niedziela, 24 października 2021

znów po przerwie...

Częstotliwość moich wpisów jest porażająca... A tymczasem życie biegnie i nie ogląda się na nas. Nasze próby zatrzymania czasu są żałośnie bezskuteczne, a upływ dni - bezlitosny. Żałuję, że tak rzadko tu zaglądam. Gdy jednak zajrzę - przepadam na dobre! Tyle wpisów, tyle pięknych zatrzymanych w biegu momentów, tyle wspomnień, które - gdyby ich nie zapisano - umknęłyby mojej kulawej pamięci... Dni, które kiedyś wydawały się trudne, męczące, jednostajnie monotonne - dziś z kilkuletniej perspektywy okazują się najpiękniejszym czasem w życiu. Pamiętam, że było trudno, ciężko. Permanentny brak funduszów, wieczne niewyspanie i zmęczenie. To wszystko jednak przeżyliśmy, wspólnie przepracowaliśmy i dziś z dumą patrzymy na nasze dwie pociechy. Synowie nasi mają 8 i prawie 11 lat. Obaj chodzą do szkoły i zmagają się ze swoją dziecięcą codziennością. My dobiegamy czterdziestki i czasem pojawia się żal, że ta nasza rodzina nie jest większa, że nie mieliśmy więcej dzieci. Cóż, tak widocznie miało być. Może jeszcze to się zmieni, nie jesteśmy wszak aż tacy starzy... :)

Nasze dzisiejsze życie jest zupełnie odmienne od tego sprzed kilku lat. Chłopcy są "odchowani", mają swoje pasje, wśród których na czoło wysuwa się ostatnio zdecydowanie piłka nożna. Właśnie mam spokojną godzinkę-dwie dla siebie, bo ze swoim tatą pojechali na boisko pograć w piłę. Choć dzięki dodatkowej działalności mojego kochanego męża jesteśmy dziś stabilniejsi finansowo, to nasze życie naznaczone jest - jak wszystkich - cieniem pandemii. Nikt nie spodziewał się, że tak potoczy się nasze życie. Żyjemy właściwie z dnia na dzień, niepewni słuszności swoich wyborów - taki los zgotował nam świat. Najbardziej w tym wszystkim żal jest mi dzieci, moich i wszystkich innych. Świat się zmienił, nie jesteśmy już tacy sami. przewartościowały się też relacje rodzinne. No i my sami czujemy na sobie upływ czasu, stres ostatnich dwóch lat, zmęczenie wieczną niepewnością. Na co dzień staramy się żyć normalnie, aby dzieci w jak najmniejszym stopniu odbierały negatywne fluidy wysyłane przez otoczenie. Czekam cierpliwie, aż cały ten syf w końcu odejdzie w niepamięć, aż odzyskamy swoje dawne życie, choć pewnie nie będzie ono nigdy już takie samo.

Żeby mieć z tym wszystkim jak najmniej wspólnego, nie oglądamy telewizji. Już od lat telewizor w naszym domu pełni funkcję dekoracji na ścianie, choć marna z niego ozdoba. Właściwie należałoby go odkręcić (wisi na wyciąganym ramieniu pod sufitem) i wynieść na śmietnik, gdzie, jak mawiał Ignacy Borejko, jest jego miejsce. Ale jakoś tak leniwi jesteśmy i właściwie aż tak nam on nie przeszkadza, a przydawał się nam bardzo w zeszłym sezonie - do transmisji Mszy Św. online. A skoro nie wiemy, co nas dalej czeka, wisi on sobie nadal...

Ostatnio przeczytałam cudeńko - świeżynkę, dopiero co wydaną.

Piękna! Duży ładunek emocji, dobrych fluidów, pozytywnej energii. Momentami poruszająca do głębi. Piękna stylistycznie, wyrafinowana wręcz - dokładnie taka jak lubię!
W kolejce czeka - gdy odkleję się w końcu od Jowisza (a odkleić się nie jest łatwo...), kupiony jeszcze w wakacje, zaczęty, lecz niedokończony Zraniony pianista.

Poza tym w moim życiu zmiany: rzuciłam pracę etatową, co niezwykle dobrze podziałało na wszystkie aspekty mojego życia. Wróciłam do działalności. Jest dobrze. Miałam różne myśli, miałam różne plany, różne pytania pojawiały się w moje głowie. Dochodzę jednak nieodmiennie do wniosku, że na obecnym etapie życia nie nadaję się ani na pracownika etatowego. Owszem, zapłacenie samodzielne ZUS-u boli, ale daje też niesamowitą wolność i swobodę działania, uskrzydla i wyzwala. Samemu być swoim szefem - to piękne. Nie oddam tak szybko mojej wolności i obym nie musiała!

Wzywa mnie sąsiadka na jedzonko, więc póki co kończę. Nie napisałam wiele, ale i tak bardzo cieszę się, że tu wpadłam! :)