Oppps, nowy interfejs bloga, jak ja nie lubię takich zmian... trzeba się od nowa we wszystko wgryzać. Cudowny weekend za nami. Mąż nareszcie wolny weekendowo przez czas jakiś i zamierzamy z tego korzystać. Wypoczęłam, nacieszyłam się mężem moim, choć jeszcze mi mało:) Tak bardzo brakowało mi takiego spędzonego we trójkę weekendu - dopiero teraz sobie to uświadomiłam.
W sobotę przed południem zaliczyłam fryzjera. Znajoma z sąsiedniego bloku prowadzi zakład niedaleko i zapraszała mnie serdecznie. Głupio było odmówić, a i ciekawa byłam co mi zaproponuje i za jaką cenę, więc zapisałam się i oto podsumowanie: obcięła mnie może i ładnie, choć nie bardzo widać, że byłam u fryzjera:) Nie chciałam jakiś radykalnych cięć, bo teoretycznie chcę trochę włosy zapuścić, więc i radykalnie tych włosów nie podcięła. Rzeknijmy tak: są krótsze i ładnie się układają, więc jestem zadowolona, ale nie z ceny. Wybuliła mi 55 zł, żadnej zniżki dla znajomej, z czego wnioskuję pazerność na kasę. Sorry, ale nawet te głupie 5 zł obniżki "po znajomości" byłoby milutkie. A tu nic - wszystko wg cennika. Gdyby jej córka przyszła do mnie na korki, to na pewno policzyłabym jej mniej, no ale może ja jestem naiwna i niezaradna? Nie wiem, czy do niej wrócę, bo u innej fryzjerki niedaleko zapłaciłam 35 zł. Zobaczymy. Nie chodzi tu do końca o te pieniądze, a o gest. Gest się liczy i klasa. Tej zabrakło chyba.
Co dalej w sobotę się działo? W czasie mojego fryzowania mąż z synkiem zaliczyli większe zakupy, a potem do domku wróciliśmy (ja jeszcze po drodze w mięsnym i w lumpeksach), mały spać, my obiad i odpoczynek, a późnym popołudniem udaliśmy się do galerii handlowej Malta. Mi chodziło głównie o wizytę w Marks & Spencer, bo skończyła mi się ukochana herbata Earl Gray. Odwiedziłam też TK Maxx, gdzie zakupiłam łyżkę cedzakową, małe lusterko do makijażu i małą tortownicę ze szklanym dnem. Zajrzałam do kilku innych sklepów, przymierzyłam dla draki jakieś buty, ale ogólnie szkoda mi było siana na cokolwiek. Ceny - nawet te zniżkowe - trochę mnie powalają. Nie masz to jak porządny second hand, w którym można zakupić t-shirt dla dziecka za 3 zł i piękną lnianą tunikę za jedyne 14 zł:)
Jeszcze jedna refleksja moja z galerii: dużo niemowląt. Ja się zapytowywuję: po co matki jeżdżą do galerii z niemowlętami swymi? Płacze taki biedaczek, ukoić się go nie da, jarzeniówki po oczach świecą, klima w sklepach daje czadu, wkoło hałas, ludziska biegają, muzyka gra - to chyba za dużo jak na system nerwowy dwumiesięczniaka? Spora liczba takich niemowląt i sporo tatusiów z niemowlętami w wielkomiejskich wózkach ze skrętnymi kołami, z minami grobowymi na swe żony czekających. Kolejne moje pytanie: dlaczego taki ojciec nie weźmie dziecięcia na spacer nad Jezioro Maltańskie, podczas gdy matka w sklepach wyżyć się musi? Absolutnie rozumiem potrzebę takową po sklepach latania, ale dziecię skorzystać może nas jeziorkiem, bo to jest właśnie wielka zaleta galerii Malta, że prosto z pierwszego czy któregośtam poziomu można mostkiem przejechać prosto nad jezioro. Tak uczynili moi chłopcy. Wilk był syty, owca cała. W pełnym zadowoleniu i zgodzie udaliśmy się na straszliwy parking, po którym zjazd jest jako roller coaster, ale to nic w porównaniu z wjazdem! Szacun dla męża mego za te manewry wojskowe, szacun!
Niedziela to tradycyjnie msza u Dominikanów - uwielbiam te spotkania, bo są silnie protestancko nacechowane - tak mi się wydaje przynajmniej. Możemy chodzić na nie we trójkę i cumprujące po całym kościele dziecko nie budzi tu sensacji, jst to bowiem msza dla rodzin z dziećmi. Dzieci są wszędzie, biegają po kościele, zaczepiają się, wchodzą nawet po schodkach tuż przed ołtarzem - mogą być blisko Boga i nikomu to nie przeszkadza. Czuje się duch wspólnoty, a śpiewy i przygrywki gitarowe to coś, czego nigdy chyba nie będę mieć dosyć. Tak więc msza, potem spacer na rynek, gdzie podziwialiśmy ułanów na koniach i gdzie spotkaliśmy się z dawno niewidzianymi znajomymi (buźka Aniu!). Powrót do domu, synek spać, a my ogarnęliśmy chatę i o 16 przyjmowaliśmy miłych gości, wśród których był chłopiec lat prawie dwóch, więc dziecię nasze miało z kim próby zabaw uskuteczniać. Piszę "próby", bo nie ma chyba jeszcze w tym wieku jakiejś większej interakcji między dziećmi. "Każdy sobie" - można rzec, ale i tak było milutko.
Wspaniały weekend, akumulatory na kolejny tydzień naładowane, a ja wypoczęłam, choć nocki są ostatnio ciężkie - F. wyłazi kolejna - ostatnia już - czwórka i na nią spędzam częste nocne pobudki. Znów stałam się mleczarnią - w nocy i nas ranem synek mój cycka chce, a jak nie chcę dać, to ryk podnosi taki, że dla świętego spokoju i ciszy nocnej poszanowania wciskam mu cycka w dzióbek i zapadam w sen sprawiedliwego. Chciałam ostawić go od cyca do wiosny. Mamy prawie maj i kolejny mój plan jest taki, że jeszcze do końca maja - będzie miał półtora roku. Sęk w tym, że jak uświadomię sobie, jaką porcję zdrowia, przeciwciał, probiotyków, prebiotyków, witamin i minerałów on dostaje w tej małej wieczornej porcyjce, to tak bardzo żal mi go tego pozbawiać... Ech, życie, życie:)
Ja tez muszę do fryca iść ale jakoś mam przesilenie wiosenne i mi się nie chce :)
OdpowiedzUsuńa ja idę jutro :P i już się boję, bo może raz w życiu zadowolona od fryzjera wyszłam :P
OdpowiedzUsuń