piątek, 20 grudnia 2013

zdrowe uszka

Spokojny grudniowy, przedświąteczny wieczór. Cudeńka śpią. Ze mnie schodzi stres spowodowany dzisiejszym badaniem słuchu M. Był leczony biodacyną na zapalenie płuc w szpitalu, a do tego miał w pierszej dobie życia niewydolność oddechową, więc był narażony na ubytek słuchu.

czwartek, 19 grudnia 2013

Z tekstów F.

F. oddaje podaną mu właśnie butelkę mleka: Wies co? Tego mlecka nie chce Flaniu, bo to mlecko jest za golące.

Tata pyta o coś Franka. F na to: Wies co? Chyba pewnie ze tak!

Mama podaje F. owoce na talerzyku: Franiu, weź sobie jabłko albo mandarynkę.
F: Wies co? Mandalynkę po plostu.

piątek, 6 grudnia 2013

pierniki?

Z radia sączy się Cohen, młodszy w wózku śpi, a starszy na nocniku bawi się tabletem i rzekomo qpę robi. Matka popija zbożówkę i słucha wycia orkanu Ksawery za oknem. Nie wyszliśmy dziś na dwór z tego tytułu i nie wiadomo, czy jutro dziadkowie dotrą po starszaka jeśli będzie tak wiać. Dziś Mikołajki i Frankowi Mikołaj w kapcie wsadził po cukierku:) A mnie się zdaje, że to już najwyższy czas na pieczenie pierników. W tym roku, myślę, syn starszy będzie już aktywnie uczestniczył w tym procederze. A oto jak pieczenie wyglądało w zeszłym roku.




czwartek, 5 grudnia 2013

odrobina luksusu

Odrobina luksusu - oto czego matka zażyła w tym tygodniu.
Dawno mnie nie było. Powód? Steranie. Miałam mały kryzys, ale go zażegnaliśmy.
Dni biegną jak szalone, niczym dzikie po prostu. Nasza mała Sówka skończyła trzy miesiące. Nadal piersią li i jedynie karmiony. Ma piękną drugą bródkę niczym kolejne wcielenie Buddy. Siura i kicha w wielorazówki. Nie zna co to łóżeczko - śpi pod ramieniem matki swojej. A starszak? Odnajduje się doskonale odseparowany od matki raz po raz. I to jest ta moja odrobina luksusu, ale o tym w następnym poście.

A teraz - wieczorowo i nieco przyziemnie w sensie dosłownym - marzą się matce ŚNIEGOWCE...
Takie ciepłe, nieprzemakalne, z grubą podeszwą, na spacery z dziećmi, gdy mrozy przyduszą i śniegi zawieją.Wysokie, brązowe, z futrem... Najchętniej kupiłabym na Allegro, aby nie marnować weekendu na latanie po galeriach, bo z dzieckiem przy cycku niekomfortowo, a bez niego jeszcze gorzej. Jednakowoż (jak mawiał jeden z moich wykładowców), jako posiadaczka subtelnie szerokiej stópki w rozmiarze 41 boję się kupować w ciemno, aby nue trafić kulą w płot...Ot dylemat...
A oto, co chodzi mi po głowie...:)










czwartek, 21 listopada 2013

chrzciny - raport zaległy

Miesiąc temu ochrzciliśmy M. Decyzja zapadła błyskawicznie, wybrana przez nas knajpa dysponowała wolnymi miejscami, więc szybko powiadomiliśmy gości i już. Razem z naszym synkiem ochrzczonych było czworo dzieci, m.in. Samanta...:) 

Sama msza  i ceremonia poprowadzone z klasą, a impreza udana, choć sami nieźle się nalataliśmy, bo między 17 a 19 to godzina brzuszkowych problemów M. Wtedy najchętniej ląduje przy maminej piersi, ciasno zawinięty w rożek, przy świetle małej lampki. A obiad w restauracji zaczęliśmy w okolicach właśnie godz. 17. W restauracji głośno, bo mimo że byliśmy oddzieleni parawanem, to i tak było sporo innych gości, do tego jasno, dużo ludzi dookoła itd. M. z cyca w związku z powyższym za bardzo nie chciał pić - musiałam z nim siedzieć w korytarzyku koło kibelków - tam był przewijak i trochę miejsca na krzesło. Tam też było trochę ciszej i młody był się w stanie trochę napić. Ale ogólnie ojciec był zalatany, a matka zalatana i spocona. Na szczęście szwagier i kuzynki męża zajęły się F. - wyszli z nim na plac zabaw itp. Żarcia oczywiście zamówiliśmy za dużo, ale co zrobić. Lepiej za dużo niż za mało. Było ciasto i tort. Dużo jedzenia wydaliśmy gościom do domu. Ogólnie żarełko było przepyszne.

Pogoda była piękna i słoneczna, więc zakupiony przeze mnie strój - dziergane portki i sweterek - okazał się dużo za ciepły. Ostatecznie młody skończył na imprezie w białych rajstopach i bodziaku. Był to czas złotej polskiej jesieni. Gdybyśmy chrzcili teraz, już nie byłoby tak ładnie.

Absolutnie rozczulili mnie moi dziadkowie, którzy sprezentowali M. tort z pieluch - najładniejszy, jaki w życiu widziałam. Zamówili go u znajomego dziewczęcia. Stoi wciąż na szafie na górze i żal mi go rozpakować, ale trzeba sprawdzić, jaki rozmiar mają te pieluchy, żeby w odpowiednim momencie je rozpakować.

Maluszek całą mszę przespał, obudził się na samą ceremonię, a gdy ksiądz polał go wodą, nawet nie miauknął. Było uroczyście i miło.

środa, 20 listopada 2013

a jutro znów do boju

Starszak jutro siódmy dzień antybiotyku. Jest lepiej, ale kaszle okropnie. Mężu i ja mamy zawalone gardła, a dziś od rana pokasłuje i posmarkuje najmłodszy. Niby wiedziałam, że jak jest dwójka dzieci w domu, to jedno zaraża się od drugiego, ale rzeczywistość mnie przytłacza. Małe załzawione oczka, trzeszczenie w nosku. A matka od razu ma dolinę. Rano popędziłam z nim do lekarza, bo wolę na zimne dmuchać. Osluchowo jest OK, ale zobaczymy co dalej.

Kolejny sukces - przeprowadziłam moją dwójkę dzieci przez następny dzień. Nie żądać od życia zbyt wiele - po prostu kolejnego dnia - oto sztuka życia. Niech jutro będzie zwykłe, normalne. Zabawa z F, czytanie książek, spacer, obiad, noszenie M, tulenie F... Każdy dzień z ciut innym scenariuszem, a każdy do siebie podobny. Czerpać z nich radość. Uśmiechać się. A na koniec dnia - spojrzenie w oczy tego Ukochanego, Jedynego. Uścisk ręki, przytulenie. Jak minął ci dzień? U mnie tak a tak, a u ciebie? Buziak między gotowaniem obiadu, a kursem z praniem do suszarni. I tak się robi noc. A jutro znów do boju - jak pisał Anatolij Karpow...

piątek, 15 listopada 2013

pierwszy antybiotyk

Od wtorku F bujał się z gorączką i po dzisiejszej nocy stwierdziliśmy, że podajemy antybiotyk. Lekarz powiedział, że ideałem byłoby zaczekać dwa dni, skoro młody nie brał nigdy antybiotyku, to może zwalczy sam. Osłuchowo był czysty i uszy też miał OK. Mieliśmy go obserwować i jeżeli nie będzie lepiej, a w gardle będzie biało, to wykupić antybiotyk. Ja tam w gardle nic nie widzę, ale ciężko coś zobaczyć, bo młody ma odruch wymiotny, a jak już da sobie zajrzeć przy wielkim ryku, to nie mogę się dobrze przyjrzeć mimo że świecę czołówką rowerową. Nie jestem lekarzem i nie umiem tego gardła ocenić. Wczoraj było już jakby lepiej i myśleliśmy, że się bez tego antybiotyku obejdzie, ale w nocy z wczoraj na dziś znów wysoka gorączka - ponad 39, więc zapadła decyzja, że podajemy. Pierwszy w życiu antybiotyk w wieku 3 lat - to i tak sukces. Nie liczę tu Dicortineffu do ucha, który już kiedyś brał. Długo się dziecko bez paskudztwa uchowało, no ale kiedyś musiał być ten pierwszy raz, choć przyznam, że miałam nadzieję, że będzie to dopiero w przedszkolu...

Czy dobra decyzja? Nie wiem. Dziwne jakieś to choróbsko - katar jest minimalny od dzisiaj, od dzisiaj dopiero męczy go też kaszel i jest raczej suchy, tylko ta gorączka... Może gdybyśmy go przetrzymali jeszcze ze dwa dni, to ta gorączka by minęła, ale ja już się boję czekać. A wieźć go do lekarza w gorączce też nie bardzo mi się chciało, no i nie miałam za bardzo możliwości. Modlę się, żeby ten amotaks pomógł. Teraz tata go usypia, ale F co chwilę kaszle i nie wiem co z tego spania będzie. Kaszle i z tego kaszlu popłakuje. Biedulek. Młodszy na razie ok i mam nadzieję, że tak zostanie.... W związku z kiepskim samopoczuciem F chodzi znów spać w dzień, więc potem buszuje do późna.

Dziś od koleżanki, z którą leżałam na poporodowym dowiedziałam się smsowo, że jej dziecko nakarmione ok 22 śpi bez pobudki do 5-6 rano. A więc takie dzieci istnieją!:)))

Poranki już bardzo chłodne. Jak dzisiaj wyskoczyłam rano do apteki, to powietrze było co najmniej rześkie. Idzie zima, oj idzie. Boję się tej zimy, nie chcę jej. Krótkie spacery, zakatarzone i zagęgane dzieci. Nie jest łatwe życie matki, ale narzekać nie wypada, bo to są choróbska chwilowe. Choć serce boli, jak się dziecku ulżyć nie może.

wtorek, 12 listopada 2013

choruszek

W nocy F obudził się o 3, był smutny i chciał się tulić zamiast spać. Zasnął ok 5:30. Po niecałej godzinie obudził się M. i też z godzinę nie spał. Wyniosłam się z nim do drugiego pokoju i w końcu jak już zasnął, to dospaliśmy do 8:30.

Na umówione spotkanie w kawiarni z koleżanką nie dotarłam, bo nie mogłam się ogarnąć, a co dopiero wyjść z dwójką dzieci. Zamiast tego ściągnęłam ją do domu. Trochę pogadałyśmy, posmęciłyśmy, a F był jakiś nieswój. Szybko okazało się, że ma stan podgorączkowy, a potem gorączkę. Skarżył się na gardziełko i trochę leciało mu z nosa. Wypił mleczko i poszedł spać. Ave mój termometr douszny - dzięki niemu mogłam i mogę monitorować skoki temperatury. Gdy skoczyło na 39,1, podałam mu czopek. Ściągnęłam tatę wcześniej z roboty i na 18:15 pojechałam z F do lekarza. Osłuchowo czysty, uszy ok, a gardło czerwone, trochę anginowe. Mamy receptę na antybiotyk, ale mamy spokojnie czekać do jutra i obserwować dziecko oraz gardło jego.

Teraz późny wieczór, młody śpi, a gorączka znów skoczyła na ponad 39, więc znowu czopek. Ech, czuję zarwaną nockę przed sobą. Martwię się też o maluszka, ale pocieszam się, że jest na piersi, więc ma odporność. Na szczęście mąż ma teraz dwa dni wolnego - jutro M. miał mieć pierwsze szczepienie, ale oczywiście póki co jest odwołane.

Proszę o kolejne zwykłe dni z moją rodzinką. Byle tylko dzieci były zdrowe - zero narzekań.

Zrobiłam zakupy w Tesco z dowozem do domu - jutro przyjadą. Koleżanka polecała, że fajna sprawa. Różne produkty nam się pokończyły, a dzięki temu mój mężuś będzie TYLKO dla rodziny i tak się nie namęczy. I tak robi o wiele więcej niż standardowy pan mąż, a ja go po prostu uwielbiam -za całokształt. Jutro mamy też oboje spotkanie z panią dentystką. Stęskniłam się:)))

PS Ostatnio F coś sobie mruczy pod nosem, ja się przysłuchuję, proszę o powtórzenie i słyszę "matka karmiąca":)))

poniedziałek, 11 listopada 2013

wieczory

Choć dziś święto, u nas dzień jak co dzień, bo mąż był w pracy. W mieście spokojniej niż zwykle i prawie wszystko oprócz kościoła zamknięte. Na naszym bloku aż 8 czy 9 flag. Nasza klatka wyraźnie przoduje. Oczywiście na euro bloki były oblepione flagami, no ale co kogo obchodzi jakieś głupie Święto Niepodległości. Nasi wspaniali piłkarze za to - bardzo. A teraz odchamiam się przed kompem. Zaraz będę sobie czytać. 

Uwielbiam ten moment, kiedy mój mężu wraca do domu. Wtedy zaczyna się ta lżejsza część dnia. Starszy już siedzi w wannie, a młodszy jest gotowy do kąpania.
Starszak z wanny, dostaje butlę z kaszą.
Mąż nalewa wodę do wanienki i odbiera ode mnie młodszego.
Ja oporządzam starszaka - piżamka, pielucha na noc, ewentualnie masażyk. Jeśli bardzo zmęczony - myjemy zęby i usypiam go. Jeśli jeszcze da radę, to czekamy aż tata skończy kąpać malucha i ja przejmuję dzidzię, a mąż czyta starszemu. W tym czasie ja karmię malucha. Jeśli szybko odjeżdża przy cycku, to mąż go przejmuje, a ja usypiam F. Jeśli długo karmię M., to mąż usypia F.

Ok. 20:30 obaj przeważnie już śpią, a my możemy: zjeść kolację, porozmawiać, posiedzieć przy kompach, poczytać i co tam jeszcze. Aha, gotować obiad na następny dzień. Co właśnie mój ukochany czyni.

Pomyśleć, że kiedyś o tej porze dopiero lądowało się w knajpie...:) Ale nie zamieniłabym życia z moimi Misiami na żadne inne.

czwartek, 7 listopada 2013

overjoyed

Wczoraj był gorszy dzień. Padało praktycznie cały dzień i nie wyszliśmy na dwór - jedynie M. zażył powiewu świeżości na balkonie. Dziś lepszy dzień, choć też deszczowo. Dzieci łaskawsze, matka bardziej wyrozumiała, weekend bliższy:)

Celina wypuściła nową płytę. A mnie podoba się ten duet:


Mój ślubny określił tę piosenkę jako "takie pitu-pitu". Może i jest to pitu-pitu, ale za to ładne pitu-pitu. A zwłaszcza refrenik!

wtorek, 5 listopada 2013

grzeczny

Jest pewne słowo, które mnie osłabia, drażni, wyprowadza z wewnętrznej równowagi. GRZECZNY i jego brat NIEGRZECZNY. Weekend spędziliśmy u rodziny. O ile w naszym domu te dwa magiczne słowa praktycznie się nie pojawiają, o tyle w moim domu rodzinnym, wśród dziadków, ciotek i wujów - tak. Na porządku dziennym. Tak jak nie jest możliwe uchronić dziecko przed jedzeniem czekolady, tak nie jest możliwe uniknąć tych ohydnych dwóch słów. A już najbardziej drażni mnie, gdy są bezmyślnie wypowiadane w stosunku do mojego młodszego, dwumiesięcznego dziecka. Zresztą, odkąd się urodził, słyszę bezustannie dwa pytania: "Czy F jest zazdrosny?" i "Czy M jest grzeczny?". To pierwsze wkurza mnie umiarkowanie, ale to drugie mnie osłabia, bo wiem, że nie ma sensu tłumaczyć ciocibabci, że myśli innymi kategoriami niż ja. Co to w ogóle znaczy "grzeczny", to bezsensowne słowo? Karny? Zachowujący się tak, jak chcą tego dorośli? Spolegliwy? Zajmujący się sobą i nieabsorbujący uwagi dorosłych? W jaki w ogóle sposób niemowlę może być grzeczne? Bo nie marudzi, nie jęczy, spokojnie śpi? Czy ma w tym udział jego wola? Czy działa intencjonalnie? Czy myśli: "Teraz im dowalę i trochę powrzeszczę, żeby zatruć im życie"? Czy ten maleńki człowieczek, który uwielbia być przy mamie, pić jej mleko i czuć się bezpiecznie, może być w ogóle oceniany w tych kategoriach? 

Idźmy dalej - czy starsze dziecko może? Bo nie zachowuje się tak, jak my chcemy? Czy dziecko w szkole może być tak nazwane? Czy rzucając tym słowem na lewo i prawo, nie idziemy przypadkiem na łatwiznę? Bo przecież każde zachowanie dziecka, nawet to, które nie jest mile widziane czy społecznie akceptowane jest sygnałem od dziecka, wynika z czegoś innego. Najłatwiej określić dziecko jako "niegrzeczne", zamiast się nad nim zastanowić. To jest krzywdzące dla tego dziecka. Nie wspominając już o tym, że mówiąc mu: "Jesteś niegrzeczny" nie dajemy mu szansy na zmianę. Jesteś taki i tyle. Jesteś taki i nie lubię cię. Tym bardziej rozwala mnie, gdy na temat dwumiesięczniaka padają słowa "Dzisiaj jest jeszcze grzeczniejszy niż wczoraj". W domyśle: dzisiaj spokojniej śpi, spokojniej czuwa, nie wymaga uwagi rodziców. I wychowuj tu człowieku dziecko w duchu RB. I tak mu ktoś wyjedzie: "Czy byłeś grzeczny?" albo "Jakie to dziecko jest grzeczne". Powiedzieć, że mnie to wq***a to za mało.

piątek, 25 października 2013

czas


Wczorajsze spotkanie ze znajomą, która miesiąc temu straciła męża. Serce walące z nadmiaru empatii i chęci ulżenia jej w bólu. Rozdarcie między potrzebą ubrania w słowa tego, co chciałabym jej powiedzieć i niemożność ubrania myśli w słowa. Bliskość drugiej osoby i tysiące kilometrów dzielące teraz nasze rzeczywistości. Uścisk i słowa, które mogą tak niewiele. Bezsilność wobec tego, co nas spotyka. Ogrom bezsensownej samotności drugiego człowieka. Na nowo obudzone w głowie pytanie: dlaczego? i pragnienie zatracenia się w pewności, że oni spotkają się na nowo.

Ostatnio na nowo zachciało mi się słuchać starych ukochanych przebojów z pierwszej solowej płyty Anitki...Czy przy tej piosence da się nie ryczeć?

sobota, 12 października 2013

sobotnio

Starsze szczęście wraz z tatą w Biedronce, a młodsze szczęście z uwagi na brak spaceru dzisiaj, przebywa właśnie ciepło opatulone na balkonie. Wieje niemiłosiernie i jest dość zimno, ale dziecię jest ciepło ubrane, pod budką i w dodatku pod zadaszonym balkonem, więc matka zyskała ciut czasu dla siebie, bo na świeżym powietrzu dobrze mu się śpi.

Za tydzień chrzcimy. Dziś właśnie mieliśmy jechać do restauracji ustalić szczegóły, ale babeczka z uwagi na duży ruch musiała przełożyć nasze spotkanie na 19, a wtedy to już mężu sam pojedzie, bo ja będę ogarniać dzieciarnię.

Kupiłam w lumpku fajny biały kombinezon za 21 zł, w sam raz na chrzciny. Pod to jakiś biały ciuszek i heja. Jeden nietrafiony zakup mam już za sobą - kupiłam polarowy komplet, który ktoś wystawił jako rozmiar 62-68. Jak dla mnie jest to 74 lub nawet więcej, bo mojemu dziecku bluza sięga do kolan. Zaniosłam to-to do komisu i może kobieta to sprzeda. Ech. Kupiłam kolejne badziewie, zobaczymy czy będzie dobre jak do nas przyjdzie pocztą. Po prostu biały sweterek i spodenki z dzianiny. Sweter może się jeszcze zimą przydać. Pod to białe body, białe rajtki i już. Bez cudowania, to i tak strój na raz.

Kontrowersje w rodzinie wzbudził nasz wybór chrzestnego, ale co ja na to poradzę, że lubię iść pod prąd? Jak zauważyła moja przyjaciółka kochana, "z prądem płyną tylko zdechłe ryby" i coś w tym jest. Jedna strona mojej osobowości żałuje, że zrobiliśmy po swojemu, bo miałabym przynajmniej ten mój ulubiony święty spokój. Ale ta druga część mnie chichocze z radości, żeśmy zasiali jakiś ferment. Lubię ferment:)))

Malutkiemu ropieje oczko. Zadzwoniłam wczoraj do położnej skomsultować się w sprawie ropiejącej ranki po szczepieniu (wszystko ok) i przy okazji zapytałam o to oczko. Przemywamy je solą fizjologiczną już od kilku dni i zero efektów. Poleciła jeszcze przemywać je naparem z ziela świetlika, a jak nie minie przez weekend, to do lekarza. Do tego masuję mu kącik oka (dzięki Aniu!) i cały kanalik łzowy (dzięki wujku google) i zobaczymy. Wyłazi mu paskudztwo z tego oka po kazdym spaniu, więc może oczko się oczyszcza? Do lekarza mało chętnie, przyznam, bo po co nosić niespełna sześciotygodniowego malucha do przychodni bez potrzeby? Ale jak będzie trzeba, to pojadę, a jak. Tylko ze starszym problem, no i z czasem, bo auto mamy tylko jedno... nie wiem, nie wiem...

Używamy ekopieluch. Mamy cztery swoje i trzydzieści pożyczonych. Z początku miałam opory co do tych pożyczonych, ale wyprałam je po swojemu i przestałam się przejmować. Na noc i na spacer zawsze pamperek, a po domu albo na zmianę pamper z eko albo jeno eko. Pranie i suszenie nie jest jakimś szczególnym kłopotem, bo to pralka pierze. Nie ma już tego gotowania i prasowania, co 30 lat wstecz. Tylko zmieniać trzeba - moim zdaniem - cześciej niż pampki, ale to dziecku tylko na dobre wyjdzie. Skoro mi na dobre wyszło przejście na ekopodpaski, to i młodemu ekopieluchy posłużą. Nie jestem pewna jak to jest z oszczędnością, bo teoretycznie oszczędza się kasę na pamprach, ale te eko trzeba wyprać = kosz wody, proszku, ekowybielacza i energii. Mam jednak tę satysfakcję, że w mniejszym stopniu zanieczyszczamy świat, a to wielka rzecz. Dosyć nasz starszak zanieczyścił. I wciąż zanieczyszcza, bo jedna na dobę nam schodzi - na noc. Gdy spał w dzień, to jeszcze jedna schodziła na drzemkę, ale wraz z pojawieniem się młodszego braciszka drzemka uległa samoczynnej likwidacji. Plus, wielki plus, choć F. bywa po południu bardzo zmęczony. Takie życie.

Z ostatnich lepszych tekstów:
F. (pokazując na mnie): To jest mama w kształcie mamy.

F: Flaniowi coś zahaczyło.
Mama: Co Franiowi zahaczyło?
F: Twoje usta. (?)

F. Próbuje wyjąć kapeć spod koca: Chyba jest... zaplatany ten kapeć... ale wyjęty ten kapeć!

F. jest bardzo zaangażowany w pomoc przy M. Podaje i odbiera ode mnie rogala do karmienia. Odstawia probiotyk braciszka na półkę. Przykrywa brata kocykiem. Głaszcze go po główce. Wpycha mu smoczek do buzi. Wynosi zasikane pieluchy do kosza. Chyba już sobie trochę poukładał świat po pojawieniu się M. Od kilku dni pięknie znów woła, że chce siusiu, a nawet woła, że chce qpę. Przekochany jest. Na koniec dnia czyta z tatą książki, potem ja przychodzę z M. i wspólnie się modlimy, a potem ja zostaję z F. i go usypiam. Nie musiałabym, bo mógłby zasypiać z tatą, ale chcę. Na koniec dnia musimy się wyprzytulać, a potem F. zasypia przeważnie w ciągu kilku minut, taki jest padnięty.

Wzruszająca scena z naszej wczorajszej modlitwy.
Tata: Franiu, chcesz za coś podziękować Panu Bogu?
F: Tak.
Tata: No to proszę.
F: Za mamę!
(nas zatkało)
Tata: Za coś jeszcze?
F: Tak. Za tatę!
(nas nadal zatyka)
F: I za M.!
Tata i mama: No pięknie Franiu. Za coś jeszcze?
F: Tak. Za cekoladkę!

Ostatnia odpowiedź nas nie zaskoczyła - niedawno dziękował za poduszkę:).

Moi mężczyźni wrócili z Biedry. Czas rozpakować zaqpy i wciągnąć wózek z młodszym do chaty.

poniedziałek, 7 października 2013

ta jesień

Ta jesień zapisze się z mojej pamięci szczególnie, bo pojawił się wśród nas ktoś wyjątkowy - mały M. Ktoś wyjątkowy też nas opuścił. Chodzę z moimi dziećmi na spacery i wydeptujemy razem ścieżki, którymi jeszcze niedawno chodził z dziećmi nasz kolega. Jesień, jej klimat, wiatr i spadające liście jeszcze bardziej potęgują smutek, a ten wgryza się dosłownie w każdy zakamarek mojej świadomości. Przechodzę obok ich domu, zerkam w okna, patrzę, czy pali się światło, czy okna pouchylane. Niedużo tych spotkań do wspominania, a gdy to sobie uświadamiam, to jeszcze bardziej mi żal. Że nie zdążyliśmy, że za krótko się znaliśmy, że nie dane nam było. Za późno, za późno.

Jakaś przepaść dzieli w tym roku sierpień i wrzesień - lato i jesień. Między nimi jest kompletnie wyrwany z kontekstu czas naszego dziesięciodniowego pobytu w szpitalu - jakiś moment przejściowy między tymi dwoma porami roku, który przegapiłam. Rodzić szłam latem. Do domu wróciłam z M. jesienią. Po tamtej stronie upalnie, ja z brzuchem. Po tej stronie jesiennie, a M. już z nami.

Jest w jesieni jakiś ukryty urok, ale też niesamowity smutek. Zawsze starałam się widzieć w jesieni piękno, ale w tym roku jakoś nie umiem. Przy całej niezaprzeczalnej radości i cudowności macierzyństwa, jest w naszym życiu obecny wielki smutek. Jest inna mama, która została sama z całym swoim światem. Ze smutkiem i z bagażem życiowych obowiązków, które teraz musi nieść w pojedynkę. Wiara, głęboka wiara na pewno pomaga. Ale gdy jest jej źle, chciałabym być blisko i choć z nią pomilczeć...

sobota, 5 października 2013

sobota

Piękna, pogodna i spokojna sobota za nami. Poranny rozruch, okołopołudniowy spacer, obiad w knajpce i spacer do domu. W komplecie, razem z tatą. Kocham to, że po całotygodniowej bieganinie, pospiesznym pichceniu i zajmowaniu się maluchami pozwalamy sobie na luksus jedzenia poza domem. Żadnych brudnych garów, smażenia, stania przy płycie indukcyjnej. Kocham mojego męża za to, że nie jest dusigroszem, choć nie tarzamy się w pieniądzach. Dobry i wspaniały człowiek z mojego lubego. Po południu zabrał wyjątkowo dziś głośnego starszaka na zakupy do Auchan, a ja zyskałam ciut czasu dla siebie, bo M. łaskawie usnął w wózku na ponad godzinę. A teraz? Teraz mężu mopuje podłogi. Cudny jest...

M. jest dzieciątkiem bardzo potrzebującym kontaktu, czułości, bycia przy nas. Jest, jak to ja mówię, nieodkładalny. Ratuje nas chusta. Uwielbiam, gdy jest w chuście. Wtulam nos w jego pachnącą czuprynkę. Małe ciałko wtula się we mnie, mmm.... Tylko plecy mi nawalają niestety. Godzinka pobytu małego słodkiego ciałka w chuście to ból pleców gwarantowany. Coś za coś. Może się przyzwyczaję. Niesamowitą przyjemność daje mi ten rodzaj kontaktu z maluszkiem, bo z F. z chustą mi nie wyszło i czuję braki w tej dziedzinie. W tyłku mam komunistyczne teorie o przyzwyczajaniu dziecka do noszenia. Czyja chora głowa wymyśliła te teorie? Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam tulić do siebie to małe ciałko. A w nocy śpi w dostawnym łóżeczku, a gdy się przebudzi, przesuwam go odrobinę w moją stronę i już jest obok mnie. Gdy nie może zasnąć, idę z nim do drugiego pokoju, spokojnie karmię na siedząco i gdy zaśnie przy cycu, odkładam powolutku na łóżko. Przeważnie wtedy małe oczka się otwierają i M. czujnie obserwuje co ta matka kombinuje. Wtedy otulam go rożkiem, moją kołdrą, otaczam ramieniem, całuję małą skołataną główkę, szepczę czułe słówka i tak zasypiamy. A czasem nie zasypiamy. Różnie bywa, ale nie zamierzam narzekać. F. też przechodził czas niepokojów dzienno-nocnych i bolącego brzuszka.

Rano do dziesiątej jest z nami tata. Malutki jest wtedy w chuście, ogarniamy razem starszaka i mamy poranny rozruch. Jeśli do dzisiątej jesteśmy wszyscy po śniadaniu i ubrani, a do tego F. walnął qpę na nocnik, to dzień rozpoczął się dobrze. Potem tata do pracy, a my szykujemy się powoli do spaceru. Dwójka na spacer to małe logistyczne przedsięwzięcie, ale mam już swoje metody na opanowanie tego chaosu. Spacer przeważnie miły, bezproblemowy, ale gorzej po powrocie. Od godz. 15 do 19, gdy wraca tata, mamy mały kryzys, zwłaszcza jeśli młodszy musi być wciąż na rękach, a starszy chce obiad, siku albo zlał się w majty lub co gorsza skichał. Albo chce się przytulić, poczytać. Albo wrzeszczy jak dzik. I to jest pewien problem - F. wrzeszczy jak dzikus nieokrzesany, Wiem, że przeżywa stres, że musi sobie jakoś na nowo poukładać świat. Dlatego wieczorem to ja go usypiam. Nie trwa to długo, bo pada jak kawka. Ale przed zaśnięciem jest nasz wspólny czas na buziaki, przytulanie, kotłowanie się na łóżku. Też to uwielbiam. Szczęśliwa jestem bardzo, choć zmęczona.

Mąż skończył mopować. Maluszek śpi w rożku i grzeje go termoforek. Ja też idę spać, bo noc jest długa.

środa, 2 października 2013

jesiennie

Kolejny tydzień nam leci, mały i starszy kochani, choć roboty jest. Mężu gotuje obiady wieczorami, a ja chodzę spać ze starszakiem, żeby jakoś funkcjonować. Właśnie M. śpi w wózku, choć nie wiem jak długo, a F. bawi się na dywanie literkami, więc mam moment. Noce różnie. Czasami wynoszę się z małym z sypialni dopiero o szóstej rano, a dzisiaj już np. o drugiej, bo odkryłam, że ma zasiurkany boczek i musiałam go przebrać. Męczy go brzuszek i chyba muszę kupić Espucośtam, choć pamiętam, że F. to nie pomagało. M. lubi spać przytulony do mojego brzucha - najchętniej tak zasypia po karmieniu. Nosimy go na rękach, kołyszemy, śpiewamy, nosimy w chuście. Na razie wypożyczyliśmy chustę, ale jest już w drodze nasza własna tkana chusta. Elastyczna, którą kupiłam zanim urodził się F, nie sprawdza się, bo jest za luźna i ciężko ją podociągać, aby maluch w niej nie wisiał.

Zaczynam powoli rozmyślać o chrzcinach. Nie wiem, czy nie przełożymy ich na wiosnę. Niby planowaliśmy jeszcze przed zimą ochrzcić malucha, ale miałam nadzieję, że urodzę np. w połowie sierpnia. Tymczasem mały urodził się po terminie, a do tego ten długi pobyt w szpitalu... Nie miałam i nadal, szczerze mówiąc, nie mam do chrzcin głowy... Ale jeśli chcemy ochrzcić M. przed zimą, to trzeba by to zrobić pod koniec października, względnie w listopadzie. Choć strasznie mi się nie chce... Organizować imprezy, jeździć gdzieś z tym maluchem... Żeby wszyscy go oglądali, nosili, ech... Z F. szybko jeździliśmy na wieś, a teraz z dwójką po prostu mi się nie chce. Pakować wszystkiego, jeździć... Najlepiej czuję się w domowych pieleszach. Nie muszę się nikomu tłumaczyć dlaczego dziecko nie śpi w łóżeczku itd.

Przy drugim dziecku definitywnie wrzuca się na luz. Nie śpi w nocy, no to nie śpi, kiedyś zacznie. Wisi przy cycu pół dnia - no to wisi, widocznie lubi. Chce być noszony, no to chce - widocznie potrzebuje naszej obecności i bliskości. Nie pytam siebie, czy to normalne, nie zaczytuję się w internecie i głupich gazetkach dlaczego dziecko nie przesypia nocy. Boli brzuszek - to boli. Masujemy, nosimy, rozgrzewamy, tulimy. Babcia panikuje, że zimne rączki - to kiwam głową, przytakuję, ale już go nie doubieram w pięć rękawów. I tak dalej.

Pcham wózek po naszym osiedlu, za rączkę prowadzę starszaka i rozmyślam o tym, że dopiero dwa lata tu mieszkamy, a już zdążyliśmy kogoś pożegnać na zawsze. Smutek, ból, rozdarcie i ta bezradność wobec czyjegoś bólu i rozpaczy. Przechodzę prawie codziennie obok bloku naszych znajomych i tak bardzo żałuję, że tak późno się poznaliśmy. Że wcześniej nie było okazji, Los nie skrzyżował naszych ścieżek, trudno. Skoro jednak się poznaliśmy, to znak, że teraz naszej koleżance trzeba pomóc jakoś żyć. Jeszcze nie wiem jak, ale rozmyślam o tym. A w głowie wciąż kołacze się pytanie, dlaczego człowiek tak pełen dobroci musiał nas opuścić? Są rzeczy na niebie i ziemi, o których się nie śniło filozofom...

sobota, 28 września 2013

farewell

Pożegnaliśmy dziś kolegę. Przez ostatnie dni myślałam tylko o nim, o nich, o niej. Bezsenne noce sprzyjały rozmyślaniom. Wielki smutek, wielka pustka po kimś, kogo właściwie znałam niewiele. Wciąż to samo pytanie kołacze mi się po głowie: dlaczego? Dlaczego właśnie on, dlaczego ktoś tak potrzebny tu musiał odejść Tam, dlaczego tak nagle, tak wcześnie? I jaki plan miał Bóg, że na tak krótką chwilę jednak postawił go na naszej drodze? Zbieg pewnych okoliczności, raczej przypadkowych, sprawił, że dano nam było się poznać - mężowi mojemu wcześniej, a mi później. Miałam taką nadzieję, że ta nasza znajomość z nimi ewoluuje, że będzie z niej wiele dobrego, czułam, że oni mogą mnie wiele nauczyć, wiele pokazać. I tak pewnie wciąż jest, choć jego już nie ma tu. Niesamowite było dziś jego pożegnanie poprowadzone przez neokatechumenów. Żarliwa wiara, która od nich bije. Przepiękne, wzruszające i porywające śpiewy. I to niezbite przekonanie, że każda śmierć ma sens, choć nam po ludzku wydaje się inaczej. 

Oglądam przepiękne zdjęcia z wesela, na którym bawiliśmy się zaledwie dwa miesiące temu. Ja z wielkim brzuchem, oni też uśmiechnięci i szczęśliwi. Wydaje się, że to było wieki temu. W jakimś zupełnie innym świecie, w alternatywnej rzeczywistości. Jak pisał poeta
kochamy wciąż za mało i stale za późno
  (...)
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą

czwartek, 26 września 2013

krótko

Po nocnych atrakcjach matka zaliczyła już dziś drzemkę regenerującą. Mam jeszcze ten komfort, że mężu ostatni dzień jest w domu. Od jutra wraca do pracy, a ja zostaję sama z dwójką i jestem bardzo ciekawa, jak ogarniemy temat. M. w dzień śpi w miarę, gorzej w nocy. Pobudki co godzinę, wiszenie na cyckach, bolący brzuszek, masowanie, tulenie. Cudna jest ta mała istotka, a nieprzespane noce nie są już dla mnie taką katorgą jak przy pierwszym dziecku. Wiem, ze trzeba to przeżyć i cieszę się, że karmię cyckiem. Wiem, że ten czas tak szybko minie i dziecię w mig stanie się duże. Aktualnie śpię z maluchem w drugim pokoju, bo najpierw F. był chory (kaszle jeszcze okropnie), a teraz rozłożyło ojca rodziny. Mam nadzieję, że M. i ja się nie zainfekujemy.

Od dwóch dni także wielki smutek u nas. Zginął w wypadku nasz kolega. Zostawił żonę z dwójką dzieci. Choć znaliśmy się krótko, zdążyliśmy poznać go jako wspaniałego, ciepłego i mądrego człowieka. Nie mówimy mu "żegnaj", lecz "do zobaczenia", choć trudno uwierzyć w jakiś sens odchodzenia tak młodych i potrzebnych tu na ziemi ludzi jak on...

piątek, 20 września 2013

krótko wieczornie

Pierwszy tydzień w domku zleciał nam jak z bicza trzasł. Jak to dobrze, że mój kochany mąż jest z nami. Teraz moją uwagę zaprząta głównie to, że starszy się dzisiaj pochorował i martwię się, żeby młodszy tego nie złapał. No i to, że młodszy nie może walnąć kupki i prawie dzisiaj nie spał w dzień. Właściwie tylko przy cycu zasypia... Ot, dylematy i zmartwienia. Idę obudzić męża, co zasnął czytając starszemu. Ale starszy nie śpi...:)

środa, 18 września 2013

wieczorową porą

19:50. Młodszy wykąpany i zawinięty w uszyty przez babcię rożek śpi w wózku w dużym pokoju. Starszy czyta w sypialni z tatą, a zaraz będzie usypiany przeze mnie. Logistycznie wieczór ogarnięty. 

Dziś zaliczyliśmy pierwszy spacer - dotychczas tylko wietrzyliśmy maluszka na balkonie. A maluszek? W dzień śpi lepiej niż w nocy, ogólnie spokojny, zadowolony, pogodny, nie płacze. W nosku furkocze mu jeszcze poszpitalna wydzielina i zastanawiam się, kiedy mu to minie. Zaraz nam strzeli tydzień w domku. Dobrze, że jest jednak ta instytucja położnej środowiskowej. Byłam ogólnie przeciwna jej przychodzeniu tutaj, ale to chyba przez pobyt w szpitalu - bardzo chciałam już do domu i sama myśl, że ktoś obcy będzie mi przeszkadzał w cieszeniu się ciepłem domowych pieleszy była niemiła. Niesłusznie. Nasza środowiskowa okazała się wspaniała i ciepłą osobą i wniosła do naszego świata opanowanie i spokój. Bądź co bądź, niby doświadczona ze mnie mama, ale dzidziuś i jego "obsługa" budzą wciąż ciut mój lęk. Coraz mniej, ale wciąż sytuacja jest nowa. Następne odwiedziny w poniedziałek i wtedy będziemy ważyć Misiaczka. Na pewno przybierze na wadze, zważywszy na fakt, ile wisi na maminych cyckach:) No i znów jestem mamą karmiącą. Wspaniałe to uczucie dawać maluchowi to, co najlepsze, a zwłaszcza maluchowi po pewnych zdrowotnych przejściach. 

niedziela, 15 września 2013

w DOMU!!!

Jest 7:17, dzidzia usnęła mi na chwilę w wózku, starszak śpi jeszcze z tatą, a ja melduję, że jesteśmy od przedwczoraj w domku i powoli się ogarniamy. Nasz M. urodził się 4.09.13 o 8:23. Ważył 3960 kg i mierzył 58 cm. Poród siłami natury!!! Na dzień przed planowanym wywołaniem porodu. Wszystko się pokomplikowało, bo zdiagnozowano u niego zapalenie płuc i byliśmy 10 długich dni w szpitalu. Mój straszak był z babcią i wspaniale sobie radził. Teraz też zmiany życiowe bierze na klatę. Jest bardzo dzielny. Ja w dobrej formie. Szwy zdjęto mi jeszcze w szpitalu. Wszystko trochę jeszcze rwie i pobolewa, ale w granicach normy. Do cesarki nie ma porównania. Po cesarce chodziłam zgięta wpół, ledwie mogłam zająć się dzieciną, nie umiałam podnieść F. do karmienia, przełożyć go z piersi do piersi. Teraz jestem w szoku, że kobieta może w niecałe dwa tygodnie po porodzie poruszać się tak sprawnie i tak dobrze się czuć. Choć oczywiście poród sn to nie piknik, ale i cesarka nią nie jest. Ale po moim pierwszym porodzie miałam długo traumę, poczucie krzywdy, niespełnienia - męczono mnie 12 h, po czym zrobiono cesarkę. (Dziś widzę, jaka byłam głupia - miałam zdrowe, dorodne, czteroipółkilowe dziecko, w czwartej dobie nas wypuszczono). Teraz mam poczucie, że wszystko poszło jak trzeba, a ból i cierpienie schodzą na dalszy plan, bo dostałam nagrodę w postaci pięknego, też dorodnego, dzieciątka. Niestety szybko okazało się, że dzidzia jest chora, ale nie chcę już o tym myśleć. Od piątku płuca są czyste, a ja chcę wierzyć, ze dalej będzie już dobrze!!!

poniedziałek, 2 września 2013

poniedziałkowo

Dziś czwarty dzień po terminie. Byłam u lekarza. Rozwarcie małe, ma 1 cm. W środę mam się pojawić w szpitalu, bo mój lekarz jest na dyżurze i pewnie otrzymam wspaniałą kroplówkę, a jeśli M. nie pokwapi się do wyjścia, to pewnie czeka mnie cesarka. Wszystko odbędzie się jeśli na porodówce będą luzy. Jeśli nie - pewnie zaczekam do czwartku lub piątku, a wtedy będzie już inny lekarz...

Wiem, że nie jest źle. Na oddziale będzie akurat w środę nasza znajoma położna (była też przy naszym pierwszym porodzie). To luksus, na który rzadko kto może liczyć. Jestem jednak w kiepskiej formie. Znów działanie przeciw matce naturze. Znów sztuczne wyciąganie dziecka na ten świat. Nie tak miało być. 

Chciałam, żeby zaczęło się wcześniej, chciałam spróbować, czym jest naturalny poród, który sam się zaczyna, chciałam doświadczyć działania matki natury. Każda komórka w moim ciele buntuje się przeciw temu, co ma nastąpić. Wiem, że jakkolwiek się stanie, nie obędzie się bez cierpienia. I nie to cierpienie mnie przeraża, a raczej medykalizacja i sztuczność całego przedsięwzięcia. Nie chciałam, żeby tak było. Ale będzie już prawie tydzień po terminie i lekarz nie chce już czekać do następnej środy, choć oczywiście można by. Jego zdaniem matka natura w którymś momencie ruszyłaby do akcji, ale lepiej już kolejnego tygodnia nie czekać. Bo dziecko i tak może być duże, a macica już raz była cięta. Nie wyobrażam sobie zresztą dla własnego widzimisię narazić w jakikolwiek sposób życie maluszka. Jestem już zmęczona noszeniem brzuszka, ważę 76 kg (choć ponoć wyglądam szczupło). Babcia jest u nas już trzeci tydzień, F. się do niej przyzwyczaił i wiem, że ma dobrą opiekę. Świetnie się dogadują i tworzą zgodną komitywę. Więc o niego obawiam się coraz mniej. Poza tym coraz więcej rozumie i wiele rzeczy można mu wytłumaczyć. Cieszyłabym się zatem, gdyby M. pojawił się wśród nas w tym tygodniu. To już 41. tydzień ciąży nam mija...

Po urodzeniu pierwszego dziecka powiedziałam, że porodu już sobie wywołać nie dam. Mijają trzy lata i jestem znów w tym samym miejscu! W tym samym punkcie... Zabrakło mi odwagi, jaj, samozaparcia, żeby załatwić sobie cesarkę. Wiem, że to możliwe - chyba każdy wie. Wciąż liczyłam, że wszystko zacznie się samo, że wody odejdą, że się potoczy... Nie potoczyło się. M. wychodzić się nie chce, a ja głaszczę mój brzuch i proszę: synku, może jeszcze dzisiaj w nocy? Może jutro?

Tłumaczę sobie, że mam łatwość zachodzenia w ciążę i noszenia ciąży. Widocznie nie można mieć wszystkiego. Łatwości rodzenia jak widać nie mam. I tyle.

niedziela, 1 września 2013

niedzielnie

Dziś niedziela, myślę, że ostatnia niedziela w starym składzie. Jutro do lekarza i on zadecyduje, jaki będzie dalszy tok działań - czy zostanę w szpitalu już jutro, a może dopiero we wtorek lub środę? Mam nadzieję, że nie będzie chciał czekać do weekendu.

Babcia w kuchni gotuje obiad. Biedaczka, nie doczekała się rozwiązania, choć goniła mnie po spacerach i dzielnie zapewniała porcję ruchu, bo przecież na pewno od tego urodzę przed terminem. I wszystko to na nic! :P

Wkrótce pojawi się dziadek, a po obiedzie mężu i ja mamy udać się na spacer, abym miała porcję ruchu:D A ja od samego początku gdzieś intuicyjnie czułam, że i tę ciążę przenoszę. Przeczuwam kolejne wywołanie porodu i cesarkę w nadchodzącym tygodniu. Zobaczymy.

Mój F. czuje pismo nosem - wie, że coś się dzieje, że coś się szykuje, a mianowicie zmiana. Czuje się zagrożony i prawie na krok mnie nie odstępuje. Mama, mamka, mamuleńka. Z mamą zasypia, z mamą zostaje, gdy tata idzie mu rano zrobić mleko, do mamy musi się tulić, z mamą iść za rączkę, iść siusiu i tak dalej. Myślę, że jego niesygnalizowanie potrzeb też ma związek ze zmianą zyciową, która się szykuje. Tak to już jest. Opowiadałam mu ostatnio, że jak będzie z nami dzidziuś, to mama będzie się musiała nim zajmować, zmieniać pieluchy, że będziemy wozić go wózkiem i że mama może mieć trochę mniej czasu dla F. A F na to: Chces tu być z mamą bez dzidziusia.

Dziadek przybył, zatem kończę.

piątek, 30 sierpnia 2013

po terminie

Wczoraj minął nam termin, a ja wciąż noszę mój brzuszek:) Nie dziwi mnie to, bo i F. nie spieszył się na ten świat. Jakiś ciężki ten tydzień miałam i cieszę się, że weekend nam nadchodzi i kojąca obecność mojego męża będzie na mnie wpływać aż do wtorkowego poranka (na poniedziałek wziął wolne). Mój mężu jest jak balsam na moją duszę. Wystarczy, że on po prostu jest i ja już jestem inna - spokojniejsza, bardziej pogodna, wyciszona, bezpieczna...

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

pierożki aromatyczne

Jestem i trwam nadal nierozpakowana. Cudowny weekend za nami - jak to jest, że samo bycie z moim mężem równa się dla mnie udany dzień i fantastyczne spędzenie czasu? "Z Tobą choćby pomilczeć jakże jest ciekawie", Miły Mój. Wczoraj połaziliśmy sporo po poznańskiej starówce, a zakończyliśmy obiadem w niegdyś ulubionej naszej knajpce Green Way. Wciąż jestem jej wielbicielką, ale bywamy tam rzadziej - wiadomo, studenckie życie heeeeeen za nami, mała stabilizacja i brak czasu na takie wypady na co dzień. Obiad oczywiście wega, bo i taki charakter knajpy tej. Gdy dorwałam w końcu moje ukochane pierożki aromatyczne i zaniosłam je na stół wraz ze szklanką soku jabłkowego (świeżo wyciśniętego), zostawiłam dosłownie na chwilunię przy stole mojego małego miglanca ze słowami: "Mama tylko przyniesie sztućce". Nie było mnie może z 10 sekund. Wracam i co widzą oczy me? Pierogi utonkane w soku! Mój miglanc dziarsko wylał szklankę soku w te pierogi! Zadowolony był z siebie wielce i poinformował mnie, że pierożki pływają:))) A może że się kąpią? Już nawet nie wiem. Szybko dorwałam dodatkowy talerz i powyławiałam z soku te szlachetne arcydzieła, ale surówkę i sos rozmarynowy szlag trafił. Pierożki z sokiem smakowały dość nowatorsko, ale dzięki temu, że mają chrupiącą powierzchnię, nie zdążyły całkiem nasiąknąć. Całe zdarzenie komizmem dorówuje temu, gdy F. dorwał się do ciasta imieninowego swojego ojca i pociachał całą blachę nożem. A ja nawet nie umiem być na niego zła. No po prostu nie potrafię:)

Po powrocie przez jakieś 2-3 godziny miałam regularne skurcze - co prawda aż co pół godziny, ale była w nich regularność. Ale w okolicach siedemnastej wszystko się wyciszyło. Jeszcze nie pora. Jeszcze nie czas na moją drugą dziecinę.

sobota, 24 sierpnia 2013

sobota, tydzień 40....

Wspaniały wieczór wczoraj. Młody późno poszedł na drzemkę (po 14), bo mieliśmy niezapowiedzianą, acz wielce miłą wizytę pewnej cioci, a potem ok 16 ja walnęłam się obok niego i obudziłam się grubo po 18, a młody przed 19. Więc jak tata wkroczył w progi domu i trochę odsapnął, to postanowiliśmy zrobić coś z tym wieczorem i po krótkiej naradzie zapadła decyzja: jedziemy sobie pospacerować na Stary Rynek. 

A tam: wypełnione po brzegi ogródki piwne, ludność biesiadująca i ciesząca się urokami ostatnich letnich dni, uliczni grajkowie, fontanny, spacerowicze, światła, gwar, życie. Uświadomiliśmy sobie, że tego lata ani razu nie dotarliśmy na Starówkę - co za niedopatrzenie! Połaziliśmy trochę, a potem zaciągnęłam chłopaków do mojej ukochanej jeszcze z czasów studiów kawiarni. Kącik dla dzieci jest, a to ważne. Tłoku nie było, bo studenty jeszcze do P-nia nie wróćiły, a w strefie zabawkowej tym bardziej po 21 dzieci już nie było (wiadomo, "grzeczne" dzieci już o tej porze śpią, a odpowiedzialne pani domu w czasie gdy dziecko śpi prasują i sprzątają dom, aby był czyściutki jak mąż z pracy wróci, a nie zalegają z dzieckiem w piernatach :D ). Skusiłam się na sałatkę owocową, a mężu na mus truskawkowy. Młody jeździł autkiem, bawił się zabawkami i podjadał od nas to i tamto. Wieczór zaliczamy do naprawdę udanych.

Dziś udało mi się dospać do 8:10 (szok), a moi chłopcy nawet dłużej spali. Teraz wybrali się na wyprawę rowerową, a ja uraczyłam się koktajlem bananowo-jabłkowym (ze 3 jabłka, banan, sok z połowy cytryny i miód do smaku, wszystko pod blender), rozmrażam mięso na krupnik i zastanawiam się, co zrobić z tym cudnym dniem...

Scena z wizyty naszej wczorajszej do piekarni. Wchodzę z F. do tejże. Kolejka dziwnie długa. Młody lata i szaleje, a ja uspokajam go i tłumaczę, żeby nie krzyczał, bo tu jest sporo ludzi i nie jest jego krzyk dla ucha najprzyjemniejszym doznaniem. Kolejka zmniejsza się, w końcu nasza kolej, a ja znowu tłumaczę młodemu żeby się nie nadzierał.

Sprzedawczyni (laska parę lat młodsza ode mnie, na oko 25+): No niech sobie polata, jak jest taki nadpobudliwy.
Ja: On nie jest nadpobudliwy, po prostu teraz coś w niego wstąpiło.

Kupuję chleb i drożdżówy.

Sprzedawczyni do F: Mama teraz pójdzie do domu bez ciebie!
Ja (z lodowatym spokojem): Proszę go nie straszyć. To nie jest dobra metoda i ja takowych nie stosuję.
Ona (zmieszana): Oooo... to przepraszam panią.
Ja (biorąc zakupy): Dziękuję pani i do widzenia.

Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego ludzie są tacy durni???
Jestem dumna z siebie. Byłam asertywna, której to umiejętności uczę się już od paru dobrych lat. A niech wie głupie babsko co myślę.

piątek, 23 sierpnia 2013

tylko my

W domu tylko sami, odpoczywamy po i przed:) Jak mi dobrze....... Męża brakuje do kompletu, ale wszystkiego mieć nie można. Czasami cisza jest bardzo potrzebna. Młody "układa alfabety", a pralka właśnie wyprała cały osprzęt do nosidełka dla dzidziusia. Wywalimy to na balkon, a potem synu mój śniadanie zje drugie. A potem? Potem zobaczymy:)))

czwartek, 22 sierpnia 2013

tydzień do terminu...

Tydzień do terminu... Dziś w nocy spałam cudownie, bo wczoraj zrobiłyśmy z babcią na nogach chyba ze 4 km. Dziś z kolei padam, bo mały nie poszedł w dzień spać, więc i ja jestem zmęczona, bo nie położyłam się z nim. Może za to wieczorem obejrzymy sobie z mężem jaki film?

Szukam ciszy i spokoju. Nie mam ochoty na wizyty gości. Babcia dziś odjeżdża, a wróci chyba w weekend. Odciąża mnie, bo gotuje. Mimo to najlepiej mi samej z sobą... taki to czas.

Łóżeczko dostawione do naszego, ciuszki wyprasowane, nawet Anioł Stróż wisi nad łóżeczkiem. Starszak ogląda Troskliwe Misie, a mi głowa leci, spaaaać...

PS matka słucha Ciszy Kamila Bednarka, a F. komentuje: Ta cisza się nazywa nanana!

wtorek, 20 sierpnia 2013

dekoltowo

Mam dwóch wielbicieli mojego dekoltu, a tu z brzucha niedługo przybędzie i trzeci. Z obecnych dwóch chyba najbardziej hamuje się mąż - jest wszak dorosły i się kontroluje (a przynajmniej się stara:P). F. hamulców nie ma. Scena z dzisiejszego poranka: młody ledwo się obudził, a już mnie klepie po (za przeproszeniem) cyckach. Ja protestuję, a on na to: Chces zeby bawiła się rącka! Ja: Czym? F: Mamą!
No i jak tu nie kochać?:)

Pewnej Cioci dziękujemy dziś za niespodziewaną, acz wielce miłą wizytację naszych wnętrz. Miło nam było gościć u nas tę Ikonę Mody :D

A w brzuchu spokój, ale nie bezruch. Skurcze są raz po raz. Trwamy w naszej trójosobowej codzienności, choć gdzieś w środku czuję, że lada dzień wszystko może się zmienić... Ciuszki w szafie poprasowane. Prześcieradła i kocyk do łóżeczka wyprane i wyprasowane. Tulę F. do siebie ile się da, obcałowuję go całego i myślę: Synku, korzystaj, bo jeszcze teraz masz mamę tylko dla siebie. Bardziej od bólu porodowego przerażają mnie te dni rozstania, które przed nami i łzy małego chłopczyka, gdy będzie chciał do mamy. Marzy mi się poród w domu, ale po akcjach porodu nr 1 nie odważyłabym się na to. Martwię się, jak F. poradzi sobie z nową sytuacją. Wiele wyzwań i emocji przed nami.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

teletubisie, lekarz i literki

Teletubisie to wielka miłość F. (Kochasz swoje Teletibiśki! - cytat z dzisiejszego poranka). Na dzień dobry F. ma nasiadówę na nocniqu i ogląda jeden odcinek Teletubiśków albo Klubu Przyjaciół Myszki Miki. Czasami myszka leci przez tydzień pod rząd, a czasami Teletubisie. Ostatnio miłość do tych stworów rozkwitła w sercu młodego na nowo - ku niezrozumieniu jego ojca :D

W tej oto książce wyczytałam, że dobrym pomysłem jest kupienie dla pierwszego dziecka prezentu i wręczenie mu go w momencie przyjazdu do domu z nowym bratem lub siostrą. Prezent jest od młodszego rodzeństwa dla starszaka - tak na dzień dobry, na przełamanie lodów. Zastanowiłam się, co sprawiłoby młodemu dużą radość i doszłam do wniosku, że właśnie Telemordy (tak je czasami nazywam). Przejrzałam zasoby Allegro. Niektóre Telemordki są straszne. Już same te postacie w realu nie wyglądają najlepiej, a niektóre teletubisiowe maskotki to istne maszkary. W końcu zdecydowaliśmy się na zestaw czterech.


Przyszły dzisiaj. Są cudne! Sympatyczne, śliczne, idealnie wykończone w detalach. Nie były tanie, ale śmiało mogę stwierdzić, że są warte swojej ceny. Łapy mnie świerzbią żeby dać je młodemu wcześniej, ale wiem, że nie mogę. Dostanie je dopiero, gdy M. przyjedzie z nami ze szpitala.

Kupiłam dziś F. za 5 zł zestaw plastikowych literek z magnesami. Młody zaabsorbowany totalnie. Układa je w rządku, opowiada, komentuje. Zrezygnował z bajki po popołudniowej drzemce li i jedynie na rzecz układania literek na dywanie.

Byłam też dziś u lekarza. Rozwarcia brak. Pan doktor daje mi czas do 2 września, czyli jeszcze dwa tygodnie. Jeśli do tego czasu M. się nie urodzi, to umówimy wizytę na wywołanie porodu. Jeśli po 2-3 h nic się nie ruszy, to czeka mnie kolejna cesarka. Mam szczerą nadzieję, że do tego czasu moja dziecinka z własnej inicjatywy rozpocznie swoją pierwszą podróż w nieznane...

niedziela, 18 sierpnia 2013

niedziela...

Szykuje nam się piękna niedziela. Słońce daje czadu, za ok. 3 h przyjadą dziadkowie z obiadem, a po południu inni mili goście. Cały dom śpi, tylko młody i ja na nogach, choć to już prawie 9! Młody od rana obejrzał Teletubiśki, walnął na nocnik pięknego qpala, a teraz słucha sobie Vaya Con Dios i układa żyrafę - ostatnio jego pasja.
Układa z naszą pomocą (szuka kolejnych cyfr i liczb), a teraz akurat sam teraz pięknie się nimi bawi. Po prostu układa sobie w rządku:) Różne rzeczy ostatnio układa sobie w rządku - to taka nowa jego pasja. Jakiś czas temu u dziadków polubił słuchanie Vaya Con Dios. I tak się zaczęło. Ulubiony przebój - Puerto Rico. 

Puścić ci Puerto Rico!!! 
Puścić ci Puerto Ricko!!! 
A jaka teraz będzie piosenka? Chyba Johny! 
To jest I don't want to know! 
A telaz leci What's a woman! 
To jest Evening of Love! 
To była piosenka I don't want to know. A telaz co leci? (matka: Zaraz ci powiem). What's a woman!!! 
Co to za piosenka? (matka: No ty mi powiedz). What's a woman! 
To było Heading for a Fall. A telaz co poleci? 
Zaśpiewać ci Girls don't cry for Louie! (No to matka śpiewa: Girls, don't cry for Louie, Louie wouldn't cry for you... A syn szczęśliwy jak rzadko).
To jest piosenka Don't Break My Heart! 

wtorek, 13 sierpnia 2013

38. tydzień

Ucieka nam, ucieka kolejny tydzień, a M. ani myśli wychodzić, choć babcia i ciocia K. wróżą przedterminowe wyjście. W sumie w tym tygodniu mógłby się nasz synek pojawić, bo jest u nas ciocia K. właśnie. No ale muszę czekać i czekać. W tym tygodniu wstawimy łóżeczko. Nowy obywatel otrzymał nowy koc od babci, a ja koszulę do karmienia:)

Weekend cudny. Towarzyskie zaległości nadrabiamy w tempie ekspresowym i niejako na zapas. Pogoda łaskawsza, już nie upały, sprzyjała plenerowi. W sobotę urocze popołudnie u znajomej z naszego miasta. F. i kilkoro dzieciaków na trampolinie, w piaskownicy, w autach i na rowerkach. Rodzice zrelaksowani w altance zajadali się pysznościami i popijali winem tudzież innymi trunkami. Niedziela to wizyta koleżanki jeszcze z podstawówkowej ławki, potem dziadków, a na koniec kumpeli ze studiów. W tym tygodniu też być może nas odwiedzi ten i ów - cieszę się.

Cieszę się tą końcówką ciąży. Dziwi mnie zarazem, że tak szybko stałam się wazonikiem "na ostatnich nogach" (ciekawe, że w angielskim ten idiom oznacza zupełnie coś innego...). M. jest żywotny i dziarski. F. był bardziej spokojny. Brzuch był inny - w kształcie i w rozmiarze chyba też. A może to tylko złudzenie, bo w listopadzie zakładałam na siebie dużo więcej warstw. Oto plusy letniej ciąży - getry i tunika. Wychodzę z domu ubrana tak jak jestem, żadnych dodatkowych warstw, żadnych rajstop, skarpet, kurtek. 

Cudeńko w brzuchu żyje swoim życiem. Przy F. też mnie to fascynowało - że gdy budziłam się w nocy i leżałam sobie chwilkę, zaraz budził się i on. Od prawie dziewięciu miesięcy żyje we mnie. Z jednej strony wiem, że niedługo się urodzi, a z drugiej strony jakoś nie dowierzam temu niesamowitemu upływowi czasu. To już za chwilę dzidziuś będzie z nami. Zmieni się nasze życie. Trzeba będzie je przeorganizować, a jest już dość poukładane. Przesypiamy we trójkę noce, F. nie jest chorowity, łatwo się już z nim skomunikować. Jak będzie teraz? Jak podzielimy naszą miłość na dwoje? Jak będą wyglądały dni i noce? Znowu pewnie nieprzespane noce (tym razem się nie łudzę), znowu mnóstwo dobrych i całkiem niepotrzebnych rad, znowu "musisz", "powinnaś"... Ale znów też wspaniałe karmienie piersią, uśmiechy zadowolonego maluszka, sapanie małego ciepłego ciałka wtulonego we mnie. Bycie potrzebną, niezbędną, niezastąpioną. Małe oczka we mnie wpatrzone. Ufność i bezgraniczne oddanie. Niby znane, a jednak nowe doświadczenie.

czwartek, 8 sierpnia 2013

3 tygodnie do terminu...

Nie wiem, kto przepowiadał, że dziś ma się ochłodzić, ale na wróżkę się nie nadaje. Młody z ojcem wybył wieczornie do Piotra i Pawła (nasz ketchup pudliszkowy w Biedronce wykupili), a ja szybko zasiadłam i dokumentuję co i jak. Kolejny kosmicznie gorący dzień za nami. Temperatura w domu sięgnęła 27 stopni. F. moczył tyłek w wielkiej misce na balkonie, latał po domu w ręczniku, znowu moczył tyłek i przynajmniej jemu było dobrze. W Biedronce mój mały pomocnik ciągnął koszyk na kółkach i ładował doń zakupy, a potem na taśmę wykładał - cudo:)

wtorek, 6 sierpnia 2013

ciężko mi

Dziś akurat mi ciężko, przyznaję. Pierwszy raz mam kryzysik. Momentami całodzienna opieka nad starszakiem mnie przerasta. Zmęczenie, ociężałość i fakt, że jestem non stop spocona utrudniają normalne funkcjonowanie i panowanie nad sobą. Zwłaszcza, gdy tłumaczyć trzeba non stop, jakie piosenki leciały u dziadków w radiu, odpowiadać która godzina i perswadować, że dziecko nie ma lać pod siebie, tylko wołać, że chce siku. A nie woła i może gdybym nie była na ostatnich nogach, to bardziej bym się tym przejmowała, ale póki co mam to gdzieś. Zapominam czasami wziąć go do łazienki co te przepisowe 40 minut i mam potem zalaną podłogę (pół biedy) albo i kanapę:/

piątek, 2 sierpnia 2013

coraz bliżej...

Przedwczorajszy dzień w szpitalu minął w miarę szybko - na szczęście. Porodówka była zapchana, więc leżałam sobie bardzo komfortowo na ginekologii i nawet obiad otrzymałam, choć miałam przezornie w torbie dwa "naleźniki" wraz w widelcem, plus jabłko i ciastko francuskie nawet. Dowiedziałam się, co następuje:

Wydruki dwóch godzinnych ktg w porządku. Usg pokazało, że M. ma ok. 2,5 kg w chwili obecnej, a zatem nie należy - jak jego brat - do klocków. Dryfuje główką w dół w oczekiwaniu, aż go - mam nadzieję - wypchnę siłami natury i swoimi. Nawet jeśli przenoszę ciążę, to wg przemiłej pani dr urośnie jeszcze ok 1 kg (przy założeniu, że dziecię rośnie ok 200 g tygodniowo). Podoba mi się ta wizja:). Starszak cały dzień był z ciocią K., która jest po prostu niemożliwa! Przegoniła go po placach zabaw, w domu ukąpała, bo był brudny, zapodała mu butlę, przytuliła i uśpiła. Trochę ponoć miałczał do mamy, ale wytłumaczyła, że mama jest u pana doktora i słucha bicia serca małego M. To dziecku wystarczyło:)

Z ciocią mam dobrze. Mały ją uwielbia i vice versa. Ja mam czas, żeby się położyć i odpocząć. 

Dziś zaczynamy 37. tydzień! 14 kg na plusie. Płytki krwi skoczyły do 145, więc nie jest źle (przedostatni wynik to 100). Wymaz na paciorkowce już w laboratorium. Kolejna wizyta u lekarza 19 sierpnia - o ile nie urodzę do tego czasu. Są dni, że czuję się całkiem lekko. Są dni, że czuję się jak kloc kloców. Nogi ani ręce raczej nie puchną. Wyjątek stanowił ostatni weekend - było chyba ponad 35 stopni. Obrączka na lewej ręce, ale na imprezę jakoś wróciła na prawą:) Wiję gniazdo. Torba mniej więcej spakowana. Ciuszki dla M. na wyjście ze szpitala przygotowane. Ciuszki "na zaś" przygotowane. Pieluch trochę przygotowanych. Jeszcze kwestię łóżeczkową muszę ogarnąć na dniach i dla mężulka listę przygotować, co ma zrobić jak mnie nie będzie. Przede wszystkim - wózek i fotelik oporządzić. Wyprać czyli. I takie tam. Na weekend jeszcze wyjeżdżamy, ale to już chyba ostatni nasz wypad przed pojawieniem się M. Dużo pytań w mojej głowie. Jak poradzi sobie z tym wszystkim F.? Jak ogarniemy ten temat my? Czytam z Mamanii taką oto książkę:
A póki co idę drzemać...

wtorek, 30 lipca 2013

po weekendzie

Weekend koszmarnie upalny. Sobota na weselu. Było chyba między 35 a 40 stopni. W kościele wspaniały młody ksiądz i pięknie poprowadzona ceremonia. Najlepsze weselne kazanie, jakie słyszałam. Impreza w lokalu na szczęście klimatyzowanym, ale i tak było duszno - zwłaszcza na parkiecie. DJ puszczał takie hity, że ciągałam męża na parkiet, ale w pewnym momencie czułam, że przegięłam i zaraz wymięknę... Siadłam i już tak siedziałam. Potem zatańczyliśmy jeszcze ze dwa wolne przytulańce i ok 23 zaczęłam odpływać... Ostatecznie zmyliśmy się po północy, a o 1:30 już leżałam w łózku obok mojego Misia, który dzielnie spisywał się bez rodziców, wykąpany i uśpiony przez babcię. Babcia zrobiła mu na balkonie dwa jeziora w miskach z łazienki, a w pokoju na dywanie miał plażę. Nauczyła go też śpiewać do mikrofonu ("miklofelki") piosenkę, a sama biła mu brawo. Na weselu mieliśmy doborowe towarzystwo, więc było z kim pogadać. Mąż spotkał znajomego z placu zabaw - on i jego żona to praktycznie nasi sąsiedzi. Mi się gadka bardzo kleiła z jego żoną - wspaniałą i wrażliwą osobą. Czuję, że ta znajomość jeszcze się rozwinie i liczę na to. Do domu wracaliśmy razem. Moja sukienka spisała się na medal. Kupiona prawie miesiąc temu, pomieściła moje całkiem już spore brzuszysko. A to wcale nie jest kieca ciążowa! Żeby było śmieszniej, w niedzielę w galerii spotkałam znajomą w tej samej kiecce:)

Niedziela - kolejny upalny dzień. Pojechałam z rodzicami i ich znajomą do Wielkopolskiego Parku. Tam się trochę ochłodziliśmy, bo w lesie było parę stopni mniej. Potem skoczyłam z nimi jeszcze do galerii, gdzie weszłam w posiadanie butków, w których podkochiwałam się od dawna. Nie wiem, czy słowo "butki" pasuje do subtelnego rozmiaru 41, który noszę:), ale są cudne. Mam słabość do fioletu i uwielbiam wszystko, co się japonkami zowie lub je przypomina. A już najbardziej podoba mi się połączenie pełnego buta i japonka. Kocham buty i gdyby finanse mi pozwalały, miałabym ich kilka tysięcy par - jak Celine Dion. Buty i torebki....:) W czasie mojego toczenia się po galerii młody był z tatą na placu zabaw, gdzie "wypluł czkawkę" (genialne, czyż nie???), czyli po prostu zerzygał się od tego upału, mieszaniny podgryzanych przekąsek i huśtania. Na szczęście nic więcej się nie działo, bo już zastanawiałam się, czy to nie jakiś upalny rota...

Poniedziałek - od rana na zachętę ciut chłodniej, ale to tylko pozory. Młody z babcią, a ja dowieziona przez dziadka klimatyzowanym autem na wizytę do lekarza. Młodsza pociecha w normie wagowej - ponoć nie wielkolud. Słyszałam bicie serca:))) Dojechała też ciocia K. - kuzynka męża, która będzie tu do weekendu i mam w niej wielką pomoc.

Dziś w nocy lało, a rano było zimno. Wczoraj w domu 27 stopni - nasz rekord. Teraz siedzę sama (młody z ciocią na huśtawkach) i wietrzę. Udało mi się zbić temperaturę w chacie do 23 stopni - wow!!! Niestety słońce znów się pokazuje....

Jutro od rana jadę do szpitala na badania. Jesteśmy bez auta (przegląd), ale dziś śpi u nas mój kochany szwagier i on od rana podrzuci mnie do P-nia. F. będzie z ciocią. Zobaczymy, czy i tym razem tyle się naczekam w izbie przyjęć. Muszę uzbroić się w cierpliwość i żarcie. Ostatnio liczyłam, że dostanę szpitalny obiad, ale niestety mnie ominął. Leżałam co prawda podłączona do ktg w komfortowej sali porodowej, ale tam posiłek nie wjechał:))) Coś za coś.

Dziś może w końcu spakuję torbę do szpitala...

czwartek, 25 lipca 2013

pieluchy

Tygodnia upalnego ciąg dalszy. Właśnie wyjęłam spod prysznica dziecko moje, które tak się okichało, że był od pasa w dół cały do wykąpania, a ciuchy do wyprania. Niestety nie jestem w stanie warować przy nim non stop i w końcu popuści qpę w gacie. Nawet jak wyczuję moment, to na nocniq nie usiądzie za Chiny ludowe. Sam potem sobie tłumaczy: dlaczego zrobiłeś qpę w majty, przecież wiesz, że qpę robi się na nocnik? :))) niby zabawne, ale ciężko mi, oj ciężko go oporządzać po takim srańsku. Właśnie na nocleg zapowiedział się szwagier, a pod wieczór wpadnie koleżanka w synem, więc nie będę się czuć aż tak bardzo samotnie, podczas gdy mąż mój czołgiem będzie jeździł:DDD

Inna kumpela przytargała mi przedwczoraj trzydzieści pieluch wielorazowych po swoim synu. Swoich mam sztuk cztery. Jakoś mam jednak opory przed używaniem tych "po kimś". Nie wiem, czy będę ich używać. Nie wiem, czy nie wyprowadzę ich do piwnicy:/ Żałuję, że już przy Franku nie kupiłam sobie paru sztuk, ale... sama nie wiem dlaczego. Niby wiedziałam o ich istnieniu, ale chyba po prostu nie chciało mi się zabiegać o dobro matki natury. Raz kupiłam babydreamy, które degradują się w 50 procentach. Paczka była droższa od tej "normalnej" o 10 zł. Drogo. Nie miałam poza tym pojęcia, nie przypuszczałam, że młody będzie nosił pieluchę tak długo! Gdy pomyślę o tym, że gdy on będzie starym dziadkiem, jego zasikane i zaqpczone pieluchy będą wciąż krążyć gdzieś we wszechświecie, to ciarki mnie przechodzą. Masakra! Z drugiej strony biodegradowalne jednorazówki są koszmarnie drogie. Nie tak powinno być. Dobija mnie to zasyfianie świata jednorazówkami (Sama po urodzeniu F. przeszłam na ekopodpaski i bardzo, bardzo, bardzo je sobie chwalę). Może nasz rząd powinien ruszyć tyłek i dofinansować nam-rodzicom biopieluchy, które na zachodzie są na porządku dziennym i nie są osiągalne tylko dla tych bogatszych?

środa, 24 lipca 2013

upały

Kolejny upalny dzionek za nami. Właśnie siedzę przy kompie w stroju Ewy, dziecię w brzuchu fika, starsze śpi snem sprawiedliwego, mąż ustala szczegóły jutrzejszego wieczoru kawalerskiego, a pralka nie może jakoś doprać do końca (co za badziewie). Byli dziadkowie i babcia wymopowała nam podłogi :) Ja dosłownie padam na twarz, więc zaraz idę spać, muszę jedynie jeszcze memu lubemu ogolić głowę, aby był piękny na sobotnie wesele, które, nota bene, odbywać się ma przy temperaturze trzydziestopięciostopniowej - jeśli wierzyć prognozom. Mam tylko nadzieję, że tam jest klima:)))) Jutro jesteśmy sami, bo mąż po pracy sypie od razu na wieczór kawalerski, więc chcę się wyspać...

Zajrzyjcie koniecznie na bloga New Life - New Love - New Me. Tam licytacja fantastycznej poduszki, a wszystko dla biednego maluszka, który ma przejść zagranicą drogą chemioterapię oczka.

refleksyje

Poczyniłam pewne zakupy: stanik do karmienia sobie kupiłam. Kusił mnie ten za 140 zł z Triumpha, ale cena mnie odstraszyła. W końcu kupiłam taki za niecałe 50 zł, też fajowy - cielisty, miękki, ale z koronką i fiszbiną. Moje staniki z poprzedniego karmienia są bowiem wyjechane i paskudne. 

Byłam też w Rossmannie i kupiłam to i owo, a jutro pakuję torbę do szpitala. Dziecię nr 2 dziś bardzo daje mi popalić - czy to oznaki zbliżającego się przedwcześnie porodu? Gdy dostaję kopa, przechodzi mnie prąd od krzyża aż do kolan. Do tego skurcze łydek w nocy i nawet dzisiaj w dzień mnie łapały jakieś skurcze ud. Jak leżę jest ok, ale jak tu leżeć, gdy sprawuje się opiekę nad dwuipółpaltkiem? Który, nota bene, zasikał dziś w sypialni narzutę i kołdrę... Za ponad tydzień przyjedzie nasza kochana ciocia K., czyli kuzynka męża mego w wieku licealnym i będzie niańczyć F. Wtedy będę miała luz, bo ona jest po prostu niesamowita. Będzie brała F. na rower i zajmowała się nim prawie all the time. Ja na rower biegowy mojego syna nie mam co brać - zakindża na nim równo, sam już wjeżdża na krawężniki i zjeżdża z nich, a do tego pięknie na nim balansuje. Dopiero nie chciał na nim jeździć, niechętnie nań wsiadał, a w ciągu praktycznie dwóch-trzech tygodni opanował bez problemu sztukę biegania na tym wiełasipiedzie:) Ja, matka-dzierlatka, nie nadążam już za nim biegać. Ech, płynie czas, płynie. Jutro dziadkowie mają nas nawiedzić - wracają z dalekich podróży i wjadą tu do nas, więc pewnie jutro już nie prześpię po południu trzech godzin - jak dziś. Jeszcze wesele nas czeka w weekend, a w czwartek mój mąż baluje na wieczorze kawalerskim naszego kolegi. Będą jeździć czołgiem!:)))

poniedziałek, 22 lipca 2013

5h!

Księżna Kate ponoć na porodówce, a ja dziś od rana (młody na nogach od szóstej) zaczełam szperać po necie i sprawdzać, co torba ma szpitalna zawierać powinna. Bo ja jej jeszcze nie spakowałam i czas pewnie najwyższy - leci nam 35. tydzień! 

Ok 12 F. zaczął domagać się mleka i "spateczków", wiec poszliśmy spać. Ja kimnęłam się dwie godziny i od razu lepiej mi, a młody spał pięć godzin! Dawno już nie pobił takiego rekordu. Przebudzał się ze dwa razy i na moje sugestie, że może warto byłoby już wstać, krzyczał: Spac!!!, no więc spał. Co będę dziecku snu odmawiać. Zdaję sobie sprawę, że to ostatnie takie spokojne tygodnie - tylko ja i mój pierworodny wylegujący się na wielkim łóżku. Chata niesprzątnięta po naszym powrocie i cóż z tego? Nie mam na szczęście takiego paskudnego męża jak pewna pani, którą widziałam dzisiaj dzisiaj w programie "Życie od kuchni" Małgorzaty Ohme na TvPolonia. Jak widzę facetów pokroju tego pana, to zastanawiam się, jak my-matki wychowujemy naszych synów. Moja teściowa zrobiła to na medal. Ale kto wychował tego gościa? Zadufanego w sobie bufonka, z roszczeniową postawą wobec całego świata, a przede wszystkim żony, na którą zwala nawet to, że nie może schudnąć - bo ona nie daje rady przygotować mu na czas obiadu (zajmuje się cały dzień dwumiesięcznym synkiem) i on musi przez nią przegryzać między posiłkami. Sama formuła programu wydała mi się dość kiepska, ale wszystko rekompensuje urocza postać pani Małgosi.

Wyprałam rożek:) Urządzenie to niezbyt przydało się przy Franiu, ale będzie dobre dla tych, co boją się brać dzidziusia na ręce bez usztywnienia. Upał zelżał i można zaplanować jakiś miły wieczór w plenerze. Problem jeno z komarami:/

sobota, 20 lipca 2013

na wsi

Sielsko nam. Biwakujemy u dziadków, których aktualnie nie ma. Mamy ciszę i spokój. Ja łażę spać z kurami i walczę nadal z choróbskiem, tym razem już z pomocą antybiotyku. Zawalone zatoki, okropny głęboki kaszel i ból ukrytej pod dziąsłem ósemki zmusiły mnie do wzięcia zapisanego wcześniej przed dra antybiotyku. Od razu zaczęło być o niebo lepiej, ale chodzę wcześnie spać, a gdy w nocy się budzę, wsłuchuję się w ciszę totalną. To aż niemożliwe, jak cicho potrafi być tutaj w nocy. Do ok. 4 rano, bo potem wraz ze świtem budzą się ptaki i nawołują jeden drugiego. Sielankowo. Młody całe dnie lata na rowerku biegowym albo za piłką, urzęduje w swojej własnej piaskownicy i wcina owoce. Plaga komarów jest w tym roku wyjątkowa. Bez brosa do gniazdka ani rusz w nocy, ale najgorzej jest w dzień. F. jest strasznie pogryziony. W miejscach ukąszeń robią mu się okropne odczyny, do tego drapie to wszystko do krwi, rozdrapuje stare strupy i domaga się smarowania maścią - ave Fenistil! Fenistil w kroplach też mamy w użyciu i przyznam, że pomaga. Wkraplamy do mleka i już. W sprawach nocnikowych mamy i regres, i postęp. Regres, bo dziecię znów nie woła - trzeba go, jak to mówimy - "odsikiwać" co jakieś pół godziny, bo siura pod siebie. Postęp, bo siurka na stojąco gdziekolwiek w plenerze, a także na kibelek, więc może uda się wyeliminować pośrednictwo szanownego pana nocniczka. Na noc i do drzemki of course pielujda. Qpa nadal wskakuje do gaci niezapowiedziana, no ale cóż. Nie od razu Kraków zbudowano, a i z Rzymem było podobnie:)

wtorek, 16 lipca 2013

jednak testowaliśmy kubek Avent



Jakiś czas temu żaliłam się na politykę firmy Avent Philips, która zaoferowała mi kubek do testowania na warunkach, które nie bardzo mi odpowiadały. Nie mam już linka do tego mojego posta, bo w pewnym momencie go skasowałam. Okazało się, że pomyłkowo wysłane zostały złe formularze i firma za tę pomyłkę przeprosiła. Ufff. Muszę przyznać, że mi ulżyło, a firma znów jest dla mnie godna polecenia. Starego posta skasowałam, bo nie chcę robić złego PR-u. Skoro nie musiałam szastać wizerunkiem syna mego, to z chęcią przetestowaliśmy to cudo techniki. Moją opinię znajdziecie m.in. TU. A kubek moim zdaniem jest świetny!!! Gorąco go polecam, choć wcale nie musiałam o nim na blogu pisać:)

poniedziałek, 15 lipca 2013

intensywny dzień

Intensywny dzień. Pierwszy dzień urlopu męża mego.

Rano: deszczowy Poznań. Ja odbieram wypis ze szpitala i lecę do mojego doktorka skonsultować się w sprawie niskich płytek, a moje chłopaki lecą odebrać naszego zepterka z naprawy i zgarniają mnie w drodze powrotnej. Zaqpy w Biedzie, gdzie Franek poznaje innego Franka - anemicznego chłopinę w wózku, którego mama dobitnie pyta, czy nasz Franek jest tak niegrzeczny jak jej (bez komentarza).

Południe i wczesne popołudnie: gotujemy i jemy pierogi, ojciec do dentysty, a matka usypia dziecię (co za masakra, wszak dziecię powinno usypiać samo we własnym łóżeczku, a nie przyklejone do matki!). Aha, matka też przykimała.

Wczesny wieczór: cała rodzina udaje się do rodzinnego w celu osłuchania. Osłuchowo jesteśmy czyści, mamy brać syrop, zakraplać się itepe. Ale matka ma taki kaszel, że antybiotyk może jej nie minąć, bo dla dzieciątka tak może być lepiej, aby się zakażenie wewnątrz macicy nie wdało.

Wieczór: ojciec z synek na rowerze biegowym i placu zabaw, matka w domu coś tam robi. Ojciec z synem wracają (syn się zlał), gdy matka wyskakuje właśnie do sąsiadki na małą kawę.

Wieczoru ciąg dalszy: matka wraca, zastaje ojca rodziny z żelazkiem w ręku, a dziecię tarza się na dywanie w praniu:)

Wieczoru końcówka: oni już leżą w łóżku i czytają (F: What's this? What's this? What's this? What's this? Ojciec przysypiającym i powolnym głosem tłumaczy), a ja tu sprawozdaję nasz dzień. Mój mąż jest aniołem! Wyprał jeszcze chyba ze dwie pralki, wymopował podłogi i naprawił półę w łazience. Teraz czyta dziecku.

A oto moje dzisiejsze zaqpky!!!! (i mój brzuch)



niedziela, 14 lipca 2013

ach co za noc :)

Fatalna noc za mną. Zasnęłam dopiero ok trzeciej nad ranem, nie mam pojęcia czemu. A to kaszel, a to katar, za gorąco, za zimno, jakaś masakra.... W końcu wstałam, przebrałam się, zjadłam kawałek ciasta, wypiłam kubek zimnej kawy zbożowej i wywietrzyłam sypialnię. Potem zasnęłam, ale miałam straszny koszmar, obudziłam się z krzykiem na ustach, potem sąsiedzi wrócili z imprezy...

Dziś od rana pogoda ohydna - chmury, zimno. Chyba jest już jesień... czy ja przespałam lato i narodziny mojego drugiego dzidzia? Nasz F. od rana strasznie obręczony, wymusza wszystko dzikim wrzaskiem i rykiem, a ja mam próbkę tego, ile mam cierpliwości do dziecka, gdy nocka zarwana. A jesienią... oj jesienią będzie się działo... W dodatku jakoś nie możemy poczuć się lepiej. Jesteśmy zasmarkani, zakaszleni i coś mi się zdaje, że przed naszym wypadem na wieś młody zaliczy jeszcze osłuchanie u pana doktora. Póki co leczę go syropem prawoślazowym, który przeważnie działał u niego cuda...

Na poprawienie humoru - mój hit ostatnich dni:














Jak to mówi Rydzyk: Alleluja i do przodu!