wtorek, 30 sierpnia 2011

raczek nieboraczek:)

Wczoraj pierwszy raz poraczkował mój Maluch kochany. Myślałam, że pęknę z dumy. A on jakby nigdy nic:) Dzień wcześniej jeszcze nie umiał, a wczoraj położony przeze mnie na podłogę po całym dniu noszenia i siedzenia, po prostu poraczkował w kierunku książeczki. Szkoda, że tatusia nie było z nami. No to teraz Siamek zacznie może smukleć:) Chociaż ja nie narzekam, bo nie należy moim zdaniem do grubasków. Po prostu jest nabity, kawał chłopa. A dlaczego Siamek? Bo od jakiegoś czasu powtarza raz po raz "siam!":)

Jesteśmy na wsi, ale pogoda nie sprzyja, zimno. Chatka się przygotowuje do mieszkania, a etap kawalerkowy już za nami. Jesteśmy spłukani, ledwo starczyło nam na lodówkę i pralkę. Jutro ważny dzień - mąż i ja mamy important meetings, ale póki co cicho-sza. Przydałoby się siano, żeby kupić Młodemu jakieś grube ciuchy na jesień i zimę. Trochę już mamy, ale brakuje nam rajstop, skarpet, trochę spodni, ciepłych bluz lub swetrów, no i buty...

Noce kiepskie nadal. Pobudki, płacze. Cycek, butelka, przytulanki. Za to w ciągu dnia cudo. Wesół i szczęśliwy nasz szkrab. Kończę póki śpi. Mam trochę do zrobienia.

sobota, 27 sierpnia 2011

Nadszedł ten dzień...

...dzień wyprowadzki. Dopiero się przenosiliśmy tutaj rok temu, zresztą pisałam o tym tutaj. Właśnie mężu przyniósł z piwnicy kartony. Franio wstał dziś o szóstej, więc pewnie będzie niedługo zbierał się do drzemki,a my zabieramy się za pakowanie. No cóż, roczek strzelił i wielka to radość przenosić się na swoje! Łazienka jeszcze nie jest gotowa, więc póki co ja jadę z małym do rodziców na tydzień, a mężu będzie kimał u znajomych. Dzieje się, dzieje....

czwartek, 25 sierpnia 2011

popołudniowe rozważania

Od rana byliśmy w Castoramie dokupić kafelków na balkon (zabrakło) i kupić kilka jeszcze rzeczy. Franek dostał wielkie pudło na zabawki i cieszy mnie ten fakt ogromnie, bo liczba zabawek rośnie i dawno już nie mieszczą się w koszyku, który do tego miał służyć. Poza tym kupiliśmy cztery pudła kartonowe, które przydadzą się przy rychłej przeprowadzce, a w nowym mieszkanku posłużą za szafy:) Potem krótka wizyta w mieszkaniu - płytki w kuchni na podłodze i na ścianie położone, wyszło świetnie. Powrót do domu. Moje wyjście po cielęcinkę dla Franka na obiad. Moje zdegustowanie faktem chwytania przez sprzedawczynię kiełbas i innych wędlin gołymi łapami, tymi samymi, którymi potem wydaje pieniądze. Moje zdegustowanie własnym brakiem asertywności. Powinnam jej zwrócić uwagę. Zamiast tego wzięłam swoją cielęcinę i poszłam do domu. Na przejściu dla pieszych autobus opryskał dość silnie idącego przede mną faceta. Facet wyzwał kierowcę od pedałów. Na moją uwagę że pedał też człowiek wyjaśnił, że ci pier... kierowcy właśnie tak specjalne jeżdżą. Powrót do domu. Szybki obiad, mąż do pracy, a ja szykuję się na spacer i wizytę w Rossmannie - kończą się pieluchy i mleko. Myślę - będę raz przykładną matką i wysmaruję to moje dziecię kremem z faktorem 30. Rzadko to robię, przyznam, przeważnie smaruję go Ziajką 6. Mnie nikt niczym nie smarował i jakoś żyję. No ale dobra, wysmarowałam to dziecię moje całe, choć nie lubię tego kremu bo jest strasznie gęsty. Wysmarowałam też sobie łapy, spakowałam torbę, przewinęłam dziecię, biorę dziecię i torbę, schodzę na dół, a tu naszego wózka nie widzę! Niestety pojechał z mężem do pracy i nawet nie mam pretensji, bo mężczyzna mój ma ostatnio na głowie cały świat i nie dziwię się, że nie panuje nad wszystkim. Do tego po powrocie na górę rozdepnęłam pudełko z chusteczkami do dupki. Chrupnęło i po pudełku;/

Teraz piję kawę i zastanawiam się, co zrobić z tym popołudniem. Na 28 m 2, silnie zabałaganionych, z ruchliwym dziewięciomiesięcznym dzieckiem. Za chwilę dla Franka nastanie czas drzemki i myślę, że i ja odpłynę mimo kawy.

wtorek, 23 sierpnia 2011

mieszkanie, praca i Skarbek


Prace w mieszkaniu powoli postępują. Dziś majster zaczął kłaść kafelki w kuchni na podłodze, a w łazience założono już stelaże pod bidet i tzw. miskę, czyli kibelek po prostu. Panele wyszły cudnie. Kładł je w weekend nasz kolega i położył prawie wszystko z wyjątkiem naszej sypialni. Zostały mu też listwy. Kończy jutro. Bardzo jestem zadowolona z efektu końcowego paneli i pochlebiam sobie, żem sama takie ładne wybrała. Finansowo stoimy kiepsko. Z tego, co nam zostało damy radę opłacić majstrów i kupić lodówkę oraz pralkę. Na tym koniec. Aha, kuchnia też już u producenta się robi. Moim skromnym zdaniem obsługa klienta w sklepie mojego wujostwa pozostawia trochę do życzenia, no ale cóż. Oni mają swój biznes, a ja, która posiadam zdolności interpersonalne i umiem gadać i współpracować z ludźmi, takowego biznesu nie mam i pewnie nie będę nigdy mieć. A marzy się, marzy.... marzy mi się szkoła językowa albo centrum edukacyjne, marzy się marzy.

Szukam pracy, zresztą mąż też szuka dodatkowej. Byłam w czwartek umówiona z przedstawicielem pewnej firmy. Miałam z ich ramienia uczyć w dwóch przedszkolach angielskiego. Najpierw miałam przeprowadzić lekcję pokazową. Myślę, że to byłaby formalność, choć sama nigdy w przedszkolu nie pracowałam. Ale wiem, że podejście do dzieci mam. Niestety dziś zadzwoniła do tego faceta dyrektorka owych dwóch przedszkoli, że już zatrudniła jakiegoś lektora. NO i rozczarowanie. Rozsyłam CVki i czekam co dalej, ale praca w Poznaniu średnio mnie kręci, zwłaszcza po drugiej stronie Ronda Kaponiera, które na początku września zaczną remontować. Wolę nie myśleć co się będzie tam działo, bo to jeden z centralnych węzłów komunikacyjnych Poznania, jeśli nie najważniejszy. Dobrze, że mężuś już tamtędy do pracy nie jeździ, tylko poza Poznań.

Popołudniowe zmiany męża mają swoje plusy. Do południa możemy dużo razem zrobić, np. zobaczyć jak majster pracuje lub jechać coś załatwić. A popołudniami i wieczorami ja nieźle sobie sama radzę. Przypadła mi w udziale kąpiel maluszka, a to był od zawsze obowiązek taty. Miły obowiązek, bo tata chętnie kąpie Frania. To był ich wspólny czas. Ale nie szkodzi.

Jutro wybieram się na szkolenie metodyczne organizowane przez Oxford. Uwielbiam takie szkolenia. Są darmowe, dostaje się gratisy i pije dobrą kawkę, plotkując w gronie koleżanek-nauczycielek:P Niestety całość zaczyna się późno, bo o 11, więc będę tylko na pierwszej prezentacji, a potem uciekam do maluszka. Ale lepsze to niż nic! Jest jeszcze opcja, że w mieście przejmę Frania od taty - wtedy byłabym i na drugiej prezentacji. We shall see.

No i nasz Skarbek, o nim muszę napisać, bo robi niesamowite postępy! Co prawda nie raczkuje, ale wykonuje różne dziwne kombinacje alpejskie, wcześniej u niego niewidziane. Z czworaków przechodzi do siadu, balansuje na paluszkach u nóg, podpełza do tapczanu i usilnie próbuje trzymając się go jedną łapką, podciągnąć swoje małe ciało. Wczoraj na moich oczach z siadu w łóżeczku przeszedł do pozycji stojącej w wypiętą dupcią. Czas opuścić łóżeczko na niższy poziom. Franio zyskał u nas pseudonim Acrobat Reader, a pieszczotliwie nazywamy go Akrobacikiem:) No i spał ładnie poprzedniej nocy, choć z pobudkami. Umówiliśmy się z mężusiem, że to on do niego wstaje i ja nareszcie mogłam się wyspać. Maluch dostał wodę, a później rzadkie mleczko. Postanowiłam nie żałować mu w nocy mleka - Franio ma w końcu rozmiary roczniaka, więc i potrzeby ma prawo mieć duże.

Mężuś wrócił z pracy. Przyniósł mi Karmi, które właśnie sączę i powoli myślę już o spaniu. Dobrej nocy.

niedziela, 21 sierpnia 2011

sleepless in Poznań

Maluch śpi. Za nami ciężka noc, ciekawe jaka przed nami? Pobudka o godzinie drugiej i czwartej. W ruch poszła woda, mleko, cycek... o piątej moje dziecko zaczęło dzień. O 6 udało mi się go uśpić i dospaliśmy o 8:30. W noce takie jak ta mam ochotę już go po prostu odstawić od piersi. TYLKO cycek był wstanie go uśpić i uspokoić. I ciągnie tego cyca i ciągnie, a ja mam wrażenie, że tam już nic nie ma! A dzidzia zawsze coś tam dla siebie wyssie.

Wczoraj spędziłam milutki dzień z moją przyjaciółką, podczas gdy jej mąż kładł był w naszym mieszkaniu panele. My odwiedziłyśmy jej brata i bratową, którzy mają dwumiesięczną dzidzię. Maluch waży mniej niż nasza dzidzia w momencie urodzin. Jest taki maleńki! A bratowa mojej przyjaciółki to straszna laska, nie widać po niej rozmemłania, które mnie prześladuje do dzisiaj. W chacie porządek, dziecko śpi w łóżeczku :), ona sama niesamowita laska z rzęsami jak firanki (później dowiedziałam się, że to doprawione rzęsy i sama zapragnęłam mieć takowe). No ale piersią nie karmi. Może dlatego jest w takiej formie, że jej gospodarka hormonalna pracuje już jak dawniej? Ja też lepiej funkcjonuję od czasu, gdy powrócił pan okresik. Ale gdy Klops miał dwa miesiące, byłam chodzącą przez pół dnia w szlafroku, uginającą się pod byle ciężarem, rozmemłaną i rociapcianą mamuśką z beznadziejną kitką i bez śladu makijażu.

Szczerze mówiąc, do dzisiaj zdarza mi się łazić w piżamie przez pół dnia. Dziecina zrobiła się bardzo wymagająca, muszę asystować mu w zabawie - inaczej podnosi obrażony wrzask, wielce dla ucha niemiły. Jego ostatnim sukcesem jest przechodzenie z siadu do pozycji na czworakach. Jestem z niego taka dumna!Choć np. dzisiaj od siedzenia do pozycji na brzuchu przeszedł tak gwałtownie, że zarył głową w podłogę:) Tak szybko się to stało, że nie zdążyłam o złapać. Była chwila wahania: poryczeć się czy nie? Ale dał radę! Ja należę do mam wychodzących z założenia, że dziecko parę guzów i siniaków musi sobie nabić i nie użalam się nad nim, jak przywali w to lub owo. Przytulam, biorę na ręce, zagaduję, odwracam uwagę. Ale na pewno nie wołam: o jejku, ojojoj, biedna dzidzia!:((( :)))

Dziś od rana pojawił się też w jego słowniku nowy dźwięk: siam! do tego gaworzy uźywając najróżniejszych kombinacji dźwięku "ś" i takiego zmiękczonego "sz". To niesamowite, jak szybko dzidzia się zmienia!

A teraz moje pytanie do wszystkich mam: co robicie jak Wasze dziecko ma takie właśnie nocne pobudki??? Mniemam że zęby dokuczają mojemu bejbi, choć czasem jest lepiej jak się napije. A czasami picie nie pomaga - jak poprzedniej nocy. Proszę o rady! To się musi skończyć, bo być może pójdę do pracy, ale o tym póki co cicho-sza. Ale nie wyobrażam sobie pracować w takim stanie permanentnego niewyspania. Kochane Mamy, czekam!!!

środa, 17 sierpnia 2011

Transport z Castoramy

opóźnił się dzisiaj i zapoczątkował serię wydarzeń, które doprowadziły mnie ostatecznie do płaczu z wqurzenia. Nasze pokaźne zakupy miały przyjechać między godziną 7 (!) a 11 - taki głupi przedział godzinowy wyznaczyli. Zważywszy na fakt, że nie mieszkamy jeszcze tam, gdzie zamówienie miało pojechać, była to godzina dość wczesna,ale mąż pojechał. W czasie, gdy na nich czekał, wykończył ściany i sufity we wszystkich pomieszczeniach. Do 11 mikt się nie pojawił. Zadzwonił więc do Casty z pytaniem co jest grane i w końcu nasze rzeczy dojechały. Tak więc Castoramy nie polecam, w przeciwieństwie do Leroy Merlin (od nich zawsze na na czas). Potem mąż miał odebrać samochód od mechanika - mamy przegląd i mimo że miesiąc temu wymienialiśmy oba tylne amortyzatory (600 zł), jeden z nich nawalił i trzeba go było wymienić. DO tego wyciek z czegośtam i kilka drobiazgów. Niestety w bagażniku był nasz wózek i on też pojechał do mechanika. Więc wczoraj ze spaceru nici, ale dlaiśmy rade. Dzisiaj od rana żyłam myślą o wyjściu z tej małej ciupy. Mąż miał odebrać samochód po tej dostawie z Casty. Przyjeżdża tam,a nasze auto rozbebeszone - jakaś część nie dojechała, więc auto będzie jutro. Więc na złamanie karku leciał rowerem do domu, bo przez opóźnioną dostawę miał mało czasu, a musiał przecież jechać do pracy rowerem. Wpadł więc tutaj jak po ogień, zgarnął żarcie, bidon i heja do pracy, a ja znowuż zostałam udupiona bez wózka. Ale nic to, myślę sobie, zadzwonię do koleżanki co mieszka niedaleko, może mi pożyczy swoją spacerówkę. Okazuje się, że ona jest poza Poznaniem, ale jak wróci, to mi chętnie przyprowadzi wózek. Hurra, myślę sobie. Jakiś czas temu zadzwoniła, że już jest, ale wózka nie przyprowadzi, bo synek śpi, a potem mają gości, więc jeśli chcę, to mogę sama przyjść po wózek... Póki co Franek śpi, a ja się zastanawiam:czy targać go na rękach, jest to bądź co bądź spory kawał, a dziecko waży lekko 10,5 kg. Jak go miesiąc temu niosłam z przychodni, która jest bliżej, to myślałam, że go nie doniosę. Mogłabym w Mei-Taiu, ale jakoś nie umiem go w tym nosić, no i to straszny ciężar dla mnie, w Mei-Taiu nosi go mąż... ale z drugiej strony mogłabym się wyrwać z chaty... ciężki wybór. DO tego ta smycz, którą jest komórka. Czasami chciałabym wyjechać na bezludną wyspę i odciąć się od tych nachalnych i męczących rodzinnych telefonów, od długów wdzięczności...

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Stan na dzisiaj:

Stan na dzisiaj:

Mieszkanie: prawie całe pomalowane, a poprawki na ściany naniesione (z wyjątkiem dwóch dużych brązowych ścian w dużym pokoju). Do pomalowania została tylko kuchnia, co stanie się jutro. Jutro też prawdopodobnie wymierzą nam kuchnię, bo mebelki już mam wybrane, tylko wymiar trzeba zdjąć. Dzisiaj przyjechały kafelki i panele, jutro dojedzie kabina, a w środę nasze ogromne zakupy z Castoramy, w której byliśmy w weekend. Już praktycznie wszystko mamy kupione. Poznałam w Castoramie nowe słowo: PLAFON:) A cóż to? Oto plafony:) Tak nam się to słowo spodobało, że synunia tytułujemy "Plafonik":)))

Synuś: stoi ładnie na nóżkach, które są chwiejne jeszcze, ale to stanie daje mu wielką radość. Ma zadowoloną minkę, jakby odkrył Amerykę:) W nocy ciągnie cyca, czasami butlę, ale generalnie się budzi. Jeszcze nie raczkuje, co mnie generalnie cieszy, bo w obecnych warunkach życie byłoby jeszcze bardziej skomplikowane. Ale za dwa tygodnie raczkuj sobie kochanie do woli:)

Ja: niedospana i nierejestrująca podstawowych informacji, czasami wykończona po prostu, ale kochająca nad życie to swoje małe. Muszę przyznać, że w weekendy naprawdę ładuję baterie na cały tydzień. Mąż wyręcza mnie praktycznie przez cały czas. Kupy nie muszę przewijać ani oglądać. Siuśki sporadycznie. Mój mąż jest wspaniały. Gdybym miała faceta, co ma do dzieci dwie lewe łapy, to chyba bym się z nim rozwiodła. A są tacy faceci, oj są...

Dziś spotkałam na Starym Rynku koleżankę z klasy z liceum. Ma jedenastomiesięcznego synka. Pocieszyła mnie: on też budzi jej się wciąż w nocy i choć przez cały dzień nie je z cyca, odbija sobie w nocy. OK, mężuś wrócił z piwnicy, gdzie naprawiał rower. Lecę pod prysznic i śpitolki, bo czas to... spanie:)

piątek, 12 sierpnia 2011

Skrótowo, bo czas goni, goni, goni.
Walczymy w NASZYM mieszkaniu. Jak to nasze pięknie brzmi. Póki co pomalowaliśmy połowę pomieszczeń. W naszej sypialni - kuszący rubin, mam nadzieję że będzie rozpalać zmysły. Pomysł bidetu z klapą zarzucony z powodu braku funduszy. Teściowa straciła pracę i chcemy oddać jej trochę pieniędzy, które nam kiedyś odpaliła. Tak więc działamy po kosztach... Ostatecznie zdecydowaliśmy się na zestaw wc (tzw. miska:P) + bidet + umywalka z Koła - najtańszy zestaw. Zestaw bidetowo-klapowy o prawie tysiąc złotych droższy, więc wiadomo. A oto nasza kabina prysznicowa. Pasuje do kafelków, mam nadzieję, no i była w dość przystępnej cenie.


Po weekendzie wchodzi pan Krzychu:) i będzie walczył z łazienką, a w przyszły weekend panele.

Z gorszych jeszcze informacji, to siadła nam częściowo dziś w nocy instalacja elektryczna tu - w kawalerce. Był dziś elektryk i powiedział, że trzeba zrobić remont i wymienić całą instalację elektryczną. Dzięki Bogu nie pokopał nas wcześniej prąd! Dobrze, że niedługo się wyprowadzamy. Jakoś przepękamy te dwa tygodnie z jedną małą lampką w kiblu, ale niestety w kuchni nie działa lampa na górze, a lodówka chodzi na przedłużaczu. Czas się stąd zbierać... Kolejny etap za nami, kolejny krok w przyszłość.

Kolejna rzecz: mój kochany mąż będzie od przyszłego tygodnia pracował na drugą zmianę, czyli od 14 do 22. Ma to plusy i minusy. Teraz ja szukam pracy jako lektor języka anielskiego. Mogę pracować do południa. Ach, życie...

Kolejna sprawa: sławię i będę sławić karmienie cycusiem. Nasz krasnal od kilku dni bardzo marudny. Muszę mu asystować w zabawie, bo sam nie chce. Bardzo mu dokuczają te dziąsełka i ślini się na potęgę. Gdy na jego smutki już nic nie pomaga, zostaje ukochany cycuś. Maleństwo dopada do niego z taką miłością, że mnie to aż wzrusza. Chwilka ciamkania i już jest lepiej. Nie o samo mleko tu już chodzi, ale o to ciepło mamy, zapach mamy...

To tyle na dziś. Mąż powrócił z "malowniczej" walki, musimy zaplanować nadchodzący weekend, a pracy jest sporo. Jakby wydatków było mało, dochodzi nam jeszcze przegląd samochodu i jego ubezpieczenie:) Ale byle do przodu!!!

wtorek, 9 sierpnia 2011

Nie nadążam...

z opisywaniem rzeczywistości, a dni pędzą jak szalone. Za jakiś czas będę pytać sama siebie: gdzie się te dni podziały??? A dzieje się dużo.

Wczoraj wylazł kolejny ząb. Malusi ma już ich 5! Oczywiście całe wylazły tylko te pierwsze - na dole. Pozostałe pokazują światu tylko swoje czubeczki. Mamy więc dolne i górne jedynki i jedną lewą dwójkę. Dwójka prawa czai się tuż-tuż. Franio ładnie je i ma już ponad 10 kg. To dużo jak na dziecko ośmioipółmiesięczne, ale pamiętajmy, że miał dużą wagę wyjściową - 4,5 kg. Nie jest gruby, jest po prostu konkretnym nabitym bobaskiem. Urzeka nas swoim gaworzeniem (ga! hap! aga! gugła! ga! babababa!). Jest ciekaw świata, bada wszystko swoimi małymi pulchnymi łapkami. Ma głowie ma burzę loczków. Jest pogodny, chętnie sam się bawi, prychając przy tym radośnie i po raz setny oglądając swojego smoczka lub jedną z zabawek. Najbardziej jednak lubi, gdy mu się czyta. Czytam mu od czasu, gdy miał mniej więcej 4 miesiące. Mamy swoją ulubioną książeczkę z wierszami Danuty Wawiłow i bardzo często je czytamy, czasami codziennie. Jest w niej kilka rażących, moim zdaniem, błędów edytorskich, ale przymykam na nie oko:) Franek reaguje na wiersze żywiołowo, na widok ilustracji wydaje okrzyki bojowe, a ja pozwalam mu miętosić kartki książki - to taka książka robocza. O czytaniu niemowlętom chcę napisać jeszcze osobny post, bo to ciekawy temat.

Lubię zerkać na Frania i przyglądać się jego poznawaniu świata. Jednocześnie wiele razy ściska mnie serce. Chciałabym dać mu cały świat, a jednocześnie go przed nim obronić. Ot, rozterki mamusinego serca. Misiek jeszcze nie raczkuje, za to od ok. 2 tygodni podtrzymywany pod paszkami stoi ładnie na nóżkach, utrzymując samodzielnie większą część ciężaru swojego nabitego ciałka. Czasami tęsknię do czasów, gdy nieporadnie leżał sobie w rożku, a ja karmiłam go tylko cycusiem. Ale ja sama byłam wtedy strasznie rozmemłana i rozbita... Te wszystkie dni, gdy był tyci-tyci dziś zlewają się dla mnie w jedną całość. Po latach niewiele z tego zostanie, a szkoda. Dobrze, że chociaż niektóre chwile uwieczniłam na blogu. No i są zdjęcia i filmiki. Szczególnie te ostatnie ogląda się z radością - mały Franio, taki śmieszny i... szczupły:)))

Niestety noce wciąż wyglądają rożnie, ale z ręką na sercu, to od momentu, gdy Franio jest na świecie, dwa razy przespał noc bez pobudki. Czyli i ja dwa razy przespałam noc. Zasadniczo to jak miał 4-5 miesięcy, to spał lepiej niż teraz. Przespana noc jest na obecnym etapie luksusem nie do pomyślenia. W ogóle ja - jeszcze przez pierwsze miesiące życia Frania gorąca zwolenniczka tego, żeby dziecko spało w łóżeczku, zasypiało samo itp. (szkoła Tracy Hogg, a kysz!)- teraz usypiam go cycem i pozwalam z nami spać. Zasypia zwykle przy cycu i wtedy przekładamy go do łóżeczka, ale przy pierwszym nocnym jęczeniu mąż przenosi go do nas i tak już zostajemy do rana. Czasami zasypia w łóżeczku gdy mu się czyta. Niestety w nocy budzi się po kilka razy, jęczy i usypia tylko gdy dostanie cycka. Nie wiem, czy to głód, pragnienie czy po prostu pragnienie bliskości mamy. Raz spróbowałam dać mu herbatki i też pomogło, ale ona jest słodka i niedobra dla ząbków. Dziś nocy próbowałam z wodą i Franio nie chciał pić. W końcu zrobiłam mu butlę mleka, ale takiej rzadzizny i zasnął na dłużej niż 3 godziny. Ale dzisiaj jestem jak z krzyża zdjęta, a dużo mam roboty. Nie wiem może powinnam dawać mu w nocy butlę, może w cyckach jest tego mleka już za mało? A może budzi się przez ząbkowanie? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że jestem wykończona. Może mamy, które stosują metody typu "niech dziecko się wypłacze" mają więcej czasu dla siebie i przespane noce, może są bardziej pewne swojej roli i tego "kto tu rządzi - Leon czy dzieciaki?" Wiem jedno - to nie są metody dla mnie. Ja nie potrafiłabym zostawić dziecka w łóżeczku i słuchać z kuchni jak ryczy tak długo aż zaśnie. Albo wchodzić do niego co 5 minut i wychodzić i tak przez godzinę - aż zaśnie. Co to dziecko sobie w tym czasie myśli? Płacze, bo myśli, że mama go zostawiła? Dlaczego nie ma mamy, choć zawsze przy mnie była? Nie chcę tak i nie potrafię. Moja koleżanka skarży się, że jej roczne dziecko jest "bardzo niegrzeczne". Nie słucha, robi na złość, wymusza. A może to jest metoda tego dziecka na zwrócenie na siebie uwagi rodziców? Dodam, że koleżanka zostawia dziecko same sobie, gdy zasypia. A jak ryczy,to wchodzi raz po raz, ale na pewno nie "rozpieszcza" go tak jak ja mojego, czyli np przytulaniem i noszeniem. Jestem skołowana, niewyspana i wykończona. Do tego ta dzisiejsza pogoda (ciężkie chmury, deszcz) przyprawiają mnie o ból głowy i wisielczy nastrój. A tyle jest do zrobienia!

Wczoraj odebraliśmy klucze do naszego mieszkania! Dzisiaj mam jechać z tatą gruntować ściany, a mama zajmie się Franiem. Tylko że jak będzie padać, to nie wyjedzie z nim na spacer, a nie chcę , aby wdychał tam opary. Więc plan się posypie. Ech... lecę do kuchni obiad pichcić, bo Maluszek zasnął właśnie (na moich rękach, gdy gadałam przez telefon z przyjaciółką).

PS Dziękuję racjoo za nominację. Postaram się wkrótce tym zająć:)

środa, 3 sierpnia 2011

miś

U Hafiji TU i u Desperate Housewife TU czytałam o ukochanych przytulankach, które pomagają dzieciom zasnąć. Już od dłuższego czasu chciałam dla mojego synka również nabyć taką przytulankę. Zasypiał przytulony do tetry albo do mojej koszulki. W końcu przyszedł czas na misia. Ceny oryginalnych doudou lekko mnie przeraziły - stanowczo nie są to maskotki na naszą kieszeń, zresztą uważam, że wydawanie prawie 100 zł na taką szmatkę to czysta rozpusta. Wyszukałam na allegro i zakupiłam taką oto polską przytulankę:)

Misiek dziś pojawił się w naszym domu i przetestujemy go podczas najbliższej drzemki. Może nie ma w środku superwełny przechowującej zapach mamy, ale myślę, że zda egzamin. O wynikach poinformuję na blogu.

A nasz synek ma dwa nowe miniząbki. Długo oczekiwane górne jedynki pokazały się w zeszłym tygodniu i od razu życie stało się prostsze, choć widać dopiero ich czubeczki. Choć dzisiaj, na przykład, jakiś cięższy dzień ma moje maleństwo i jest po prostu małym jęczydełkiem:) Bolą go na pewno te dziąsełka, bo i ślinotok jest. Biedulek. Jest rozdrażniony i szybko się nudzi, najlepiej byłoby na kolanach u mamy przez cały czas. Na szczęście nie gorączkuje przy ząbkowaniu i to jest wielki plus.

Z nowości, to Franek odkrył, że telefon służy do rozmawiania przezeń:) Dotychczas gdy gadałam z kimś przez komórkę i przystawiałam mu do ucha telefon, a osoba po drugiej stronie przysłowiowego kabla wypowiadała do niego jakieś frazy, dziecię robiło wielkie oczy, jakby chciało powiedzieć "mamo, skąd dochodzi ten głos???". Od kilku dni natomiast, gdy rozmawiam przez telefon, Franek zaczyna się wydzierać, a gdy przystawię mu do ucha słuchawkę, wydaje z siebie całą gamę ulubionych swoich wykrzyknień, czyli "Ga!", "Hap!" i "Gok!".

Razem z misiem-przytulisiem zakupiłam sobie filcowe marchewki, pomidory, truskawki i gruszki.


Nabyłam też stempelki ze zwierzątkami. Stempelki już od dawna miałam w planie, bo powinny one obowiązkowo uzupełniać warsztat nauczyciela języka angielskiego. Dzieci uwielbiają nagrody w postaci pieczątek. Filcowe warzywa i owoce to też moje pomoce dydaktyczne. Mam ich w moim domu rodzinnym całkiem sporo, to głównie pluszowe zwierzaki, a także wielka pani dynia, pani cebulka i pani papryka. Naprawdę mam nadzieję, że uda mi się choć częściowo wrócić do pracy od września. Nie do pracy etatowej, bo w tej przechodzę na urlop wychowawczy, ale muszę załapać jakieś lekcje indywidualne, bo nasz domowy budżet bardzo o to prosi. Tu kolejne peany na cześć mojego wspaniałego męża, który weekendami dorabia gdy nadarzy się taka okazja, myśli o naszej finansowej przyszłości, liczy i kalkuluje, abyśmy nie pomarli z głodu. Taki mąż to prawdziwy skarb i informuję go o tym praktycznie codziennie:)

Cudownie jest być mamą! Codziennie spoglądam na małego krasnala śpiącego w łóżeczku i zalewa mnie fala miłości i rozczulenia. Rączki rozrzucone nad głową, spokojna buźka, paluszki i rzęsy lekko drgają. Czasami przywołuję wspomnienia z sali porodowej i zastanawiam się, czy to wszystko naprawdę się wydarzyło. Dotykam małej blizny na brzuchu - namacalnego dowodu na to, że to wszystko było jawą, a nie snem. Już osiem miesięcy jesteś z nami Synku:)