poniedziałek, 28 listopada 2011

Zniechęcenie blogowe

mnie ostatnio dopadło, co brakiem postów się objawia. Chwilowy przesyt czytaniem zapisków innych osób i chwilowa niemoc twórcza. Za nami dwie wielkie imprezy. Roczniak dostał mnóstwo prezentów, a i rodzicom się to i owo skapnęło z racji tego, że tzw. "roczek" był i parapetówą. Nie mogę też czytać zbyt wiele, bo liczba błędów ortograficznych sadzonych wszędzie i przez prawie wszystkich mierzi mnie niemożliwie. Przecież edytor blogowy sam błędy poprawia, a nawet jeśli nie, to można do Worda wrzucić tekst swój i błędziochy poprawić. Trwa to minutę może. Mam na tym tle swoją małą obsesję, która ostatnio do dużych rozmiarów urosła i jakoś źle mi się blogi przegląda. Można mnie za nienormalną uznać, a co tam. Filologiczne zboczenie. Trwam więc w niemocy czytelniczo-pisarskiej.

piątek, 18 listopada 2011

na szybko:)

Na szybko (to wyrażenie w odróżnieniu od słowa naprawdę piszemy osobno) :D piszę tylko, że kolejny tydzień zleciał nam jak z bicza strzelił. Jutro wielka impreza, a nasz dom bynajmniej nie wygląda na taki, w którym coś się jutro ma odbywać. Ogólny syf i rozprzężenie, którego jako matka dziecięcia nocy nieprzesypiającego nie ogarniam:) Dobrze, że catering zamówiliśmy i tylko upieczenie tortu urodzinowego mi zostaje dziś, a jutro przełożenie i przyozdobienie tegoż:)

poniedziałek, 14 listopada 2011

w świecie żyrafy

Nie raz i nie dwa nachodzą mnie myśli, że teraz mimo że często padam z nóg, to moje życie jest dość lajtowe. Mówią ludzie: małe dzieci, mały kłopot, duże dzieci - duży kłopot. Ja bym powiedziała tak: duże dzieci to większe wyzwania. Przepracowałam pewien czas w szkole. Krótko, bo krótko, ale swoje zobaczyłam. Widziałam między innymi, że jakieś 70 % rodziców dzieci nie dorosło do swojej roli, traktuje ją niewspółmiernie do wagi, jest bezmyślna, nie zdaje sobie sprawy, że dziecko to mały człowiek, że trzeba je szanować. Generalnie im człowiek mniej wie, tym łatwiejsza wydaje się to praca i tym bardziej automatycznie się ją wykonuje - myślę tu o pracy, jakim jest wychowywanie dziecka. Patrzę nieraz na tego mojego małego Miśka i myślę: ciężkie zadanie przed nami-rodzicami. Trudne zadanie. Jak wychować go na dobrego i szczęśliwego człowieka, nie tracąc przy tym z nim kontaktu, szanując go jako odrębną istotę mająca prawo do swoich upodobań, pasji, marzeń, choćby nam-rodzicom wydawały się najdziwniejsze na świecie. Jak uszanować to, że syn nasz jest nam dany nie na zawsze i nie na własność, jak go nie obklejać etykietkami, jak uczyć mądrych i samodzielnych wyborów i co wydaje mi się niezwykle ważne - jak nie manipulować nim w imię miłości, bo spójrzmy prawdzie w oczy - chyba każdy z nas takowej manipulacji i szantażowi psychologicznemu choć raz w życiu był poddany, a pewnie nie raz i nie dwa, nawet nie wiedząc o tym. No właśnie: JAK???

Trafiłam niedawno na prawdziwą perełkę. Blog W świecie żyrafy.
Serdecznie polecam. Nie wszystko do końca jeszcze ogarniam, czasami chce mi się powiedzieć: nie zgadzam się!, ale potem myślę: hmmm, ona chyba rację ma:) Przeczytałam kilka postów dopiero, wgryzam się pomału w temat, ale jest to niewątpliwie food for thought, zachęcenie do przemyśleń, źródło mądrych refleksji i ciekawych pytań. Inspiruje i wytrąca nas z tradycyjnego pojmowania rodzicielstwa. Smacznego:)

PS Przemiły rodzinny weekend za nami, choć zasmarkani wielce jesteśmy, ale mamy nadzieję na poprawę!

czwartek, 10 listopada 2011

lekko melancholijnie

No i stało się - rozłożyło całą naszą trójcę. Mąż zagęgany od dwóch dni, a od dzisiaj ja. Co do małego, to katar zatrzymał mu się po podaniu przeze mnie nurofenu 3X dziennie przez 3 dni. Furczało w tym nosie przez tydzień, ale rzadko coś wyłaziło. Chyba katar był w odwrocie lub trwał w łagodniejszej formie. Niestety - nie wiem czy za sprawą choróbska męża czy tak po prostu - dziś smarki zaczęły wyłazić i generalnie nie wiem w którym momencie katarowego ataku jesteśmy - czy dziecię ma już katar od tygodnia czy może dopiero mamy jego początek? Tym samym przyznaję rację Hafiji, że podanie nurofenu było bez sensu, bo teraz to już nic nie wiem, a poza tym - fakt, że nurofen to chemia. Myślę też, że primo-organizm dziecięcia może się na ten lek uodpornić, secundo - dla dziecka może lepsze jest przechorowanie tego kataru w klasycznej formie? Może ma to wpływ na kształtowanie się odporności? Nie wiem. Ale chciałam spróbować tej kuracji, która u koleżanki mej takie cuda zdziałała. U nas nie, więc next time darujemy sobie raczej. Teraz podaję tylko witaminkę C i działam tzw. przez nas frajdą, co jest masakrą, bo siłowanie się z rocznym dzieckiem, które odwraca się dupskiem już niemal na sam widok frajdy,ale oddychać nie może bo nos zapchany, to nie lada wyzwanie!

A teraz uwaga, mam pytanie: CZY KTÓRAŚ MAMA UŻYWAŁA ASPIRATORA DO NOSA Z SILNICZKIEM? Takiego, co to nie trzeba płuc własnych przy nim używać? Nie chodzi mi o ten do odkurzacza podłączany (nie posiadam odkurzacza), ale o taki z silniczkiem. Ciekawam doświadczeń Waszych w tej materii, jeśli takowe posiadacie.

Jutro wybywamy na wieś o ile maluch nie poczuje się gorzej. Gorączki brak, więc chyba katary nie powstrzymają nas od weekendowego wypadu na łono rodzinne. Mamy wszak ciepłe kurtki, ciepłe czapki i szale. A dziecko moje ma nawet spodnie ocieplane do kurtki dokupione (wiwat targ!), ale na te chyba jeszcze nie przyszła pora. Ale kto wie, kto wie. Gdy 26 listopada zeszłego roku wychodziłam ze szpitala z dzidziusiem, świat spowity był biała pierzynką.

Przyszły tydzień będzie cudny - mężu na pierwszą zmianę pracuje, czyli będzie do dom wracał już o 14:30. Ach...:) A teraz pozwolę sobie już w piżamkę się wcisnąć i koło dzidzia mego wyciągnąć. Jutro Święto Niepodległości, a my chleba nie mamy bośmy lekkoduchy o niebieskich migdałach rozmyślający, a nie o świecie realnym... wszystko pozamykane niestety i dlatego właśnie nie przepadam za narodowymi świętami.

PS Kochani, czym są te nasze małe choróbska i zatkane nochale wobec tych wszystkich strasznych nieszczęść chorobowych, które dotykają ludzi? To tylko chwilowy spadek formy, a przecież świat w całym swoim jesiennym pięknie trwa dla nas nadal. Może to piękno ciężko czasami dostrzec, ale gdy dziś byłam w parku przy Arenie poznańskiej, to dotarło do mnie, że w tej pani jesieni jest jakaś godność, jakieś smutne piękno, jakaś melancholia za serce ściskająca. Nie damy się, oj nie, nos zapchany do góry i jak to moja ciocia ze Śląska zwykła mawiać: "dziołchy, cycki śtram bo chopcy idom":D

środa, 9 listopada 2011

dzień-smęt

Dzień-smęt, choć od rana cośkolwiek nam się udało załatwić po pierwszej drzemce synuśka. Mamy wypis z aktu notarialnego. Teraz jeszcze sąd i bank. Udało mi się też dotrzeć do fotografa i na pocztę. W końcu wysłałam mojej drugiej babci zdjęcia jej prawnusia, którego jeszcze nie widziała. Teraz dziecię odpłynęło przy cycu, mnie kusi okrutnie,aby obok niego się wyciągnąć choć na chwilę...

Już po drzemce dzidzia i wyciągnęłam faktycznie na chwilę swe stare kości obok tego ciepłego kluskowatego ciałka:) A teraz chyba na szybkie wietrzenie jeszcze wyskoczymy, póki całkiem ciemno nie jest. A oto fotka, którą znalazłam na pendrivie dziś rano: nasz pięciodniowy synuś z tatą. Nie mogę uwierzyć, że rok temu miałam w domu takie maleństwo! Teraz mam małego rozbójnika, który włazi gdzie się da, ciągnie za co się da, otwiera i zamyka co się da, a przede wszystkim kocha chodzić na własnych nóżkach:)

wtorek, 8 listopada 2011

co na obiad?

Dziecię zasło bo było nie do życia, mąż wef banku, a ja tu się biedzę, co na obiad wymyślić. Ostatnio totalnie brak mi inwencji i nie wiem co gotować. Maluch raczej pluje, cokolwiek by dostał. Wczoraj dostał pół słoika jakiegoś paskudztwa i nawet to zjadł, więc dzisiaj dostanie drugą połowę tegoż samego. Ja sama nie wiem na co mam jedzeniowo ochotę, a obiad być musi codziennie i na ok 13, co by się mężu przed pracą posiliwszy. A ja mam mięsowstręt... filety ze sklepu mi nie smakują (jako dziecko ze wsi czuję w mięsie owym paszę, którą ta kura pasiona była), mielone ze sklepu tez jest ble, najchętniej chyba kawał schabowego. Mój mąż od dwudziestu z górą lat wegetarianin i może i ja - dziecko wspomnianej już wsi i to z rodziny silnie mięsnej pochodzące - do tej szczęśliwej grupy dołączę? Mówię sobie, że porządnie odżywiać się trzeba, bo cycek wciąż w ruchu, a ostatnio to nawet bardziej niż zwykle, bo jak dziecko pluje czym się da,nawet herbatką, to cycka daję, aby się napiło, no i przy cycu zasypia... ach ja matka cycka niewolnica i dziecka niewolnica!;) A jak się odżywiać porządnie, to najchętniej kawał mięcha bym zjadła i już. Na kombinowanie z zapiekankami, które tak kocham, nie mam zwyczajnie czasu, bo dziecię ostatnio jakoś więcej absorbujące się stało. Obiad musi być:a) szybki b) pożywny c) smaczny (tu bywa różnie moim zdaniem, ale zdaniem męża jest git majonez). A teraz cytaty z dziecka mego-chodziarza: "tebe tebe tebe tebe", "puja puja puja puja", "kap kap kap kap" i wspaniałe, choć chyba jeszcze nie do końca uświadomione "mamamamama" tudzież "memememe" :)

poniedziałek, 7 listopada 2011

chodzi!!!


Tylko na chwilę wpadam by zakomunikować, że nasze dziecko pomaszerowało dziś samo pierwszy raz! Czekaliśmy w spółdzielni mieszkaniowej na podpisanie aktu własności i trochę to trwało, więc tato ćwiczył z synkiem chodzenie i w pewnym momencie poinformował mnie, że Franio chodzi! Nie wierzyłam własnym uszom i oczom. Patrzę więc, a synuś najpierw idzie kawałek podtrzymywany za ręce i w pewnym momencie tata te ręce zabiera i tylko asekuruje młodego, a on po prostu maszeruje sam do przodu na lekko jeszcze chwiejnych nóżkach, wybuchając przy tym zadowolonym rechotem. Trudno opisać uczucia, jakie mną zawładnęły: duma, radość, sama nie wiem co:) Niesamowite tak patrzeć jak twoje dziecko zdobywa po kolei różne życiowe umiejętności. Wspaniałe uczucie. W domu też ćwiczyliśmy i radości było mnóstwo. A teraz mąż wrócił z pracy i będziem jeść kolację.

piątek, 4 listopada 2011

piątek - tygodnia koniec i początek

W nosie Małego szaleje, ale nic z tego nosa nie wyłazi. Za radą koleżanki podaję Nurofen 3 razy dziennie, aby zdusić choróbsko w zarodku. Ona podawała tak i stan zapalny się nie rozwinął. Poprzednia noc była fatalna. Dzięki temu, że mężu był w domu od rana, mogłam odespać prawie godzinę. Ciekawe jaka noc dzisiejsza będzie i czy dni kolejne choróbsko nam przywieją, czy tez uda nam się zwalczyć? Z tym pytaniem w głowie kładę się zaraz do wyrka, powrotu męża nie czekając, bo czas to... hehe wcale nie pieniądz. Czas to SEN.

PS A co tam te noce nieprzespane! Mam dla kogo się w tej nocy budzić, mam dla kogo żyć. Tylko to się liczy.

czwartek, 3 listopada 2011

Dziadek

Kolejny wieczór upływa. Dni lecą jak szalone. Czy tylko mi to życie tak szybko upływa? Maluszek wyjątkowo ładnie zjadł kaszkę i szybko zasnął. Tylko w nosie mu trzeszczy i obawiam się, że to trzeszczenie jest zwiastunem kataru. Wszystko okaże się jutro. Wczorajsza noc też nie należała do najlepszych. Mały wiercił się i jęczał, a ja pod nosem miotałam słowa niecenzuralne.

Dzień Wszystkich Świętych i dni okoliczne spędziliśmy na wsi w moim rodzinnym domku. Na cmentarz osobiście udałam się dopiero wieczorem, bo w domu zajmowałam się maluchem. 1 listopada to w mojej rodzinie od lat święto, do którego pójście na cmentarz jest tylko swojego rodzaju dodatkiem, przynajmniej ja tak to odbieram. Tego dnia mój ukochany Dziadek obchodzi urodziny. Zawsze tego dnia mamy rodzinną nasiadówkę, tort, kawę, kolacyjkę. Przedwczoraj Dziadek obchodził swoje 87. urodziny. Nie znałam mojego drugiego dziadka, ale śmiało mogę powiedzieć, że ten zaspokaja w pełni moje "dziadkowe":) potrzeby. Jest jedną z najbardziej niesamowitych i wspaniałych osób, jakie znam. Jest w moim życiu od zawsze, "odkąd pamięć pamięta". Gdy się urodziłam był już emerytem, nie pamiętam go pracującego zawodowo, ale jak slajdy w mojej pamięci utrwaliły się obrazy Dziadka pracującego w gospodarstwie. Właściwie o moim Dziadku mogłabym pisać i pisać - jest tak interesującą postacią. Uzdolniony manualnie, niespełniony inżynier można rzec. Kochający zwierzęta i samochody (wciąż prowadzi samochód!). Umiejący naprawić praktycznie wszystko, co się zepsuje - od dziurawego buta, przez pęknieta szybę (osobiście widziałam szybę naprawioną "na guzik"), do złamanych okularów. Ba! Dziadek zszył nawet kiedyś świeżo urodzone małe prosiątko, które miało rozerwany brzuch! Mający zawsze czas, żywo zainteresowany światem dookoła, oglądający boks i nawet "Modę na sukces" z babcią. Ciepły, rodzinny, wspaniały, hojny. Zanim się urodziłam, miał jednego wnuka, który niestety został Aniołkiem. Potem miał mnie, a teraz ma prawnuka Frania, którego kocha miłością szczególną i mógłby go zabawiać godzinami, wtedy, gdy innym już zapał i pomysły się wyczerpują. Widzę, jak zapalają mu się oczy na widok naszego maluszka, jak cieszą go nasze przyjazdy. Stąd też moje wyrzuty i kac moralny, które czasami się pojawiają. Że nie mieszkamy bliżej, że nie odwiedzamy częściej. Wiem, że mamy prawo do życia tu, bliżej dużego miasta, gdzie są lepsze perspektywy pracy i całodobowe przychodnie i apteki. Ale zawsze czuję w sercu to ukłucie żalu, gdy odjeżdżamy... Jaka szkoda, że nie "mieć ciasteczka i zjeść ciasteczka"- czasami bym chciała... Ot, dylematy dorosłości.