Gdy nie mam ochoty pisać, to nie zmuszam się i blog leży odłogiem, trudno. Chyba jednak powoli wracam znów do blogowania. Odnotować muszę bieżące osiągnięcia dziecka naszego, aby w przyszłości wiedzieć, że w wieku prawie 17 miesięcy nasz syn:
-mówi mama, tita, baba i generalnie powtarza ładnie proste wyrazy dwusylabowe, np kupa:), auto (ato), ryby (yby), kiwi (kibi), generalnie każdego dnia uda mu się powtórzyć coś nowego
-gdy chce czegoś dosięgnąć lub mam mu coś podać, woła: ada! ada! lub nawet: da! da!
-na pytanie: jak robi krówka? odpowiada z szerokim uśmiechem: muuuuuuu!
-gdy znajdzie w książeczce pszczołę, woła: biiiii!!!! Tak samo woła zapytany, jak jest pszczółka po angielsku:) - szkoła tatusia:)
Używając body language pokazuje nam gdzie Franio ma włoski, brzuszek, uszka, oczka, a nawet ząbki. Przykłada bucik lub skarpetkę do nóżki - wie, że tam ich miejsce. Patyczek kosmetyczny pcha do uszka z ważną miną, a szczotką do włosów jeździ sobie po łepetynie. Wydaje ryk niczym człowiek pierwotny na polowaniu, gdy nagle zapalimy światło lub gdy ogląda dawno niewidzianą książkę.
Ulubione zabawy? Wykładanie puszek z konserwami z szafy na podłogę w kuchni i ponownie pakowanie ich do szafy, wyciąganie pudełek plastikowych i garnków z szafy narożnej w kuchni i rozkładanie ich na podłodze, jazda na koniku na biegunach, czytanie książeczek z mamą, no i oczywiście rozładowywanie zmywarki - Franek wyjmuje po kolei naczynia i podaje mamie lub tacie, którzy się schylać do zmywarki nie muszą - prawdziwa to pomoc:)
A u mnie smutnawy jakiś dziś nastrój, siedzę sama w domu, dziecię śpi, marchewka z groszkiem pyka na piecu, za oknem szaro i smętnie. Brak pomysłów na popołudnie, chyba pozostanie nam siedzieć w domu i czytać książki, co nie jest znowu takim złym wyjściem. Smętnie mi też na sercu jakoś, bo staram się wypośrodkować dobre relacje z mężem i dobre relacje z innymi członkami rodziny i nie bardzo mi to wychodzi. Czuję się jak mobbingowana początkująca pracownica wielkiej korporacji - ani w jedną, ani w drugą stronę ruszyć się nie mogę. O szczegółach pisać ochoty nie mam.
Zaczął się kręcić mój biznes - daję lekcje angielskiego, tak więc odciążam męża i skończy się jego pracowanie każdoweekendowe. Wciąż karmię wieczorami i postanowiłam, że nic na siłę. Choć myślimy powoli o kolejnym dzidziusiu, muszę najpierw zakończyć karmienie pierwszego - tak postanowiłam. A kończyć jakoś nie mam ochoty. Trochę jest tego pokarmu wieczorem i widzę, jaką przyjemność maluchowi mojemu sprawia to wieczorne przytulenie się do maminej piersi. Żal mi kończyć, więc nic na siłę, bo i mi radość daje to wielką. Cudowne jest to karmienie. No i całą zimę maluch był zdrowiuteńki - w grudniu katar i od tej pory spokój - na pewno po części jest to zasługa zdrowego maminego mleka regularnie przyjmowanego - nie szkodzi, że w małych już ilościach. A mama leczy zęby i jeszcze dwie lub trzy wizyty jej zostały. Na koniec zdejmowanie kamienia i lakier. Tak z panią dentystką uzgodniłyśmy, a wymiana amalgamatów po kolejnej ciąży.
Czytam cudowną książkę z wydawnictwa Mamania. Gdy skończę, opiszę moje wrażenia. Zamówiłam też kolejne trzy pozycje z tegoż samego wydawnictwa. Czasu na czytanie ciut brak, bo lekcje muszę też przygotowywać, ale damy radę ze wszystkim, byle wiosna była.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz