sobota, 10 października 2020

Po długiej przerwie

 

Mamy listopad. Na moim balkonie kwitnie sobie wrzos.

Raz na rok - taka jest moja częstotliwość pisania ostatnio. Słabo, słabo!

A piać jest o czym, choć nie są to wcale sprawy wesołe.

Ostatni rok przyniósł nam dziwny zwrot w historii świata, Europy i Polski. Mamy oto epidemię koronawirusa, która z Chin rozlała się na cały świat. Wszystko zaczęło się na początku tego roku, w marcu wirus dotarł do Polski i pod koniec marca przeszliśmy na zdalne nauczanie, a sporo ludzi też na zdalną pracę. Zamknięto restauracje, kina, miejsca użyteczności publicznej. Mnóstwo ludzi straciło pracę. Była to niełatwa wiosna, ale jako rodzina daliśmy radę. Teraz natomiast mamy bardzo niełatwą jesień. Zachorowalność dzienna jest na dość wysokim poziomie - wczoraj np. było to ponad 4 tys. zdiagnozowanych nowych przypadków. W tym wszystkim naprawdę nie wiadomo już kogo słuchać. Jedni boją się bardzo pandemii, inni z kolei negują całkowicie jej istnienie. Szary człowiek - np. ja - jest skołowany i zagubiony. A do roboty chodzić trzeba i mam świadomość, że w każdej chwili można to dziadostwo złapać. Jeśli złapiemy - marny nasz los. Cała rodzina na kwarantannie, kontrole sanepidu (tfu) i policji. Po prostu jakaś porażka. Dzieci przechodzą to ponoć względnie bezobjawowo, młodzi natomiast - do których my się już powoli nie zaliczamy - dość łagodnie. Najgorzej z osobami starszymi lub tymi, któe mająchoroby towarzyszące. W tym wsyztskim mnóstwo jest też dziwnych przypadków i absurdów, a także przerażających ubocznych skutków pandemii - zaniedbani chorzy w szpitalach, brak dostępności lekarzy pierwszego kontaktu, zakaz odwiedzin w szpitalach i w związku z tym totalne zaniedbanie chorych - nie brakuje takich historii krążących w eterze. Beznadzieja, w której staramy się zachować optymizm i funkcjonować tak, by dzieci nie miały traumy. Na szczęście telewizor jest u nas wiszącym pod sufitem nieużywanym meblem i cała medialna nagonka omija i nas, i nasze dzieci. Niestety od dziś cała Polska jest w tzw. żółtej strefie, co oznacza np., że musimy nosić maseczki na dworze (!) a dzieci mają mieć maski na lekcjach! - to pierwsze lepsze dwa z tychże absurdów. Ziszczony sen idioty - powiedziałby ojciec Borejko.

Nasz starszy synunio kończy za miesiąc 10 lat. Nasz młodszy skończył niedawno 7. Mamy duże, odchowane dzieci. Młodszy zaczął szkołę, a starszy czwartą klasę. Są mądrzy, wygadani, kochani. Młodszy wszedł w szkółkę jak w masełko, a wychowawczynię ma dokładnie tę samą, co starszy, więc ja jestem totalnie spokojna o moje dziecko, bo wiem, w czyje zacne ręce go oddałam. Temperuje z zapałem kredki każdego wieczora, dzielnie odrabia zadania domowe i generalnie chyba mu się w szkole podoba. Szkoła jest ładna, duża, przestronna, z dobrym zapleczem sportowym. Nasz starszy kocha lekcje wychowania fizycznego i lekcje z panem wuefistą. Biega najszybciej z klasy i najdalej skacze. Młodszy zaczął treningi piłki nożnej i też je pokochał. Predyspozycje do sporu mają dzieci zdecydowanie po tacie - i chwała Panu za to, że nie wdały się w mamę. Ech :( Matka zgrubła, w edukacji zdalnej przytyłą 4 kg i już tego nie zrzuciła, ale też jakoś szczególnie się nie starała. Teraz ważę 65 kg, a 10 lat temu przed ciążą z F. moja waga to było 57 kg! Szok w trampkach. Czas wziąć się za siebie. Tym bardziej, że czuję, że niedługo znów przyjdzie mi uczyć zdalnie.

Ostatnie tydzień spędziłam w domu - byłam na zwolnieniu lekarskim. To nie Covid jednak, a zwykła infekcja gardłowa, która przeniosła się na ucho i zatoki i ostatecznie skończyła się antybiotykiem, który jeszcze biorę. Od poniedziałku jednak muszę wrócić do pracy, a w domku było mi cudnie :) Wychowywanie cudzych dzieci naprawdę przestaje mnie już bawić. Moja praca ma wiele plusów i te plusy mnie w niej trzymają, ale minusów jest cały zestaw...

Moi panowie pojechali na boisko uprawiać sport, a ja muszę ruszyć do sklepu i kupić papier wizytówkowy. Mam bowiem ostatnio nowe hobby, które zawsze mnie kręciło - robię kartki. Jestem w tym bardzo początkująca, inspiruję się internetem i dokonaniami mojej Przyjaciółki, która mnie dopinguje. Kupiłam jakiś czas temu wymarzoną maszynkę do wycinania wzorów (wcześniej nie było mnie na nią stać):


Matryce, czyli wykrojniki do wzorów trzeba kupować osobno i nie są to rzeczy tanie, ale od czegóż jest AliExpress :) I tu się zaczęło prawdziwe wzornikowe szaleństwa panny Magdy :) Oto moje małe dotychczasowe dzieła. Mało tego, ale nigdy wcześniej nie podejrzewałabym siebie o takie wytwory, a jednak są.








Tworzy się kolejne, ale do tego potrzeba mi papieru wizytówkowego, bo ten od mojej Przyjaciółki właśnie mi się skończył. To o moich pasjach tyle.

Mój mąż rozwija swój biznes i jestem z niego taka dumna! Spłaciliśmy najważniejsze długi i wyszliśmy na prostą. Oby pandemia nie zniszczyła jego pasji i tego, na co tak ciężko przez ostatnie dwa lata pracował. Póki co kończę i dumnam wielce, że w końcu tu coś napisałam.