czwartek, 28 kwietnia 2016

dzień za dniem

Dzień za dniem.
Dziś rano, gdy podjeżdżałam po sklep mięsny:), a w radiu leciał przebój Czesława Niemena, prawie się poryczałam! Stanęły mi oto nagle przed oczami wszystkie te miesiące, które złożyły się na prawie już pięć lat naszego mieszkania w tym mieście. Pięć bardzo szczęśliwych lat. Widziałam siebie, jak przemierzam z wózkiem te nasze blokowiska, najpierw z jednym, a potem z drugim synkiem. Małe łapki w moich rękach. Wspólne odkrywanie świata. Karmienia, przytulanie, nieprzespane noce. Kiedyś do tych lat będę wracać z sentymentem - nie mam co do tego wątpliwości. Cieszę się, że blogowałam - mam piękny zapis tych pięciu lat.

A teraz - moje dzieci już w przedszkolu, a ja - na rozdrożu. Którą drogą iść? Etatowca? Freelancera? A może zacząć stąpać po najeżonej trudnościami drodze początkującego przedsiębiorcy, czyli założyć działalność? Po długim weekendzie trafi w moje rączki zlecenie z wydawnictwa i wznowienie tej współpracy cieszy mnie niezmiernie. Lubię pisać - uwielbiam pisać! Bawić się tekstem, przerabiać, ciąć, przekształcać i parafrazować. Weryfikować, zastanawiać się i podawać w wątpliwość. Szukać, drążyć temat, konsultować, radzić się mądrzejszych od siebie i uczyć się od nich. Może jeszcze kiedyś napiszę tę wymarzoną książkę? A póki będę się nadal bawić literaturą od kuchni, bo lubię tę zabawę - bardzo, bardzo, bardzo!

wtorek, 26 kwietnia 2016

dobrze, że się rzekło

Rzekło się słowo i dobrze, że się rzekło, bo po raz kolejny musiałam przekroczyć swoje głupie przyzwyczajenia, strach, stres i nieśmiałość. Spotkanie z przedszkolakami okazało się bardzo przyjemne. Po czasie powiem, że lubię takie wyzwania:)

wtorek, 19 kwietnia 2016

słowo się rzekło

Słowo się rzekło, kobyłka u płota.
Pojutrze jadę do pewnego przedszkola z pewną prelekcją.
Żałuję, że się zgodziłam, bo bardzo dużo mam z tym latania i M. musi zostać dłużej tego dnia w przedszkolu, a ma kaszel i wolałabym nie.
Poświęciłam ogromnie dużo czasu na przygotowanie tej prelekcji i w dodatku nie wiem, jak to wyjdzie. W dodatku nie jadę do obcych, a do znajomych, więc tym bardziej się stresuję. Ech.
Z grubsza już wszystko przygotowałam - pozostaje dopracowanie w szczegółach, dojazd tam (ponad 20 km) i odbębnienie tegoż. Nie wiem, jak mi pójdzie.
Żal mi mojego świętego spokoju, który tak ostatnio pokochałam...

Dziś F. pytał o umieranie - czy wszyscy umrzemy kiedyś? Czy tata umrze? Smutny był bardzo, choć tłumaczyłam, że tam, po drugiej stronie, wszyscy się spotkamy, u Pana Boga, że tam będziemy sobie żyć z Aniołkami i będzie nam dobrze. Mam nadzieję, że mówiłam przekonywająco. Prawda jest jednak taka, że przechodzę ostatnio kryzys światopoglądowy. Trwa on już dobrych parę miesięcy. Jest we mnie bunt przeciwko konkretnym punktom nauki Kościoła katolickiego i nie umiem już w nim odnaleźć sobie miejsca. A taka przynależność jest mi osobiście potrzebna, więc źle mi z tym. Nie umiem jednak inaczej żyć, nie umiem inaczej myśleć, nie umiem przemodelować sobie głowy - nawet chyba nie chcę. Mam jedynie nadzieję, że Pan Bóg będzie nas sądził za to, jakimi byliśmy ludźmi (choć z tym też u mnie chyba niezbyt dobrze), a nie za wierność doktrynie... Tylko ostatnio jakoś ciężko mi pracować nad sobą i ciężko mi wierzyć. Coś się we mnie wypaliło. Jest we mnie niezgoda na całe zło, jakiego rzesze ludzi doświadczają na co dzień. Ratuję się książkami Musierowicz, które ostatnio łykam dosłownie, po raz n-ty czytając te same dialogi, nurzając się w dobrze znanym klimacie. Pomaga. Ale Jeżycjada też ma ograniczone zasoby.

F. to mądry, empatyczny i rozsądny chłopiec. Gdy wypytywał, pod powiekami miałam łzy.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

przedszkole - dzień 1. ponownie

Nie tak dawno - prawie dwa lata wstecz - wyprawiałam do przedszkola F. (KLIK). Do najlepszego przedszkola, jakie mogłam sobie dla niego wymarzyć. Dziś do tego samego przedszkola wyprawiłam M. Wybrał sobie jeden z dwóch plecaczków. Zapakowaliśmy doń przedszkolne kapcie, trzy pieluchy i chusteczki nawilżone. Zawiozłam ich obu na godz. 9:00, czyli na śniadanko. Tłumaczyłam mu w domu, że zostanie dziś na trochę w przedszkolu sam, bez mamy, ale z F. Ochoczo przystał na ten pomysł i nie protestował. Zresztą już od jakiegoś czasu mówiłam mu o tym. Weszliśmy na górę (dzieci akurat były w sali na górze z ciocią i śpiewały piosenki), rozebraliśmy się, powiesiliśmy jego plecaczek i kurtkę na wieszaku F., ubrałam mu kapcie, po czym F. wziął go za rękę i poszli razem do sali.

Zostawili mnie - mamę - z tyłu i tak ma być. Czy ścisnęło mi się serce? Nawet nie. Może trochę. To zmiana potrzebna nam wszystkim. Przeuroczy to obrazek - opiekuńczy F., trzymający M. za rękę, wprowadzający go do sali. W momencie, jak siadali razem na dywanie, zamknęłam drzwi. Chciałam jeszcze raz je otworzyć i pstryknąć im zdjęcie, jak siedzą tak razem, ale bałam się, że M. mnie zobaczy i będzie chciał do mnie iść. Wzięłam więc torebkę i kurtkę, zbiegłam na dół, zaraportowałam pani dyrektor, że M. już jest na górze, ona kazała mi uciekać, więc uciekłam - i już. O 12:00 go odbieram. Ale ten przeuroczy obrazek moich chłopczyków wchodzących razem do sali poniosę dalej w moim matczynym serduszku. Za dziesięć lat moi chłopcy będą mieli po naście lat. Czuję, że będę wtedy tęsknić za tymi czasami, gdy byli mali i słodcy. Gdy byłam bardzo zmęczona. Zwykłymi dniami - jak ten dzisiejszy.

Wczorajsza rozmowa M. z babcią przez telefon:
B: M., a kiedy pójdziesz do przedszkola?
M: Jutjo!
B: A co tam będziesz robił?
M: Bawił się i jadł.

niedziela, 3 kwietnia 2016

zmagania krwiodawcy (potencjalnego)

Mój dom już uśpiony.

A 11 lat temu... odszedł JP2. A wydaje się, że to było wczoraj. Bardzo się wszyscy pozmienialiśmy od tamtego czasu. Jestem ciekawa, co powiedziałby JP2, gdyby widział nas dzisiaj - Polaków, te bezustanne pyskówki polityczne, politycznie podzielone rodziny i wieczne wojny na słowa. Ble.

Dziś była pierwsza prawdziwie wiosenna sobota.