piątek, 30 sierpnia 2013

po terminie

Wczoraj minął nam termin, a ja wciąż noszę mój brzuszek:) Nie dziwi mnie to, bo i F. nie spieszył się na ten świat. Jakiś ciężki ten tydzień miałam i cieszę się, że weekend nam nadchodzi i kojąca obecność mojego męża będzie na mnie wpływać aż do wtorkowego poranka (na poniedziałek wziął wolne). Mój mężu jest jak balsam na moją duszę. Wystarczy, że on po prostu jest i ja już jestem inna - spokojniejsza, bardziej pogodna, wyciszona, bezpieczna...

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

pierożki aromatyczne

Jestem i trwam nadal nierozpakowana. Cudowny weekend za nami - jak to jest, że samo bycie z moim mężem równa się dla mnie udany dzień i fantastyczne spędzenie czasu? "Z Tobą choćby pomilczeć jakże jest ciekawie", Miły Mój. Wczoraj połaziliśmy sporo po poznańskiej starówce, a zakończyliśmy obiadem w niegdyś ulubionej naszej knajpce Green Way. Wciąż jestem jej wielbicielką, ale bywamy tam rzadziej - wiadomo, studenckie życie heeeeeen za nami, mała stabilizacja i brak czasu na takie wypady na co dzień. Obiad oczywiście wega, bo i taki charakter knajpy tej. Gdy dorwałam w końcu moje ukochane pierożki aromatyczne i zaniosłam je na stół wraz ze szklanką soku jabłkowego (świeżo wyciśniętego), zostawiłam dosłownie na chwilunię przy stole mojego małego miglanca ze słowami: "Mama tylko przyniesie sztućce". Nie było mnie może z 10 sekund. Wracam i co widzą oczy me? Pierogi utonkane w soku! Mój miglanc dziarsko wylał szklankę soku w te pierogi! Zadowolony był z siebie wielce i poinformował mnie, że pierożki pływają:))) A może że się kąpią? Już nawet nie wiem. Szybko dorwałam dodatkowy talerz i powyławiałam z soku te szlachetne arcydzieła, ale surówkę i sos rozmarynowy szlag trafił. Pierożki z sokiem smakowały dość nowatorsko, ale dzięki temu, że mają chrupiącą powierzchnię, nie zdążyły całkiem nasiąknąć. Całe zdarzenie komizmem dorówuje temu, gdy F. dorwał się do ciasta imieninowego swojego ojca i pociachał całą blachę nożem. A ja nawet nie umiem być na niego zła. No po prostu nie potrafię:)

Po powrocie przez jakieś 2-3 godziny miałam regularne skurcze - co prawda aż co pół godziny, ale była w nich regularność. Ale w okolicach siedemnastej wszystko się wyciszyło. Jeszcze nie pora. Jeszcze nie czas na moją drugą dziecinę.

sobota, 24 sierpnia 2013

sobota, tydzień 40....

Wspaniały wieczór wczoraj. Młody późno poszedł na drzemkę (po 14), bo mieliśmy niezapowiedzianą, acz wielce miłą wizytę pewnej cioci, a potem ok 16 ja walnęłam się obok niego i obudziłam się grubo po 18, a młody przed 19. Więc jak tata wkroczył w progi domu i trochę odsapnął, to postanowiliśmy zrobić coś z tym wieczorem i po krótkiej naradzie zapadła decyzja: jedziemy sobie pospacerować na Stary Rynek. 

A tam: wypełnione po brzegi ogródki piwne, ludność biesiadująca i ciesząca się urokami ostatnich letnich dni, uliczni grajkowie, fontanny, spacerowicze, światła, gwar, życie. Uświadomiliśmy sobie, że tego lata ani razu nie dotarliśmy na Starówkę - co za niedopatrzenie! Połaziliśmy trochę, a potem zaciągnęłam chłopaków do mojej ukochanej jeszcze z czasów studiów kawiarni. Kącik dla dzieci jest, a to ważne. Tłoku nie było, bo studenty jeszcze do P-nia nie wróćiły, a w strefie zabawkowej tym bardziej po 21 dzieci już nie było (wiadomo, "grzeczne" dzieci już o tej porze śpią, a odpowiedzialne pani domu w czasie gdy dziecko śpi prasują i sprzątają dom, aby był czyściutki jak mąż z pracy wróci, a nie zalegają z dzieckiem w piernatach :D ). Skusiłam się na sałatkę owocową, a mężu na mus truskawkowy. Młody jeździł autkiem, bawił się zabawkami i podjadał od nas to i tamto. Wieczór zaliczamy do naprawdę udanych.

Dziś udało mi się dospać do 8:10 (szok), a moi chłopcy nawet dłużej spali. Teraz wybrali się na wyprawę rowerową, a ja uraczyłam się koktajlem bananowo-jabłkowym (ze 3 jabłka, banan, sok z połowy cytryny i miód do smaku, wszystko pod blender), rozmrażam mięso na krupnik i zastanawiam się, co zrobić z tym cudnym dniem...

Scena z wizyty naszej wczorajszej do piekarni. Wchodzę z F. do tejże. Kolejka dziwnie długa. Młody lata i szaleje, a ja uspokajam go i tłumaczę, żeby nie krzyczał, bo tu jest sporo ludzi i nie jest jego krzyk dla ucha najprzyjemniejszym doznaniem. Kolejka zmniejsza się, w końcu nasza kolej, a ja znowu tłumaczę młodemu żeby się nie nadzierał.

Sprzedawczyni (laska parę lat młodsza ode mnie, na oko 25+): No niech sobie polata, jak jest taki nadpobudliwy.
Ja: On nie jest nadpobudliwy, po prostu teraz coś w niego wstąpiło.

Kupuję chleb i drożdżówy.

Sprzedawczyni do F: Mama teraz pójdzie do domu bez ciebie!
Ja (z lodowatym spokojem): Proszę go nie straszyć. To nie jest dobra metoda i ja takowych nie stosuję.
Ona (zmieszana): Oooo... to przepraszam panią.
Ja (biorąc zakupy): Dziękuję pani i do widzenia.

Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego ludzie są tacy durni???
Jestem dumna z siebie. Byłam asertywna, której to umiejętności uczę się już od paru dobrych lat. A niech wie głupie babsko co myślę.

piątek, 23 sierpnia 2013

tylko my

W domu tylko sami, odpoczywamy po i przed:) Jak mi dobrze....... Męża brakuje do kompletu, ale wszystkiego mieć nie można. Czasami cisza jest bardzo potrzebna. Młody "układa alfabety", a pralka właśnie wyprała cały osprzęt do nosidełka dla dzidziusia. Wywalimy to na balkon, a potem synu mój śniadanie zje drugie. A potem? Potem zobaczymy:)))

czwartek, 22 sierpnia 2013

tydzień do terminu...

Tydzień do terminu... Dziś w nocy spałam cudownie, bo wczoraj zrobiłyśmy z babcią na nogach chyba ze 4 km. Dziś z kolei padam, bo mały nie poszedł w dzień spać, więc i ja jestem zmęczona, bo nie położyłam się z nim. Może za to wieczorem obejrzymy sobie z mężem jaki film?

Szukam ciszy i spokoju. Nie mam ochoty na wizyty gości. Babcia dziś odjeżdża, a wróci chyba w weekend. Odciąża mnie, bo gotuje. Mimo to najlepiej mi samej z sobą... taki to czas.

Łóżeczko dostawione do naszego, ciuszki wyprasowane, nawet Anioł Stróż wisi nad łóżeczkiem. Starszak ogląda Troskliwe Misie, a mi głowa leci, spaaaać...

PS matka słucha Ciszy Kamila Bednarka, a F. komentuje: Ta cisza się nazywa nanana!

wtorek, 20 sierpnia 2013

dekoltowo

Mam dwóch wielbicieli mojego dekoltu, a tu z brzucha niedługo przybędzie i trzeci. Z obecnych dwóch chyba najbardziej hamuje się mąż - jest wszak dorosły i się kontroluje (a przynajmniej się stara:P). F. hamulców nie ma. Scena z dzisiejszego poranka: młody ledwo się obudził, a już mnie klepie po (za przeproszeniem) cyckach. Ja protestuję, a on na to: Chces zeby bawiła się rącka! Ja: Czym? F: Mamą!
No i jak tu nie kochać?:)

Pewnej Cioci dziękujemy dziś za niespodziewaną, acz wielce miłą wizytację naszych wnętrz. Miło nam było gościć u nas tę Ikonę Mody :D

A w brzuchu spokój, ale nie bezruch. Skurcze są raz po raz. Trwamy w naszej trójosobowej codzienności, choć gdzieś w środku czuję, że lada dzień wszystko może się zmienić... Ciuszki w szafie poprasowane. Prześcieradła i kocyk do łóżeczka wyprane i wyprasowane. Tulę F. do siebie ile się da, obcałowuję go całego i myślę: Synku, korzystaj, bo jeszcze teraz masz mamę tylko dla siebie. Bardziej od bólu porodowego przerażają mnie te dni rozstania, które przed nami i łzy małego chłopczyka, gdy będzie chciał do mamy. Marzy mi się poród w domu, ale po akcjach porodu nr 1 nie odważyłabym się na to. Martwię się, jak F. poradzi sobie z nową sytuacją. Wiele wyzwań i emocji przed nami.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

teletubisie, lekarz i literki

Teletubisie to wielka miłość F. (Kochasz swoje Teletibiśki! - cytat z dzisiejszego poranka). Na dzień dobry F. ma nasiadówę na nocniqu i ogląda jeden odcinek Teletubiśków albo Klubu Przyjaciół Myszki Miki. Czasami myszka leci przez tydzień pod rząd, a czasami Teletubisie. Ostatnio miłość do tych stworów rozkwitła w sercu młodego na nowo - ku niezrozumieniu jego ojca :D

W tej oto książce wyczytałam, że dobrym pomysłem jest kupienie dla pierwszego dziecka prezentu i wręczenie mu go w momencie przyjazdu do domu z nowym bratem lub siostrą. Prezent jest od młodszego rodzeństwa dla starszaka - tak na dzień dobry, na przełamanie lodów. Zastanowiłam się, co sprawiłoby młodemu dużą radość i doszłam do wniosku, że właśnie Telemordy (tak je czasami nazywam). Przejrzałam zasoby Allegro. Niektóre Telemordki są straszne. Już same te postacie w realu nie wyglądają najlepiej, a niektóre teletubisiowe maskotki to istne maszkary. W końcu zdecydowaliśmy się na zestaw czterech.


Przyszły dzisiaj. Są cudne! Sympatyczne, śliczne, idealnie wykończone w detalach. Nie były tanie, ale śmiało mogę stwierdzić, że są warte swojej ceny. Łapy mnie świerzbią żeby dać je młodemu wcześniej, ale wiem, że nie mogę. Dostanie je dopiero, gdy M. przyjedzie z nami ze szpitala.

Kupiłam dziś F. za 5 zł zestaw plastikowych literek z magnesami. Młody zaabsorbowany totalnie. Układa je w rządku, opowiada, komentuje. Zrezygnował z bajki po popołudniowej drzemce li i jedynie na rzecz układania literek na dywanie.

Byłam też dziś u lekarza. Rozwarcia brak. Pan doktor daje mi czas do 2 września, czyli jeszcze dwa tygodnie. Jeśli do tego czasu M. się nie urodzi, to umówimy wizytę na wywołanie porodu. Jeśli po 2-3 h nic się nie ruszy, to czeka mnie kolejna cesarka. Mam szczerą nadzieję, że do tego czasu moja dziecinka z własnej inicjatywy rozpocznie swoją pierwszą podróż w nieznane...

niedziela, 18 sierpnia 2013

niedziela...

Szykuje nam się piękna niedziela. Słońce daje czadu, za ok. 3 h przyjadą dziadkowie z obiadem, a po południu inni mili goście. Cały dom śpi, tylko młody i ja na nogach, choć to już prawie 9! Młody od rana obejrzał Teletubiśki, walnął na nocnik pięknego qpala, a teraz słucha sobie Vaya Con Dios i układa żyrafę - ostatnio jego pasja.
Układa z naszą pomocą (szuka kolejnych cyfr i liczb), a teraz akurat sam teraz pięknie się nimi bawi. Po prostu układa sobie w rządku:) Różne rzeczy ostatnio układa sobie w rządku - to taka nowa jego pasja. Jakiś czas temu u dziadków polubił słuchanie Vaya Con Dios. I tak się zaczęło. Ulubiony przebój - Puerto Rico. 

Puścić ci Puerto Rico!!! 
Puścić ci Puerto Ricko!!! 
A jaka teraz będzie piosenka? Chyba Johny! 
To jest I don't want to know! 
A telaz leci What's a woman! 
To jest Evening of Love! 
To była piosenka I don't want to know. A telaz co leci? (matka: Zaraz ci powiem). What's a woman!!! 
Co to za piosenka? (matka: No ty mi powiedz). What's a woman! 
To było Heading for a Fall. A telaz co poleci? 
Zaśpiewać ci Girls don't cry for Louie! (No to matka śpiewa: Girls, don't cry for Louie, Louie wouldn't cry for you... A syn szczęśliwy jak rzadko).
To jest piosenka Don't Break My Heart! 

wtorek, 13 sierpnia 2013

38. tydzień

Ucieka nam, ucieka kolejny tydzień, a M. ani myśli wychodzić, choć babcia i ciocia K. wróżą przedterminowe wyjście. W sumie w tym tygodniu mógłby się nasz synek pojawić, bo jest u nas ciocia K. właśnie. No ale muszę czekać i czekać. W tym tygodniu wstawimy łóżeczko. Nowy obywatel otrzymał nowy koc od babci, a ja koszulę do karmienia:)

Weekend cudny. Towarzyskie zaległości nadrabiamy w tempie ekspresowym i niejako na zapas. Pogoda łaskawsza, już nie upały, sprzyjała plenerowi. W sobotę urocze popołudnie u znajomej z naszego miasta. F. i kilkoro dzieciaków na trampolinie, w piaskownicy, w autach i na rowerkach. Rodzice zrelaksowani w altance zajadali się pysznościami i popijali winem tudzież innymi trunkami. Niedziela to wizyta koleżanki jeszcze z podstawówkowej ławki, potem dziadków, a na koniec kumpeli ze studiów. W tym tygodniu też być może nas odwiedzi ten i ów - cieszę się.

Cieszę się tą końcówką ciąży. Dziwi mnie zarazem, że tak szybko stałam się wazonikiem "na ostatnich nogach" (ciekawe, że w angielskim ten idiom oznacza zupełnie coś innego...). M. jest żywotny i dziarski. F. był bardziej spokojny. Brzuch był inny - w kształcie i w rozmiarze chyba też. A może to tylko złudzenie, bo w listopadzie zakładałam na siebie dużo więcej warstw. Oto plusy letniej ciąży - getry i tunika. Wychodzę z domu ubrana tak jak jestem, żadnych dodatkowych warstw, żadnych rajstop, skarpet, kurtek. 

Cudeńko w brzuchu żyje swoim życiem. Przy F. też mnie to fascynowało - że gdy budziłam się w nocy i leżałam sobie chwilkę, zaraz budził się i on. Od prawie dziewięciu miesięcy żyje we mnie. Z jednej strony wiem, że niedługo się urodzi, a z drugiej strony jakoś nie dowierzam temu niesamowitemu upływowi czasu. To już za chwilę dzidziuś będzie z nami. Zmieni się nasze życie. Trzeba będzie je przeorganizować, a jest już dość poukładane. Przesypiamy we trójkę noce, F. nie jest chorowity, łatwo się już z nim skomunikować. Jak będzie teraz? Jak podzielimy naszą miłość na dwoje? Jak będą wyglądały dni i noce? Znowu pewnie nieprzespane noce (tym razem się nie łudzę), znowu mnóstwo dobrych i całkiem niepotrzebnych rad, znowu "musisz", "powinnaś"... Ale znów też wspaniałe karmienie piersią, uśmiechy zadowolonego maluszka, sapanie małego ciepłego ciałka wtulonego we mnie. Bycie potrzebną, niezbędną, niezastąpioną. Małe oczka we mnie wpatrzone. Ufność i bezgraniczne oddanie. Niby znane, a jednak nowe doświadczenie.

czwartek, 8 sierpnia 2013

3 tygodnie do terminu...

Nie wiem, kto przepowiadał, że dziś ma się ochłodzić, ale na wróżkę się nie nadaje. Młody z ojcem wybył wieczornie do Piotra i Pawła (nasz ketchup pudliszkowy w Biedronce wykupili), a ja szybko zasiadłam i dokumentuję co i jak. Kolejny kosmicznie gorący dzień za nami. Temperatura w domu sięgnęła 27 stopni. F. moczył tyłek w wielkiej misce na balkonie, latał po domu w ręczniku, znowu moczył tyłek i przynajmniej jemu było dobrze. W Biedronce mój mały pomocnik ciągnął koszyk na kółkach i ładował doń zakupy, a potem na taśmę wykładał - cudo:)

wtorek, 6 sierpnia 2013

ciężko mi

Dziś akurat mi ciężko, przyznaję. Pierwszy raz mam kryzysik. Momentami całodzienna opieka nad starszakiem mnie przerasta. Zmęczenie, ociężałość i fakt, że jestem non stop spocona utrudniają normalne funkcjonowanie i panowanie nad sobą. Zwłaszcza, gdy tłumaczyć trzeba non stop, jakie piosenki leciały u dziadków w radiu, odpowiadać która godzina i perswadować, że dziecko nie ma lać pod siebie, tylko wołać, że chce siku. A nie woła i może gdybym nie była na ostatnich nogach, to bardziej bym się tym przejmowała, ale póki co mam to gdzieś. Zapominam czasami wziąć go do łazienki co te przepisowe 40 minut i mam potem zalaną podłogę (pół biedy) albo i kanapę:/

piątek, 2 sierpnia 2013

coraz bliżej...

Przedwczorajszy dzień w szpitalu minął w miarę szybko - na szczęście. Porodówka była zapchana, więc leżałam sobie bardzo komfortowo na ginekologii i nawet obiad otrzymałam, choć miałam przezornie w torbie dwa "naleźniki" wraz w widelcem, plus jabłko i ciastko francuskie nawet. Dowiedziałam się, co następuje:

Wydruki dwóch godzinnych ktg w porządku. Usg pokazało, że M. ma ok. 2,5 kg w chwili obecnej, a zatem nie należy - jak jego brat - do klocków. Dryfuje główką w dół w oczekiwaniu, aż go - mam nadzieję - wypchnę siłami natury i swoimi. Nawet jeśli przenoszę ciążę, to wg przemiłej pani dr urośnie jeszcze ok 1 kg (przy założeniu, że dziecię rośnie ok 200 g tygodniowo). Podoba mi się ta wizja:). Starszak cały dzień był z ciocią K., która jest po prostu niemożliwa! Przegoniła go po placach zabaw, w domu ukąpała, bo był brudny, zapodała mu butlę, przytuliła i uśpiła. Trochę ponoć miałczał do mamy, ale wytłumaczyła, że mama jest u pana doktora i słucha bicia serca małego M. To dziecku wystarczyło:)

Z ciocią mam dobrze. Mały ją uwielbia i vice versa. Ja mam czas, żeby się położyć i odpocząć. 

Dziś zaczynamy 37. tydzień! 14 kg na plusie. Płytki krwi skoczyły do 145, więc nie jest źle (przedostatni wynik to 100). Wymaz na paciorkowce już w laboratorium. Kolejna wizyta u lekarza 19 sierpnia - o ile nie urodzę do tego czasu. Są dni, że czuję się całkiem lekko. Są dni, że czuję się jak kloc kloców. Nogi ani ręce raczej nie puchną. Wyjątek stanowił ostatni weekend - było chyba ponad 35 stopni. Obrączka na lewej ręce, ale na imprezę jakoś wróciła na prawą:) Wiję gniazdo. Torba mniej więcej spakowana. Ciuszki dla M. na wyjście ze szpitala przygotowane. Ciuszki "na zaś" przygotowane. Pieluch trochę przygotowanych. Jeszcze kwestię łóżeczkową muszę ogarnąć na dniach i dla mężulka listę przygotować, co ma zrobić jak mnie nie będzie. Przede wszystkim - wózek i fotelik oporządzić. Wyprać czyli. I takie tam. Na weekend jeszcze wyjeżdżamy, ale to już chyba ostatni nasz wypad przed pojawieniem się M. Dużo pytań w mojej głowie. Jak poradzi sobie z tym wszystkim F.? Jak ogarniemy ten temat my? Czytam z Mamanii taką oto książkę:
A póki co idę drzemać...