dupsko płaczącej dziewczynce i dołożyła tekstem "Zobacz jak dzieci grzecznie jadą w wózkach, a ty jak się zachowujesz?" Bleeee, prawie się porzygałam. Dziecko, nawiasem mówiąc, dostało w dupsko, bo jest dzieckiem i nie radzi sobie z emocjami. Czyli jest niegrzeczbe, hehehe. Scena druga, ze trzy dni temu: moje dziecko forsuje samodzielnie schody, dzielnie trzymając się ściany - nowo nabyte umiejętności fascynują, czyż nie? Na dole otwierają się drzwi, słyszę, że wchodzi siostra sąsiada z ostatniego piętra z córką. "Co ty robisz, dalej, wchodź po schodach". Mała wyraźnie się ociąga, w końcu idą. Widzę, że jest też mężuś. Już wiedziałam, co za chwilę usłyszę. I oczywiście, pan mężuś mnie nie zawiódł: "O, proszę! Zobacz jak chłopiec wchodzi po schodach, jemu nie jest za ciężko!" Czy muszę dodawać, że porównywanie półtorarocznego dziecka z czteroletnią dziewczynką, która ma za sobą cały dzień w przedszkolu i może gorszy dzień po prostu, może chce się przytulić, może coś ją trapi - czy takie porównanie nie jest po prostu beznadziejne?  Po co dziecku naszemu takie negatywne przekazy? Po co? Przecież ja-rodzic kocham cię i akceptuję takim jakim jesteś, a przede wszystkim patrzę uważnie i słucham, co chcesz mi powiedzieć.

Wracając do mojej koleżanki jeszcze. Straszenie dziecka tekstami w stylu: "Już nigdy tu nie przyjdziesz" (i tak wiadomo, że przyjdą), "Jak się nie uspokoisz, to przyjedzie po ciebie ijo ijo, wiesz ciocia że on bardzo chce żeby po niego przyjechało ijo ijo? już dzwonię po ijo ijo" (wiadomo, że ijo ijo nie przyjedzie, poza tym co to za pomysł - to ijo ijo ma go zabrać od mamy czy co? przecież rodzic nie odda dziecka żeby nie wiem co, nawet jak jest "niegrzeczne"), "Jak się nie uspokoisz to idziemy do domu" (wiadomo, że nie pójdą, bo dopiero przyjechali). Jak ta matka ma być konsekwentna wobec dziecka, skoro nie jest w stanie tej "kary" wyegzekwować? Czego uczy własne dziecko? Że matka może sobie dziobem kłapać i to nie ma żadnego znaczenia, ijo ijo nie przyjedzie, do domu nie pojadą, więc po co matki słuchać? Po co? Pod koniec naszego spotkania nie wytrzymałam. Wychodzimy z placu zabaw, idziemy do mnie na kawę. Synek koleżanki oczywiście nie chce opuścić wspaniałego miejsca, jakim jest plac zabaw. Koleżanka: "Chodź, chodź, za chwilę tu przyjdziemy, pójdziemy tylko do cioci na chwilę coś zobaczyć i wrócimy". Nie wytzrymałam i mówię: "Słuchaj, czy ty go przypadkiem nie okłamujesz?" A ona na to: "Ale przecież on i tak za chwilę zapomni, nie rozumie". "A skąd wiesz, że nie rozumie? Kiedy będziesz wiedzieć że już zaczął rozumieć? Przecież on teraz buduje zaufanie do ciebie" - mówię jej. I tak poczułam się jak wtrącalska ciocia-dobra-rada. Potem przeprosiłam ją, że tak ostro mi się powiedziało. Ech.

Moja koleżanka sobie nie radzi, żal mi jej, bo macierzyństwo jest dla niej męczarnią, nie odnajduje się w tym. Ale jak ma się odnajdywać, skoro większość dnia jej dziecko spędza u niani, która twierdzi, że on jest aniołkiem?:) Współczuję, co będzie dalej. Pewnie pojawi się rodzeństwo, będzie niezła jazda. Dodam, że na małym od początku testowany jest tzw. zimny wychów. Zasypia sam w łóżeczku, co jest przedmiotem dumy mojej koleżanki - bo "przyzwyczajali go od początku". Czasem sobie poryczał w łóżeczku, o ile pamiętam, ale co tam. Jakie to wszystko proste. Dodam, że moja koleżanka jest wykształconą i inteligentną kobietą. Nie jak mój sąsiad-dres z łysą pałą, który wczoraj zostawił swoją płaczącą dwulatkę na parkingu i poszedł do domu.

Jeszcze coś. Wyjątkowo mierzi mnie słowo "grzeczny" i "niegrzeczny" używane w stosunku do dzieci w ogóle, ale zwłaszcza drażni mnie, gdy określa się nimi małe dzieci, niemowlęta. Np. gdy urodził się Franek, niektórzy pytali mnie "Czy jest grzeczny?". W domyśle: czy nie płacze, czy jest spokojny, czy śpi itd. Powiem szczerze, trafiała mnie wtedy jasna cholera. Czy ktoś mnie rozumie??? Ratunku!!!

Opowiedziałam scenkę ze schodami mojemu mężowi. Trafnie skomentował, że nie dziwota, że potem rosną takie pokolenia głąbów, którzy tylko patrzą na innych, co powiedzą inni, co mają inni, co myślą inni, skoro od małego przyzwyczajają ich do tego rodzice. Jakie znaczenie mają w ogóle inni??? Dla mnie sprawą priorytetową jest wychowanie mojego syna na takiego człowieka, który nie boi się mieć własnego zdania i być sobą. Żeby miał odwagę powiedzieć "nie", jak 20 osób mówi "tak". I na odwrót. Żeby miał odwagę iść za głosem serca tam, gdzie nikt nie idzie. Żeby był szczęśliwy robiąc to, co robi, mimo że większość ludzi robi inaczej. Żeby czuł się dobrze w swojej skórze, choćby wyglądał i robił inaczej niż wszyscy. Żeby miał odwagę iść po prąd, a nie w owczym pędzie.

Słuchajmy swoich dzieci. Wychowujmy ich na indywidualistów. Nie kłapmy dziobem po próżnicy.

niedziela, 6 maja 2012

kronikarsko i poweekendowo

 

Za rzadko piszę i wiem to. Czasami sięgam sobie to wcześniejszych postów. Każdy z nich jest na wagę złota, bo opisuje nasze życie z maluszkiem. Tyle rzeczy nam ucieka i tyle zapominamy! Dzisiaj bedzie zatem kronikarsko.

We wtorek wybyliśmy na długi weekend do dziadków. Jeszcze w poniedziałek byłam z małym u pediatry. Osłuchowo był ok i gardło też było czyste, więc pojechaliśmy. Mąż opuścił nas w środę rano i wrócił w piątek, a dziś zlądowaliśmy we trójkę w naszym kochanym mieszkanku. Choróbsko malucha prawie całkowicie zażegnane. Dziecię przebywało po kilka godzin dziennie na dworze, co bardzo dobrze mu robiło. Skończyło się chodzenie spać o 22, bo dziecię zaliczało krótką godzinną drzemkę w spacerówce, a za to ok 20 był już tak padnięty, że odpływał przy cycku. Za to wstawał nasz urwipołeć o 6 lub wcześniej nawet!

Ma nasz urwis niespełna pół roku. Zaczął wchodzić sam po schodach, trzymając się obiema rączkami ściany. Zagląda mi za bluzkę i mówi "Ciciu". Zaczął przesypiać noce, choć nie każdą i nie wiem, jak długo potrwa to szczęście. Ja umęczona trwającymi od półtora roku ("półtorej roku" - jak mówią niektórzy) nocnymi pobudkami nawet nie potrafię docenić tego komfortu. Organizm snu spragniony, gdy wreszcie go dostanie w ilości pożądanej, jest tak oszołomiony, że chciałby go więcej i więcej. Po przespanej nocy jestem czasami bardziej nieprzytomna niż zwykle.

Z dialogów rodzinnych:

Franiu, jak robi kurka?
Koko!
A jak robi krówka?
Muuuuuuuuuuu!
A piesek?
Hof! (z miną groźną i namaszczoną)
A jak robi kotek?
Mijał!
A jak robi konik?
Ija!

A masz na imię Franek?
Mam! :)

Z sytuacji rodzinnych:

Franiu przechodzi obok drapaka dla kotów, stojącego u dziadków na korytarzu i mimochodem komentuje: Mijał!

Chłopczyk staje u pradziadków przed kojcem, w którym pomieszkuje wielce przyjemny pies.
Mama: Franiu, widzisz, piesek.
Franiu: Hof!

U dziadków chłopczyk śpi z mamą na tapczanie, a tata zalega na podłodze, co lubi okrutnie (pozdrawiam Hafiję:). Chłopczyk budzi się rano, wychyla się i patrzy na podłogę, po czym woła: Tita! Tita!

Franiu grzebie łyżeczką w swojej kaszce, wkłada łyżeczkę, a właściwie jej trzonek do buzki i woła: am! (nie uczyliśmy go tego, sam jakoś na to wpadł).

Dziecię ma prawie półtora roku i ma też w wielu sprawach swoje zdanie, które manifestuje obrażonym rykiem, matkę o spazmy przyprawiającym. Zaciskam zęby, staram się przeczekać, przytulam, tłumaczę, że wiem, że rozumiem, że chciał, ale niestety nie może. Nie jestem ideałem, o nie. Zdarza mi się krzyknąć albo zajęczeć pod nosem "Ja pier....". Zdarza się, a co. Zdarza się też brak konsekwencji, gdy na ten przykład, dziecięciu mówię, że nie może tego właśnie, ale ustępuję, bo ryk jest straszliwy. Ważę w głowie ryzyko: lepiej mu pozwolić pod nadzorem czy słuchać wrzasku? Niejednokrotnie wygrywa opcja numer jeden.

Kocham z nim być, kocham poznawać z nim świat. Małe ciepłe rączki obejmujące mnie za szyję - cudo! Mały filozof, z namaszczeniem polewający książkę herbatą z butelki - widok bezcenny. Zaślinione łapki klepiące mamę po buzi. Spokojna buźka przytulona wieczorem do cycusia. Ach:)

Skończyłam czytać "W głębi kontinuum", wkrótce opiszę moje wrażenia. Teraz wieczorami zaczytuję się w "Więź daje siłę", też z wydawnictwa Mamania. Szkoda, wielka szkoda, żem nie trafiła na te lektury zanim moje serce się na tym świecie pojawiło. Uniknęłabym błędów, pewnie popełniłabym inne, wiem, wiem - nikt nie jest ideałem. Pocieszam się, że rodzicem wciąż uczę się być, że i tak nie jest źle, że niedociągnięcia wynagradza mu wieczorny cycek, wspólne spanie, dni spędzane razem i przytulanie.

Mąż przyszedł z kolacją, więc kończę. Dobrej nocy.