piątek, 23 grudnia 2011

I'm driving home for Christmas...

... I can't wait to see those faces... :)Dziś wieczorem ruszamy. Mąż w pracy, dzidziuś śpi, a ja jedną ręką gotuję obiad, drugą pakuję torby, a trzecią piszę tego posta:) Jutro od rana czeka nas ubranie dwóch choinek i trochę sprzątania... A mi nastrój świąteczny udzielił się definitywnie - chyba od zapachu pierników wciąż unoszącego się w naszym domu, ozdób, których kilka kupiłam w Rossmanie (są już przecenione!) i porozwieszałam w domu, a przede wszystkim za sprawą ŚNIEGU!!! Spoczywa sobie tenże gdzie popadnie za oknem, a dzięki temperaturze zerowej nie stopniało to-to jeszcze... Drogie Koleżanki-Bloggerki i Wy, co nie blogujecie, życzę Wam radości i odpoczynku, chwilki zadumy, przytulenia do bliskich, pogody w sercu i białego puchu za oknem. Wesołych Świąt!!!

wtorek, 20 grudnia 2011

Trochę świątecznego klimatu

nam się udzieliło w końcu! W całym domu pachnie piernikami, które z mężem wczoraj piekłam, gdy chłopczyk w krainie snu przebywał. Muszę przyznać, że termoobieg to istna rewelacja! Piekłam jednocześnie na 2 blachy, szybko i sprawnie. Zapakowałam już sporą porcję, którą powieziemy na Święta do rodziny...

piątek, 16 grudnia 2011

znów szybko


Dziecię śpi, wczoraj osłuchany przez pediatrę, ale było OK. Nic nie ma złego, nic się nie dzieje, a katar powoli przechodzi. Za to matkę dziecięcia, czyli mnie:) rozbolał wczoraj ząb... wiem że jest do leczenia już od dawna, ale jestem z tych, co do dentysty idą jak już przypili. Poleciałam kilka bloków dalej, bo tam jest dentysta.Mógł mnie przyjąć od razu,ale wypełnienie... między 200 a 400 zł + znieczulenie 50 zł tej! Więc podziękowałam, wzięłam pyralginę, a dziś jak mąż z pracy wróci, to lecę w inne miejsce, które mi sąsiadka poleciła. Może tam zrobią taniej. Czy muszę mówić, że ja - trzydziestoletnia prawie koza - boję się dentysty jak ognia? Próg bólu mam niski i nic nie poradzę, za znieczulenie zęba jestem gotowa zapłacić każde pieniądze, byle tylko nie czuć nic a nic. Należę do szczęściarzy, których zęby generalnie nie bolą. Ostatnio bolał mnie ząb 5 lat temu i to na Węgrzech. Wizyta u węgierskiego dentysty - niezapomniane przeżycie. W końcu zamiast szóstki zaplombował mi siódemkę:) Porozumiewaliśmy się przez naszego kolegę - dentysta po węgiersku do kolegi, a kolega po angielsku do mnie. Dodatkowo ów fogorvos (po węgiersku - dentysta) mówił trochę w języku naszych bratnich przyjaciół ze wschodu ("na lewo prasim!" - głowa w lewo, gdyby nie strach, to byłabym posiurana ze śmiechu). W końcu trafiłam przez przypadek (przez Opatrzność zaplanowany z pewnością) do cudownej polskiej dentystki mieszkającej za miastem i znajomość ta tak się rozwinęła (bo ząb leczony był kanałowo, a więc kilka spotkań), że dwa lata temu gościli na naszym ślubie, a my u nich w naszej podróży poślubnej mieliśmy wspaniałą domową przystań. Ach, wspomnienia, wspomnienia... ile dałabym, aby teraz móc iść po prostu do niej i wyleczyć mój ząbek...

czwartek, 15 grudnia 2011

Szybko, szybko...

donoszę, że po sobotniej wizycie u znajomych, gdzie gościł tez półtoraroczny maluch, Franio załapał wirusa i ja też niestety, choć ja chyba od pewnego dorosłego.Są więc gluty, odciąganie "frajdą", a od przedwczoraj nawet kaszel, choć ten ustał i dziś jakoś tak zanikł. Mimo to jedziemy dziś na 16:15 do pediatry aby osłuchała F. Naszej lekarki dziś nie ma i jest jakaś w zastępstwie, czego ciut się obawiam, ale co tam. Mintaj już się beztłuszczowo usmażył w piekarniku, ziemniaki ugotowane, marchewka starta, tobołeczek śpi od pół godziny, a za niecałą godzinkę będzie mężu. Tak się przedstawia stan na godzinę 13:38:)

czwartek, 8 grudnia 2011

Jakoś tak....



doliniarsko, bo zaczyna nam powoli doskwierać brak gotówki. Za miesiąc-dwa skończą się zapasy odłożone na "rainy days", a gdy owe "rainy days" nadejdą, to już nie wiem co będzie. Mężu mój zapieprza na nas jak dziki osioł, a teraz szuka jeszcze dodatkowej pracy na weekendy, abyśmy mieli z czego żyć. Martwi go to i stresuje. Mówię mu, że zawsze możemy udać się po długoterminową pożyczkę do bardziej zasobnych członków rodziny, ale rozumiem też mężulka niechęć by po takowy ostateczny środek sięgać. Jest mężczyzną, głową rodziny itd. A ja? Siedzę w domu i zajmuję się synkiem. Wdzięczne zadanie, które kocham i samo siedzenie w domu nie przeraża mnie, bo mam okazję i przyjemność obserwować dziecię me jak się rozwija. Frustruje mnie niemoc własna z brakiem możliwości podjęcia pracy zarobkowej związana. Frustruje mnie odpowiedzialność, która całkowicie spoczywa na barkach Pio. Frustruje mnie, jak bardzo bezużyteczna wydaje mi się czasami moja osoba, choć wiem, że przecież odwalam kawał dobrej roboty zajmując się całe dni Misiem Franisiem, karmiąc, na spacer wożąc, tuląc, nosząc, czytając, grając, układając klocki i Świnkę Peppę oglądając w momentach desperacji. Do tego staram się ogarniać dom, co nie zawsze wychodzi i gotować pożywne i pyszne obiady z tego, co akurat znajduje się w lodówce i szafkach. Ostatnio przyświeca mi hasło: jak ugotować obiad bez wychodzenia na zakupy?:) Zajmowanie się dzieckiem to jedna z najbardziej wdzięcznych prac, jakie można wykonywać. Szkoda tylko, że darmowa. I choć z zasady jestem przeciwna szalonym pomysłom niektórych polityków, aby matkom siedzącym w domu płacić za to pieniądze, to miło byłoby zarabiać j a k i e k o l w i e k pieniądze, tylko nie wiem jak i kiedy. Jestem szczęściarą, bo mam męża, który docenia mój wkład w popychanie domowego wózka. Wiem jednak, że są faceci (są, są,sama ich znam kilku), a właściwie buraki cukrowe:), którzy twierdzą,że kobieta nie ma prawa być zmęczona wieczorem, bo cały dzień w chacie siedziała. Jakby mój facet był taki, to dostałby chyba nie raz patelnią w swój zakuty łeb... Pakuję książki do szafek, odkrywam różne ciekawe papiery, kserówki, wycinki z gazet, które sama odłożyłam swego czasu...
PS A kochany tobołeczek zawinięty w wełnianą kołdrę tatusia śpi sobie na naszym małżeńskim łożu, którym całkowicie już zawładnął,za przyzwoleniem matki swojej co się naczytała nowoczesnych teorii, zamiast przyzwyczajać dziecko od małego, gdzie miejsce jego...A ojciec szalony pozwala na to!!!:)))
PS Bo on sam z mamą spał jak był mały i na bardzo dobre wyszło to jego psychicznemu zdrowiu:)

środa, 7 grudnia 2011

Bardziej domowo...

jakoś się u nas zrobiło - w dużym pokoju zamieszkał dębowy kredens, sofa i fotel, których to mebli wyzbyła się moja ciocia, a my z pocałowaniem ręki sobie je wzięliśmy. Przyjechały dziś o siódmej rano. Kilka kombinacji z ustawieniem, ścierki i płyny poszły w ruch i oto siedzę na kanapie, podziwiam kredens pusty jeszcze i myślę, co gdzie ulokujemy, choć z dzidziem będzie to trudne:) Póki co ów dzidź śpi sobie smacznie, a ja planuję dzień. Ojciec do pracy wybył niedawno, a przed nami - synem i mamcią - ok. dziewięciogodzinna (jak dobrze pójdzie) przestrzeń czasowa, która wypełnimy spacerem, zabawą, jedzeniem i czytaniem książek... Dobrze jest mieć w końcu jakieś meble, bo kartony z książkami w drugim pokoju aż się proszą o wypakowanie. Zapomniałam już, jakie książki posiadamy w naszym księgozbiorze. Mam też w owych kartonach mnóstwo pierdołków zapomnianych już zupełnie i czasami jak się nas coś natknę, to zdziwienie mnie ogarnia i zaskoczenie. Można bez nich żyć, więc może warto byłoby się ich pozbyć? No ale: to pamiątka, tamto też cenne itp. W ten sposób budujemy wokół siebie sieć szpargałów, klamotów, bibelotów, kurzozbieraczy... Lecę kawkę zbożową zalać i chwilą ciszy się jeszcze rozkoszować, bo gdy dzidź się zbudzi, to już cała jestem jego. I czerpię przyjemność z tego!:)

poniedziałek, 28 listopada 2011

Zniechęcenie blogowe

mnie ostatnio dopadło, co brakiem postów się objawia. Chwilowy przesyt czytaniem zapisków innych osób i chwilowa niemoc twórcza. Za nami dwie wielkie imprezy. Roczniak dostał mnóstwo prezentów, a i rodzicom się to i owo skapnęło z racji tego, że tzw. "roczek" był i parapetówą. Nie mogę też czytać zbyt wiele, bo liczba błędów ortograficznych sadzonych wszędzie i przez prawie wszystkich mierzi mnie niemożliwie. Przecież edytor blogowy sam błędy poprawia, a nawet jeśli nie, to można do Worda wrzucić tekst swój i błędziochy poprawić. Trwa to minutę może. Mam na tym tle swoją małą obsesję, która ostatnio do dużych rozmiarów urosła i jakoś źle mi się blogi przegląda. Można mnie za nienormalną uznać, a co tam. Filologiczne zboczenie. Trwam więc w niemocy czytelniczo-pisarskiej.

piątek, 18 listopada 2011

na szybko:)

Na szybko (to wyrażenie w odróżnieniu od słowa naprawdę piszemy osobno) :D piszę tylko, że kolejny tydzień zleciał nam jak z bicza strzelił. Jutro wielka impreza, a nasz dom bynajmniej nie wygląda na taki, w którym coś się jutro ma odbywać. Ogólny syf i rozprzężenie, którego jako matka dziecięcia nocy nieprzesypiającego nie ogarniam:) Dobrze, że catering zamówiliśmy i tylko upieczenie tortu urodzinowego mi zostaje dziś, a jutro przełożenie i przyozdobienie tegoż:)

poniedziałek, 14 listopada 2011

w świecie żyrafy

Nie raz i nie dwa nachodzą mnie myśli, że teraz mimo że często padam z nóg, to moje życie jest dość lajtowe. Mówią ludzie: małe dzieci, mały kłopot, duże dzieci - duży kłopot. Ja bym powiedziała tak: duże dzieci to większe wyzwania. Przepracowałam pewien czas w szkole. Krótko, bo krótko, ale swoje zobaczyłam. Widziałam między innymi, że jakieś 70 % rodziców dzieci nie dorosło do swojej roli, traktuje ją niewspółmiernie do wagi, jest bezmyślna, nie zdaje sobie sprawy, że dziecko to mały człowiek, że trzeba je szanować. Generalnie im człowiek mniej wie, tym łatwiejsza wydaje się to praca i tym bardziej automatycznie się ją wykonuje - myślę tu o pracy, jakim jest wychowywanie dziecka. Patrzę nieraz na tego mojego małego Miśka i myślę: ciężkie zadanie przed nami-rodzicami. Trudne zadanie. Jak wychować go na dobrego i szczęśliwego człowieka, nie tracąc przy tym z nim kontaktu, szanując go jako odrębną istotę mająca prawo do swoich upodobań, pasji, marzeń, choćby nam-rodzicom wydawały się najdziwniejsze na świecie. Jak uszanować to, że syn nasz jest nam dany nie na zawsze i nie na własność, jak go nie obklejać etykietkami, jak uczyć mądrych i samodzielnych wyborów i co wydaje mi się niezwykle ważne - jak nie manipulować nim w imię miłości, bo spójrzmy prawdzie w oczy - chyba każdy z nas takowej manipulacji i szantażowi psychologicznemu choć raz w życiu był poddany, a pewnie nie raz i nie dwa, nawet nie wiedząc o tym. No właśnie: JAK???

Trafiłam niedawno na prawdziwą perełkę. Blog W świecie żyrafy.
Serdecznie polecam. Nie wszystko do końca jeszcze ogarniam, czasami chce mi się powiedzieć: nie zgadzam się!, ale potem myślę: hmmm, ona chyba rację ma:) Przeczytałam kilka postów dopiero, wgryzam się pomału w temat, ale jest to niewątpliwie food for thought, zachęcenie do przemyśleń, źródło mądrych refleksji i ciekawych pytań. Inspiruje i wytrąca nas z tradycyjnego pojmowania rodzicielstwa. Smacznego:)

PS Przemiły rodzinny weekend za nami, choć zasmarkani wielce jesteśmy, ale mamy nadzieję na poprawę!

czwartek, 10 listopada 2011

lekko melancholijnie

No i stało się - rozłożyło całą naszą trójcę. Mąż zagęgany od dwóch dni, a od dzisiaj ja. Co do małego, to katar zatrzymał mu się po podaniu przeze mnie nurofenu 3X dziennie przez 3 dni. Furczało w tym nosie przez tydzień, ale rzadko coś wyłaziło. Chyba katar był w odwrocie lub trwał w łagodniejszej formie. Niestety - nie wiem czy za sprawą choróbska męża czy tak po prostu - dziś smarki zaczęły wyłazić i generalnie nie wiem w którym momencie katarowego ataku jesteśmy - czy dziecię ma już katar od tygodnia czy może dopiero mamy jego początek? Tym samym przyznaję rację Hafiji, że podanie nurofenu było bez sensu, bo teraz to już nic nie wiem, a poza tym - fakt, że nurofen to chemia. Myślę też, że primo-organizm dziecięcia może się na ten lek uodpornić, secundo - dla dziecka może lepsze jest przechorowanie tego kataru w klasycznej formie? Może ma to wpływ na kształtowanie się odporności? Nie wiem. Ale chciałam spróbować tej kuracji, która u koleżanki mej takie cuda zdziałała. U nas nie, więc next time darujemy sobie raczej. Teraz podaję tylko witaminkę C i działam tzw. przez nas frajdą, co jest masakrą, bo siłowanie się z rocznym dzieckiem, które odwraca się dupskiem już niemal na sam widok frajdy,ale oddychać nie może bo nos zapchany, to nie lada wyzwanie!

A teraz uwaga, mam pytanie: CZY KTÓRAŚ MAMA UŻYWAŁA ASPIRATORA DO NOSA Z SILNICZKIEM? Takiego, co to nie trzeba płuc własnych przy nim używać? Nie chodzi mi o ten do odkurzacza podłączany (nie posiadam odkurzacza), ale o taki z silniczkiem. Ciekawam doświadczeń Waszych w tej materii, jeśli takowe posiadacie.

Jutro wybywamy na wieś o ile maluch nie poczuje się gorzej. Gorączki brak, więc chyba katary nie powstrzymają nas od weekendowego wypadu na łono rodzinne. Mamy wszak ciepłe kurtki, ciepłe czapki i szale. A dziecko moje ma nawet spodnie ocieplane do kurtki dokupione (wiwat targ!), ale na te chyba jeszcze nie przyszła pora. Ale kto wie, kto wie. Gdy 26 listopada zeszłego roku wychodziłam ze szpitala z dzidziusiem, świat spowity był biała pierzynką.

Przyszły tydzień będzie cudny - mężu na pierwszą zmianę pracuje, czyli będzie do dom wracał już o 14:30. Ach...:) A teraz pozwolę sobie już w piżamkę się wcisnąć i koło dzidzia mego wyciągnąć. Jutro Święto Niepodległości, a my chleba nie mamy bośmy lekkoduchy o niebieskich migdałach rozmyślający, a nie o świecie realnym... wszystko pozamykane niestety i dlatego właśnie nie przepadam za narodowymi świętami.

PS Kochani, czym są te nasze małe choróbska i zatkane nochale wobec tych wszystkich strasznych nieszczęść chorobowych, które dotykają ludzi? To tylko chwilowy spadek formy, a przecież świat w całym swoim jesiennym pięknie trwa dla nas nadal. Może to piękno ciężko czasami dostrzec, ale gdy dziś byłam w parku przy Arenie poznańskiej, to dotarło do mnie, że w tej pani jesieni jest jakaś godność, jakieś smutne piękno, jakaś melancholia za serce ściskająca. Nie damy się, oj nie, nos zapchany do góry i jak to moja ciocia ze Śląska zwykła mawiać: "dziołchy, cycki śtram bo chopcy idom":D

środa, 9 listopada 2011

dzień-smęt

Dzień-smęt, choć od rana cośkolwiek nam się udało załatwić po pierwszej drzemce synuśka. Mamy wypis z aktu notarialnego. Teraz jeszcze sąd i bank. Udało mi się też dotrzeć do fotografa i na pocztę. W końcu wysłałam mojej drugiej babci zdjęcia jej prawnusia, którego jeszcze nie widziała. Teraz dziecię odpłynęło przy cycu, mnie kusi okrutnie,aby obok niego się wyciągnąć choć na chwilę...

Już po drzemce dzidzia i wyciągnęłam faktycznie na chwilę swe stare kości obok tego ciepłego kluskowatego ciałka:) A teraz chyba na szybkie wietrzenie jeszcze wyskoczymy, póki całkiem ciemno nie jest. A oto fotka, którą znalazłam na pendrivie dziś rano: nasz pięciodniowy synuś z tatą. Nie mogę uwierzyć, że rok temu miałam w domu takie maleństwo! Teraz mam małego rozbójnika, który włazi gdzie się da, ciągnie za co się da, otwiera i zamyka co się da, a przede wszystkim kocha chodzić na własnych nóżkach:)

wtorek, 8 listopada 2011

co na obiad?

Dziecię zasło bo było nie do życia, mąż wef banku, a ja tu się biedzę, co na obiad wymyślić. Ostatnio totalnie brak mi inwencji i nie wiem co gotować. Maluch raczej pluje, cokolwiek by dostał. Wczoraj dostał pół słoika jakiegoś paskudztwa i nawet to zjadł, więc dzisiaj dostanie drugą połowę tegoż samego. Ja sama nie wiem na co mam jedzeniowo ochotę, a obiad być musi codziennie i na ok 13, co by się mężu przed pracą posiliwszy. A ja mam mięsowstręt... filety ze sklepu mi nie smakują (jako dziecko ze wsi czuję w mięsie owym paszę, którą ta kura pasiona była), mielone ze sklepu tez jest ble, najchętniej chyba kawał schabowego. Mój mąż od dwudziestu z górą lat wegetarianin i może i ja - dziecko wspomnianej już wsi i to z rodziny silnie mięsnej pochodzące - do tej szczęśliwej grupy dołączę? Mówię sobie, że porządnie odżywiać się trzeba, bo cycek wciąż w ruchu, a ostatnio to nawet bardziej niż zwykle, bo jak dziecko pluje czym się da,nawet herbatką, to cycka daję, aby się napiło, no i przy cycu zasypia... ach ja matka cycka niewolnica i dziecka niewolnica!;) A jak się odżywiać porządnie, to najchętniej kawał mięcha bym zjadła i już. Na kombinowanie z zapiekankami, które tak kocham, nie mam zwyczajnie czasu, bo dziecię ostatnio jakoś więcej absorbujące się stało. Obiad musi być:a) szybki b) pożywny c) smaczny (tu bywa różnie moim zdaniem, ale zdaniem męża jest git majonez). A teraz cytaty z dziecka mego-chodziarza: "tebe tebe tebe tebe", "puja puja puja puja", "kap kap kap kap" i wspaniałe, choć chyba jeszcze nie do końca uświadomione "mamamamama" tudzież "memememe" :)

poniedziałek, 7 listopada 2011

chodzi!!!


Tylko na chwilę wpadam by zakomunikować, że nasze dziecko pomaszerowało dziś samo pierwszy raz! Czekaliśmy w spółdzielni mieszkaniowej na podpisanie aktu własności i trochę to trwało, więc tato ćwiczył z synkiem chodzenie i w pewnym momencie poinformował mnie, że Franio chodzi! Nie wierzyłam własnym uszom i oczom. Patrzę więc, a synuś najpierw idzie kawałek podtrzymywany za ręce i w pewnym momencie tata te ręce zabiera i tylko asekuruje młodego, a on po prostu maszeruje sam do przodu na lekko jeszcze chwiejnych nóżkach, wybuchając przy tym zadowolonym rechotem. Trudno opisać uczucia, jakie mną zawładnęły: duma, radość, sama nie wiem co:) Niesamowite tak patrzeć jak twoje dziecko zdobywa po kolei różne życiowe umiejętności. Wspaniałe uczucie. W domu też ćwiczyliśmy i radości było mnóstwo. A teraz mąż wrócił z pracy i będziem jeść kolację.

piątek, 4 listopada 2011

piątek - tygodnia koniec i początek

W nosie Małego szaleje, ale nic z tego nosa nie wyłazi. Za radą koleżanki podaję Nurofen 3 razy dziennie, aby zdusić choróbsko w zarodku. Ona podawała tak i stan zapalny się nie rozwinął. Poprzednia noc była fatalna. Dzięki temu, że mężu był w domu od rana, mogłam odespać prawie godzinę. Ciekawe jaka noc dzisiejsza będzie i czy dni kolejne choróbsko nam przywieją, czy tez uda nam się zwalczyć? Z tym pytaniem w głowie kładę się zaraz do wyrka, powrotu męża nie czekając, bo czas to... hehe wcale nie pieniądz. Czas to SEN.

PS A co tam te noce nieprzespane! Mam dla kogo się w tej nocy budzić, mam dla kogo żyć. Tylko to się liczy.

czwartek, 3 listopada 2011

Dziadek

Kolejny wieczór upływa. Dni lecą jak szalone. Czy tylko mi to życie tak szybko upływa? Maluszek wyjątkowo ładnie zjadł kaszkę i szybko zasnął. Tylko w nosie mu trzeszczy i obawiam się, że to trzeszczenie jest zwiastunem kataru. Wszystko okaże się jutro. Wczorajsza noc też nie należała do najlepszych. Mały wiercił się i jęczał, a ja pod nosem miotałam słowa niecenzuralne.

Dzień Wszystkich Świętych i dni okoliczne spędziliśmy na wsi w moim rodzinnym domku. Na cmentarz osobiście udałam się dopiero wieczorem, bo w domu zajmowałam się maluchem. 1 listopada to w mojej rodzinie od lat święto, do którego pójście na cmentarz jest tylko swojego rodzaju dodatkiem, przynajmniej ja tak to odbieram. Tego dnia mój ukochany Dziadek obchodzi urodziny. Zawsze tego dnia mamy rodzinną nasiadówkę, tort, kawę, kolacyjkę. Przedwczoraj Dziadek obchodził swoje 87. urodziny. Nie znałam mojego drugiego dziadka, ale śmiało mogę powiedzieć, że ten zaspokaja w pełni moje "dziadkowe":) potrzeby. Jest jedną z najbardziej niesamowitych i wspaniałych osób, jakie znam. Jest w moim życiu od zawsze, "odkąd pamięć pamięta". Gdy się urodziłam był już emerytem, nie pamiętam go pracującego zawodowo, ale jak slajdy w mojej pamięci utrwaliły się obrazy Dziadka pracującego w gospodarstwie. Właściwie o moim Dziadku mogłabym pisać i pisać - jest tak interesującą postacią. Uzdolniony manualnie, niespełniony inżynier można rzec. Kochający zwierzęta i samochody (wciąż prowadzi samochód!). Umiejący naprawić praktycznie wszystko, co się zepsuje - od dziurawego buta, przez pęknieta szybę (osobiście widziałam szybę naprawioną "na guzik"), do złamanych okularów. Ba! Dziadek zszył nawet kiedyś świeżo urodzone małe prosiątko, które miało rozerwany brzuch! Mający zawsze czas, żywo zainteresowany światem dookoła, oglądający boks i nawet "Modę na sukces" z babcią. Ciepły, rodzinny, wspaniały, hojny. Zanim się urodziłam, miał jednego wnuka, który niestety został Aniołkiem. Potem miał mnie, a teraz ma prawnuka Frania, którego kocha miłością szczególną i mógłby go zabawiać godzinami, wtedy, gdy innym już zapał i pomysły się wyczerpują. Widzę, jak zapalają mu się oczy na widok naszego maluszka, jak cieszą go nasze przyjazdy. Stąd też moje wyrzuty i kac moralny, które czasami się pojawiają. Że nie mieszkamy bliżej, że nie odwiedzamy częściej. Wiem, że mamy prawo do życia tu, bliżej dużego miasta, gdzie są lepsze perspektywy pracy i całodobowe przychodnie i apteki. Ale zawsze czuję w sercu to ukłucie żalu, gdy odjeżdżamy... Jaka szkoda, że nie "mieć ciasteczka i zjeść ciasteczka"- czasami bym chciała... Ot, dylematy dorosłości.

poniedziałek, 31 października 2011

lama


Nasz synek od jakiegoś tygodnia wypluwa obiad. Franek nigdy do żarłoków nie należał, ale po prostu ładnie i sprawnie jadł obiadek przez mamę pieczołowicie pichcony. Żadnych zmian radykalnych w jego diecie nie poczyniłam, dostaje na obiad te same kombinacje mięsno-warzywne, co zazwyczaj, a jednak wypluwa i już. I to z jakim impetem! Wydaje przy tym rozkoszne dla ucha dźwięki, jak gdyby przy tym pluciu chciał się wypowiedzieć na jakiś temat. Szczególnie wydaje się gardzić mięsem pod wszelką postacią, co cieszy niezmiernie mojego męża-jarosza. W zeszłym tygodniu złożyłam broń i kupiłam słoik z obiadem. Odmierzyłam pół porcji, wkroiłam makaronik. Zjadł. Wczoraj natomiast mieliśmy na obiad pyszną rybkę i zmieliłam mu ją z warzywami na ciapkę-papkę, jak za czasów, gdy był Franio ciamkającym dzidziusiem, a nie prawie-roczniakiem, który kawałki owoców i warzyw sam do buźki sobie wkłada i gryzie ładnie ośmioma kieloszkami. No i zjadł tę papkę-ciapkę. Dziś po wypluciu kolejnym (jesteśmy u dziadków), babcia zrobiła mu zupkę ciapkową z warzyw, z kaszką manną i też łaskawie zjadł. Obstawiam, ze to okres przejściowy. Może rozpulchnione dziąsełka tak mu doskwierają, że nie może gryźć? A może to taka chwilowa moda? Ach, mamą być...
PS za 2 tygodnie będziemy mieć nareszcie drzwi.
PS2 A za 3 tygodnie urządzamy roczek!!!!

czwartek, 27 października 2011

"Śpimy z dzieckiem" - moje wrażenia


Czytałam sobie codziennie odrobinę do poduszki na zmianę z mężem. Żałuję, że przeczytałam ją tak późno. Żałuję, że czytałam głupie wypociny Tracy Hogg i usta ze zdumienia otwierałam, taka mądra mi się wydawała. Te metody "podnieś-połóż" czy jakoś tak. Te wywody, że dziecko iluśtamtygodniowe już powinno przesypiać noce, bo ma zapasy energetyczne odpowiednie i łatwy plan wprowadzony. No a jak Twoje nie przesypia, toś matka zła, dziwna, nieporadna, źle do rad się stosująca, łatwy plan nieumiejętnie w życie wdrażająca. Bo wszystkie dzieci, na które genialna Tracy spojrzała jeno, już noce przesypiały. Bo jak dziecko to "poprzeczniak" to coś tam, a jak dziecko to "aniołek" to coś tam. Dziękuję bardzo, już nie dla mnie ta gadka. Jakieś instrukcje zamiast intuicji własnej słuchania.

Ta mała fioletowa książka uporządkowała w mojej głowie to, co od dawna tam się kotłowało nieuporządkowane, miotające się między intuicją matczyną a prawdą oficjalną, przez otoczenie serwowaną. Gdyby to małe arcydzieło wpadło mi w ręce zanim urodziłam Frania, wiele stresów zostałoby mi oszczędzonych. Już nie chodzi nawet o wspólne spanie, bo przecież to indywidualna decyzja i gdyby moje dziecię spało snem sprawiedliwego, to pewnie by z nami sypiać nie zaczęło. Ta książka podaje wiele cennych informacji na temat snu dzidziusiów i mitów z tym snem związanych. Autorka pisze o płaczu dziecka, potępia tzw. "kontrolowanie" płaczu, czyli krótko mówiąc zmuszanie dziecka by wyło w łóżeczku (grrrr, dla mnie zgroza). Dotyka też mitów, które w naszej - europejskiej i zachodniej kulturze funkcjonują. Można powiedzieć, że mity te obala, ku mojej zresztą nieopisanej uciesze. Chyba każda z nas, gdy zostaje mamą, otrzymuje od mam/babć/cioć gratisowy pakiet wspaniałych rad typu "nie noś za dużo bo się przyzwyczai i nie będziesz mieć spokoju" albo "dziecko musi znać swoje miejsce" albo "dziecko powinno zasypiać samo w łóżeczku" albo "dziecko trzeba uczyć dyscypliny" albo "spanie z dzieckiem jest niehigieniczne". I tak dalej, i tym podobne. Albo "dlaczego on tak się budzi w tej nocy???" wygłoszone z miną zafrasowaną. Ech. Szkoda gadać, szkoda nerwów mych, nie warto opowiadać. Kochane koleżanki-blogowiczki co się z pobudkami nocnymi dzieci swoich borykacie, drogie koleżanki, co się z tym problemem nie borykacie, bo dzieci Wasze słodko noc przesypiają, serdecznie Wam wszystkim tę książeczkę polecam. I wcale nie twierdzę, że spanie z dziecięciem ma być na panaceum na wszystkie problemy. Ta książka po prostu koi. Teraz już wiem, że dziecię budzi się, bo jest dziecięciem i tyle. Że jest maleńkie, że szuka mamy obok, że musi do świata tego się przystosowywać każdego dnia, choć ma już, a właściwie dopiero jedenaście miesięcy. Rodzicielstwo bliskości to mój styl już oficjalnie. A gdy książkę skończy mój mąż, sprezentujemy ją naszej koleżance, co bliźniąt się spodziewa. Polecam ją jako świetny prezent dla każdej przyszłej mamy. A co ja biorę na widelec jako następną lekturę? To:



Przetłumaczone na kilkanaście języków, bestsellerowe "W głębi kontinuum" to pionierska książka, która zapoczątkowała na Zachodzie nurt rodzicielstwa bliskości. Właśnie na fali zainteresowania koncepcją kontinuum do łask powróciły chusty i nosidła! Brytyjski Channel 4 uznał ją za jedną z trzech najbardziej wpływowych koncepcji wychowawczych XX wieku.
Jean Liedloff inspiruje do poszukiwania"straconego szczęścia", które sama znalazła wśród Indian z plemienia Yequana, z którymi żyła przez wiele miesięcy. Obserwując ich niesamowity spokój, pogodne usposobienie i umiejętność czerpania radości z codziennych wydarzeń, odkryła, że korzenie tego stanu ducha leżą w sposobie wychowywania przez nich dzieci.

poniedziałek, 24 października 2011

bynajmniej!



Oto słowo-koszmarek, słowo-potworek, słowo-zonk, słowo-wcale-nie-jak-dzwon, które ostatnio słyszę dookoła siebie. Jest kilka osób, w otoczeniu których ostatnio trochę przebywałam i ciągle słyszałam magiczne "bynajmniej"... Niestety, niestety. To słowo działa na mnie jak płachta na byka. Dlaczego??? Bo jest źle używane.

Pamiętam, że już w trakcie studiów natknęłam się kiedyś przez przypadek na świetny artykuł Miodka o wiadomym słowie. Wydawał mi się szalenie zabawny i do dziś żałuję, że go nie skserowałam. Udało mi się znaleźć podobny artykuł w necie i zaraz będę go cytować:) No więc co mnie tak razi??? Otóż nagminne mylenie słowa "bynajmniej" i "przynajmniej". Już nie będę męczyć buły, ze "bynajmniej" to partykuła, odpuśćmy sobie i przejdźmy do konkretów. Chcemy na przykład zapytać naszego rozmówcę, o której ma jutro ważne spotkanie. No i on nam na to: "O ósmej. (u w a g a!) Bynajmniej tak mi się wydaje" (ratunku!)
albo powierza nam ktoś tajemnicę i mówi "Bynajmniej na razie nie mów nic nikomu". (ble!)
A teraz hit przykład: Pytam pana X o której jutro przyjadą, on na to "Nie wiem, ALE bynajmniej przed jedenastą będziemy" - tu wchodzi nam inne zgoła znaczenie słowa-koszmarka, coś w rodzaju "w każdym razie".

Jak zatem poprawnie używać słowa bynajmniej? Np tak:
A:Czy Ty sugerujesz że nie znam zasad gramatyki?
B: Bynajmniej! Uważam, że masz je w małym palcu.

A oto przykłady, które podaje Słownik Języka Polskiego PWN:
Głos miał donośny, ale bynajmniej nie przykry.
Z miłością bynajmniej się nie taił.


A co profesor Miodek dodaje od siebie?
Domyślają się Państwo, że sięgnąłem po te cytaty dla dwu form: bynajmniej i przynajmniej. Pierwsza z nich, fonetycznie podobna do tej drugiej, ale zupełnie co innego znacząca (co chciałbym tysiąckrotnie podkreślić!), od niepamiętnych czasów nęci użytkowników polszczyzny, którym wyraźnie przy tym chodzi o dowartościowanie się językowe. To brzmieniowa postać szczególnie ceniona przez ludzi awansu społecznego - mówię sarkastycznie od lat.


No właśnie, o co chodzi? Chcemy być bardziej "ą" i bardziej "ę"? Myślmy, myślmy i jeszcze raz myślmy, używając naszego pięknego języka, bo takim jest wszak nasz język polski. Przynajmniej tak mi się wydaje. No co? Bynajmniej niczego tu nie sugeruję. Hihi. Oczyściłam się wewnętrznie, pisząc tego posta. Od dawna mi to leżało na wątrobie. Powiem szczerze, że jak słyszę koszmarnie użyte "bynajmniej" to aż chce mi się krzyknąć o tak:)



Albo nawet tak:


Dobrej nocy.

środa, 19 października 2011

Jest!


Dopiero dziś odebrałam i już ciut podczytywałam. Podoba mi się! Czuję, że ta książka całkowicie rozgrzeszy mnie z tego, co jeszcze do niedawna spędzało mi sen z powiek. Teraz śmiało będę się przyznawać do tego, że śpimy z naszym synkiem. Niech się wszyscy gorszą, a co! (jakiś czas temu ja też jeszcze się gorszyłam).

Nie twierdzę, że dziecię nie ma spać w łóżeczku, jeśli umie i lubi. Córka mojej koleżanki w wieku 3,5 mies. była odstawiona od cyca i spała calutką noc. Super. Synek naszych znajomych przesypiał noce w wieku 7 miesięcy. Też fajnie. No a nasz nie przesypia i śpi z nami. Zasypia przytulony do mnie i jest nam z tym dobrze. A od paru dni mamy jeszcze łatwiejsze życie, bo zastosowaliśmy rozwiązanie, które mnie wydawało się genialnym wynalazkiem - sama na nie wpadłam! Po czym gdy poszperałam w necie, to okazało się, że jest to od dawna i szeroko praktykowane. Co mianowicie? Jednej ścianie łóżeczka powiedzieliśmy "do widzenia":) Tak jak tu

i tu

i tu

Ideału jeszcze nie ma, bo z racji tego, że mamy wysokie łóżko, to aby łóżeczko małego było na naszym poziomie, musieliśmy jego pułap podwyższyć i w związku z tym gdy my się kładziemy, to jeśli maluch się obudzi, to biorę go od razu między nas, żeby mieć kontrolę. Innym wyjściem byłoby odkręcenie nóżek od naszego wyra i obniżenie w ten sposób jego poziomu, a wtedy można by obniżyć też poziom łóżeczka. Absolutnym ideałem byłoby ustawienie łóżka i łóżeczka wzdłuż pokoju, aby obok łóżeczka była ściana - tak jak tu

Niestety - niewykonalne, mamy za wąski pokój. Tak więc ideału nie ma i rozmyślam nad tym. Niewątpliwie jednak odstawienie jednej ściany to dla nas rewolucja, bo
--> gdy synuś zapłacze, mogę go przytulić bez wyjmowania go z wyrka
--> łatwiej przekłada się go do jego łóżeczka gdy zaśnie w dużym - tylko siup! i już jest:)

Ale uwaga. Łóżeczko musi być mocno przymocowane do dużego łóżka. My użyliśmy sznurka i skórzanego paska - łóżeczko zostało przymocowane do nóżek naszego wyra. No właśnie... gdyby odkręcić nóżki, to do czego przywiązałoby się łóżeczko? Ach....

Teraz mamy 23:00 i moje dziecko już 3 razy od momentu zaśnięcia (ok 19:30) zdążyło się przebudzić. Nie obwiniam siebie. Niech żyje stoicki spokój matki!!!

środa, 12 października 2011

szczęście

Dziś dowiedziałam się, że moja koleżanka i jednocześnie była współlokatorka jest w ciąży. Mało tego, szczęście jest podwójne:) Nie mogę jakoś w to uwierzyć, trudno mi wyobrazić ją sobie z brzuchem. Po cichu trochę zazdroszczę. Dwójka naraz! Będzie jej ciężko, ale odchowa i będzie miała dwójeczkę. Ach...

Dziwnie jest ten świat urządzony, oczywiście niesprawiedliwie. Znam trzy cudowne kobiety, które starają się bezskutecznie o dzieciątka. Dlaczego im nie wychodzi, a innym tak? Dociera do mnie po raz kolejny, jak wielkie szczęście spotkało mnie i mężusia: mamy dziecko, owoc naszej miłości. Mamy bobasa, który jest wierną kopią taty swego, a do tego jest radością naszą każdego dnia. Do tego staraliśmy się o niego naprawdę krótko, bach-bach można powiedzieć i oto były dwie kreski na teście. Niesamowite. Na co dzień nie do końca sobie to szczęście uświadamiam. Często niewyspana, jedną ręką mieszająca w garnku, a drugą trzymająca dziecię, myśląca co dziś na obiad zrobić z tego co w lodówce i szafkach się znajduje albo gdzie na zakupy wyprysnąć po południu: do Netto czy Biedronki? Albo gdzie moje dwa dyplomy i życie zawodowe? Nie ma tego życia. I wiecie co? Dobrze mi:)

Dobrze mi w domu przy tych garach, dobrze mi się jeździ moim zdezelowanym wózkiem co już trzecie dziecko wozi i dobrze mi się tego bloga pisze, czekając na Miłość Mojego Życia aż z pracy wróci. Wszystko inne nieważne.

Książka na Allegro kupiona jest już w drodze, a u nas pojawił się problem związany ze spaniem małego w dużym łóżku. Otóż wczoraj dziecię się przebudziło dwa razy i sobie po cichu w tym łóżku siadło. Za pierwszym razem zrobił to na moich oczach, gdy wyszłam do przedpokoju męża po pracy witać, więc pół biedy, ale za drugim dość bezszelestnie. Akurat przytulałam się do mężula w kuchni, gdy usłyszałam podejrzany szelest pościeli. Myk do sypialni i co widzę? Piżamowiec sobie siedzi w pościeli i świat ogląda! Oczywiście wyobraźnia podpowiedziała mi czarny scenariusz: 3 sekundy później młody mógł już być na podłodze z rozbitą głową lub gorzej. Łóżko mamy bowiem iście królewskie, wysokie na pół metra. Teraz na każdy drobny szelest lecę do sypialni kontrolować, czy mi nie siada. Spokojna jestem tylko gdy śpi w łóżeczku, ale remonty na górze już go rozbudziły raz i musiałam wziąć go do przytulenia. Czyli już śpi w dużym łóżku... Myślę nad przeorganizowaniem moich wieczorów. Chyba będę robić tak, że gdy mały wyląduje już w dużym łóżku, to będę się razem z nim kłaść i czytać przy małej lampce. Są plusy takiego rozwiązania: w końcu znajdę czas na czytanie. Siedzenie przez monitorem zżera moje wieczory i coś trzeba z tym zrobić. Dobranoc, pchły na noc. Karaluchy do poduchy:)

poniedziałek, 10 października 2011

wiwat lumpex

TU pisałam już kiedyś o mojej słabości do lumpeksów.Czekam na książkę o współspaniu, a w międzyczasie sprzedałam na Allegro kurteczkę Franka, której w ogóle nie nosił, a lumpeksie nabyłam dziś dla niego: 2 pary dżinsów, kurtkę na wiosnę - z Bobem Budowniczym, wspaniała:) - 3 bluzeczki i komplet: czapka, szal i rękawiczki. Wszystko już wyprane i suszy się. Rzeczy jeszcze ciut za duże, ale nasz chłopczyk rośnie tak szybko, że nawet się nie spostrzegniemy, jak będzie w nich baraszkował. Jak dobrze, że istnieją lumpeksy. Nie wyobrażam sobie, że miałabym kupować ciuchy dla maluszka w "sklepowej" cenie. Nasz synunio jest, jak wszystkie dzieci, małym flejtuszkiem. Gdy je, to je całym sobą i całym sobą przebywa też na nie zawsze wymopowanej podłodze. Jak nie uleje, to się oślini itd. Efekt: pralka chodząca u nas bardzo często i dziecię jak mała świnka wyglądające. I co, miałabym kupować ciuchy w Mothercare albo Smyku? Oj nie:)

Wybory za nami i mój kandydat z ramienia PO wszedł do sejmu. Mam sentyment i słabość do niego, kto zgadnie dlaczego?:)

piątek, 7 października 2011

jedna drzemka, prace domowe i moje-niemoje teorie związane z przytulaniem


Tydzień, który właśnie się kończy upłynął nam pod znakiem jednej drzemki. Nie wiem czy to będzie już stała czy też nie, ale muszę rzec, że nawet mi się podobało. Minusy: dziecko ok 18 jest już nie do życia. Jęczy, pełza ciągle za mamą, szybko się nudzi i popada w płacz. Plusy: ok 19-20 zasypia, a mama ma czas dla siebie:) Najpierw je kolację, a później zastanawia się, w co najpierw włożyć swoje zacne ręce. Tak jak ma to miejsce dzisiejszego wieczoru. Dziecię śpi w łóżeczku (ciekawe, jak długo?), a ja właśnie zjadłam byłam moją kolację i będę się brać za wspaniałe prace domowe. Zadania na dzisiejszy wieczór: powiesić pranie, ogarnąć duży pokój, ogarnąć kuchnię i odpalić zmywareczkę, wytrzeć podłogi.

Pogoda w okolicach Poznania dziś prawdziwie ohydna. Odhaczyłam godzinny spacer z młodym. Wyjście na spacer z dziesięciomiesięczniakiem, który najbardziej lubi stać i chodzić za ręce trzymany, wymaga niezłej podbudowy logistycznej. Ubrać najpierw siebie, później przewinąć i ubrać dziecię i jazda. Na ramię torebka przygotowana już wcześniej. Kocyk zniesiony do wózka chwilę przed wyjściem. Klucze na wierzchu. O nie! Mama bez butów. Dziecko na chwilę posadzone na podłodze już ucieka, wycierając polarowymi wyjściowymi spodniami nie do końca czystą podłogę. Mama szybko buty. O nie, jeszcze siku! I tak dalej. Wariantów jest wiele. A co się zimą będzie działo! Ubieranie w kombinezon...uuu.

Dziecię już raz się przebudzić zdążyło w trakcie klecenia przez mnie tegoż posta. Ale jeszcze go do dużego łóżka nie przełożyłam. Pogłaskałam go tylko i śpi dalej. Stało się to, czego nigdy bym się kiedyś nie spodziewała, no ale dziecka nie miałam, to co ja mogłam na ten temat wiedzieć. Chodzi o spanie z synusiem. Spanie we trójkę stało się najwygodniejszym dla nas pod względem życiowym wyjściem. Jeśli chcemy się względnie wyspać, nie ma sensu by mały spał całą noc w łóżeczku. Nie wyobrażam sobie wyjmować i odkładać np. co godzinę prawie dwunastokilowego dziecka do łóżeczka. Łóżeczka, które, dodam, jest już obniżone na ostatni z możliwych poziomów - kto ma takie łóżeczko, ten rozumie o co kaman. A dziecię budzi się częściej lub rzadziej, ale budzi się. Absolutnie rozczulające jest przytulanie się synusia do mnie w nocy. Zrobił się z niego straszny przytulas. Wtula się w mamę, czasami też w tatę i śpi. Małe pulchne rączki obejmujące mnie ciasno są przesłodkie! Czasami jak się przebudzi, głaskam go i przytulam, a on gmera się słodko w miejscu, jakby szukał najwygodniejszej dla siebie pozycji. W końcu ją znajdzie, sapnie sobie ze dwa razy i śpitki. Zmieniło też dziecię spania styl. Kiedyś gdy rano się budziliśmy, mały spał z rozrzuconymi na wszystkie strony świata kończynami, jedną nogę trzymając przeważnie na moim brzuchu. Mężu mój nabijał się z tych póz i ze dwa razy strzelił nam rano fotkę przed wyjściem do pracy (kochane czasy, gdy pracował na pierwszą zmianę...). Natomiast od jakiegoś może miesiąca Klops zaczął spać na boczku, no i przytulać się lubi bardzo. Ja też te przytulańska nasze lubię, przyznaję. To nasze wspólne spanie nie przeszkadza nam i łudzę się, że przyjdzie taki moment, że synek zacznie spać lepiej w nocy i moment, gdy zabieramy go do swojego łóżka przesunie się w czasie, np. na 5-6 rano. A zresztą, dlaczego nie mam mu dawać porcji czułości, której on potrzebuje? Jak słyszę teorie o dyscyplinie, uczeniu porządku i pokazywaniu dziecku, gdzie jego miejsce, to "przemilczam to milczeniem". Jasne, że każdy ma swoje teorie i swoje doświadczenia jako rodzic. Ale rodzicem nikt się nie staje z urzędu, każdy się tego uczy i ma prawo do swoich pomysłów na wychowanie. A mój pomysł jest właśnie taki: dużo czułości i przytulania. Rodzicielstwo bliskości. Co-cleeping i te sprawy. Żeby chłopiec czuł się kochany i akceptowany, a to zaprocentuje w przyszłości. Nieźle się rozpisałam dzisiaj, a dom odłogiem leży. Zabieram się zań zatem. Dobrej nocy dla wszystkich.
PS Jeszcze coś. Nabyłam drogą internetową książkę.

Przeczytam i opiszę wrażenia. Aż mi się rączki palą do tej lektury. Czuję że to będzie COŚ. Oto recenzja ze stronki www.fabrykawafelkow.pl
Pierwsza w Polsce książka w całości poświęcona "współspaniu" (co-sleeping)! Odkrywamy głęboko skrywaną tajemnicę: wspólny sen pozwala wreszcie się wyspać całej rodzinie, a dla dziecka jest wspaniałym doświadczeniem bliskości, z którego będzie czerpało poczucie bezpieczeństwa, tak ważne w procesie usamodzielniania się.
*
Autorka przedstawia rzetelną wiedzę o fizjologii snu niemowląt i tzw. „nauce samodzielnego zasypiania”. Odpowiada na pytania o miejsce na intymność między rodzicami. Przytacza naukowe badania na temat nieświadomych zachowań rodziców w trakcie wspólnego z dzieckiem snu i mówi o zasadach bezpieczeństwa. Porusza również trudne tematy, takie jak syndrom nagłej śmierci łóżeczkowej. A wreszcie radzi, kiedy zakończyć współspanie.
*
Nasza kultura wpaja nierealne oczekiwania, niemające nic wspólnego z potrzebami małego dziecka i niedojrzałością jego organizmu. Życzliwi "obiecują" Wam najgorsze katastrofy, jeśli pozwolicie swojemu dziecku zasnąć w Waszym łóżku. Tymczasem mali Azjaci i mali Afrykańczycy śpią razem z rodzicami i gdyby z tego powodu stawali się niesamodzielni, czy nie całkiem normalni, już by nas o tym poinformowano! Wszystkie badania pokazują, że również w Europie wielu rodziców śpi razem z dziećmi. Tylko - zupełnie niepotrzebnie - wstydzą się o tym mówić.

*

Rodzicielstwo bliskości to rewelacyjna, francuska seria książek poruszających różne aspekty budowania mądrej i głębokiej relacji dziecko-rodzic. Claude Didierjean-Jouveau pisze o narodzinach, noszeniu w chuście, spaniu z dzieckiem, rodzicielstwie bez przemocy, karmieniu piersią i radzeniu sobie z płaczem malucha w sposób przystępny, interesujący i z głębokim zrozumieniem dla uczuć dziecka oraz jego rodziców.


PS2 Po co ja w ogóle tego synka mojego wsadzam do łóżeczka? Chyba żeby pozory jakieś zachować. Tylko pozory czego??? Sama nie wiem:)

wtorek, 4 października 2011

Drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr!!!!

Taki odgłos nam ostatnio bardzo często towarzyszy. Za ścianą obok, nad nami i ogólnie w całym bloku praca wre, bo pewnie wszyscy chcą zdążyć przed zimą. Czasem krew mnie zalewa, bo wiercenie przyprawia mojego dzidziusia o ogromny strach i rzuca się wtedy na mnie w przypływie rozpaczy pomieszanej z przerażeniem. Chowa się w moich ramionach. Zwłaszcza te wwierty w ścianę tuż obok nas lub nad nami. W dzień pół biedy, bo staramy się wychodzić na dwór, ale najgorzej jest wieczorami. Musimy to jakoś przetrzymać, choć lekko nie jest.

Moje dziecię zasnęło dziś wcześniej z uwagi na fakt, że opuściło sobie samowolnie popołudniową drzemkę. Zrobiliśmy dziś niezła trasę spacerową i po powrocie mamie nogi w nie powiem co właziły. Marzyłam o drzemce w towarzystwie dziecięcia, ale nic z tego. W związku z tym synek był wyjątkowo ojęczony, bo zmęczony. Mnie też już nerwy puszczały, bo jak tu przewinąć jedenastoipółkilowe dziecko, które na siłę podnosi się i dupskiem świga, a pielucha spod tegoż dupska się X razy wysuwa i zapiąć jej się nie da, a każda próba położenia malucha kończy się jego wrzaskiem. Och..... Ale okej, przeżylismy i wrzucamy to do wspomnień.

Dziś byliśmy w Leroy Merlin i w Auchanie. Kupiliśmy to i owo, m.in. kij do szczotki tak bardzo pożądany w naszym gospodarstwie domowym. Marzę już o dniu, w którym mój mężuś będzie miał chwilę i powiesi karnisze, a na nich firany! Gdy dojdą do tego wszystkiego drzwi, to zrobi się u nas już całkiem przytulnie. A jakie drzwi będziemy mieć? Ano takie. Tylko że kolor ciemny, a szyba mleczna.


Zahaczyliśmy dziś też o lumpeks i dziecię dostało uroczą i ciepłą kamizelę ortalionową na polarku, a mama sweterek. Wszystko już wyprane zostało przy akompaniamencie ryku dziecka mego. Ale powiem tak na zakończenie dnia: jest mi dobrze. Choć zmęczona i czasami nawet lekko sterana, choć bez pracy, niewnosząca do budżetu domowego prawie nic, choć permanentnie niewyspana, to jestem szczęśliwa. Wczoraj odwiedziła mnie babcia mojego męża i powiedziała ciekawe i prawdziwe zdanie: to że Franek jest to jest szczęście, a drugie szczęście to to, że jest zdrowy. Faktycznie - czego więcej chcieć? Tyle dzieci rodzi się przecież chorych, z niepełnosprawnościami, z porażeniami, z chorobami genetycznymi.

Drugim moim szczęściem jest mój Mąż. Wspaniały, ciepły, kochany człowiek. Nie spotkałam nigdy nikogo tak niesamowitego. Nikogo, z kim tak łatwo da się żyć i po prostu - być. Jestem prawdziwą szczęściarą. Wiedziałam to od momentu, gdy powiedzieliśmy sobie, że chcemy ze sobą być. Tym miłym akcentem kończę na dziś moją pisaninę. Plecki mnie bolą i chyba czas do spanka.

PS Polecam wszystkim łóżka kontynentalne. My mamy takie. Szerokość: 160 cm. Bez problemu wysypiają się w nim rodzice i dziecię, które lubi spać na skos:) A jaki komfort spania... mmmm.

poniedziałek, 3 października 2011

Psianka podłużna, czyli....


...bakłażan! Właśnie dowiedziałam się z Internetu, że taką nazwę nosi to cudne warzywo, które nabyłam w Biedronce jakiś czas temu, wielce ciekawa jego smaku. Ponoć jest podobny w smaku do cukinii, której tony wyrosły na naszym ekologicznym ogródku u prababci na wsi. Szperam w sieci w poszukiwaniu jakiegoś łatwego przepisu i już wkrótce pożremy go na obiadek mniam mniam!

Dziecię mobilne coraz bardziej. Właśnie pełza u moich stóp i bardzo domaga się mojej uwagi. Fakt, że stukam w klawiaturę, zamiast zajmować się nim, wywołuje u Frania oburzenie, które manifestuje, wydając obrażone ryki. Chwytając się moich nóg, wspina się i staje na nóżkach, z rękami na moich kolanach i klepie mnie po nich z miną "Halo! ja tu jestem, a ty co robisz???" :) OOOOO! A łołołoło buuuu! Bobobobou! Jaaaa bububu! Łaaaa! :)))) Są to żywe cytaty z mojego synka, który właśnie mnie zmusza do zakończenia tego posta:)

sobota, 1 października 2011

piątek, 30 września 2011

A więc donoszę, że... :)

kuchnia stoi i ma się dobrze, a jeszcze lepiej ma się włascicielka tejże, bo jest to kuchnia moich marzeń.Wczoraj, gdy pisać zaczęłam, akurat się majstrowie pojawili podłączać to i owo i pisanie moje wniwecz obrócili:) Waniliowe meble ze staroświeckimi uchwytami, okapik staroświecko bardzo przyjemny, a do tego cały sprzęt w zabudowie. Fantastycznie kontrastują meble z ciemną czekoladową ścianą, która taką niechęć budziła w mojej rodzinie. Cieszę się jednak, że obstawałam przy swoim zdaniu i nie przemalowałam tej ściany na jasny kolor. Jeszcze w szczegółach trzeba tę kuchnię dopracować, jeszcze to i owo zawiesić (np. karnisz:) ), jeszcze drzwi wprawione będą, ale najważniejsze, że JEST. Że ziemiaczki właśnie pykają sobie na płycie indukcyjnej, co gotuje jak dzika i w szok właścicielkę swoją wprawia, że zmywarka właśnie zmywa sobie i mruczy zadowoloną melodię (żegnaj zmywanie w umywalce w kiblu!), no i że przy stole siedzę własnym i piszę tego posta, a nie na łóżku, podłodze itp. Jest wspaniale!!!

środa, 21 września 2011

Mąż na szkoleniu, daleko, daleko,

a my ponownie na wsi. Niestety powtórka z rozrywki - mały się chyba pochorował. Nocka dziś była z głowy, a synuś ojęczony i przytulaśny, co chwila cycek, jęki, ech... Te noce są najgorsze, ale jak już może kiedyś wspominałam, to moja cena za karmienie. Klops budzi się na ciamkanie i już! Czego by nie dostał na kolację - od kaszy manny po samo mleko - zawsze się obudzi. No i mamy od rana katarek wodnisty. Zapodałam już Nasivin, witaminę C i Nurofen przeciwzapalnie. Ech... Kończę, bo zaraz się obudzi. Przynajmniej obiadek mam dziś z głowy, bo prababcia robi nam kluski-szagówki, czyli kopytka. Uwielbniam je, wielkie MNIAAAAAM!!!!

piątek, 16 września 2011

Kocham

być mamą mojego Klopsa:) Który, nota bene, zasnął był dzisiaj wyjątkowo jak na niego wcześnie, bo już o 20:30. Nie dziwota w zasadzie, skoro wstał o 6:30...

Cudnie jest patrzeć, jak z radością przemierza Klops nieumeblowane jeszcze połacie naszego mieszkanka. Dużą radość daje mu to przemieszczanie się i szybki jest bardzo, a mamuśka oczy naokoło głowy mieć musi. By the way, polecam mamom raczkującym świetną blokadę, a mianowicie wanienka w poprzek drzwi, dnem do góry odwrócona. To pomysł taty i świetnie się sprawdza u nas, bo drzwi nie mamy i jeszcze 6 tygodni na nie poczekamy. Nabył też Klops nowe umiejętności, a jedna z nich jest wyjątkowo rozkoszna, a mianowicie obejmowanie mnie rękoma za szyję. Moje serce wtedy topnieje, Synulku mój!!! Nie oddałabym żadnej badziewnej pracy za chwile spędzone z moim Klopsem! Za ten uśmiech rozanielony o poranku, za ten śmiech rechoczący i za to wejrzenie poczciwe, gdy gram przed nim teatr jednego aktora - recytuję wierszyki, miauczę, szczekam i insze odgłosy wydaję. Za to rzucanie się na cyca w przypływie rozpaczy, gdy ból istnienia dopadł dzidzię moją i nawet za to, że gdy ja już prawie śpię na podłodze, mój Klopsiut śpi w poprzek łóżka jako ten lord angielski, z nogami na moim brzuchu i kołderką pod swoim zacnym tyłeczkiem.

PS Przyszły tydzień na wsi znowuż, bo tata nasz szkoli się 200 km stąd...
PS2 Zapomniałam do kroniki dodać, że dziś pierwsze chwiejne kroczki za rączki podtrzymywany wykonał mój Synek. A i ząbek mamy nowy od dwóch dni bodajże, a jest to dolna lewa dwójka, ole!

środa, 14 września 2011

Cudownie

jest być "na swoim". Nie szkodzi, że większość dobytku w kartonach. Nie szkodzi, że kuchni brak, a z drzwi są tylko te wyjściowe. Nie szkodzi, że mamy kredyt na najbliższe lata. Jesteśmy u siebie. Wspaniale jest planować, urządzać, rozmyślać co stanie gdzie. Marzyć o tych pachnących aromatycznych ciastach, które wyrosną w piekarniku póki co stojącym w kartonie i czekającym na meble, które go obudują. Widzieć oczyma duszy książki, które wypełnią regały. A najmilej jest witać w domu męża po pracy. Dobrej nocy dla wszystkich nocnych marków:)

poniedziałek, 12 września 2011

przeprowadzka


Po dwóch tygodniach spędzonych u dziadków Dzidzi i ja dotarliśmy. Ach... gdyby dało się przeprowadzać tak jak na zdjęciu! Tymczasem z mebli mamy łóżeczko i dwa krzesła z odzysku. Kiedyś chciałam je wywalić, a tymczasem teraz pełnią funkcję mebli honorowych! Łazienka CUDOWNA! (choć bez drzwi jeszcze), ale naprawdę jest śliczna. Mała, ale zgrabnie urządzona, cudeńko, pudełeczko. Czekamy na kuchenne meble, ale za to lodówka już stoi i chłodzi jak się patrzy. Mamy też pożyczoną mikrofalówkę i jednopalnikową przenośną płytę indukcyjną, której obsługi jeszcze sobie nie przyswoiłam. Czekamy też na stół z krzesłami, na meblościankę i na łóżko do sypialni. Panele prezentują się rewelacyjnie. Dziwnie się czuję będąc "na swoim". Lekko zagubiona w akcji i wyrwana z kontekstu.

Dziś wyjechałam z Klopsiutkiem na spacer. Okrążyliśmy nasz blok, po czym stwierdziłam, że zamiast kurteczki Klopsowi wystarczy bluza. W tył zwrot. Ok, wyjechaliśmy po raz drugi. Dotarliśmy do osiedlowego sklepiku, gdzie zakupiłam mu ciepłe skarpety i polarowe spodnie z rzekomym błędem, ale za to tanie. W sklepie coś mi podejrzanie zaśmierdziało. Zaglądam w gaciory - o nie, kupson! Z powrotem do chaty, bo nie może przeca w gówienku poznawać nowych okolic. No i pojeździliśmy trochę, kupiłam jeszcze chlebek u niezbyt miłej pani (pierwszy i ostatni raz, niech żyje wolny rynek), tarkę u miłej pani, po czym dotarliśmy do kiosku i mama dostała "Zwierciadło", a Klops książeczkę o pojazdach. Teraz rzeczony Klops śpi, a ja kończę, bo owo "Zwierciadło" chcę obejrzeć. Pozdrawiam - mama na swoim:)

piątek, 9 września 2011

A jednak trzydniówka!

Niech żyje spokój matki i matczyna intuicja poparta wiedzą internetową i doświadczeniem innych młodych mam! Przedostatniej nocy temperatura już nie była na tyle wysoka, aby ją zbijać, a wczoraj pod wieczór była już normalna. Wczoraj pod wieczór pojawiło się odrobinę wysypki u nasady włosów i na brzuszku, ale nie byłam jeszcze pewno, czy to aby na pewno to, myślałam, że może potówki? You never know.

Jednak dziś od rana piękna wysypka pokazała się na buźce i brzuszku Malucha. Zwłaszcza na podbrzuszu, delikatnie na pleckach i ciut na nóżkach. Piszę "piękna", bo bardzo na nią czekałam. Czyli trzydniówkę mamy za sobą. Szkoda, że dopadła nas ona właśnie tutaj. Ach... było, minęło. Chciałabym jednak przybliżyć termin "trzydniówki" mamom, które jeszcze nie miały wątpliwej przyjemności zaznajomić się z tym wirusem.

Gorączkę trzydniową, nazywaną także rumieniem nagłym, po raz pierwszy opisano w 1910 roku, a jej przyczynę znaleziono 1988 roku, więc jest to schorzenie o stosunkowo krótkiej historii. Za jej przyczynę uznano wirusa (HHV6- human herpesvirus 6, występującego w odmianie A i B). Wirus ten jest szeroko rozpowszechniony, co potwierdza obecność przeciwciał u prawie wszystkich dzieci w wieku 4 lat. Na gorączkę trzydniową chorują zwykle dzieci między 6 a 36 miesiącem życia, a okres jej wylęgania wynosi od ok. 5 do ok. 17 dni.

Objawy trzydniówki:
Pierwszym objawem trzydniówki, którego nie sposób przeoczyć jest gorączka, czasem dość wysoka, dochodząca nawet do 40 stopni. Zwykle podwyższonej temperaturze nie towarzyszą żadne inne objawy. Utrzymuje się ona od 3 do 7 dni, najczęściej jednak 3 dni. Zwykle dziecko pomimo wysokiej gorączki czuje się dobrze. Najczęściej gorączka występuje jako jedyny objaw, chociaż mogą jej towarzyszyć zmiany grudkowe w gardle, kaszel, katar, biegunka, powiększenie węzłów chłonnych szyjnych oraz drgawki, łagodny nieżyt gardła i ucha środkowego, niekiedy może wystąpić niewielki katar.

W 3. dniu choroby gorączka zazwyczaj spada (stąd nazwa) i pojawia się czerwona wysypka (rumień – stąd druga nazwa tego schorzenia) jak w różyczce na twarzy i tułowiu, która może rozszerzyć się na szyję, ręce i nogi. Wysypka nie ma charakteru wysiękowego, nie jest więc zalecane smarowanie dziecka czymkolwiek. Wysypka utrzymuje się ok. 2 dni.

Dość typowe dla trzydniówki jest ogólne dobre samopoczucie maluszka, który gdy leki przeciwgorączkowe zaczynają działać, nie jest w stanie leżeć spokojnie i dosłownie wyrywa się do zabawy. Najważniejsze więc, to nie panikować. Z dzieckiem trzeba iść do lekarza lub wezwać pediatrę do domu, bo wysoka temperatura może być też objawem innej choroby (np. zapalenia płuc). Dlatego nie warto z góry zakładać, że „to na pewno trzydniówka” i zrezygnować z porady fachowca.

Gorączkującemu dziecku trzeba podawać więcej napojów, lekkie posiłki, a jeśli temperatura przekroczy 38 stopni, co często zdarza się wieczorem, warto zaaplikować środek przeciwgorączkowy, odpowiedni do wieku dziecka. Może to być czopek lub syrop. Zatem podstawowe zadanie w leczeniu trzydniówki to obniżanie gorączki. Malcowi trzeba podawać leki w dużych dawkach i tak często jak pozwala na to producent.

Uwaga na drgawki!!!
Rumień nagły może być jedną z głównych przyczyn drgawek gorączkowych u niemowląt. Groźna jest bowiem nie sama trzydniówka, lecz konsekwencje wysokiej temperatury, zwłaszcza drgawki gorączkowe (jeśli wystąpią, trzeba natychmiast wezwać pogotowie i nie zostawiać dziecka samego). Gdy leki nie wystarczą, pomocne będą chłodne okłady na kark, czoło lub łydki, a w ostateczności – chłodna kąpiel. Jeśli decydujesz się zbijać gorączkę w kąpieli, pamiętaj, aby woda była chłodniejsza zaledwie o 1-2˚C od temperatury dziecka. Zupełnie zimna woda może spowodować wstrząs!!!

Gorączkujące niemowlę musi dużo pić. To bardzo ważne, bo razem z potem traci płyny. A jeśli za mało pije, może się odwodnić.

Dziecko, jak każda gorączkująca osoba, nie ma ochoty na smażone czy tłuste dania. Podawaj więc lekkostrawne posiłki: krupniczek zamiast ciężkostrawnego tłustego rosołu i gotowaną pierś z kurczaka zamiast schabowego.

Choroba nie wymaga leczenia, ustępuje samoistnie. Stosuje się leczenie objawowe, głównie leki przeciwgorączkowe. Nie ma sposobu skrócenia czasu trwania gorączki trzydniowej ani jej zapobiegania.

Mimo że trzydniówka jest chorobą niegroźną i nie powoduje powikłań, to gorączkujące dziecko należy bacznie obserwować. Niebezpieczeństwem choroby jest również długotrwałość wysokiej gorączki (ok 40stC), która często prowadzi do częstych pomyłek diagnostycznych. Dzieci z gorączką wymagają diagnostyki różnicowej gorączki z nieznanego pochodzenia. Zawsze niemowlę lub małe dziecko z gorączką powinno być zbadane przez lekarza, aby wykluczyć inne przyczyny gorączki, takie jak: zapalenie ucha środkowego, infekcję dróg moczowych, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych oraz zapalenie płuc. Pediatra stawia diagnozę, kolejno wykluczając inne infekcje, którym towarzyszy gorączka. Dopóki lekarz nie rozpozna choroby, nie wychodź z dzieckiem z domu.

Czy można przechodzić trzydniówkę wielokrotnie? Chorobę tę mogą wywołać dwa wirusy. Na każdy z nich dziecko zapada tylko jeden raz. Dlatego zdarza się, że w rzeczywistości malec może „przechodzić” rumień nagły nie raz, ale dwa razy.

Antybiotykom mówimy nie!
Ponieważ rumień nagły wywołują wirusy, które nic sobie nie robią z antybiotyków. Ta grupa leków po prostu na nie nie działa. Poza tym antybiotyki nie są obojętne dla organizmu dziecka i niestety mogą spowodować np. biegunkę. Dlatego nie można ich stosować jako leku na każdą chorobę, a jedynie wtedy, gdy są ku temu wskazania.

A oto stronki, z których korzystałam, przygotowując powyższy opis:
http://dzidziusiowo.pl/rodzina/mamy-dziecko/154-trzydniowka.html
http://ebobas.pl/artykuly/czytaj/169/zdrowie/trzydniowka-czyli-rumien-nagly
http://www.babyboom.pl/rodzina/zdrowie/trzydniowka.html
http://www.maluchy.pl/artykul/159
http://www.rodzice.pl/male-dziecko/zdrowie/trzydniowka-bez-tajemnic.html
http://pl.wikipedia.org/wiki/Rumie%C5%84_nag%C5%82y
http://www.zakazne.choroby.biz/Rumie%C5%84+nag%C5%82y

środa, 7 września 2011

Nerwy w konserwy

Jestem nerwowa, bo gorączka trwa, a mój stoicki spokój jest bombardowany przez liczne wątpliwości babci, która ściągnęła tu wczoraj lekarza z obawy że mały ma zapalenie oskrzeli. Za moim, dodam, przyzwoleniem, ale co miałam zrobić. Jak dla mnie trzydniówka, jutro się okaże czy gorączka ustąpi. Doktorek ledwo wszedł i zobaczył małego, już rzucił tekst e to pewnie będzie angina i trzeba dać antybiotyk. Nie mam do niego za grosz zaufania, bo wszystkim wciska antybiotyk i sama w liceum nabrałam cholerstwa np. na grypę! Dziś wiem, że wirusów nie leczy się antybiotykami. Zapytałam go czy to może być trzydniówka, a on na to, że może. No ale gdybym go nie zapytała, to już sam by nie beknął ani słowa. Umiejętności miękkie leżą, porażka!!! Dla niego to początek anginy, a do tego słyszy jakiś szmerek na dole po lewej strone, jak osłuchuje małego. Nie przeczę, że jakiś tam szmerek może być. Ja się postawiłam, że antybiotyku nie podam póki nie dowiem się czy to nie trzydniówka, bo dziecko jeszcze antybiotyku nie brało. No to zapisał Pulneo - syropek, po którym rano mały zaczął mi kaszleć - tak dziwnie odkrztuszać, więc postanowiłam ufać matczynej intuicji i nie podawać go do jutra. Tęsknię dosłownie za naszą pediatrą, dla której nie jest wstydem powiedzieć "spokojnie, nic tam nie ma, nic się nie dzieje, czekamy dalej i obserwujemy". A ten mądrala musiał koniecznie coś znależć, bo za co by wziął siano??? Dla babci gorączka dziecka o istna tragedia. Wczoraj wieczorem stwierdziła, że jednak trzeba doktora o ten antybiotyk poprosić. A figę!

Czekam w napięciu do jutra. Brak męża u boku działa na mnie źle. Wczoraj wieczorem w tyłku mierzone mały miał 39,7 i był wykończony. Potem zbiłam gorączkę, ale w nocy znów ponad 39. Na szczęście spanie ma wyjątkowo dobre w tej gorączce. Dziś już zmądrzałam i podaję nurofen nie jak gorączka już skoczy, bo wtedy czekamy godzinę-półtorej aż spadnie. Podaję jak wiem, że za godzinę mu skoczy. Musimy przetrwać do jutra. A co, jeśli to nie trzydniówka i nie minie? Jak przeforsuję, żeby nie dostał antybiotyku? Boże, daj mi siłę w walce o odporność mojego dziecka....

wtorek, 6 września 2011

Trzydniówka?

Wczoraj około południa u Klopsiutka pojawiła się wysoka gorączka i trwa. Innych objawów brak, więc podejrzewam trzydniówkę, czyli rumień nagły. Wczoraj wieczorem temperatura ponad 39, w nocy też. Zbijam Nurofenem w syropku, a w międzyczasie podaję Paracetamol w czopku jeśli zajdzie potrzeba. Noc nie była zła, jak na gorączkujące dziecko. Mały spał jak suseł, a gdy o 3:30 miał 39,1, dałam mu syropek przez sen, a po nim przez sen wypił prawie całą butlę ciepłej wody. Od rana 38,5, a Franio pełen życia i radości, więc nie panikuję. Wczoraj jeść za dużo nie chciał, kolejny raz błogosławię cycki, bo z cycusia pił chętnie i dużo. Nawadniam, zbijam gorączkę, przytulam, głaskam (głaszczę?) i ... czekam. Do lekarza jakoś mi niespieszno. Moja pediatra w Poznaniu, a tu na wsi musiałabym jechać prywatnie do lekarki, którą niezbyt poważam i do tego jest gburowata. A w poczkalni pewnie dzieci z anginą i przeziębieniami... Chyba nie ma sensu. Czekam. Teraz Maluch zasnął, więc idę ogarnąć temat obiadowy, choć najchętniej wyciągnęłabym się obok Miśka i ukradła choć z pół godziny senku...

PS Od wczoraj mam taki termometr bezdotykowy i serdecznie polecam go wszystkim mamom. Idealne, gdy chce się zmierzyć gorączkę śpiącemu dziecku!!! Ja kupiłam w aptece za 110 zł. Myślę, że inwestycja jak najbardziej się opłaca.

piątek, 2 września 2011

Mamą dziecka raczkującego być....

to nie taka prosta sprawa:) Tęsknię za czasami, gdy synunio mój usadzony na podłodze i wyposazony w kilka zabawek potrafił zająć się sobą na czas całkiem przyzwoity. Ale te czasy juz minęły i choć serce roście patrząc na jego wygibasy na podłodze, to jednak szlag mnie momentami trafia, bo gdy on pełza, to ja nie zrobię nic. Włazi pod deskę do prasowania, pod wieszak na ubrania, chce ciągnąc za kabel od laptopa, je buty babci i włazi między fotele. Jedynie w krzesełku do karmienia da się go utrzymać jako tako na chwilę, ale siedzenie dłużej znielubił okrutnie i nie dziwi mnie to, bo skoro można się przemieszczać lub stać, to po co siedzieć???:)))

Dlatego właśnie bardzo skrótowy mój post dzisiejszy jest, bo od pół godziny śpi słodko mój szkrab i regeneruje siły aby niedługo ruszyć znowu. A ja muszę do kuchni obiad piątkowy dla rodziny upichcić, a teraz żłopię kawę i blogi ukochane przeglądam.

Stan mieszkaniowy: prawie koniec łazienki, kuchnia jeszcze się robi, a dziś ma przyjechać lodówka i pralka. Mąż koczuje u znajomych, a ja u dziadków.

Spanie małego: dziś po raz pierwszy od wielu dni spał lepiej, obudził się dopiero o 4 rano! Leżąc w łóżeczku dostał butle, którą wytrąbił i zapadł jeszcze w krótki sen, po czym znów zapłakał i wzięłam go do siebie na cycusia. Ku mojej nieopisanej radości o tej 4 nad ranem miałam cyce nabombane mlekiem. A już się bałam, że pokarm mi zanika. Mam nadzieję, że uda mi się karmić maluszka jeszcze przez zimę. Bardzo mi zależy na wspomożeniu jego odporności. Zresztą, co tu dużo gadać, mleko mamy to samo dobro i każda mama, która choć trochę czyta na ten temat wie, że karmienie to coś o niebo więcej niż tylko uwiązanie w domu. Samo dobro, ocean dobra, ciepła, czułości i zdrowia. U mnie w rodzinie raczej niezrozumienie tego tematu, ale co tu się dziwić? Za komuny inaczej uczono, a mentalność się nie zmienia tak łatwo. A co do lepszego spania, to wczoraj przed snem, podejrzewając, że dziecię moje budzi się ze względu na ból dziąseł (idą mu teraz, zdaje się, dolne dwójki, jakoś tak parami te ząbki mu wychodzą), zapodałam mu 2,5 ml Nurofenu dla dzieci. Może ten środek przeciwbólowy pomógł mu tak ładnie spać?

Aha, era naśladownictwa nam się rozpoczęła i jest to sama rozkosz. Franiu robi papa:))) Raz lepiej, raz gorzej, czasami zapomina jak to było, ale najważniejsze, że już zaczyna rozumieć, że można kogoś naśladować:)))A teraz lecę do tego obiadu nieszczęsnego, może jakieś leczo wywinę albo i pyry z jajem???

PS Drogie Mamy, czy któraś z Was używała kiedyś czegoś takiego?

wtorek, 30 sierpnia 2011

raczek nieboraczek:)

Wczoraj pierwszy raz poraczkował mój Maluch kochany. Myślałam, że pęknę z dumy. A on jakby nigdy nic:) Dzień wcześniej jeszcze nie umiał, a wczoraj położony przeze mnie na podłogę po całym dniu noszenia i siedzenia, po prostu poraczkował w kierunku książeczki. Szkoda, że tatusia nie było z nami. No to teraz Siamek zacznie może smukleć:) Chociaż ja nie narzekam, bo nie należy moim zdaniem do grubasków. Po prostu jest nabity, kawał chłopa. A dlaczego Siamek? Bo od jakiegoś czasu powtarza raz po raz "siam!":)

Jesteśmy na wsi, ale pogoda nie sprzyja, zimno. Chatka się przygotowuje do mieszkania, a etap kawalerkowy już za nami. Jesteśmy spłukani, ledwo starczyło nam na lodówkę i pralkę. Jutro ważny dzień - mąż i ja mamy important meetings, ale póki co cicho-sza. Przydałoby się siano, żeby kupić Młodemu jakieś grube ciuchy na jesień i zimę. Trochę już mamy, ale brakuje nam rajstop, skarpet, trochę spodni, ciepłych bluz lub swetrów, no i buty...

Noce kiepskie nadal. Pobudki, płacze. Cycek, butelka, przytulanki. Za to w ciągu dnia cudo. Wesół i szczęśliwy nasz szkrab. Kończę póki śpi. Mam trochę do zrobienia.

sobota, 27 sierpnia 2011

Nadszedł ten dzień...

...dzień wyprowadzki. Dopiero się przenosiliśmy tutaj rok temu, zresztą pisałam o tym tutaj. Właśnie mężu przyniósł z piwnicy kartony. Franio wstał dziś o szóstej, więc pewnie będzie niedługo zbierał się do drzemki,a my zabieramy się za pakowanie. No cóż, roczek strzelił i wielka to radość przenosić się na swoje! Łazienka jeszcze nie jest gotowa, więc póki co ja jadę z małym do rodziców na tydzień, a mężu będzie kimał u znajomych. Dzieje się, dzieje....

czwartek, 25 sierpnia 2011

popołudniowe rozważania

Od rana byliśmy w Castoramie dokupić kafelków na balkon (zabrakło) i kupić kilka jeszcze rzeczy. Franek dostał wielkie pudło na zabawki i cieszy mnie ten fakt ogromnie, bo liczba zabawek rośnie i dawno już nie mieszczą się w koszyku, który do tego miał służyć. Poza tym kupiliśmy cztery pudła kartonowe, które przydadzą się przy rychłej przeprowadzce, a w nowym mieszkanku posłużą za szafy:) Potem krótka wizyta w mieszkaniu - płytki w kuchni na podłodze i na ścianie położone, wyszło świetnie. Powrót do domu. Moje wyjście po cielęcinkę dla Franka na obiad. Moje zdegustowanie faktem chwytania przez sprzedawczynię kiełbas i innych wędlin gołymi łapami, tymi samymi, którymi potem wydaje pieniądze. Moje zdegustowanie własnym brakiem asertywności. Powinnam jej zwrócić uwagę. Zamiast tego wzięłam swoją cielęcinę i poszłam do domu. Na przejściu dla pieszych autobus opryskał dość silnie idącego przede mną faceta. Facet wyzwał kierowcę od pedałów. Na moją uwagę że pedał też człowiek wyjaśnił, że ci pier... kierowcy właśnie tak specjalne jeżdżą. Powrót do domu. Szybki obiad, mąż do pracy, a ja szykuję się na spacer i wizytę w Rossmannie - kończą się pieluchy i mleko. Myślę - będę raz przykładną matką i wysmaruję to moje dziecię kremem z faktorem 30. Rzadko to robię, przyznam, przeważnie smaruję go Ziajką 6. Mnie nikt niczym nie smarował i jakoś żyję. No ale dobra, wysmarowałam to dziecię moje całe, choć nie lubię tego kremu bo jest strasznie gęsty. Wysmarowałam też sobie łapy, spakowałam torbę, przewinęłam dziecię, biorę dziecię i torbę, schodzę na dół, a tu naszego wózka nie widzę! Niestety pojechał z mężem do pracy i nawet nie mam pretensji, bo mężczyzna mój ma ostatnio na głowie cały świat i nie dziwię się, że nie panuje nad wszystkim. Do tego po powrocie na górę rozdepnęłam pudełko z chusteczkami do dupki. Chrupnęło i po pudełku;/

Teraz piję kawę i zastanawiam się, co zrobić z tym popołudniem. Na 28 m 2, silnie zabałaganionych, z ruchliwym dziewięciomiesięcznym dzieckiem. Za chwilę dla Franka nastanie czas drzemki i myślę, że i ja odpłynę mimo kawy.

wtorek, 23 sierpnia 2011

mieszkanie, praca i Skarbek


Prace w mieszkaniu powoli postępują. Dziś majster zaczął kłaść kafelki w kuchni na podłodze, a w łazience założono już stelaże pod bidet i tzw. miskę, czyli kibelek po prostu. Panele wyszły cudnie. Kładł je w weekend nasz kolega i położył prawie wszystko z wyjątkiem naszej sypialni. Zostały mu też listwy. Kończy jutro. Bardzo jestem zadowolona z efektu końcowego paneli i pochlebiam sobie, żem sama takie ładne wybrała. Finansowo stoimy kiepsko. Z tego, co nam zostało damy radę opłacić majstrów i kupić lodówkę oraz pralkę. Na tym koniec. Aha, kuchnia też już u producenta się robi. Moim skromnym zdaniem obsługa klienta w sklepie mojego wujostwa pozostawia trochę do życzenia, no ale cóż. Oni mają swój biznes, a ja, która posiadam zdolności interpersonalne i umiem gadać i współpracować z ludźmi, takowego biznesu nie mam i pewnie nie będę nigdy mieć. A marzy się, marzy.... marzy mi się szkoła językowa albo centrum edukacyjne, marzy się marzy.

Szukam pracy, zresztą mąż też szuka dodatkowej. Byłam w czwartek umówiona z przedstawicielem pewnej firmy. Miałam z ich ramienia uczyć w dwóch przedszkolach angielskiego. Najpierw miałam przeprowadzić lekcję pokazową. Myślę, że to byłaby formalność, choć sama nigdy w przedszkolu nie pracowałam. Ale wiem, że podejście do dzieci mam. Niestety dziś zadzwoniła do tego faceta dyrektorka owych dwóch przedszkoli, że już zatrudniła jakiegoś lektora. NO i rozczarowanie. Rozsyłam CVki i czekam co dalej, ale praca w Poznaniu średnio mnie kręci, zwłaszcza po drugiej stronie Ronda Kaponiera, które na początku września zaczną remontować. Wolę nie myśleć co się będzie tam działo, bo to jeden z centralnych węzłów komunikacyjnych Poznania, jeśli nie najważniejszy. Dobrze, że mężuś już tamtędy do pracy nie jeździ, tylko poza Poznań.

Popołudniowe zmiany męża mają swoje plusy. Do południa możemy dużo razem zrobić, np. zobaczyć jak majster pracuje lub jechać coś załatwić. A popołudniami i wieczorami ja nieźle sobie sama radzę. Przypadła mi w udziale kąpiel maluszka, a to był od zawsze obowiązek taty. Miły obowiązek, bo tata chętnie kąpie Frania. To był ich wspólny czas. Ale nie szkodzi.

Jutro wybieram się na szkolenie metodyczne organizowane przez Oxford. Uwielbiam takie szkolenia. Są darmowe, dostaje się gratisy i pije dobrą kawkę, plotkując w gronie koleżanek-nauczycielek:P Niestety całość zaczyna się późno, bo o 11, więc będę tylko na pierwszej prezentacji, a potem uciekam do maluszka. Ale lepsze to niż nic! Jest jeszcze opcja, że w mieście przejmę Frania od taty - wtedy byłabym i na drugiej prezentacji. We shall see.

No i nasz Skarbek, o nim muszę napisać, bo robi niesamowite postępy! Co prawda nie raczkuje, ale wykonuje różne dziwne kombinacje alpejskie, wcześniej u niego niewidziane. Z czworaków przechodzi do siadu, balansuje na paluszkach u nóg, podpełza do tapczanu i usilnie próbuje trzymając się go jedną łapką, podciągnąć swoje małe ciało. Wczoraj na moich oczach z siadu w łóżeczku przeszedł do pozycji stojącej w wypiętą dupcią. Czas opuścić łóżeczko na niższy poziom. Franio zyskał u nas pseudonim Acrobat Reader, a pieszczotliwie nazywamy go Akrobacikiem:) No i spał ładnie poprzedniej nocy, choć z pobudkami. Umówiliśmy się z mężusiem, że to on do niego wstaje i ja nareszcie mogłam się wyspać. Maluch dostał wodę, a później rzadkie mleczko. Postanowiłam nie żałować mu w nocy mleka - Franio ma w końcu rozmiary roczniaka, więc i potrzeby ma prawo mieć duże.

Mężuś wrócił z pracy. Przyniósł mi Karmi, które właśnie sączę i powoli myślę już o spaniu. Dobrej nocy.

niedziela, 21 sierpnia 2011

sleepless in Poznań

Maluch śpi. Za nami ciężka noc, ciekawe jaka przed nami? Pobudka o godzinie drugiej i czwartej. W ruch poszła woda, mleko, cycek... o piątej moje dziecko zaczęło dzień. O 6 udało mi się go uśpić i dospaliśmy o 8:30. W noce takie jak ta mam ochotę już go po prostu odstawić od piersi. TYLKO cycek był wstanie go uśpić i uspokoić. I ciągnie tego cyca i ciągnie, a ja mam wrażenie, że tam już nic nie ma! A dzidzia zawsze coś tam dla siebie wyssie.

Wczoraj spędziłam milutki dzień z moją przyjaciółką, podczas gdy jej mąż kładł był w naszym mieszkaniu panele. My odwiedziłyśmy jej brata i bratową, którzy mają dwumiesięczną dzidzię. Maluch waży mniej niż nasza dzidzia w momencie urodzin. Jest taki maleńki! A bratowa mojej przyjaciółki to straszna laska, nie widać po niej rozmemłania, które mnie prześladuje do dzisiaj. W chacie porządek, dziecko śpi w łóżeczku :), ona sama niesamowita laska z rzęsami jak firanki (później dowiedziałam się, że to doprawione rzęsy i sama zapragnęłam mieć takowe). No ale piersią nie karmi. Może dlatego jest w takiej formie, że jej gospodarka hormonalna pracuje już jak dawniej? Ja też lepiej funkcjonuję od czasu, gdy powrócił pan okresik. Ale gdy Klops miał dwa miesiące, byłam chodzącą przez pół dnia w szlafroku, uginającą się pod byle ciężarem, rozmemłaną i rociapcianą mamuśką z beznadziejną kitką i bez śladu makijażu.

Szczerze mówiąc, do dzisiaj zdarza mi się łazić w piżamie przez pół dnia. Dziecina zrobiła się bardzo wymagająca, muszę asystować mu w zabawie - inaczej podnosi obrażony wrzask, wielce dla ucha niemiły. Jego ostatnim sukcesem jest przechodzenie z siadu do pozycji na czworakach. Jestem z niego taka dumna!Choć np. dzisiaj od siedzenia do pozycji na brzuchu przeszedł tak gwałtownie, że zarył głową w podłogę:) Tak szybko się to stało, że nie zdążyłam o złapać. Była chwila wahania: poryczeć się czy nie? Ale dał radę! Ja należę do mam wychodzących z założenia, że dziecko parę guzów i siniaków musi sobie nabić i nie użalam się nad nim, jak przywali w to lub owo. Przytulam, biorę na ręce, zagaduję, odwracam uwagę. Ale na pewno nie wołam: o jejku, ojojoj, biedna dzidzia!:((( :)))

Dziś od rana pojawił się też w jego słowniku nowy dźwięk: siam! do tego gaworzy uźywając najróżniejszych kombinacji dźwięku "ś" i takiego zmiękczonego "sz". To niesamowite, jak szybko dzidzia się zmienia!

A teraz moje pytanie do wszystkich mam: co robicie jak Wasze dziecko ma takie właśnie nocne pobudki??? Mniemam że zęby dokuczają mojemu bejbi, choć czasem jest lepiej jak się napije. A czasami picie nie pomaga - jak poprzedniej nocy. Proszę o rady! To się musi skończyć, bo być może pójdę do pracy, ale o tym póki co cicho-sza. Ale nie wyobrażam sobie pracować w takim stanie permanentnego niewyspania. Kochane Mamy, czekam!!!

środa, 17 sierpnia 2011

Transport z Castoramy

opóźnił się dzisiaj i zapoczątkował serię wydarzeń, które doprowadziły mnie ostatecznie do płaczu z wqurzenia. Nasze pokaźne zakupy miały przyjechać między godziną 7 (!) a 11 - taki głupi przedział godzinowy wyznaczyli. Zważywszy na fakt, że nie mieszkamy jeszcze tam, gdzie zamówienie miało pojechać, była to godzina dość wczesna,ale mąż pojechał. W czasie, gdy na nich czekał, wykończył ściany i sufity we wszystkich pomieszczeniach. Do 11 mikt się nie pojawił. Zadzwonił więc do Casty z pytaniem co jest grane i w końcu nasze rzeczy dojechały. Tak więc Castoramy nie polecam, w przeciwieństwie do Leroy Merlin (od nich zawsze na na czas). Potem mąż miał odebrać samochód od mechanika - mamy przegląd i mimo że miesiąc temu wymienialiśmy oba tylne amortyzatory (600 zł), jeden z nich nawalił i trzeba go było wymienić. DO tego wyciek z czegośtam i kilka drobiazgów. Niestety w bagażniku był nasz wózek i on też pojechał do mechanika. Więc wczoraj ze spaceru nici, ale dlaiśmy rade. Dzisiaj od rana żyłam myślą o wyjściu z tej małej ciupy. Mąż miał odebrać samochód po tej dostawie z Casty. Przyjeżdża tam,a nasze auto rozbebeszone - jakaś część nie dojechała, więc auto będzie jutro. Więc na złamanie karku leciał rowerem do domu, bo przez opóźnioną dostawę miał mało czasu, a musiał przecież jechać do pracy rowerem. Wpadł więc tutaj jak po ogień, zgarnął żarcie, bidon i heja do pracy, a ja znowuż zostałam udupiona bez wózka. Ale nic to, myślę sobie, zadzwonię do koleżanki co mieszka niedaleko, może mi pożyczy swoją spacerówkę. Okazuje się, że ona jest poza Poznaniem, ale jak wróci, to mi chętnie przyprowadzi wózek. Hurra, myślę sobie. Jakiś czas temu zadzwoniła, że już jest, ale wózka nie przyprowadzi, bo synek śpi, a potem mają gości, więc jeśli chcę, to mogę sama przyjść po wózek... Póki co Franek śpi, a ja się zastanawiam:czy targać go na rękach, jest to bądź co bądź spory kawał, a dziecko waży lekko 10,5 kg. Jak go miesiąc temu niosłam z przychodni, która jest bliżej, to myślałam, że go nie doniosę. Mogłabym w Mei-Taiu, ale jakoś nie umiem go w tym nosić, no i to straszny ciężar dla mnie, w Mei-Taiu nosi go mąż... ale z drugiej strony mogłabym się wyrwać z chaty... ciężki wybór. DO tego ta smycz, którą jest komórka. Czasami chciałabym wyjechać na bezludną wyspę i odciąć się od tych nachalnych i męczących rodzinnych telefonów, od długów wdzięczności...

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Stan na dzisiaj:

Stan na dzisiaj:

Mieszkanie: prawie całe pomalowane, a poprawki na ściany naniesione (z wyjątkiem dwóch dużych brązowych ścian w dużym pokoju). Do pomalowania została tylko kuchnia, co stanie się jutro. Jutro też prawdopodobnie wymierzą nam kuchnię, bo mebelki już mam wybrane, tylko wymiar trzeba zdjąć. Dzisiaj przyjechały kafelki i panele, jutro dojedzie kabina, a w środę nasze ogromne zakupy z Castoramy, w której byliśmy w weekend. Już praktycznie wszystko mamy kupione. Poznałam w Castoramie nowe słowo: PLAFON:) A cóż to? Oto plafony:) Tak nam się to słowo spodobało, że synunia tytułujemy "Plafonik":)))

Synuś: stoi ładnie na nóżkach, które są chwiejne jeszcze, ale to stanie daje mu wielką radość. Ma zadowoloną minkę, jakby odkrył Amerykę:) W nocy ciągnie cyca, czasami butlę, ale generalnie się budzi. Jeszcze nie raczkuje, co mnie generalnie cieszy, bo w obecnych warunkach życie byłoby jeszcze bardziej skomplikowane. Ale za dwa tygodnie raczkuj sobie kochanie do woli:)

Ja: niedospana i nierejestrująca podstawowych informacji, czasami wykończona po prostu, ale kochająca nad życie to swoje małe. Muszę przyznać, że w weekendy naprawdę ładuję baterie na cały tydzień. Mąż wyręcza mnie praktycznie przez cały czas. Kupy nie muszę przewijać ani oglądać. Siuśki sporadycznie. Mój mąż jest wspaniały. Gdybym miała faceta, co ma do dzieci dwie lewe łapy, to chyba bym się z nim rozwiodła. A są tacy faceci, oj są...

Dziś spotkałam na Starym Rynku koleżankę z klasy z liceum. Ma jedenastomiesięcznego synka. Pocieszyła mnie: on też budzi jej się wciąż w nocy i choć przez cały dzień nie je z cyca, odbija sobie w nocy. OK, mężuś wrócił z piwnicy, gdzie naprawiał rower. Lecę pod prysznic i śpitolki, bo czas to... spanie:)