niedziela, 31 marca 2013

I'm dreaming of a white... Easter...

...with every Easter card I write... may your days be merry and bright and may all your Easters be white:) To oczywiście żart - dziś jadąc autem z mężem przerabialiśmy sobie tę piosenkę, bo pasuje - śnieg sobie ładnie sypie, cud miód, wymarzona Wielkanoc!

Obżarta jestem, wymieszałam w brzuchu to i owo i choć wcale dużo nie zjadłam, to czuję się jak hipopotam. I tak hiciorem tegorocznych Świąt jest dla mnie biały ser z olejem lnianym i do tego przygryzka z chleba. Mogłabym jeść go na okrągło i czuję, że dzisiaj na kolację też uskutecznię konsumpcję tegoż. Coś tam widocznie w nim jest, czego dzidzia i ja potrzebujemy. Olej lniany od zawsze jest obecny w kuchni moich dziadków o ma smaczek bardzo specyficzny. Jest też ponoć baaaardzo zdrowy. Z ciekawości zajrzałam do neta i oto ciekawostki:

Olej lniany zimno tłoczony otrzymywany jest jako produkt o żółtawym zabarwieniu, specyficznym zapachu i lekko orzechowym smaku poprzez tłoczenie metodą "na zimno" dojrzałych nasion lnu (łac. Semen Lini).

Metoda tłoczenia "na zimno" polega na produkcji oleju w temperaturze nie przekraczającej 50 stopni Celsjusza, dzięki czemu składniki oleju (głównie wrażliwe na temperaturę nienasycone kwasy tłuszczowe) zachowują swoje naturalne struktury i właściwości biologiczne. 


Olej lniany zimno tłoczony nieoczyszczony zawiera rekordową ilość kwasów omega-3. Na 1 litr oleju ponad 50% jego składu to kwasy omega-3.

Właściwa proporcja między spożyciem kwasów omega-3 i omega-6 zabezpiecza przed przedwczesnym porodem.

Olej lniany ma także dobroczynny wpływ na działanie układu nerwowego. Wykorzystywany jest między innymi do leczenia wielu schorzeń mózgu, między innymi stosowany może być w leczeniu choroby Alzheimera i stwardnienia rozsianego. Jeden

z kwasów, wchodzących w skład oleju lnianego, mianowicie kwas alfa-linolenowy(ALA) bierze również udział w tworzeniu kwasu DHA, bez którego nasz mózg nie byłyby w stanie normalnie funkcjonować.


Osoby walczące ze zbędnymi kilogramami, także powinny docenić właściwości oleju lnianego, który pomaga skutecznie redukować tkankę tłuszczową i utrzymywać właściwą równowagę hormonalną, niezbędną do osiągnięcia odpowiedniej wagi.

Przyjmowanie oleju lnianego może także doskonale zapobiegać występowaniu reakcji alergicznych.

Wiele innych przydatnych informacji możecie przeczytać TU, TU i TU. Moi rodzice jeżdżą po olej specjalnie do olejarni i czuję, że zacznę się podłączać do tych zakupów.

Aha, to nie jest post sponsorowany. Idę na olejową kolacyjkę.

piątek, 29 marca 2013

Good Friday

Rodzinka na wielkopiątkowym nabożeństwie, a ja z małym w domu. Maluch ogląda sobie Baby TV, a co tam.  (Flaniu ogląda bajki i kotecka - siedzi na kanapie z kotem). A ja odpoczywam, bo brzuch dał mi się dziś we znaki i spiął się jakoś tak dziwnie, co mnie ciut niepokoi, więc odpuściłam resztę porządków u pradziadków. Apetyt mam straszliwy, o poście można zapomnieć. Jakościowy - tak, ale ilościowy - nie. Postne śniadanie i obiad smakowały mi wybornie. Tak jak apetyt do tej pory służył mi średnio, tak na wsi bardzo mi się odmieniło. Ciekawe ile wskaże waga po powrocie do dom. Dobrze, że tatulek już z nami i obrabia kupencje i siusiencje, ubiera, rozbiera i karmi. Matka ma luz w tej kwestii. Babcia upiekła sernik, a ja chciałam upiec babkę, lecz zabroniono mi. No to będziemy sobie odpoczywać, ja i brzuch.

czwartek, 28 marca 2013

jest dobrze

Najgorzej jest, gdy mam wyjeżdzać z domu, a gdy już się wkręcę na miejscu, to jest coraz lepiej. A dziś zajączek przyniósł mi podkład mój wymarzony, więc żem zadowolona, tym bardziej, że mąż będzie tu za jakąś godzinę-półtorej! Maluda łaskawa dla otoczenia i nawet wczoraj podbiegł do pradziadka i zażyczył sobie: "na kolanka do pladziadka", czym mnie powalił. Może najgorszy czas w kontaktach pradziadkowo-prawnukowych mamy już za sobą? Oby! Wczoraj był przekochany, bawił się pięknie sam, opowiadał, nie jęczał i spał sobie długo po południu, więc i matka się zdrzemnęła pod ciepłym prababci pledem. Dziś byliśmy u pradziadków na drugim śniadaniu (świeży chleb i świeże jajeczko), no i na obiedzie. Zapomniałam już, że najbardziej smakuje mi u mojej babci - jak absolutnie u nikogo! Nawet u mamy. Owszem, moja mama jest genialną kucharką. Potrafi stworzyć coś z niczego, zrobić placek-improwizację, obiad-arcydzieło w pół godziny, a wszystko doprawione, z inwencją i - zdrowo! No właśnie:) Nie robi sosów:) Ze względów zdrowotnych, bo tata ma wysoki cholesterol. A ja sosy uwielbiam, kocham, przepadam za nimi, a zatem kuchnię babci mojej uwielbiam, bo tam się sosik znajdzie, a jak nie, to chociaż taki tłuszczyk niezdrowy, a co!:) Trochę im sprzątam sukcesywnie, trochę podjadam, trochę małym się zajmuję i tak mi dni lecą w tym wielce zimowym krajobrazie. A wieje tu i dzisiaj nawet sypało śnieżkiem po południu! Powietrze tu inne niż to miejskie u nas i małemu apetyt służy, więc na temat niejadkostwa komentarzy brak:) Dziś był u F. słodki zajączek - rano i po południu:) Wczoraj też był - mały dostał klocki wadera i duplaki z lego. A w brzuchu młodzież mi się kręci i wywija, co też cieszy ogromnie. Tylko wyspać się rano nie mogę - dziś na nogach od szóstej... Ale idą święta! Choćby były białe, to w końcu Wielkanoc. Na koniec - na przywołanie wiosny - kwietniowe zdjęcia sprzed 9 lat:)





wtorek, 26 marca 2013

nie lubię

Nie lubię wyjeżdżać ze swojego domu, po prostu nie lubię. Nie lubię bez męża, nie lubię mieć wszystkiego na głowie, nie lubię zmieniać otoczenia na kilka dni, nie lubię pakowania walizki, nie lubię i już. Dzisiaj jedziemy do dziadków. Planowaliśmy już wczoraj, ale mieliśmy ciężki dzień - najpierw moje dwugodzinne czekanie w kolejce do lekarza, potem w starostwie powiatowym kolejna nasiadówa, bo zmiana dowodu rejestracyjnego i zmiana prawa jazdy w związku z nowym meldunkiem. Kupa kasy - każde prawo jazdy prawie setkę plus nowe tablice i dowód - 180 zł. Niedawno kupiliśmy też nowe letnie opony (używane of course), a w laboratorium za badania na przeciwciała na toksoplazmozę i cytomegalię zapłaciłam ponad 160 zł - nierefundowane. Nasz domowy budżet się skurczył. Wieczorem jeszcze dentysta  i tak zeszło do 19. No więc nie dotarliśmy wczoraj i dzisiaj mężu chciał nas wieczorem zawieźć, ale okazało się, że dziadkowie będą niedaleko, bo kursują z pradziadkiem po lekarzach i mogą nas zabrać. Co odciąży męża, ale... jak ja nie lubię bez niego wyjeżdżać. We własnym rodzinnym domu nie czuję się dobrze i zawsze odliczam dni do wyjazdu. Nie czerpię z tych pobytów prawie żadnej radości:( Przykro to stwierdzić, ale taka chyba jest prawda. Mężu bardzo mnie odciąża jak wraca z pracy, a u dziadków już tak nie jest. Dudniący cały czas telewizor. Obowiązkowe kursy do pradziadków dzień w dzień, gdzie mały nigdy nie zachowuje się tak jak "powinien", czyli olewa pradziadków, na co sobie moim zdaniem sami zapracowali. Mały się wkurza, mnie dobija to, że pradziadkom nikt nie pomaga w sprzątaniu i generalnie porządki przedświąteczne typu odkurzanie, mycie łazienki, podłóg itp. znów będą na mojej głowie. Czyli na głowie męża mego, bo nie pozwoli mi w ciąży zapieprzać. No i moje dziecko znów okaże się niejadkiem, ja będę się czuć beznadziejnie pozbawiona mocy decyzyjnej i kompetencji rodzicielskich, dowiem się co powinnam, czego nie powinnam i co muszę. Znowu zostanę wypytana gdzie mam zamiar szukać pracy i zostanie mi piąte przez dziesiąte bułkę przez bibułkę przekazane, że jestem leniwcem i kurą domową, bo przecież jak ja miałam dwa lata to już poszłam do przedszkola, co stanowi powód do dumy babci, że wróciła do pracy jak ja miałam 1,5 roku. Ale jestem zła dzisiaj! Muszę teraz wybudzić małego i pakować walizę.

PS Dzięki mojemu kochanemu mężowi wyzbyłam się poczucia winy z powodu uczuć negatywnych, które mną targają. Pozwalam sobie na nie i nawet o nich piszę. To duży postęp. Gdybym nie spotkała mojego P., nigdy bym nie doszła do takiego stanu umysłu. I za to Ci dziękuję mój Kochany:*****

czwartek, 21 marca 2013

life is full of zasadzkas

Life is full of zasadzkas, że tak powiem. Kto by przypuszczał, że ząbek, który przy potrącaniu z boku szczoteczką delikatnie się odzywał, dziś da mi się we znaki? Otóż nikt. A dał się i daje i wynik jest taki, że najcudowniejsze dentystki jakie znam uradziły, że przyjmą mnie jeszcze dziś wieczorem. Kocham te kobiety normalnie. Ano tak jest w ciąży. A wszystko tuż przed ciążą miałam wyleczone, ząbki polakierowane, ze wskazaniem do ciążowej kontroli. Dzięka Bogu, że to dziś, a nie za tydzień jak będę na pokrytej śniegową skorupą wsi, bo że śnieg ten zniknie - złudzeń już brak. W tej chwili pada z nieba ohydna deszczowo-śniegowa breja, która niechybnie zamarznie... Ale, ale, newsy są też takie, że bejbi w brzuchu daje odczuć swoje małe kopniaczki, przewroty w przód i w tył i wszelkiego rodzaju salta. Absolutnie niesamowite. W poniedziałek wieczorem wybywamy na wieś i będziemy tam aż tydzień...

A z językowych dokonań:
F. przychodzi z tatą z sanek i chce rysować.
Mama: Franiu, to za chwilę będziesz rysował, ale najpierw musisz umyć rączki, bo masz brudne.
F: Od tego śniegu i od błota i od siku i kupa! (!!!)

F. interesuje się stojącą na stole lampą. Ogląda ją i stwierdza: Jesteś cały od tej lampy gorący!!!

F. i mama pełzają po tapczanie. Nagle F. stwierdza: Słuchaj, ty mas chyba kupkę!

F. z tatą w Empiku. Tata stwierdza, że cosik śmierdzi. Patrzy na F., a F. na to: Cy nie mas psypadkiem kupki?

F. uderza mamę rączką i pyta sam siebie: Mogę wiedzieć co ty lobis?

F. chce jeszcze spać: Chces zeby jesce mieć spać.

F. bawi się dwoma starymi lalkami, które dała mu prababcia, a które należały jeszcze do jego taty: Dwa dzidziusie płacą!
Mama: Dzidziusie płaczą?
F. (pokazując na jedną i drugą lalkę): Tu dzidziusie płacą i tu dzidziusie płacą!

F. przykłada do ucha słuchawkę i mówi: Halo, cy to Bunia? (czyli prababcia)

Jest taka piosenka, przy której F. tańczy i twierdzi wtedy, że Figluś tańcy - czyli on:) Któregoś dnia, gdy ta piosenka się skończyła, F. domaga się puszczenia piosenki jeszcze raz: Chces zeby mieć do Figlusia tańczenia!

F. coś opowiada.
Mama: Tak? To interesujące bardzo.
F: To intelesująca koncepcja.

To tyle z nowości. A mama już po wizycie - ma założony sączek, a jutro na zmianę opatrunku - razem z Figlusiem. Jeśli przez weekend się nie uspokoi, to trzeba będzie rozwiercić. W związku z tym nasz poniedziałkowy wyjazd stanął sobie pod znakiem zapytania...

środa, 20 marca 2013

terapia zajęciowa


Dzisiejsza terapia zajęciowa zakończona sukcesem!:) To kartka dla naszych kochanych znajomych z Węgier. Już jutro do nich pofrunie. Zdjęcie kiepskie, bo z telefonu. Terapię zajęciową funduję sobie sama. Dziecię bawiło się literkami z tektury, więc mogłam podziałać. Już w pierwszej ciąży zaczęłam coś tam dłubać - głównie kartki na śluby znajomych. Ogromną satysfakcję mi to daje, choć moje twory nie umywają się do prawdziwych scrapbookingowych arcydzieł. Zawsze uważałam się za osobę wyjątkowo nieutalentowaną w tej dziedzinie i z zasady odrzucałam jakąkolwiek formę pracy artystycznej. To był błąd. To trochę dzięki szkole, która uczy nas myślenia bardzo schematycznego: w tym jestem dobry, a w tym nie. Do tego mam talent, a do tamtego wcale. BTW, bardzo ciekawą książkę czytam na ten temat, ale o tym niedługo. Więc kiedyś powstała w mojej głowie myśl zuchwała: a może i ja bym zrobiła jakąś kartkę? Ja? Ta co ma dwie lewe łapy i do prac plastycznych pędziła zawsze mamę? No właśnie ja. No i zrobiłam. Nie dołowałam się, że inni umieją lepiej, że mają talent, że mają dar wrodzony. Pamiętam, jak bardzo cieszyły mnie ręcznie robione kartki, których (niewiele) dostaliśmy na ślub. Ważne było, że nadawca włożył w to duszę, że chciało mu się poświęcić na to swój czas. Z takiego założenia wyszłam, robiąc pierwsze spersonalizowane kartki na śluby kilkorga z naszych znajomych. Nie kupiłam nigdy żadnego zestawu scrapbookingowego, bo żal mi było kasy, ale kupiłam sobie zestaw nożyczek do cięcia wzorów. Teraz dłubię z rzadka - znajomi już się pochajtali :) Ale tak na święta mi się zachciało jednorazowo, dla Dorotki i Gabora. A prawdziwe arcydzieła kartkowe mojej koleżanki możecie oglądać tu i tu. Ponoć wszystkie już sprzedane, ale popodziwiać zawsze można:)

wtorek, 19 marca 2013

tak jak jest - jest dobrze

Skrobię szybko, mały śpi, a zapiekanka z tortellini dochodzi w piekarniku. Cudny weekend za nami: spotkania ze znajomymi (zawsze mi mało tych spotkań) i cieszenie się sobą. Oby więcej takich weekendów. W sobotę wyskoczyliśmy do Cafe Bebe na Strzeleckiej w Poznaniu. Najserdeczniej polecam wszystkim poznańskim pyrom. Dziecko naprawdę ma tam co robić - osobny pokój zabaw

 

 i mała "zagroda" z domkiem, do którego można wejść.  


I starsze dzieci, i raczkujące maluchy znajdą coś dla siebie, a rodzice mogą porozmawiać z dawno niewidzianymi znajomymi i dowiedzieć się what's up. Kawkę wypić, sałatkę owocową zjeść. Itepe. Jeden minus ja widziałam jako zmarzluch rasowy: zimno trochę. Od posadzki bardzo ciągnie (kamienica), a w sali zabaw lub w zagrodzie dziecię musi mieć buty zdjęte. Ale aby z jednego przelecieć do drugiego musi przejść przez te lodowate kafle i tu klops. Nie wzięłam F. kapci, tylko dodatkowe grube skarpety, ale mimo to miał stopy jako te lody. Trzeba kapcie brać zdecydowanie, tylko nie wiem czy można tak w kapciach latać po tych kafelkach, po których inni łażą w zabłoconych butach i w tychże samych kapciach pchać się na dywany. Ale ogólnie OK. Na dworze zimno nieziemsko, ale słoneczko przygrzewało nieźle, więc i humory dopisywały nam jak trza. W niedzielę odwiedziła nas moja licealna koleżanka z narzeczonym i też fajno było i wesoło. Zamówiliśmy pizzę, popijaliśmy sokiem tudzież winem (nieciężarni) i naprawdę dobrze się bawiliśmy. Wróciliśmy też w niedzielę po kilku miesiącach przerwy na Mszę do Dominikanów. Nasz młody przestraszył się organów i organisty - zwykle przygrywa tam zespół z gitarą. Ostatecznie opuścił kościół w towarzystwie taty i udali się do pobliskiego sklepu na śniadanko:) Po kościele ja udałam się do mojego ulubionego lumpeksu
Absolutny hit. Są tam dwie części - w jednej dostawy są w soboty, a w drugiej w środy. Z każdym dniem cena za 1 kg maleje o 10 zł. Spędziłam urocze 1,5 h w części, gdzie 1 kg był za 30 zł, więc nie tak źle:) Udało mi się trafić na kilka par spodni ciążowych, trochę poprzymierzałam i ostatecznie straciłam 42 zł i zakupiłam: świetne ciążowe dżinsy, ciążowe getry H&M Mama na lato, bluzkę, spodnie na fitness przyszłościowo na "po ciąży", romantyczną białą bluzeczkę na lato (brzuch się zmieści spokojnie, a potem ją wydam) i dwie pary krótkich spodni dla małego. Jako bywalczyni second-handów ze sporym doświadczeniem przyznać muszę, że ten lump bije wszystkie inne, a zwłaszcza nasze lokalne lumpiki. Mam teraz niestety mało okazji żeby tam bywać, odkąd przeprowadziliśmy się pod Poznań. Na szczęście mają otwarte w niedzielę:) Mały z tatą byli w tym czasie w Empiku, gdzie F. spektakularnie skichał się w pieluchę i tata musiał skorzystać z ubikacji służbowej aby go oporządzić, wobec czego miał dosyć i nie przejrzałam już ciuchów w części za 50 zł. Może i dobrze?:)

Zatem weekend na piątkę. Tydzień ucieka jak szalony. Praca męża, moje korki, wspólne mamy tylko i aż poranki i późne wieczory, ale zawsze w towarzystwie synka, co nam nie przeszkadza. Dziś Piotr ma dentystę, w czwartek mamy zebranie wspólnoty, a w poniedziałek ja mam lekarza, więc jeszcze w tym tygodniu muszę zrobić badania. Nie narzekam, jest dobrze. Na życie nam wystarcza, choć chodzimy do lumpa a nie do galerii. Zakupy robimy w Biedronce i Lidlu, a w Piotrze i Pawle bardzo sporadycznie. Nasze dziecko wali w pieluchy Babydream z Rossmanna, a nie w Pampersiaki. Jeździmy piętnastoletnim punciakiem, który właśnie otrzymał nowe używane wiosenne opony. Bardziej lub mniej wystarcza nam od pierwszego do pierwszego. I jest dobrze. Źle to mają mamy, których dzieci chorują, których faceci zdradzają albo które muszą ciążę spędzać na kanapie. Jest dobrze, narzekać to grzech. Tata nauczył Frania śpiewać: "Nic nie zmieniać. Tak jak jest - jest dobrze". I to by było świetne podsumowanie na dziś.

środa, 13 marca 2013

chces, zeby....

Chces, zeby mieć policyć - Chcę policzyć (owoce)

Chces, zeby być u ciebie miś - Chcę, żeby była u mnie ciocia zwana misiem:)

Chces, zeby mieć uciekanie - moje ulubione! Chcę uciekać (mamie i tacie na zakupach) :)))

I inne, niezanotowane, typu: Chces rzucić, chces krzyczeć (bardzo częste, gdy proszę go, aby nie krzyczał) itd, itp....

Definitywnie jest na etapie jasnego artykułowania swoich potrzeb, próśb, żądań. Trzeba to jakoś przeżyć. W poniedziałek pobił swój rekord w popołudniowym spaniu - między 4,5 a 5 h - pogoda?
A matka też spanie ma ogromne, takie spanie, że hej. Dzidziuś w brzuchu póki co nie kopie, czekamy na pierwsze ruchy. Właściwie, to moim zdaniem one już nastąpiły, ale chyba jest za wcześnie na to, więc czekam aż się powtórzą.

No i włączyłam moderację komentarzy, bo jakiś *#$%@ spamował mi posty przeuroczymi komentarzami w moim ulubionym języku.

piątek, 8 marca 2013

znów kompletni

 
Wczoraj odebrałam moją drugą połowę z Ławicy i znów jesteśmy kompletni - jak przed tygodniem. Nigdy więcej rozstań. Nie nadaję się do życia w pojedynkę, nawet na kilka dni. Jestem zwierzę stadne i nic na to nie poradzę. Bez niego nic nie miało sensu, nic mnie nie cieszyło. Wciąż myślałam co robi, gdzie jest, czy myśli o mnie? Banały? Ano może banały. Po raz nie wiem który stwierdziłam wczoraj, że jestem dziko zakochana. Wciąż jak 8 lat temu...:) Choć dzisiaj Dzień Kobiet, a nie Walę w tynki, to jakoś na miłosne refleksyje się matce zebrało. Matce niedospanej i letko przemęczonej, ale czy to nowina? Jeszcze dwie lekcje dziś wieczorem i zaczyna się łikendzik. Jutro impreza - 80. urodziny prababci i od rana udajemy się do countryside. Dziecię białą koszulę z Marksa i Spencera otrzymało z lumpeksa za 8zł, a matka spodnie eleganckie ciążowe z kokardą zakupiła na Allegro za wielce przystępną cenę:P Ojciec rodziny zaś ubierze pewnikiem swój ślubny garniturek, ale czy koszula aby czysta? A sam garnitur czy nie poplamiony? To trzeba sprawdzić. Adios!

poniedziałek, 4 marca 2013

pierwsza rozmowa telefoniczna

Od dziś do do czwartku moja druga połowa jest w Wellingborough w Anglii. My z maluchem tutaj. Dziś ma przyjechać teściowa, co umożliwi mi wyjście na korki na 19. Gdy tata wsiadł do taksówki i pojechał, F. powiedział: Ale tatulek psyjdzie... 

Do tego odbył dziś pierwszą w życiu rozmowę telefoniczną. Wcześniej próby zachęcenia go, aby powiedział coś do słuchawki kończyły się zawsze słuchaniem przez niego drugiej osoby i odepchnięciem słuchawki ze słowami: Nie chces. Dzisiaj przyłożył telefon do ucha, tata coś mu tam nawija, a młody na to: Tatulek jest w aucie. Tata coś tam dalej mu opowiada, a młody znowu: Tatulek jest w aucie. Uznaję to za pierwszą świadomie przeprowadzoną gadkę przez komórkę. Miał pewnie na myśli, że tatulek jest w tej taksówce. 

Zazdroszczę mężu wielce. Oderwanie się na parę dni, zmiana otoczenia, języka, ludzi, klimatu, miejsca pracy.... Fajnie. Taka już dola matki, że musi z dzieckiem zostać, tym bardziej matki brzuchatej. Czekam na wiosnę, abyśmy ja i maluch też mogli gdzieś wyskoczyć, choć pewnie bliżej... 

Miałam w zeszłym tygodniu konwersacje z nową kobietką i po raz kolejny pogratulowałam sobie w duchu tego, że zdecydowaliśmy się na drugie baby. Ona i jej mąż nie mogli się zdecydować na drugie, więc kupili sobie rasowego kota. Ona ma świetną pracę w dużej firmie, dużo podróżuje i pracuje. Zwiedza służbowo Europę i świat. Kocha swoją pracę i nie chce rezygnować. Poniekąd rozumiem. Gdy dowiedziała się, że wychowuję synka i chwilowo nie pracuję, w jej spojrzeniu zagościło jakby politowanie. No tak - matka-dzierlatka, nierób, kura domowa, ambicji zero oprócz mieszania w garnku i mycia kibla. Nie musi mnie rozumieć i nie oczekuje tego. Zawsze uważałam, że praca w korporacji nie jest dla mnie. Teraz uświadomiłam sobie, że tylko taka praca może mi dać szansę na zobaczenie kawałka świata. Ale zabijać się całymi dniami? A co z dziećmi? Mają całe dnie siedzieć w przedszkolu? Nie mają na miejscu babci, która może pomóc, odebrać, zaprowadzić, przyprowadzić itd. Moje priorytety są inne. Póki co - donosić i sprowadzić latem na ten świat nowego obywatela prawdopodobnie płci męskiej. Potem - roczny macierzyński. Potem - zobaczymy.