poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Yes, weekend

Oppps, nowy interfejs bloga, jak ja nie lubię takich zmian... trzeba się od nowa we wszystko wgryzać. Cudowny weekend za nami. Mąż nareszcie wolny weekendowo przez czas jakiś i zamierzamy z tego korzystać. Wypoczęłam, nacieszyłam się mężem moim, choć jeszcze mi mało:) Tak bardzo brakowało mi takiego spędzonego we trójkę weekendu - dopiero teraz sobie to uświadomiłam.

W sobotę przed południem zaliczyłam fryzjera. Znajoma z sąsiedniego bloku prowadzi zakład niedaleko i zapraszała mnie serdecznie. Głupio było odmówić, a i ciekawa byłam co mi zaproponuje i za jaką cenę, więc zapisałam się i oto podsumowanie: obcięła mnie może i ładnie, choć nie bardzo widać, że byłam u fryzjera:) Nie chciałam jakiś radykalnych cięć, bo teoretycznie chcę trochę włosy zapuścić, więc i radykalnie tych włosów nie podcięła. Rzeknijmy tak: są krótsze i ładnie się układają, więc jestem zadowolona, ale nie z ceny. Wybuliła mi 55 zł, żadnej zniżki dla znajomej, z czego wnioskuję pazerność na kasę. Sorry, ale nawet te głupie 5 zł obniżki "po znajomości" byłoby milutkie. A tu nic - wszystko wg cennika. Gdyby jej córka przyszła do mnie na korki, to na pewno policzyłabym jej mniej, no ale może ja jestem naiwna i niezaradna? Nie wiem, czy do niej wrócę, bo u innej fryzjerki niedaleko zapłaciłam 35 zł. Zobaczymy. Nie chodzi tu do końca o te pieniądze, a o gest. Gest się liczy i klasa. Tej zabrakło chyba.

Co dalej w sobotę się działo? W czasie mojego fryzowania mąż z synkiem zaliczyli większe zakupy, a potem do domku wróciliśmy (ja jeszcze po drodze w mięsnym i w lumpeksach), mały spać, my obiad i odpoczynek, a późnym popołudniem udaliśmy się do galerii handlowej Malta. Mi chodziło głównie o wizytę w Marks & Spencer, bo skończyła mi się ukochana herbata Earl Gray. Odwiedziłam też TK Maxx, gdzie zakupiłam łyżkę cedzakową, małe lusterko do makijażu i małą tortownicę ze szklanym dnem. Zajrzałam do kilku innych sklepów, przymierzyłam dla draki jakieś buty, ale ogólnie szkoda mi było siana na cokolwiek. Ceny - nawet te zniżkowe - trochę mnie powalają. Nie masz to jak porządny second hand, w którym można zakupić t-shirt dla dziecka za 3 zł i piękną lnianą tunikę za jedyne 14 zł:)

Jeszcze jedna refleksja moja z galerii: dużo niemowląt. Ja się zapytowywuję: po co matki jeżdżą do galerii z niemowlętami swymi? Płacze taki biedaczek, ukoić się go nie da, jarzeniówki po oczach świecą, klima w sklepach daje czadu, wkoło hałas, ludziska biegają, muzyka gra - to chyba za dużo jak na system nerwowy dwumiesięczniaka? Spora liczba takich niemowląt i sporo tatusiów z niemowlętami w wielkomiejskich wózkach ze skrętnymi kołami, z minami grobowymi na swe żony czekających. Kolejne moje pytanie: dlaczego taki ojciec nie weźmie dziecięcia na spacer nad Jezioro Maltańskie, podczas gdy matka w sklepach wyżyć się musi? Absolutnie rozumiem potrzebę takową po sklepach latania, ale dziecię skorzystać może nas jeziorkiem, bo to jest właśnie wielka zaleta galerii Malta, że prosto z pierwszego czy któregośtam poziomu można mostkiem przejechać prosto nad jezioro. Tak uczynili moi chłopcy. Wilk był syty, owca cała. W pełnym zadowoleniu i zgodzie udaliśmy się na straszliwy parking, po którym zjazd jest jako roller coaster, ale to nic w porównaniu z wjazdem! Szacun dla męża mego za te manewry wojskowe, szacun!

Niedziela to tradycyjnie msza u Dominikanów - uwielbiam te spotkania, bo są silnie protestancko nacechowane - tak mi się wydaje przynajmniej. Możemy chodzić na nie we trójkę i cumprujące po całym kościele dziecko nie budzi tu sensacji, jst to bowiem msza dla rodzin z dziećmi. Dzieci są wszędzie, biegają po kościele, zaczepiają się, wchodzą nawet po schodkach tuż przed ołtarzem - mogą być blisko Boga i nikomu to nie przeszkadza. Czuje się duch wspólnoty, a śpiewy i przygrywki gitarowe to coś, czego nigdy chyba nie będę mieć dosyć. Tak więc msza, potem spacer na rynek, gdzie podziwialiśmy ułanów na koniach i gdzie spotkaliśmy się z dawno niewidzianymi znajomymi (buźka Aniu!). Powrót do domu, synek spać, a my ogarnęliśmy chatę i o 16 przyjmowaliśmy miłych gości, wśród których był chłopiec lat prawie dwóch, więc dziecię nasze miało z kim próby zabaw uskuteczniać. Piszę "próby", bo nie ma chyba jeszcze w tym wieku jakiejś większej interakcji między dziećmi. "Każdy sobie" - można rzec, ale i tak było milutko.

Wspaniały weekend, akumulatory na kolejny tydzień naładowane, a ja wypoczęłam, choć nocki są ostatnio ciężkie - F. wyłazi kolejna - ostatnia już - czwórka i na nią spędzam częste nocne pobudki. Znów stałam się mleczarnią - w nocy i nas ranem synek mój cycka chce, a jak nie chcę dać, to ryk podnosi taki, że dla świętego spokoju i ciszy nocnej poszanowania wciskam mu cycka w dzióbek i zapadam w sen sprawiedliwego. Chciałam ostawić go od cyca do wiosny. Mamy prawie maj i kolejny mój plan jest taki, że jeszcze do końca maja - będzie miał półtora roku. Sęk w tym, że jak uświadomię sobie, jaką porcję zdrowia, przeciwciał, probiotyków, prebiotyków, witamin i minerałów on dostaje w tej małej wieczornej porcyjce, to tak bardzo żal mi go tego pozbawiać... Ech, życie, życie:)

2 komentarze:

  1. Ja tez muszę do fryca iść ale jakoś mam przesilenie wiosenne i mi się nie chce :)

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja idę jutro :P i już się boję, bo może raz w życiu zadowolona od fryzjera wyszłam :P

    OdpowiedzUsuń