czwartek, 30 czerwca 2011

a ja?

A ja, a ja
Bez ciebie jakby bez ręki
Jak niebo bezchmurne które traci błękit

A ja, a ja
Bez ciebie niczym nad przepaścią
I choć gwiazdy liczę trudno będzie zasnąć

A ja, a ja
Bez ciebie jak piec powalony
I jeszcze słyszę tylko ziemi straszny skowyt

A ja, a ja
Bez ciebie jak księżyc bez nocy
I nikt snu nie zsyła na zmęczone oczy

A ja, a ja
Bez ciebie jak wiadro bez wody
Jak śliwka bez pestki, bez poręczy schody

A ja, a ja
Bez ciebie niczym kwiat bez rosy
Listy twe są czarne zwłaszcza po północy

A ja, a ja
Bez ciebie jak drzewo bez liści
Jednak znów nie zasnę, już mi się nie przyśnisz

A ty, a ty
Beze mnie - co się jutro stanie
Sen przyjść nie chce miły - znów piąta nad ranem
Edward Stachura



Kiedyś - dawno temu - lubiłam bardzo chadzać na koncerty tego zespołu. Na początku naszej znajomości (tu wcale nie powinno być przecinka! :) Mężuś grywał mi ich piosenki. A mi czas leci szybko, dzień zszedł na smęceniu i spaniu (pogoda niżowa), nie da się jednakowoż ukryć, że bez Ciebie Kochanie nasza rodzina jest niekompletna. Więc moje myśli błądzą dziś bardzo intensywnie wokół Ciebie...

A mój mały Smerfik nie mógł dziś zasnąć beze mnie. Zostawiłam go na godzinę z jego dziadkiem, bo chciałam wyskoczyć do z kolei mojej babci na kolację - byli tam goście i chciałam pogadać. To był błąd. Dzidzi nie mogło zasnąć beze mnie i po godzinie dziadek dzwonił, że mam przyjeżdżać bo płacze. Mój maluszek tęsknił do mamy. Więc raz dwa trzy przyjechałam, utuliłam, przewinęłam, przebrałam bo spocone, dałam cycusia, wyczyściłam ząbki i uśpiłam, czytając scenicznym szeptem "Pana Tadeusza". Odkryłyśmy ostatnio z babcią, że trzynastozgłoskowiec w wydaniu mistrza Adama działa na naszego Smerfa niezwykle usypiająco:) Więc teraz ja przypominam sobie to wiekopomne dzieło, czytając synusiowi codziennie do snu.

Niepotrzebnie tam jechałam i z drugiego powodu - bezskutecznie próbowałam przekonać naszą kuzynkę, że bicie dzieci nie ma sensu, że to jest przemoc, że tej przemocy uczy dziecko, że powinna mu wytłumaczyć itp. Groch o ścianę. Tylko mi ciśnienie "hycało" niepotrzebnie, lepiej było w domu z Franiem siedzieć. Moje malusi już śpi i ja też zbieram się do spanka...

PS Nawiasem mówiąc - rozczulające, jak ten mały człowieczek taki stęskniony dostaje się wreszcie w ramiona mamy i od razu jest lepiej, już się uspokaja, ale jeszcze trochę pochlipuje, jeszcze sobie tak sapie... a serce mamy wtedy topnieje i żal jej, że miała zachciankę do gości jechać, a tu maluszek za mamą płakał. A z drugiej strony, tak miło jest wtedy mamie, że to na nią to dzidzi tak czekało i że jest taka potrzebna, że dla tego maluszka jest całym światem.

Będę trzymać Cię za rękę tak długo, jak długo będziesz tego potrzebował.


A teraz śpati. Dobranoc.

środa, 29 czerwca 2011

zmieszana

Jestem właśnie po rozmowie na Skype z bliską koleżanką z podstawówki. Jestem nieco zmieszana... Jakoś tak brakowało skrzydeł naszej rozmowie, jakoś tak się gadka nie kleiła. Oprócz plotek na temat wspólnych znajomych z byłej klasy nie miałyśmy sobie prawie nic do powiedzenia. Ona zmieniła lekko sposób bycia, jest taka jakaś ... dorosła?:) Mieszka w Anglii i nie planuje wracać. Mam wciąż w pamięci nasze wspólne podstawówkowe i licealne rozmowy. Wciąż pamiętam klimat naszych nasiadówek u niej, wspólne spanie w namiocie na obozie, gadanie na każdy temat. W którymś momencie nasze drogi się rozeszły i dziwnie było pogadać dziś po tylu latach. Minęło ich chyba 6 albo 7! Ostatnio zapytałam męża czy wierzy w to, że te chwile, które mijają są gdzieś, gdzieś żyją czy może mijają bezpowrotnie i znikają gdzieś w nicości. Według niego to drugie. Chyba ma rację. A mi z tego powodu smutno jakoś tak...

wtorek, 28 czerwca 2011

opowieść laktacyjna część 4

Mleko Mamy
Przez to, że tak bardzo pokochałam karmienie, stałam się trochę jego fanatyczką. Żal mi na przykład dzieci, które mamy szybko "odsadzają" od cycusia, choć wiem, że czasami te mamy nie mają wyjścia. Żal mi też, że sama nie miałam tyle pokarmu, żeby karmić Frania aż do dzisiaj tylko piersią. Zaczęłam go dokarmiać gdy skończył 4 miesiące. Dlaczego?. 12 marca były chrzciny Frania i miła imprezka rodzinna. Na tejże imprezce było parę osób chorych, grunt, że wszyscy się pochorowaliśmy, tylko Franiu był zdrowy. Oto jeden z wielu plusów karmienia piersią - odporność. Jeszcze w styczniu mąż i ja zaliczyliśmy grypę jelitową, a Frania ominęło, choć ja w gorączce go karmiłam i nawet przyjaciółkę zaraziłam co na chwilę wpadła, a Frania nie. Moje choróbsko pochrzcinowe ciągnęło się długo-długo (i tym razem Franiu się nie zaraził, na bank dzięki cycusiowi) i w końcu musiałam wziąć antybiotyk, bo mleko z miodem+czosnek nie dawały rady. Do tego Franiu budził się w nocy co 2 godziny. Może to był akurat skok rozwojowy, już nawet nie pamiętam, grunt, że już po prostu nie dawałam rady wstawać w nocy, łaziłam w dzień nieprzytomna i wiecznie kaszląca. Wtedy poczułam, że dojrzałam do zmiany, przed która wcześniej się broniłam. Wtedy Franiu dostał pierwszą butelkę.

Dziecię zaczęło spać lepiej, budził się w nocy tylko raz, co było dla mnie niesamowitą zmianą i ogólnie lepiej zasypiał z pełnym brzuszkiem. Później pojawiły się owoce, później kaszki, w końcu regularne obiadki. Dziś Franiu ma skończone 7 miesięcy i karmię go piersią ok. 3-4 razy na dobę + jedno karmienie w nocy. Karmienie cycem nie stanowi już osobnego posiłku - jest "przegryzką" albo "popitką" i wystarcza na ok. godzinę. Na obecnym etapie jest już raczej celebracją bliskości niż żywieniem, choć mleko mamy to najzdrowsze, co można dać dziecinie.

Myślę, że Franiu budzi się w nocy już z przywyczajenia, bo chce się przytulić do cycusia, ale ja nie umiem odmówić mu tej bliskości. Mogłabym dawać mu herbatkę, próbowac tulić, a nie karmić, ale po prostu mi się nie chce. Wyluzowałam i nie mam presji na cokolwiek. Inspiruje mnie mama-blogerka Weronika, doświadczona mama trójki dzieci, która propaguje rodzicielstwo bliskości. Serdecznie polecam jej bloga, a tutaj opisała wspaniale, jak wyluzowała się dopiero przy trzecim dziecku. Ostatnio usłyszałam standardowe "oj, trudno będzie ci odzwyczaić go od tego". No to najwyżej:) Będę się później martwić. Teraz wysypianie się jest dla mnie daleko cenniejsze niż łażenie z dziesięciokilowym dziecięciem w te i wew te po nocy. Tym bardziej, że ok. godz. szóstej mój Mały znowu przez sen woła o cycusia. Po prostu go dostaje i śpimy dalej:) A co mi tam.

Karmienie to bliskość i niesamowita radość. Ciepło małego wtulonego we mnie ciałka, zapach jego włosków i łapka klepiąca mamę po cycku jak starego konia:) Karmienie to więź, która ciężko mi opisać słowami. Oczka patrzące w oczy mamy, pierwsze gaworzenie i uśmiechy z cycem w buzi - bezcenne. Zazdroszczę szczerze mamom, które w ogóle nie muszą podawać dzieciom sztucznego mleka. Mimo, że się do nich nie zaliczam, to bez wahania mogę wyznać, że kocham karmić.

wieczorową porą

Właśnie moje Małe zasnęło. Czy może być coś bardziej rozczulającego niż maleńkie pulchne ciałko wtulone w moje ramiona?. A moje Duże za granicę wybywa jutro na kilka dni, a w weekend pracuje. Zobaczymy się dopiero w niedzielę. Mam wspaniałego męża. Jest to najlepszy człowiek, jakiego znam i doświadczyłam od niego tyle dobra! Czasami zapominam w codziennej bieganinie, jak wielkie mam szczęście: kochany i wyrozumiały człowiek u mojego boku i synek, którego z każdym dniem kocham mocniej, o ile to w ogóle możliwe:) Mój mąż dba o nas, jest czuły i cierpliwy i - co bardzo ważne - nauczył mnie, że miłość=wolność. Gdy tu zajrzy, będzie zdziwiony peanami, jakie tutaj na jego cześć wznoszę:)

poniedziałek, 27 czerwca 2011

opowieść laktacyjna część 3

Mleko Mamy

No więc jakoś ruszyło i karmiłam. Mleko leciało ku mojej nieopisanej radości. "Pewnie niedługo czeka Cię nawał" - napisała w smsie koleżanka, a mnie opadł blady strach, bo współlokatorka już miała zastój w piersi... póki co dotarło do mnie, że cycki zaczynają boleć i przydałyby się nakładki silikonowe, więc poprosiłam mężulka, aby w wolnej chwili mi je doniósł. W nakładkach karmiło się ciut lepiej, ale to też błędne koło, bo na nakładce na samym końcu są dziurki, w które dziecię wsysa sutka... ach. Do końca pobytu w szpitalu dziecię nie było dokarmiane sztucznie i to już był pierwszy sukcesik na moim koncie. (W Szpitalu Św. Rodziny trzeba wypisać specjalną zgodę na dokarmianie).

Po powrocie do domu karmiłam tylko w nakładkach i nie czułam wcale symbiozy, nie czułam zespolenia ani bluesa, jedynie baby blues mnie dopadł:))) Pamiętam pierwszą noc w domu. Przekładałam Franka od jednej piersi do drugiej, a on wciąż i wciąż ryczał i chciał ssać! Już w myślach wysyłałam męża do Rossmana po sztuczne mleko, bo wydawało mi się, że ja tego 4,5 kilowego chłopa samym cyckiem nie wykarmię. Po porannej konsultacji z dwoma koleżankami-mamami, które radziły czekać i nie panikować, postanowiłam wyluzować. Dobrze zrobiłam, bo ilość pokarmu dostosowała się do potrzeb dziecięcia, choć mityczny nawał przeszedł niezauważalnie! Po prostu o nie było, dzidzia na bieżąco wszystko zjadła:)

Symbioza przyszła po jakimś czasie, sama. Teraz niewyobrażalne jest dla mnie, że mogłam podczas karmienia słuchać muzyki z pendrive'a albo czytać książkę! A wtedy tak bardzo dłużyły mi się te długie karmienia, bo smykuś mój mały ciągnął każdego cycusia po pół godziny. Mimo że go smyrałam po buźce, masowałam rączki itp., notorycznie miał odlot przy piersi. Śmiałam się, że około 8 karmień na dobę to 8 godzin etatowej pracy:) Później, gdy już zaczął się najadać szybciej, faktycznie zaczęłam kochać i celebrować te nasze wspólne chwile. Najmilej wspominam luty, czyli trzeci miesiąc życia Frania. Jadł już szybko, cyce wygoiły/zahartowały się przez styczeń, a on był już na tyle rozumny, że zerkał mi w oczy podczas karmienia i wydawał różne zabawne dźwięki, na które ja mu odpowiadałam w dziecięcym języku. Przyszła symbioza, radość i harmonia. Pokochałam karmienie. Na początku była to dla mnie ciężka praca, ale z biegiem dni czas karmienia przerodził się w najmilsze i najbardziej wyczekiwane w ciągu dnia chwile... cdn.

niedziela, 26 czerwca 2011

moje pierwsze candy!

Dziś moje pierwsze candy!!! Boję się, że nikt się nie zgłosi....:)
Urocza książeczka "Zamiast czekolady. O tym, co nas uszczęśliwia", do tego cztery przepiękne kartki z dziełami Van Gogha (wraz z kopertami) oraz dwie zakładki. Może dorzucę coś jeszcze, ale to niespodzianka:) Zapraszam, a zasady tradycyjne: proszę o komentarz pod postem i umieszczenie podlinkowanego zdjęcia na swoim blogu, a osoby bez bloga proszę tylko o komentarz wraz z adresem mejlowym.



Zapraszam serdecznie!!! Losowanie 16 lipca 2011.

sobota, 25 czerwca 2011

z ostatniej chwili....


Wiadomość z ostatniej chwili: postanowiłam zostać businesswoman:) chcę otworzyć jesienią firmę edukacyjną... dam radę?:)

piątek, 24 czerwca 2011

opowieść laktacyjna część 2

Mleko Mamy
Wzięłam zatem malucha na kolana, wyjęłam cycka i jakoś tak nieporadnie wsadziłam mu go do buzi. Franek - w przeciwieństwie do mnie - wiedział o co chodzi i zaraz zaczął ssać, ale ja nie miałam pojęcia czy jemu coś z tego cyca leci czy nie. Dodam, że moja współlokatorka, która urodziła w noc przed moim porodem, już karmiła bardzo sprawnie, co mnie wpędzało w pewne kompleksy. Trudno znaleźć odpowiednią pozycję do karmienia po cesarce. Na leżąco nie mogłam dać rady, tak bardzo bolał brzuch - praktycznie przewrócenie się z pleców na bok stanowiło wyzwanie. Jedyną możliwą dla mnie pozycją było karmienie na siedząco - siedziałam na łóżku, pod nogami miałam podnóżek, a synka na kolanach. Jeszcze w domu długo karmiłam siedząc lub klęcząc (!) na łóżku. Natomiast po pewnym czasie zaczęłam karmić na leżąco i tak zostało aż do teraz.

Wiedziałam, że ponoć po cesarce pokarm napływa później, więc tym bardziej nie wiedziałam, czy mały ssak coś tam dla siebie wysysa czy nie. A wiadomo, że jak niemowlę głodne, to płacze. Coś nam nie wychodziło. No i właśnie tutaj muszę wygłosić pochwalne peany na cześć wspaniałych położnych z Kliniki Św. Rodziny w Poznaniu. Przy łóżku był taki pilocik i jeśli pacjentka miała jakiś problem, np. chciała środek przeciwbólowy albo nie mogła poradzić sobie z karmieniem, wystarczyło nadusić guziczek i zaraz jak dobry duch pojawiała się siostra, która pomagała (Uczciwość nakazuje mi wyznać, że w jednym z pokojów oddalonych od głównej "lady", za którą siedziały owe siostry nie było tych guzików do przywoływania pomocy. Nie wiem dlaczego, być może chwilowo? Ja miałam ten komfort, że mieszkałam w pokoju dwuosobowym, dokładnie naprzeciwko "lady"). Wracając do położnych. Są wspaniałe. Nawet, gdy nikt nie wzywa ich przez guzik, ale słyszą, że gdzieś niemiłosiernie zawodzi niemowlę, od razu tam zdążają by rozpoznać w czym problem. A tu - proszę - niedoświadczona mama, czyli ja, nie radzi sobie z karmieniem. Dziecię rozkopane z rożka, płacze głodne, a ja nie mogę pozbierać się do kupy. Co robi pomocna siostrzyczka? Bierze dzidzię na przewijak, raz dwa trzy pakuje sprawnie w rożek i pokazuje jak przystawić do piersi. Tu przeżyłam kolejny szok. Oto co zrobiła siostra. Chwyciła brutalnie mój sutek, ścisnęła jak sto pięćdziesiąt i WYCISNĘŁA z niego odrobinę żółtej substancji, tę mityczną siarę:) Potem konkretnie i rzeczowo chwyciła głowę mojego dziecka i na siłę docisnęła go do mojego sutka, a dziecina zaczęła ten nektarek spijać i jakoś poszło! Okazało się, że na drugi dzień po cesarce już mam pokarm! Dla mnie szokiem było to wyciśnięcie i dostawienie dzidzi na siłę, bo żyłam sobie przez całą ciążę w naiwnym przeświadczeniu, że dostawienie dziecka do cycka to rzecz naturalna i prosta: wkładasz dziecku cycusia do buzi i hej. Otóż nie, mama i dzidzia muszą się tego nauczyć, a przynajmniej w naszym przypadku tak właśnie było. Zastanawiam się, co byłoby, gdyby ta siostra nie wycisnęła z mojego cycka tej siary. Była w pokoju obok inna mama, która też miała cesarkę na cztery godziny przede mną. Chyba na trzeci dzień po porodzie jeszcze nie miała pokarmu. No właśnie - nie miała czy po prostu trzeba było konkretnie zadziałać? Ponoć pokarm tworzy się w głowie i może po tym wyciśnięciu u mnie poszło już lawinowo? A ona stresowała się, że nie ma i nie była w stanie "zaskoczyć"? Przyznam że skomplikowane zagadnienia "posiadania" i "nieposiadania" pokarmu są dla mnie nie lada tajemnicą....... cdn.

opowieść laktacyjna część 1

Mleko Mamy
Od dawna już zamierzam wtrącić swoje trzy grosze w tej kwestii, bo uważam, że akcja zainicjowana przez Hafiję jest świetna, ale zawsze jakoś czasu mi brak by usiąść i popisać na ten temat. Postanowiłam więc opisać wszystko w ratach, bo chciałabym się podzielić ze wszystkimi Mamami i Przyszłymi Mamami niesamowitym doświadczeniem, jakim dla mnie było i wciąż jest karmienie piersią. Ale po kolei.

W ciąży słyszałam o terrorze laktacyjnym, sporo siedziałam w Internecie, a że ciąża przenoszona, to już pod koniec nie wiedziałam co ze sobą robić:) Poznałam wiele opinii na ten temat, byłam na wielu forach i wywnioskowałam, że nie ma co robić sobie presji na karmienie naturalne, bo a nuż nie wyjdzie. Postanowiłam wyluzować.

Poród po dwunastu godzinach walki zakończył się cesarką. To była pierwsza niespodzianka, a po niej następowały po sobie kolejne, związane z karmieniem oczywiście! Nie mogłam od razu przystawić Frania do cyca, bo po cesarce zabrali go na "noworodki" na całą długą samotną noc. Ja leżałam na OIOMie i przez całą noc z emocji spałam tylko dwie godziny. Aparatura chodziła, w głowie pulsowało, szpital żył swoim życiem. Przed południem postawiono mnie na nogi i zawieziono na porodówkę (tak!), gdzie w luksusach czekałam aż zwolni się miejsce na oddziale poporodowyom. Wtedy poprosiłam siostrę czy mogłaby przynieść mi synusia, bo go jeszcze nie widziałam. Po chwili przyniosła zawiniątko i wtedy zrobiłam Franiowi telefonem dwa zdjęcia, które teraz są dla mnie bezcenne, bo dzieki nim mogę powrócić do tamtych niesamowitych chwil:


Malutkie zawiniątko spało sobie obok mnie, a ja patrzyłam sobie na niego, a w głowie miałam tysiąc myśli!!! Że to on, naprawdę on, mój synek, który jeszcze wczoraj był w brzuchu! I że jest taki perfekcyjny, ma rączki, nóżki, nosek i tak sobie zacnie śpi obok, zawinięty w rożek. Że nareszcie go zobaczyłam po tylu miesiącach. Tysiąc myśli miałam w głowie... Miałam też ochotę wziąć go na ręce i przytulić jak rasowa mama, ale Primo - byłam za słaba by się podnieść, Secundo - brakowało mi odwagi, ten maleńki człowiek nieco mnie onieśmielał. Leżałam sobie więc obok niego - taka przyczajona matka-nowicjuszka, co to nie wie z której strony ugryźć temat.. Tu pojawia się kolejna kwestia więzi między mamą a noworodkiem, ale o tym kiedy indziej, bo to temat na osobnego posta.

No więc tak sobie leżałam obok mojego maluszka, ale po jakimś czasie siostra go wzięła (robili jakieś badania), a dla mnie zwolniło się miejsce na oddziale poporodowym, gdzie pozyskałam współlokatorkę Martę. Po jakimś czasie słyszymy: niosą dzieci (charakterystyczny płacz daleko, coraz bliżej). Przynieśli Amelkę mojej współlokatorce, a mi powiedziano: pani synek na razie nie jest głodny i śpi. Powiem szczerze, że nawet odczułam pewną ulgę, bo trudny pierwszy moment dało się odwlec:) Ale po jakimś czasie przyniesiono mi synka.

I tu właśnie zaczyna się moja prawdziwa opowieść o karmieniu. Pytam tę panią, co go przyniosła: czy powinnam go przystawić do piersi? A ona na to, że tak, bo on je rączki. Patrzę na niego - faktycznie wcina łapki. No i leży ta mała istotka w rożku, taka mała i bezbronna, czeka na mnie - na MATKĘ KARMICIELKĘ - a ja nie wiem od czego zacząć i jak się za to zabrać, mimo że chodziłam do szkoły rodzenia i poznałam temat, przynajmniej teoretycznie...

wtorek, 21 czerwca 2011

o poranku

Siódma rano, mężuś wybył pierwszy raz do nowej pracy, dziecię jeszcze śpi, a ja klikam szybciutko nad kubkiem herbaty. Szkoda, że to, co dobre tak szybko się kończy i urlopix mężulka dobiegł już końca. Dobrze nam się siedzi na wsi, dzidzia rośnie jak na drożdżach, je owoce codziennie i wciąż ciągnie cycusia, co mnie bardzo cieszy. Karmienie piersią jest wspaniałe! Ale o tym więcej już wkrótce.

No więc dobrze nam tu, ale brakuje nam już trochę intymności, czasu i przestrzeni tylko dla siebie, no i niezależności... Trochę brak też miasta, tego specyficznego gwaru, który tak lubię, choć latem faktycznie mniej go brak niż zimą. Wieś latem jest wspaniała, ale zimą jest tu istna pustynia.

Jutro zakończenie roku. Miło było wrócić na chwilę do pracy. W mojej głowie coraz więcej marzeń dotyczących naszych czterech kątów. Ostatnio zakochałam się w pewnej sypialni. Widziałam ją w sklepie meblowym. Wydaje mi się inna niż te wszystkie standardowe sypialnie, które dotąd widziałam. Przypomina mi ciut afrykańskie klimaty, z którymi jest związany mój mężulek. No i ma toaletę przy której mogłabym nakładać make-upa:) Oto ONA!!! (zdjęcie ze strony producenta).

Dodam że w realu kolor był nieco inny - ciemniejszy, wpadający w zgniłą zieleń i to mnie urzekło. Tylko czy stać nas będzie na sypialnię? Już teraz wiemy, że finanse będą raczej ograniczone. Więc raczej panele (i to te tańsze) niż mój wymarzony parkiet, raczej kuchnia za 1500 zł, a nie rustykalna za 7000, raczej te tańsze kafelki do łazienki itp. Początkowo trochę mnie to przygniatało, ale potem dotarło do mnie, że to MY TROJE wlejemy w to mieszkanie duch rodziny i ciepło domowego ogniska. Rodzina to MY, co za różnica, czy stąpamy po panelach czy po parkiecie? Miło byłoby wydać na ten swój jedyny kącik mnóstwo pieniędzy, ale gdy ich nie ma...:)
PS Kończę tego posta już późniejszym porankiem, gdy dziecię drzemie chwilowo. Teraz uciekam do kuchni działać obiadowo.

niedziela, 12 czerwca 2011

niedzielne rozważania

Ciepła, miła niedziela na wsi. Maleństwo dziwięciokilowe śpi, ale lada chwila zbudzi się głodne jak wilk. Dziadkowie wybyli, ojciec zaległ na tapczanie, a ja klecę szybkiego posta i spieszę donieść, że w pracy nie jest źle. Tego pierwszego, długiego dnia nawet nie miałam czasu na tęsknotę, bo trzeba było dzieciaki zająć i zagadać. Dopiero gdy wróciłam, z radością przytuliłam moje Słoneczko. Do końca roku szkolnego blisko, dziecię rośnie jak na drożdżach, powoli siada już sobie ładnie i pomyśleć, że kiedyś ktokolwiek miał zastrzeżenia co do jego prawidłowego rozwoju! (mowa o pani z poradni na ul Świt w Poznaniu - ostrzegam wszystkie mamy). Gdy Maluch wstanie i zje obiadek, to pojedziemy sobie na spacerek i tak mija nam połowa mężowskiego urlopu... A tak w ogóle to mój mąż sprawił mi niedawno wspaniały prezent

Tej książki Jane Green jeszcze nie czytałam. Obawiam się też, że niezbyt szybko się za nią zabiorę. Jeszcze w kolejce czeka na mnie "Bookends" jej autorstwa. Wspaniale, że jeszcze tyle książek jest do przeczytania! Przerażające, że czas tak szybko płynie i nie mam na to czasu! Anyway, thank you Mężulku!!!

wtorek, 7 czerwca 2011

rozterki mamusinego serduszka

Jutro mój pierwszy dzień w pracy... Boję się, ale nie pracy, tylko tego jak wytrzymam rozstanie z Miśkiem. Zostawiam go pod najlepszą możliwą opieką - jego własnego Taty, więc o Miśka mogę być spokojna, ale matczyne serce boli jak pomyślę o tej rozłące. Wracam do pracy tylko na 2,5 tygodnia, bo końcówka roku szkolnego za pasem. Oceny wystawiła już pani mnie zastępująca, więc ja wchodzę na tzw. lightowe zajęcia, ale spada na mnie obowiązek dokończenia zbierania kasy na podręczniki, ich zamówienie oraz zapłacenie za nie. Jeszcze jutro dodatkowo na dzień dobry czeka mnie rada pedagogiczna, więc dodatkowe godziny rozłąki z Miśkiem. Boli mnie serce mamusi, będę myśleć o Franiu przez cały dzień. Ostatnio jest do mnie taki przywiązany, bardzo kocham to moje Serduszko.

niedziela, 5 czerwca 2011

prośba o radę


Nie znoszę upałów i ostatnie dni są dla mnie koszmarem. Dla mojego Baby też, bo nie mam pojęcia, jak ubierać Synusia, który cały jest lepiący i spocony, choćby jeno body miał na sobie... Do tego wieje niemiłosiernie i wciąż stresuję się że go zawieje:( Życie zimą było jednak łatwiejsze dla początkującej mamy...

Jesteśmy wciąż na wsi, dobił do nas Mężulek urlopowany i jest nam dobrze. Jeszcze trochę tu posiedzimy... Dziecię je dzień w dzień wyhodowane przez dziadków ekotruskawki, które to owoce ponoć "są bardzo silnym alergenem" :))) A on wcina je bez cukru i ze smakiem. Kończy się kolejny upalny dzień. Powietrze w chacie stoi i ani drgnie, a poprzedniej nocy Dziecię budziło się praktycznie co godzinę, tylko nie wiem dlaczego. Może było mu gorąco? Tu mam pytanie do innych Mam: czy półroczne niemowlę może spać w krótkim rękawku? Ja boję się, że swoim zwyczajem wyjmie te łapki w nocy i się zaziębi:( W czym śpią Wasze Szkraby? Przykrywacie je kocykiem w taki upał czy tylko pieluszką? Proszę o radę...

środa, 1 czerwca 2011

afera pitowa i nie tylko...

Zaginęły nasze pity. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie gdzie one mogą być, proszę niech da mi znać! Dostaliśmy powiadomienie z Urzędu Skarbowego, że w przysłanym przez nas rozliczeniu brakuje jednej kartki. musimy ją dodrukować i dosłać. Rozliczał nas mój tata i zdążył już owo rozliczenie wykasować z komputera. Trzeba je zrobić od nowa, a tymczasem pity zaginęły. Nie ma ich tam gdzie powinny być i gdzie zawsze kładę wszystkie dokumenty. Dodam, że bałagan panujący naokoło nie pozwala się nawet temu faktowi dziwić... ach.

Nasz maluch wciąż ma sapkę, którą pediatra sukcesywnie olewa i niby jej ufam, a z drugiej strony się niepokoję. Poza tym dużo się dzieje. Jestem z małym na wsi, gdzie pogoda jest cudna. Maluch je truskawki (zero uczulenia), a ja piję dziką miętę. Tylko bez mężulka źle... A mężul zmienia pracę... Poza tym wciąż karmię i dobrze mi z tym, choć tutaj budzę zdziwienie otoczenia ("Jeszcze karmisz???" albo "Skończ już z tym karmieniem!") A przecież karmię dopiero... zaraz... ile? zerknę na suwaczek.. 6 miesięcy i 8 dni. Dziwne, dziwne.... Ale ja i tak żyję po swojemu. Szukając pitów natknęłam się na starą kartkę, którą z okazji absolutorium dostałam od cioci i wuja. Życzenia brzmią następująco:

Żyj tak aby każdy kolejny dzień
był niesamowity i wyjątkowy.
Wypełniaj każdą chwilę tak
aby potem wspominać ja z radością.
Czerp energię ze słońca,
kapiącego deszczu i uśmiechu innych.
Szukaj w sobie siły,
entuzjazmu i namiętności.
Żyj najpiękniej jak umiesz.
Po swojemu...


I właśnie tak zamierzam żyć. Co Wy na to?