niedziela, 31 lipca 2011

rodzinka na swoim


Piszę tego bloga chyba dla samej siebie, raczej nie dla Franka, bo nie sądzę, aby kilkuletniego, a tym bardziej kilkunastoletniego czy dorosłego Franka interesowało, jak mama karmiła cyckiem itp.:) Więc raczej dla siebie to robię, a mam w tym praktykę, bo z czasów liceum i studiów mam chyba z 10 grubych zeszytów zapisanych i wyklejonych różnymi bzdurkami. Bezcenna pamiątka - móc zagłębić się w swoje rozważania sprzed dziesięciu lat, podpatrzeć siebie wtedy, spróbować zrozumieć:) Szczerze mówiąc, czasami czytanie tych moich wypocin śmiertelnie mnie nudzi. O ironio - przestałam zapisywać moje życie na papierze gdy poznałam mojego przyszłego męża. Od tamtego czasu podejmowałam jakieś próby wznowienia zapisków, ale jakoś tak - nie wyszło. Potem nadeszła era blogów, no i jestem tutaj, choć zawsze twierdziłam, że to nie dla mnie. Skoro jednaj jestem w stanie prowadzić mniej lub bardziej regularne notatki dotyczące naszego życia, to myślę, że warto to robić. Za parę-paręnaście lat miło będzie rzucić okiem na te wywody:)Miło mi też niezmiernie, że tu zaglądacie, moi mniej lub bardziej anonimowi czytelnicy i że z kimś mogę dzielić się radością, jaką przyniosło mi macierzyństwo.

Ostatnio jakoś tak skłonna jestem do podsumowań, chyba dlatego, że wyprowadzka tuż tuż. Nie będziemy już mieszkać w Poznaniu, ale pod Poznaniem, choć stosunkowo blisko. Będziemy "rodziną na swoim", z wszystkimi tego określenia przywilejami, z tym kredytowym łącznie. Roczek zatoczył koło. Jedenaście miesięcy wstecz wprowadziliśmy się tutaj - na 28 metrów kwadratowych, ja z wielkim brzuchem, a Piotr z wielką żoną:) Tutaj przywieźliśmy Frania ze szpitala, to tu jest nasza pierwsza miejscówka. Trochę żal ją opuszczać, ale... duszę się już momentami na tej małej przestrzeni. Praktycznie codziennie sprzątam i codziennie mam bałagan. Upycham ciuchy w garderobie, a i tak mi się tam nie mieszczą. Dobrze w sumie, że Francik jeszcze nie raczkuje, bo tu nie ma miejsca. Ale już za miesiąc...:) Jeszcze nie do końca z mężulkiem zdajemy sobie sprawę, że przeprowadzamy się do swoich własnych czterech ścian. Jakoś tak nieśmiało podchodzimy do tematu, nie mamy doświadczenia w urządzaniu się, remontowaniu itp. Nie do końca chyba rozumiemy, że to będzie nasze! Po tylu latach tułania się po wynajmowanych przestrzeniach... Będzie cudnie!!!

piątek, 29 lipca 2011

dzień kolejny

Dzień kolejny, Małe znów śpi, a ja gotuję:) Dziś dla nas pęczak, a dla Małego krem z brokułów z kurczakiem. Zawsze mam w lodówce awaryjny słoik, ale nie lubię ich podawać, to na czarną godzinę. Wolę gotować Miśkowi, a on niewybredny jest, więc tym bardziej miło pichcić dla niego. Dziś wielki dzień: za godzinę mój mąż wychodzi z pracy!!!! Jedziemy obczaić nasze mieszkanko, a zwłaszcza łazienkę. Czy pisałam, że za ponad tydzień odbieramy klucze??? O całe 3 tygodnie wcześniej. Panele już kupione, ostatecznie TAKIE. Dziś chcę zobaczyć łazienkę, bo chcemy w końcu kupić kafelki, kibelek, bidet i umywalkę, a nie jesteśmy naprawdę pewni, czy mamy podwieszany bidet czy taki na gjyrce:) Co to gjyrka? Jest to noga po wielkopolsku:) No więc jestem bardzo podekscytowana tym wyjazdem, bo nie wiedziałam jeszcze naszego mieszkanka (mąż tak - był kiedyś gadać z kierownikiem budowy) i czuję, że gdy zobaczę łazienkę, to doznam natychmiastowej wizji jak rozmieścić na ścianach kafelki, o TAKIE. Wizja ta jest niezbędna, aby zamówić ich odpowiednią ilość. Póki co kończę i lecę do kuchni.

czwartek, 28 lipca 2011

kosiarki i karmienie:)

Mieszkanie w sąsiedztwie parku ma swoje minusy. Dzisiaj, na przykład, od rana faceci z kosiarkami... aż chciałoby się jak główny bohater "Dnia świra" zagadać....


Dziecię drzemie, obiad się gotuje, w kuchni jubelek, a ja skrobię szybciutko. Pogoda do przysłowiowej bani i dobrze, oj dobrze, że cycuszek jest w odwodzie, bo na takie pogodowe sensacje moje dziecię jest czułe. Ale ale, muszę zacytować rozmowę, którą odbyłam z pewną "życzliwą" panią w przychodni, gdzie w poniedziałek byliśmy na szczepieniu. Otóż po szczepieniu malutki odrobinkę zapłakał, więc wzięłam go na kolana i dałam cycusia na chwilkę do pocmoktania, co oczywiście pomogło natychmiast:) Zagadała mnie pewna pani, lat na oko 50+ i mówi coś w stylu "pewnie, niech się przytuli do mamy, tak", na co ja się uśmiechnęłam i nawiązała się rozmowa z - jak mi się zdawało - zwolenniczką karmienia piersią. No i gadka-szmatka, aż w końcu
ta pani: "No ale już powinna go pani powoli odzwyczajać, bo im starsze dziecko, tym będzie pani trudniej.
ja: Ale ja nie mam nic przeciwko temu żeby ssał pierś do drugiego roku życia proszę pani
ta pani: I co? Chce pani, żeby panią rozbierał w tramwaju????
ja: Ale my nie jeździmy tramwajami, więc nie mamy tego problemu.

Hehe. Tym optymistycznym akcentem pozdrawiam wszystkie karmiące mamy!!! :)

PS Kończąc tego posta usłyszałam podejrzany dźwięk z kuchni. Pobiegłam tam, a obiad dla F. mi się wygotował, a garnek lekko spalił!:))) Ale chyba go odratuję:)

środa, 27 lipca 2011

biorę się za się

Jakiś czas temu spotkałam na spacerze moją drogą koleżankę z licealnej ławy (dosłownie - siedziałyśmy razem na historii), która wyglądała olśniewająco. Gdy ją zobaczyłam (ona mnie nie widziała) przez moment kusiło mnie, aby przemknąć chyłkiem obok i udawać że mnie nie ma. Why??? Ano wygląda się jak wygląda i muszę przyznać, żem się zapuściła jako Matka-Polka. O figurę nie chodzi tak bardzo, jak o fryz i permanentny brak makijażu, o paznokciach nie wspominając. A przecież jak się coś ładnego ma, to należy to pielęgnować,a akurat dłonie i paznokcie ma się ładne - co do reszty można mieć zastrzeżenia:) No więc wzięłam się do roboty - manicure i pedicure zrobione, a wczoraj byłam u fryzjera i zażyczyłam sobie klasycznego boba. Co prawda fryzura, choć ładna, nie jest warta ceny, jaką zapłaciłam (50 zł), ale plusem było, że salon jest na mojej ulicy i strzygą do godz. 20:00. Więc nie jest źle! Do figury sprzed ciąży też jeszcze trochę brakuje, ale tylko 3-4 kg. Przed ciążą przy wzroście 170 cm ważyłam 57 kg, teraz ważę 60. Nie wbijam się niestety w żadne spodnie sprzed ciąży, ale nie szkodzi. Gdybym nie karmiła piersią, pewnie zastosowałabym jakąś drakońską dietę, polegającą na niejedzeniu słodyczy itp., ale póki co wolę mieć mały tłusty brzuszek i podjadać sobie wszystkiego, na co tylko mam ochotę. A wiecie co najbardziej ostatnio lubię? Poranki z moim synkiem, nasze ranki-przytulanki, nasze mizianki. Ale o tym w osobnym poście. W Poznaniu pogoda się knoci i nie wiem co z popołudniowym spacerkiem...

poniedziałek, 25 lipca 2011

salon


Jakiś czas temu przy skrzyżowaniu ulic Głogowskiej i Hetmańskiej zburzono uroczy czerwony budynek, w którym mieścił się salon sukien ślubnych. Kupiłam tam dwa lata temu moją kieckę. Chociaż wiedziałam wcześniej, że salon ma być przeniesiony i że są plany, aby budynek wyburzyć, to jakoś tak czas mijał, domek stał i wszystko było po staremu. Był swego rodzaju punktem orientacyjnym dla wielu poznaniaków! Aż pewnego dnia nagle okazało się, że jest pusty i nie ma okien! A kiedy po weekendzie spędzonym u znajomych wróciliśmy do Poznania, w miejscu budynku nie było kompletnie nic! Tylko mały kawałek muru, prawie niewidoczny. Jak gdyby dom nigdy tam nie stał! Jakoś tak mi przykro, że nie ma już tego uroczego starego domu z kolumienkami. Wspomnienia związane z przymiarkami mojej sukni są takie miłe! Jak niewiele potrzeba, by z powierzchni ziemi zniknął dom! A to przecież wiele wspomnień, magiczne momenty z nim związane... jakoś tak mi przykro i smutno.

Czasami przejeżdżamy z mężem samochodem obok naszych magicznych miejsc - okolic Uniwersytetu Przyrodniczego (dawnej Akademii Rolniczej), gdzie kiedyś mieszkałam. W tej kwestii ja jestem bardziej sentymentalna i zawsze mówię głośno i uśmiechem: "o, tutaj wszystko się zaczynało":) Możliwość przespacerowania się naszymi dawnymi ścieżkami, odwiedzenia koleżanki wciąż mieszkającej w moim dawnym mieszkaniu jakoś tak sprawia, że wspomnienia ożywają, że wszystko się przypomina, że wciąż żyje - nie tylko w mojej pamięci. Wiem, że "zgubionych dni nie znajdziesz już, choć przejdziesz świat i wszerz i wzdłuż", ale to takie miłe wspomnienia i lubię do nich wracać, tarzać się w nich i obracać w pamięci ulubione momenty - pierwsze inne spojrzenie, jakaś rozmowa, pierwsze buzi...

Dlatego smutno mi trochę, że już nie ma tego budynku na skrzyżowaniu ulic, bo był uroczy i w moich wspomnieniach zajmował szczególne miejsce.

czwartek, 21 lipca 2011

środa, 20 lipca 2011

ząbkowanie



Właśnie dziecię dostało czopka przeciwbólowego, bo już nie dawaliśmy rady. Przewinięty jest, najedzony jest, no więc to nic innego jak zęby, które od kilku już tygodni czają się tuż-tuż pod dziąsełkami, już prawie wychodzą, już prawie są z nami, białe kulki widoczne gołym okiem bez mikroskopu:) i dające się wyczuć palcem. Ale jednak jeszcze nie. Jeszcze nas przetrzymają troszkę.

Dziś od samego rana ulewa - tzn. ulewa na dworze, a nie Franek ulewa. W sumie to Franek też ciut ulewa, ale jego ulewanie to nic w porównaniu z ulewą na dworze:)

Takie sobie żarty stroję, ale wcale mi do śmiechu nie jest, bo okazuje się, że będę sama przez najbliższe dwa dni - mąż nie zjeżdża na wieś z Poznania z powodów pracowniczych. Zastanawiam się na przyholowaniem tutaj teściowej. Nie to, że nie dam sobie rady sama - nie jest to dla mnie pierwszyzna - ale zawsze byłoby mi ciut lżej. Sama nie wiem...

wtorek, 19 lipca 2011

nie ma lipy


Nadszedł podstępnie dziś, pół godziny temu - mój okres. Nie widzieliśmy się 17 miesięcy i dobrze nam było bez siebie:))) Moje uczucia? Trochę ulga, że wszystko wraca do normy, a trochę żal, sama nie wiem za czym - za tym może, że dziecię moje nie jest już malutkim dzidziusiem, bo jakby był, to mama okresu nie miałaby...

Za mną kolejna nieprzespana noc. Kaszel męczył mnie okropnie. Jakieś półtorej godziny temu wyprawiłam wczasowiczów w świat, a sama próbowałam zdrzemnąć się z dziecięciem, ale niestety znów napady kaszlu nie dały mi zasnąć. Wstałam więc i zabrałam się za sprzątanie domu, a teraz sobie zasiadłam i skrobię póki Frankuś śpi.

Ponoć okresy po urodzeniu dziecka nie są już tak bolesne, ale to dotyczy chyba tylko tych kobiet, które rodzą naturalnie? Dziecko rozpycha narządy od środka i kanały robią się bardziej drożne? U mnie tego nie było, więc chyba nici z bezbolesnych okresów?

Odwiedził naszą rodzinę brat mojej cioci, mieszkający w Białej Podlaskiej. Podłapałam od niego fajne powiedzonko: "Nie ma lipy" :)
No więc nie ma lipy - okres nadszedł, dziś przybywa mąż, choróbsko trzeba przegonić i nie dać się złym myślom. Będzie lepiej!

poniedziałek, 18 lipca 2011

goodbye błotny dębie


Nie wrócilismy, a właściwie dwoje z nas zostało na wsi, czyli Franio i ja. Rodzice wyjeżdżają jutro, a Franio i ja będziemy doglądać babci podczas ich nieobecności.

Dziś gorszy dla mnie dzień... nie jestem w kondycji, przeziębiona, niewyspana, a do tego chyba zbliża się pierwsza od wielu, wielu miesięcy @!!!!!!!!!!!!!! Czuję się steraną matką:)))

W dodatku po moim telefonie do Leroy Merlin okazało się, że na etykiecie widniejącej na moich wymarzonych panelach jest błąd i one kosztują wcale nie tak tanio jak myśleliśmy, więc prawdopodobnie musimy z nich zrezygnować. A ja już w myśli obłożyłam nimi całe nasze przyszłe mieszkanie...

Dodam, że w dni jak ten moje niewyspanie jeszcze bardziej daje mi się we znaki... do tego duchota, nieustanny bałagan dookoła, ech... na szczęście Franek nie ma już kaszlu, chociaż taki plus... Tatulo będzie z nami dopiero jutro i też nie lubię takich dni, muszę przyznać bez bicia... czuję się pozostawiona sama sobie mimo chętnych do pomocy rąk dziadków. Bez taty to nie to samo! Podziwiam szczerze samotne matki, które muszą ze wszystkim sobie same radzić, naprawdę szczerze podziwiam... oparcie w drugiej osobie, choćby tylko psychiczne, jest niesamowicie ważne. A teraz zabieram się za bałagan. Przypominam - konkurs trwa....:)

niedziela, 17 lipca 2011

dąb błotny

Jesteśmy na wsi, choć dzisiaj wracamy do P-nia. Dziecię śpi, nie chciało jeść za bardzo śniadanka. Noc ciężka - duszno, dziecię średnio spało... Zastanawiam się, kiedy prześpię noc jak za dawnych lat? Dotychczas zdarzyło się to dwa razy...

Wczoraj byliśmy w Liroy Merlin i wybraliśmy panele. Nazywają się DĄB BŁOTNY. <--Oto one.

Były sporo przecenione w stosunku do ceny wyjściowej i dziś chcemy podjechać tam i je zamówić. Bardzo mi się podobają, bo udają taką prawdziwą podłogę z desek, jak w starym wiejskim domu. Styl rustykalny:)))

Dziś proszony obiad u wuja, miła rodzinna niedziela. Drogie mamy, czy zdajemy sobie sprawę na co dzień jakie to szczęście mieć w domu zdrowe dzieciątko? Przyznam, że nie zawsze dostatecznie to doceniam, a trzeba. Niedzielne pozdrowienia dla wszystkich. Cieszmy się weekendem.

piątek, 15 lipca 2011

zagadka

Byliśmy u pediatry, kaszel mija i Mały osłuchowo jest OKI. Po powrocie pełzając, zaliczył zderzenie z tapczanem i podniósł straszny ryk. Zrobiłam zimny okład i trochę wyrzucałam sobie, że nie postawiłam mu obok tapczanu dwóch poduszek na sztorc, no ale trudno. Jeszcze nie raz się walnie i nie jestem przez to złą mamą, bo przed światem go nie ochronię - powtarzam sobie.

Obiad dziś przyrządziłam Dziecięciu pyszny: gotowana marchewka i cukinia zmiksowane z gotowaną małą kiełbaską śląską delikatesową, a to wszystko wymieszane z kuskusem i łyżeczką masła. Mniam! Zjadł tylko odrobinę, bo taki był zmęczony. Teraz drzemie sobie i posapuje, a ja zjadłam SPOKOJNIE I POWOLI swój obiad (rzadko zdarza mi się takie tempo, a uwielbiam jeść powolutku i zawsze gdy ktoś może zając się Frankiem, to kończę obiad ostatnia. It's always been like this, po prostu I like it this way!).

Dziś wieczorem wpadną znajomi, ogólnie ostatnio praktycznie codziennie ktoś u nas jest i o tym też mogłabym powiedzieć I like it! Znajomi, przyjaciele, rodzinka - uwielbiam wpadać do nich i uwielbiam gdy oni wpadają do nas, kocham pogaduszki, kawę, ciastka lub choćby wodę mineralną. Kocham towarzystwo i gadanie, gadanie, gadanie. Biedny jest mój mężuś, który gdy wraca z pracy, jest przeze mnie zasypywany gradem słów, zdań i wykrzyknień:) Muszę mu przecież zdać relację ze wszystkich przeżyć minionego dnia: co Franek zrobił, jakie nowości, nowe umiejętności, co mi szło, a co nie szło, kto dzwonił, do kogo ja dzwoniłam itp. Nie mam jednak wyrzutów sumienia z tego powodu, bo mój kochany już dawno nauczył mnie, że jeśli chcę, to mam opowiadać i swojego gadulstwa się nie wstydzić. Już na początku naszej znajomości tego mnie nauczył, bo mi zdarzało się przepraszać za to, że tyle gadam! Teraz to dla mnie śmieszne, ale tak naprawdę było! Tak jest, gdy w domu rodzinnym tępi się tego typu przywary, a ja przyznam, że nieraz słyszałam: nie gadaj tyle, nie pytluj tyle, nie trajkocz.

Ale ale, zapomniałam napisać o kataklizmie, jaki nawiedził mnie dzisiejszego poranka, gdy dziecię w czerwonym body i szarych spodenkach od dresiku baraszkowało sobie uroczo. KUPA to mało powiedziane. To była SRAJDA, która była w nogawce, pod body, a później - gdy odkryłam ją i próbowałam ogarnąć sytuację - na stopach i rękach dziecięcia. Powód? Moim zdaniem splątanie dwóch czynników: krzywo zapięta pielujdka i megatajfun z dupki:))) Hihi, no działo się, działo: kąpanie Małego i odpalanie pralki:)))

Zauważyłam, że generalnie polszczyzna na blogach leży i kwiczy. Od błędów ortograficznych, których oduczamy się wszak w podstawówce (wtedy poznajemy te wszystkie zasady) po prostu się roi! Nie chodzi mi o literówki, bo te zdarzają się każdemu - piszemy wszak na komputerze. Najczęściej przeze mnie spotykanym błędem jest pisanie słowa "naprawdę" rozdzielnie, czyli tak: "na prawdę" lub cząstki "bym" rozdzielnie, np. "chciała bym"... Dlatego przygotowałam konkurs. Gdy szłam dziś z dziecięciem od lekarza natrafiłam na taką oto wywieszkę w oknie drogerii:

"Kupując dwa produkty Schwarzkopf lusterko gratis".

Osobę, która pierwsza zamieści w komentarzu prawidłowe wyjaśnienie, dlaczego zdanie to nie jest poprawne, uhonoruję nagrodą-surpryzą. Podpowiem jedynie, że błędzioch nie jest natury ortograficznej. Do dzieła koleżanki-blogerki i koledzy-blogerzy. Pozdrawiam już weekendowo!

wtorek, 12 lipca 2011

siła ducha?

Czasami tracę ducha i karcę siebie z to, że wieczorami padam na pysk i nie mam na nic siły. Wtedy mówię sobie, że są mamy, których dzieci są chore na ciężkie nieuleczalne choroby i każdy ich dzień to walka o przetrwanie, bez większej nadziei na to, że będzie lepiej! Czym są w porównaniu z ich problemami moje niepozmywane od wczoraj gary czy kaszel Frania!

Mam wspaniałego męża. Nigdy nie usłyszałam od niego złego słowa z powodu mojego częstego niewyrabiania się. Wczoraj gdy przyjechał, po prostu wykąpał małego, zrobił zakupy, powiesił pranie i wytarł podłogi. Pewne czynności są czasami dla mnie samej awykonalne - moje dziecię od jakiegoś miesiąca ma już lęk separacyjny i nie mogę zostawić go samego nawet na chwilę. Z jednej strony obecność tego lęku wskazuje na to, że Mały dobrze się rozwija, co mnie cieszy nieopisanie. Z drugiej - dochodzi do absurdalnych sytuacji, że biorę go w nosidle do kibla, aby móc w spokoju posiedzieć na sedesie! Do tego w kuchni na podłodze za bardzo nie chce siedzieć, a wysokiego krzesła wciąż nie odebraliśmy z braku czasu i okazji. Mam nadzieję, że to nstąpi na dniach, bo jego brak daje mi się bardzo we znaki.

Dziecko podłogowe, którym od dzisiaj jest mój synek-maruda, właśnie leży na podłodze i przynajmniej nie ma ryzyka, że zleci, pełzając namiętnie do tyłu. Zrobiłam mu fantastyczne legowisko z wełnianych pościeli i koca, a na nim wszystkie jego zabawki. Dotychczas zalegał ze mną na naszym wielkim tapczanie, który zajmuje większą część pokoju. Teraz go złożyłam i już.

PS Franio zapadł właśnie w drzemkę. Lecę do kuchni pozmywać choć trochę...

poniedziałek, 11 lipca 2011

deszczowo i nijakowo

Wczoraj wróciliśmy ponownie na łono Poznania po obfitym we wrażenia weekendzie. Mężul pracował jako kelner w sobotę i niedzielę, a ja siedziałam u rodziców razem z koleżanką mojej mamy. Było miło i... upalnie. Muszę wyznać, że czego jak czego, ale upału to ja po prostu nie znoszę. Kiedy budzę się i widzę (i czuję), że za oknem szykuje się ponad 25 stopni, to już mnie trafia przysłowiowy szlag. Męczy mnie potwornie gorące słońce, a dzidzi moje też się męczy - główeczka się poci, pieluszka grzeje... ech. Tak więc pod wieczór mężul i nasza dwójca wróciliśmy do P-nia osobno, po to by zamienić z sobą 10 słów na krzyż i iść spać.

Za to dziś od rana chłodniej, ale niestety Franko obudził się z kaszlem. Skąd ten kaszel??? Zawiało jak był spocony? Zawiało jak były przeciągi? Odkrył się w nocy gdy mama spała snem sprawiedliwego? Po południu poszliśmy do pani doktor i wg niej nic osłuchowo nie ma i gardło też czyste. Kazała syropek podać prawoślazowy. W wyprawie do pani doktor przeszkodził nam źle osadzony na stelażu wózek (dziadek osadzał wczoraj), z którym nie mogłam sobie poradzić, klnąc jak szewc. Szczęście, że kolega był u nas akurat i on Franka trzymał, a ja walczyłam z wózkiem, potem on walczył z wózkiem, potem konsultowałam naprawienie tego gó... z mężem przez telefon, w końcu zdecydowałam się nieść dziesięciokilowego malucha na rękach do przychodni (byliśmy spóźnieni). W tamtą stronę silny kolega niósł Franka, więc pół biedy, za to z powrotem ledwo go dowlokłam do domu, po czym mały z rykiem zaległ na tapczanie (bo mama chciała umyć ręce). Histeria pogłębiła się jedynie, gdy chciałam mu dać trochę obiadu (nie chciał wcześniej jeść), więc w końcu wcisnęłam mu cycusia, po czym dziecię odpłynęło. Kolejna wielka zaleta cycusia - przytulenie, uspokojenie...:)

A teraz jest już wieczór, Meżul wykąpał Frania i pojedzie niedługo na zakupy do Carrfoura i tak się kończy kolejny dzień...

środa, 6 lipca 2011

jeszcze moje trzy grosze w sprawie karmienia:)

Myszkując w moim domu rodzinnym w poszukiwaniu książki, natknęłam się na taką oto pozycję:

Książka wydana w 1982 (w tym roku się urodziłam), zakupiona pewnie przez moją mamę.
A teraz będę cytować:
strona 62
"Jak długo karmić piersią? Kiedy rozpocząć odstawianie od piersi?
Nie ma w tym względzie ścisłych reguł, lecz istnieje uzasadniony powód, byś zaczęła odstawiać swoje niemowlę od piersi, gdy skończy 4,5 miesiąca życia lub gdy osiągnie 7,25 kg wagi. Jest to uzasadnione tym, że im dłużej będziesz zwlekać z odstawieniem niemowlęcia od piersi, tym trudniej będzie mu się przystosować do przyjmowania nowego rodzaju pożywienia. Jeżeli odłożysz odstawienie od piersi do 9 lub 10 miesiąca życia, może wystąpić u niemowlęcia niedokrwistość. Wspomniano o wadze ciała 7,25 kg, ponieważ niemowlę o tej wadze wymaga do przeciętnego rozwoju około 1100 ml mleka na dobę, a jest niepożądane pozwolić mu wypijać o wiele więcej niż może uzyskać od matki."

No i co Wy na to?

poniedziałek, 4 lipca 2011

a uwzięła się i co?:)

"Co ona się tak uwzięła na to karmienie?" - zapytał pono mój wujek moją babcię. A uwzięłam się na cycka i będę karmić i już. Całe moje otoczenie rodzinne jest przeciwne cycuszkowi. Wczoraj natomiast z powodu dezorganizacji dnia zapomniałam nakarmić Maluszka wieczorem i musiałam poprosić mężulka o ściągnięcie z lewego cycka mleka, bo laktatora nie miałam u rodziców, a poza tym nie używam tego ustrojstwa, jak może niektórym wiadomo.

Dziś druga rocznica naszego ślubu. Dostałam różyczki od Lubego Mego. Już dwa lata po ślubie, a ponad 5 lat razem:)))

sobota, 2 lipca 2011

z doskoku

Tato nasz powrócił z Holandii i przywiózł nam pyszne wafle, a teraz kelneruje na weselu, abyśmy mieli na pieluchy. Muszę przyznać, że jestem szalenie dumna z mojej drugiej połowy, że dorabia jeszcze w weekendy. Idą dla nas trudne finansowo czasy - od lipca spłacamy kredyt, a jeszcze nie mieszkamy na swoim, tylko w wynajmowanym. Do tego od września ja przechodzę na wychowawczy lub - jeśli będzie szansa na dotację z PUP - otwieram działalność. Przyznać muszę, że nie jestem z natury osobą rzutką, przedsiębiorczą, odważną, biorącą byka za rogi, asertywną do bólu itp., ale czuję, że drzemie we mnie potencjał. Wielokrotnie zastanawiałam się, co umiem dobrze robić, w czym czuję się jak ryba w wodzie, co przychodzi mi lekko, a jednocześnie jest przyjemne? Czy na którejś z tych rzeczy dałoby się zrobić pieniądze? Jest kilka takich rzeczy i trzeba się nad nimi porządnie zastanowić. A do rzutkości i przedsiębiorczości trzeba się zmusić, wyhodować to w sobie jak drogocenną i rzadką roślinkę, podlewać...

Muszę przyznać drogie Koleżanki-Blogowiczki, że jak odwiedzam Wasze blogi, to czuję się jak mała i szara mysz. Macie takie wspaniałe pasje (sutasz, scrap, szydełkowanie itd.), czytacie książki, które Was interesują i macie jeszcze czas na pisanie własnego bloga i wizytowanie cudzych. Ba, Wy jeszcze robicie to wszystko z dziecięciem na rękach!

U mnie za dużo jest rozmemłania, za mało organizacji, wciąż chodzę niedospana, niedomalowana, niedoczesana:) Nie jestem co prawda mamą z tłustymi odrostami i w dresie, ale szału wyglądowo też nie robię. Zaczęłam przedkładać wygodę ponad inne względy, same się domyślcie jakie. A gdy udaje mi się utrzymać z dnia na dzień względny porządek i zrobić w miarę zjadliwy obiad, a do tego wypchnąć dziecię na spacer, to dzień uznaję za udany. Kończę już na dzisiaj. Dziękuję za komentarze i ciepło pozdrawiam - blogująca i już śpiąca.

ten cycuś, ach ten cycuś

Hmm dziś nawet nie pamiętam, jak się Synuś w nocy znalazł w mom łóżku, taka byłam zaspana:) Wiadomo, że sam nie przyszedł, więc zapewne do stał się do niego na moich rękach. Słodko jest spać z dzidzią, dobrze nam tak. Niedawno usłyszałam: "Niedobrze, dziecko musi znać swoje miejsce". Niedobrze? Czy aby na pewno? A czy jego miejsce nie jest właśnie przy cycusiu kochającej go mamy? W ramionach mamy, blisko jej serca, w ciepełku? Znam kilka kobiet, wspaniałych kobiet, które mają problemy. Może gdyby niejedna z nas była tak kiedyś w nocy przy cycusiu mamy, to dzisiaj niejedna z nas byłaby bardziej pewna siebie? asertywna? kochająca siebie, świat i ludzi? pogodzona z sobą? pogodzona z ludźmi? pogodzona ze światem i swoim własnym wewnętrznym ja? mniej zakompleksiona? mniej rozdarta? Może gdybyśmy były częściej i dłużej przy cycusiu, to nasze problemy byłyby mniej znaczące? Może, a może nie. Ja jednak pozostanę przy swoim zdaniu:) Intuicja mówi mi, że dobrze robię. Ja też potrzebuję ciepła mojego małego sadełka.

PS Karmię już 7 miesięcy i 7 dni!!! Przepraszam, że tak się chwalę, ale to w końcu mój blog i jestem dumna z mojego karmienia:)))