sobota, 30 sierpnia 2014

środa, 27 sierpnia 2014

it rocks!

Dziecię śpi, starszak w przedszkolu, F16 latają, pralka odwala swoją żmudną robotę, ja popijam kawę - poranny standard, chciałoby się rzec. Miły ten standard, lubię takie momenty w ciągu dnia, kiedy na ten krótki moment mam chwilę tylko dla siebie.

wtorek, 26 sierpnia 2014

przy jaglanym chlebie napisane

Kolejny dzień trwa. M. śpi, ja przegryzam to i owo (chleb jaglany o taki klik, może szału nie robi, ale jako przegryzka z serem, szynką i pomidorem albo po prostu z miodkiem jest całkiem OK).

Obiad już mam prawie zrobiony, jeno mięsko dorobię (danie jednogarnkowe z kaszy gryczanej i warzyw w wersji mężowskiej, mniam).

Zaliczyliśmy dziś rano ostatnią konsultację u naszej pani dr, M. rozwija się prawidłowo, choć ma lekkie tyły, ale wszystko nadrobi, zacznie wkrótce czworakować, jest zdrowy i ogólnie ok.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Popular Problems


Tadam! Ladies and Gentlemen, 23 września lecę do Empiku. Leonard Cohen wydaje nową płytę "Popular Problems". Piosenki Almost Like the Blues promującej nowy album można już posłuchać, jak to niektórzy mówią, "na internecie".

Kolega mojego ojca, mieszkający przez wiele lat na emigracji, opowiedział mu kiedyś, jak idąc ulicami Montrealu spotkał po prostu Leonarda Cohena. Szczęściarz! Śpiew Leonarda jest ze mną od dawna. Pierwsze poważniejsze moje z nim zetknięcie to lata liceum, gdy bardziej świadomie zaczęłam słuchać muzyki. Lubił go mój tata, więc jakoś samo to przyszło. Wielbiłam wtedy (i jest tak do dziś) jego stare fantastyczne utwory, jak Marianne, Bird on the Wire, Sister of Mercy, Lady Midnight, The Partisan, Famous Blue Raincoat, Joan of Arc, Dance Me to the End of Love i wiele innych. Nie mam jednej ulubionej jego pieśni, choć Take this Waltz, muszę przyznać, ma szczególne miejsce w moim serduszku.

wtorek, 19 sierpnia 2014

szczęście

Mąż w pracy, F. w przedszkolu, M. śpi, a ja grzeszę! Piję kawę rozpuszczalną - syf i dziadostwo. To trochę przez moją babunię, bo zawsze, jak u niej jestem, to strzelamy sobie razem kawkę - ot, taki rytuał. Uzupełniłam niedobory wapnia moim ukochanym batonem z Lidla Sesame Bar - coś jak sezamki, ale mniej słodkie i o wiele większe. No ale popiłam kawa, niedobrze:)))

piątek, 8 sierpnia 2014

"Zamień chemię na jedzenie" czyli jak się zaczęła nasza kuchenna rewolucja

Wszystko zaczęło się od tej TEJ książki:
 

Od jakiegoś czasu chodziły za mną pewne pomysły, ale ta lektura absolutnie przemeblowała mi głowę.

Jadało się u nas zawsze dość zdrowo. Generalnie mało mięsa i sosów, a dużo kasz, bo kasze "wyniosłam z domu", że tak powiem. Jeśli już mięso (mężu i tak go nie je), to raczej gotowane na parze albo pieczone, żadnych tłustych panierek. Brązowy ryż. Warzywa strączkowe. Mało makaronów. W pewnym momencie, jakieś pół roku temu, na stałe zagościła u nas jaglanka. Nawet Fr. już zjada chętnie, choć na początku podchodził doń z rezerwą. Wydawało mi się, że my to sobie zdrowo jemy.

czwartek, 7 sierpnia 2014

na szybko

Na szybko, bo M. pewnie zaraz się obudzi i śmigamy po Fr. do przedszkola. Fr. pierwsze dwa dni po przerwie chodził bardzo chętnie, ale wczoraj już zastrajkował. Dziś też ciut marudził, ale w końcu poszedł. Wczoraj nie chciał rano wyjść z domu i w końcu na zachętę dostał kawałek czekolady, a drugi od taty w przyczepce. Ot, przekupstwo, ale co zrobić? Na miejscu nie chciał wyjść z przyczepki, w końcu ciocia jakoś go zachęciła i poszedł, ale tatę serce bolało:) Po południu ciocia powiedziała, że młody powiedział, że się nie wyspał i pół godziny przeleżał na kanapce odpoczywając? przysypiając? - trudno orzec, ale po tej półgodzinie wstał i już był ok przez resztę dnia. Dziś rano też marudził, ale w końcu pojechał bez problemu. Tak się cieszyłam, że chętnie chodzi, że tak przedszkole lubi, a tu znów klops - pewnie musi znowu minąć parę kryzysowych dni, zanim od nowa wejdzie w rytm po miesięcznej przerwie. Kolejny dowód na to, że z dziećmi nie ma nic pewnego.

niedziela, 3 sierpnia 2014

bloga zapuściłam, rzeki pokonałam

Zapuściłam bloga niestety.
Wszystko przez tę książkę, choć nie tylko.

Pięćset stron niezłej satyry i niespodziewane zakończenie, bynajmniej nie śmieszne. Ciekawa rzecz. Już dawno mnie nic tak nie wciągnęło. Mniam mniam. Wpadło mi w ręce w naszej miejskiej bibliotece, gdy byłam książki mężowe oddać. Leżała sobie na "ladzie", bo właśnie ktoś ją oddał. Apetycznie gruba. Mniam, mniam. No i się skusiłam, choć długo czytałam, bo czasami warunków nie było. Ale tak "nieodkładalnej" książki już dawno w ręku żem nie miała. Ave Rowling, ave!