czwartek, 25 kwietnia 2013

syn czy córka?

Stało się. Wyjazd zaplanowany. W połowie maja ruszamy na przyspieszone wakacje. Pięć dni nad morzem, potem komunia mojego chrześniaka i powrót do domu. Kierunek - Pobierowo. Noclegi zarezerwowane, wysłać zaliczkę jeno trzeba. Do tego czasu czeka mnie jeszcze długi weekend na wsi (mężu pracuje), więc dotlenię się najpeirw, a potem jodu nawdycham. Ogromnie się cieszę na ten wyjazd, bo latem w gorączce czeka nas oczekiwanie na nowego członka rodziny. BTW, jutro mamy usg 3D i mam nadzieję, że dzieciątko okaże się zdrowe jak ta rybka. Ciekawi nas też, czy potwierdzi się pierwsze przypuszczenie doktora co do płci. Ja czuję się już jak mama dwóch małych mężczyzn.

A jeśli dowiem się jutro, że to dziewuszka? Też będzie absolutnie cudownie. Będzie to dla mnie większe wyzwanie i nie ukrywam wcale tego. Zawsze jakoś dziwią mnie komentarze - a zdarzają się często - że pewnie chciałabym mieć teraz córkę. Nie rozumiem dlaczego parka jest fajniejsza niż dwóch chłopaków. Dla mnie wychowywanie córki wiąże się z jakąś większą odpowiedzialnością, bo rola kobiety we współczesnym społeczeństwie nie dość, że się rozmyła i jest niedookreślona, to jest po prostu trudna. Ciężko jest wychować dziś kobietę, która będzie umiała mądrze walczyć o siebie i swoje racje, bo wciąż wszyscy wolą ułożone i grzeczne dziewczynki w różowych spódniczkach, uprzejme i uśmiechnięte kobietki, bezkonfliktowe i ciche żony i matki. Mnie samą ten stereotyp uwiera, bo do niego nie pasuję i jakoś wewnętrznie mnie to boli, choć to w sumie głupie. Więc jak słyszę: "Grzeczne dziewczynki się nie złoszczą", "Grzeczne dziewczynki się tak nie zachowują", "Kto się tak brzydko złości", to myślę, że wychowanie dziewczynki to chyba coś więcej niż słodka sukienka i kokardka we włosach.

Wiem, na jakich mężczyzn chciałbym, aby wyrośli moi synowie - na takiego, jakim jest mój mąż. Kocham go nad życie i marzyłam odkąd go poznałam o urodzeniu syna podobnego do niego. Jeden już jest. Drugi syn byłby cudownym prezentem od Losu. Mam jakąś wewnętrzną pewność, że ojciec będzie dla nich wzorem mężczyzny, że wspólnie podołamy. Nie bardzo mam jednak wizję, jaką kobietą miałaby stać się moja córka, brakuje mi mapy. To trudne, bo z jednej skrajności można popaść w drugą - wychować rozwydrzonego i cwanego babsztyla. Miałam taką uczennicę kiedyś i nikt jej nie lubił. Tylko dlaczego? Bo umiała walczyć o swoje i stawiała się nauczycielom. Oj, nie lubiłam jej sama. Ale w gruncie rzeczy potępiając ją, utwierdzałam stereotyp, który mnie samą ukształtował, a wcale mi się nie podoba. Chyba wkurzały mnie w niej moje własne cechy, których nie lubię i staram się zwalczać, bo nie są i nie były społecznie akceptowane. Uderzyły mnie słowa Patrycji Woy-Woyciechowskiej, która w kwietniowym "Zwierciadle" opowiada o tym, jak wychowuje dzieci: "bo jeśli zależy mi na tym, aby córka była silną, niezależną kobietą, to nie mogę jej zdominować". Nic dodać, nic ująć.

Tylko gdzie jest ta magiczna granica, poza którą zaczyna się narzucanie? Jak nie zdominować? Jak nie narzucać własnego zdania, nie widzieć w córce siebie, nie porównywać z sobą, nie próbować wcielać w życie własnych niespełnionych marzeń? Jak zapewnić poczucie akceptacji i tę pewność, że jest się blisko w razie czego, ale nie przekroczyć subtelnej granicy, za którą zaczyna się prywatność? Jak uszanować w córce drugiego człowieka, innego niż ja? Mało kobiet, mam wrażenie, to potrafi. Nie wiem, czy bym sama potrafiła. Trochę się boję, jak widzę w sklepach te różowe kiecki. Ogrom odpowiedzialności. Jeśli mi Los taką wyznaczył, to wezmę byka za rogi. To będzie trudne i będzie wymagało pracy nad sobą. Byle tylko dzieciątko było zdrowe.

A z nowości, to żmudny proces żegnania się z pieluchą rozpoczęty. Ale o tym już nie dzisiaj, bo idę się poprzytulać z synkiem do snu.

czwartek, 18 kwietnia 2013

wieczorne rozważania

Moi chłopcy budują z klocków studnię, a wcześniej byli w Biedronce, a ja miałam lekcję ang. Przyznać trzeba, że dawno się z E. nie widziałyśmy i całe półtorej godziny przegadałyśmy o życiu, ludziach i swoich problemach. Ciut po angielsku, ale jakoś tak łatwiej nam się po polsku gada i paplałyśmy jak najęte. Do tego ona mi zapłaciła, choć byłam przeciwna. Mój kochany zrobił mi zakupy owocowo-warzywne w Biedronce i teraz mogę sobie przebierać w jedzonku. Ave mój mąż!

Tyję niestety. Sześć kilo na plusie, czyli podobnie jak w poprzedniej ciąży na tym etapie, ale wiem, że powinnam więcej się ruszać, a mniej jeść. Staram się ograniczyć słodycze, choć to trudne, bo znów mi smakują. Jestem większa niż w poprzedniej ciąży, bo wtedy wagę wyjściową miałam mniejszą - 57 kg. Teraz wagą wyjściową było 60 kg. Brzuch duży i tyłek mi urósł. Muszę się wziąć za swoją dietę - definitywnie. Nie jem jakoś szczególnie tłusto, muszę raczej przegryzać między posiłkami coś bardziej sensownego i mało kalorycznego. Dzidziulek mój kopie, oj kopie i miłe to jest bardzo. Przed nami weekend i trochę spotkań ze znajomymi, co cieszy mnie bardzo. A za miesiąc - komunia mojego chrześniaka i - mam nadzieję - kilka dni nad szumiącym Bałtykiem... A w najbliższym czasie - odpieluchowanie małego i obawiam się jakoś tego krytycznego tygodnia. Chciałabym, żeby przebiegło to w sposób jak najmniej dla niego stresujący, a boję się, że zabraknie mi cierpliwości / dystansu / wyrozumiałości. Będzie pewnie siurał i kichał pod siebie kilka dni pod rząd, a ja z tymi siurami i kupami sama. Ale musimy się w końcu na to zdecydować, bo mój brzuch coraz większy, a jestem jeszcze na tym etapie, że mam dość dużo życiowej energii. Tymczasem uciekam, bo mam do skończenia wielce interesującą książkę, o której jeszcze napiszę.

wtorek, 9 kwietnia 2013

The Iron Lady



Tak wyszło, że w sobotę mieliśmy wolny wieczór i w końcu obejrzałam film o niej, a wczoraj odeszła. Margaret Thatcher - żelazna dama, niebojąca się wyzwań, odpowiedzialności za swoje czyny, kobieta w perłach, która nie bała się ciężkiej pracy i bardziej myśleć niż czuć. Wyjątkowa i niespotykana osobowość naszych czasów, inspiracja dla wielu kobiet, charyzmatyczna, stanowcza, cięta, bezpośrednia, zdecydowana, konsekwentna. Wierna swoim ideałom. Matka eurosceptyków, zwolenniczka ciężkiej pracy, wolności jednostki i odpowiedzialności za własne czyny.

Film poruszył mnie do głębi. Zastanowiło mnie, jaki własny udział miała Sama Margaret Thatcher w jego tworzeniu. Reżyser ukazuje nam starą kobietę, nękaną przez duchy przeszłości. Jak w kalejdoskopie widzi ona całe swoje życie, którego wspomnienia powracają na przestrzeni całego filmu. Satysfakcję, którą przyniosło, ale i ból, bo wiele rzeczy działo się kosztem czegoś. Sukces nigdy nie jest słodki w stu procentach, to zawsze coś za coś. Starość smutna w swojej bezradności. Rzeczywistość przytłaczająca w różnorodności. Nieporadność starego ciała. Dawno zmierzchła świetność. Być może - bolesna świadomość, że kosztem realizacji swoich planów, powołania, przeznaczenia, misji, na zawsze utraciło się bliskich, bo czas na bycie z nimi był i przeminął, bezpowrotnie niewykorzystany. A jednocześnie uderza wielkość tej kobiety ukrytej w ciele staruszki. Trudne decyzje, które podjęła jako żelazny i bezkompromisowy przywódca, poświęcając czasami niejedno ludzkie życie. I ten ogromny kontrast między dawną Iron Lady a staruszką, która przypomina sobie swoje życie. Piękny film i smutny. A Meryl Streep - jak zwykle genialna. 

Gdy kładłam się spać w sobotę, myślałam o mojej starości: czy jej doczekam, gdzie będą moje dzieci, jaka będzie ta starość, jeśli będzie w ogóle. Po raz enty uświadomiłam sobie, że przeżywam najcudowniejsze chwile mojego życia właśnie teraz: gdy jestem jeszcze młoda i kładę się spać obok małego sapiącego ciałka, od którego promieniuje ciepło i magiczna siła. Gdy obok śpi moja kochana druga połowa, w brzuchu fika kolejne dzieciątko, a bliskich - całych i zdrowych - mamy w odległości zaledwie kilkudziesięciu kilometrów. Gdy czuję się potrzebna, choć czasami zmęczona. 

Gdy kładłam się spać wczoraj, myślałam: nasza kula ziemska nadal się kręci, a jednak odszedł ktoś ważny, inny, niespotykany, wielki. Dobrze, że zdążyliśmy obejrzeć ten film, zanim odeszła. Inaczej towarzyszyłby mi jeszcze większy smutek.





 


niedziela, 7 kwietnia 2013

piękny był to weekend

Piękny był to weekend. Wczoraj odwiedzili nas dziadkowie. Nie musiałam robić obiadu - ugotowałam tylko kaszę pęczak. Dziadek zakupił surówki, a babcia usmażyła mięsko i posadziła jajka na cebuli i groszku. Ja odpoczywałam, bo rana po cc mnie rwała od rana, więc leżałam i pachniałam. Mąż wyprał i powiesił chyba dwie pralki prania i załadował trzecią. Wieczorem wpadła kuzynka męża i została na noc. Mały dostał gacie z Pepco - polecam: 3 pary gaci za 6,99. Zakupiłam 12 par. Do tego nakładka na sedes, bo na nocnik reaguje alergicznie syn mój. Czas odpieluchowania zbliża się nieuchronnie i napawa mnie niejakim przestrachem. Wczoraj na próbę puścilim go bez pieluchy, bo na tyłku miał pełną, a do kąpieli trochę zostało. Zesiurał się za jakiś czas z kretesem, że tak powiem, i nic nie rzekł tylko w tych siurach sobie siedział i rysował (ręcznik pod tyłkiem). Hmmmmm....

Dziś od rana piękne słońce. Rano pojechaliśmy do Dominikanów na 10:00, a potem do znajomych aż pod samo Leszno! Ale warto było, oj warto. Wyborny obiad - mięsko + muszle z makaronu wypełnione nadzieniem ze szpinaku, brokuła i sera feta, a to wszystko w sosie pomidorowym. Uczta dla podniebienia. Potem kawka, ciasto, rozmowa. Fajny to był dzień. Kuzyneczkę odstawiliśmy na pociąg i sru do domu. Teraz przyjemny wieczór niedzielny. Ja zaraz się położę, chłopcy budują z klocków i tak się kończy kolejny weekend. Jutro poniedziałek i kolejny tydzień nam się zaczyna. Mój synek wybiera się do wanny, a mama zje kanapkę i wypije kakao:)

piątek, 5 kwietnia 2013

kwiaty dla mamy pracującej za darmo w domu

Plany wieczorne się ciut posypały, bo miałam mieć angielski (córka koleżanki ma szkarlatynę) i miała spać u nas babcia (nie dotarła), ale to nic, we własnym gronie też będzie nam miło. W tym tygodniu kompletna poświąteczna stagnacja - mały przesypia całe popołudnia, po 3-5 godzin, a ja kładę się z nim kiedy mogę i też śpię jak polarny niedźwiedź. Wszelkich oznak wiosny brak i z domu też wychodzić się nie chce. Mąż codziennie w domu dopiero o 19:00, ale za to rano do 10:00 jest z nami i zabiera F. na spacer, więc przynajmniej ubieranie w rajstopy, kozaki i kurtkę mi odpada. Wieczorami też często wychodzą gdzieś na spacer, no bo przecież coś trzeba robić z dzieckiem, które potem do 22-23:00 lata. Taką formę przetrwania tych miesięcy wybraliśmy i tyle, bawią mnie rady typu: "wszystkie dzieci idą spać po dobranocce i on też powinien" albo "nie powinniście już go kłaść spać w dzień". Proponuję takim doradcom spędzić cały dzień z dwulatkiem bez drzemki w domu, bawić się z nim, nadzorować, karmić, poić, czytać i słuchać z nim muzyczki:) Nawet z tak samodzielnie zajmującym się sobą dzieckiem jak mój syn jest to męczące. A tak przynajmniej pobędzie sobie z tatą wieczorem. Nam dziecko nie przeszkadza, nie musimy mieć "wolnego wieczoru" żeby lampić się w telewizor, dziękujemy bardzo. Co innego jak wiosna przyjdzie i będzie można wyjść na plac zabaw, porozmawiać z jakąś inną mamą albo po prostu pojechać do pradziadków i spędzać dnie całe na podwórku, podżerając truskawki z bitą śmietaną...:) Tymczasem podwórko u pradziadków pokryte lodową skorupą, a inne mamy niańczą chore dzieci albo po prostu pracują. 

BTW, przeraziła mnie nowa reklama Bebilonu. Dla zainteresowanych reklama TU. To straszne, jak telewizja potrafi podlizywać się ludziom, jak twórcy reklam potrafią uderzać w najczulsze punkty i rozpoznać społeczne nastroje. Normalnie nie mogę patrzeć na te ryje. Tatusiowe chwalący swoje pracujące żony, mówiący jak ich na co dzień nie doceniają i jak rzadko im to mówią - to jest reklama mleka dla dzieci po 6. miesiącu. "Myślę, że nie chciałaby nie pracować". Itd., itd. Sytuacja jest, jaka jest - niedużo mam (z różnych względów) zostaje w domu z dziećmi. Mam trochę znajomych mam i wiem, że często są to względy finansowe, ale nie zawsze. Ja mam to szczęście, że mogę towarzyszyć mojemu dziecięciu w jego rozwoju każdego dnia. Prawda jest taka, że dziecku najlepiej jest do pewnego momentu z mamą (nie, nie uważam, że ma być do 10. roku życia przy cycu) i fakt, że w mediach promuje się zostawianie maleńkich półrocznych dzieci i pójście do pracy to nie jest najlepszy pomysł, to zwykłe lizusostwo i dupowłażenie. Właśnie dlatego nie oglądam wieczorami telewizji i nie kupiłam wielkiej paki Bebilonu z przeceny w Rossmannie, chociaż się opłacało. Ja tu się wywnętrzniam, a mój mąż przychodzi z pracy z kwiatami dla mnie. No ja go po prostu uwielbiam i cieszę się, że docenia to, że jestem z chłopczykiem na co dzień i od święta. Zawsze powtarza, że jest taki kochany, bo jest ze mną. Może na wyrost ciut te pochwały, a może nie. Kto wie:)

czwartek, 4 kwietnia 2013

o poranku

Moje dziecko jakoś tak szybko z kapci wyrasta. A może mi się tak tylko wydaje? Kupujemy tylko Befado, więc wydatek jest, ale przynajmniej giyrka mu się tak nie upoci i wiem, że są porządne. Wyrósł już z rozmiaru 24 i lata w ciepłych skarpetkach, a w drodze do nas są o rozmiar większe:
Trzeba by też zakupić powoli sandały, bo za miesiąc, moim skromnym zdaniem, przyjdą upały. Znów moja ulubiona pora roku, wiosna czyli, zredukuje się do tygodnia-dwóch. Szkoda. Za oknem paskuda szarzyzna, podsypana zmarzniętym śniegiem i psimi gównami. Mężu właśnie wybył do pracy, a przed nami długi dzień we dwoje. Wczoraj moje dziecię było dzieckiem wręcz nieobecnym. Słuchał muzyczki, bawił się swoim tablecikiem, siedział w namiocie (wieszak na pranie + koce). O - właśnie poprosił: Chces tloske polysować, więc otrzymał kartki, przedpotopowe kredki i jedzie z koksem. Pilnie muszę zakupić mazaki i kredki olejne, bo te zwykłe kredki nie spełniają swojej roli. Dzięcię zdecydowanie woli długopis. Lubię być z nim w domku. Dziś zupa pomidorowa z ryżem (już ugotowana), a na drugie mielone (jeszcze zamrożone), pyrki i ćwikła z chrzanem z Lidla. Brzuch sobie rośnie, dziecię fika, a my czekamy na 26 kwietnia - wtedy mamy drugie usg prenatalne, czyli tzw. 3D. Wtedy - mam nadzieję - ostatecznie dowiemy się: a boy or a girl?

PS A telaz Flaniu lysuje kolol celwony!
    A telaz Flaniu lysuje kolol calny!

PS2 Niestety nadal nie dorobiliśmy się nowego aparatu, wobec czego zdjęcia pstrykam telefonem - beznadzieja, wiem...