piątek, 25 października 2013

czas


Wczorajsze spotkanie ze znajomą, która miesiąc temu straciła męża. Serce walące z nadmiaru empatii i chęci ulżenia jej w bólu. Rozdarcie między potrzebą ubrania w słowa tego, co chciałabym jej powiedzieć i niemożność ubrania myśli w słowa. Bliskość drugiej osoby i tysiące kilometrów dzielące teraz nasze rzeczywistości. Uścisk i słowa, które mogą tak niewiele. Bezsilność wobec tego, co nas spotyka. Ogrom bezsensownej samotności drugiego człowieka. Na nowo obudzone w głowie pytanie: dlaczego? i pragnienie zatracenia się w pewności, że oni spotkają się na nowo.

Ostatnio na nowo zachciało mi się słuchać starych ukochanych przebojów z pierwszej solowej płyty Anitki...Czy przy tej piosence da się nie ryczeć?

sobota, 12 października 2013

sobotnio

Starsze szczęście wraz z tatą w Biedronce, a młodsze szczęście z uwagi na brak spaceru dzisiaj, przebywa właśnie ciepło opatulone na balkonie. Wieje niemiłosiernie i jest dość zimno, ale dziecię jest ciepło ubrane, pod budką i w dodatku pod zadaszonym balkonem, więc matka zyskała ciut czasu dla siebie, bo na świeżym powietrzu dobrze mu się śpi.

Za tydzień chrzcimy. Dziś właśnie mieliśmy jechać do restauracji ustalić szczegóły, ale babeczka z uwagi na duży ruch musiała przełożyć nasze spotkanie na 19, a wtedy to już mężu sam pojedzie, bo ja będę ogarniać dzieciarnię.

Kupiłam w lumpku fajny biały kombinezon za 21 zł, w sam raz na chrzciny. Pod to jakiś biały ciuszek i heja. Jeden nietrafiony zakup mam już za sobą - kupiłam polarowy komplet, który ktoś wystawił jako rozmiar 62-68. Jak dla mnie jest to 74 lub nawet więcej, bo mojemu dziecku bluza sięga do kolan. Zaniosłam to-to do komisu i może kobieta to sprzeda. Ech. Kupiłam kolejne badziewie, zobaczymy czy będzie dobre jak do nas przyjdzie pocztą. Po prostu biały sweterek i spodenki z dzianiny. Sweter może się jeszcze zimą przydać. Pod to białe body, białe rajtki i już. Bez cudowania, to i tak strój na raz.

Kontrowersje w rodzinie wzbudził nasz wybór chrzestnego, ale co ja na to poradzę, że lubię iść pod prąd? Jak zauważyła moja przyjaciółka kochana, "z prądem płyną tylko zdechłe ryby" i coś w tym jest. Jedna strona mojej osobowości żałuje, że zrobiliśmy po swojemu, bo miałabym przynajmniej ten mój ulubiony święty spokój. Ale ta druga część mnie chichocze z radości, żeśmy zasiali jakiś ferment. Lubię ferment:)))

Malutkiemu ropieje oczko. Zadzwoniłam wczoraj do położnej skomsultować się w sprawie ropiejącej ranki po szczepieniu (wszystko ok) i przy okazji zapytałam o to oczko. Przemywamy je solą fizjologiczną już od kilku dni i zero efektów. Poleciła jeszcze przemywać je naparem z ziela świetlika, a jak nie minie przez weekend, to do lekarza. Do tego masuję mu kącik oka (dzięki Aniu!) i cały kanalik łzowy (dzięki wujku google) i zobaczymy. Wyłazi mu paskudztwo z tego oka po kazdym spaniu, więc może oczko się oczyszcza? Do lekarza mało chętnie, przyznam, bo po co nosić niespełna sześciotygodniowego malucha do przychodni bez potrzeby? Ale jak będzie trzeba, to pojadę, a jak. Tylko ze starszym problem, no i z czasem, bo auto mamy tylko jedno... nie wiem, nie wiem...

Używamy ekopieluch. Mamy cztery swoje i trzydzieści pożyczonych. Z początku miałam opory co do tych pożyczonych, ale wyprałam je po swojemu i przestałam się przejmować. Na noc i na spacer zawsze pamperek, a po domu albo na zmianę pamper z eko albo jeno eko. Pranie i suszenie nie jest jakimś szczególnym kłopotem, bo to pralka pierze. Nie ma już tego gotowania i prasowania, co 30 lat wstecz. Tylko zmieniać trzeba - moim zdaniem - cześciej niż pampki, ale to dziecku tylko na dobre wyjdzie. Skoro mi na dobre wyszło przejście na ekopodpaski, to i młodemu ekopieluchy posłużą. Nie jestem pewna jak to jest z oszczędnością, bo teoretycznie oszczędza się kasę na pamprach, ale te eko trzeba wyprać = kosz wody, proszku, ekowybielacza i energii. Mam jednak tę satysfakcję, że w mniejszym stopniu zanieczyszczamy świat, a to wielka rzecz. Dosyć nasz starszak zanieczyścił. I wciąż zanieczyszcza, bo jedna na dobę nam schodzi - na noc. Gdy spał w dzień, to jeszcze jedna schodziła na drzemkę, ale wraz z pojawieniem się młodszego braciszka drzemka uległa samoczynnej likwidacji. Plus, wielki plus, choć F. bywa po południu bardzo zmęczony. Takie życie.

Z ostatnich lepszych tekstów:
F. (pokazując na mnie): To jest mama w kształcie mamy.

F: Flaniowi coś zahaczyło.
Mama: Co Franiowi zahaczyło?
F: Twoje usta. (?)

F. Próbuje wyjąć kapeć spod koca: Chyba jest... zaplatany ten kapeć... ale wyjęty ten kapeć!

F. jest bardzo zaangażowany w pomoc przy M. Podaje i odbiera ode mnie rogala do karmienia. Odstawia probiotyk braciszka na półkę. Przykrywa brata kocykiem. Głaszcze go po główce. Wpycha mu smoczek do buzi. Wynosi zasikane pieluchy do kosza. Chyba już sobie trochę poukładał świat po pojawieniu się M. Od kilku dni pięknie znów woła, że chce siusiu, a nawet woła, że chce qpę. Przekochany jest. Na koniec dnia czyta z tatą książki, potem ja przychodzę z M. i wspólnie się modlimy, a potem ja zostaję z F. i go usypiam. Nie musiałabym, bo mógłby zasypiać z tatą, ale chcę. Na koniec dnia musimy się wyprzytulać, a potem F. zasypia przeważnie w ciągu kilku minut, taki jest padnięty.

Wzruszająca scena z naszej wczorajszej modlitwy.
Tata: Franiu, chcesz za coś podziękować Panu Bogu?
F: Tak.
Tata: No to proszę.
F: Za mamę!
(nas zatkało)
Tata: Za coś jeszcze?
F: Tak. Za tatę!
(nas nadal zatyka)
F: I za M.!
Tata i mama: No pięknie Franiu. Za coś jeszcze?
F: Tak. Za cekoladkę!

Ostatnia odpowiedź nas nie zaskoczyła - niedawno dziękował za poduszkę:).

Moi mężczyźni wrócili z Biedry. Czas rozpakować zaqpy i wciągnąć wózek z młodszym do chaty.

poniedziałek, 7 października 2013

ta jesień

Ta jesień zapisze się z mojej pamięci szczególnie, bo pojawił się wśród nas ktoś wyjątkowy - mały M. Ktoś wyjątkowy też nas opuścił. Chodzę z moimi dziećmi na spacery i wydeptujemy razem ścieżki, którymi jeszcze niedawno chodził z dziećmi nasz kolega. Jesień, jej klimat, wiatr i spadające liście jeszcze bardziej potęgują smutek, a ten wgryza się dosłownie w każdy zakamarek mojej świadomości. Przechodzę obok ich domu, zerkam w okna, patrzę, czy pali się światło, czy okna pouchylane. Niedużo tych spotkań do wspominania, a gdy to sobie uświadamiam, to jeszcze bardziej mi żal. Że nie zdążyliśmy, że za krótko się znaliśmy, że nie dane nam było. Za późno, za późno.

Jakaś przepaść dzieli w tym roku sierpień i wrzesień - lato i jesień. Między nimi jest kompletnie wyrwany z kontekstu czas naszego dziesięciodniowego pobytu w szpitalu - jakiś moment przejściowy między tymi dwoma porami roku, który przegapiłam. Rodzić szłam latem. Do domu wróciłam z M. jesienią. Po tamtej stronie upalnie, ja z brzuchem. Po tej stronie jesiennie, a M. już z nami.

Jest w jesieni jakiś ukryty urok, ale też niesamowity smutek. Zawsze starałam się widzieć w jesieni piękno, ale w tym roku jakoś nie umiem. Przy całej niezaprzeczalnej radości i cudowności macierzyństwa, jest w naszym życiu obecny wielki smutek. Jest inna mama, która została sama z całym swoim światem. Ze smutkiem i z bagażem życiowych obowiązków, które teraz musi nieść w pojedynkę. Wiara, głęboka wiara na pewno pomaga. Ale gdy jest jej źle, chciałabym być blisko i choć z nią pomilczeć...

sobota, 5 października 2013

sobota

Piękna, pogodna i spokojna sobota za nami. Poranny rozruch, okołopołudniowy spacer, obiad w knajpce i spacer do domu. W komplecie, razem z tatą. Kocham to, że po całotygodniowej bieganinie, pospiesznym pichceniu i zajmowaniu się maluchami pozwalamy sobie na luksus jedzenia poza domem. Żadnych brudnych garów, smażenia, stania przy płycie indukcyjnej. Kocham mojego męża za to, że nie jest dusigroszem, choć nie tarzamy się w pieniądzach. Dobry i wspaniały człowiek z mojego lubego. Po południu zabrał wyjątkowo dziś głośnego starszaka na zakupy do Auchan, a ja zyskałam ciut czasu dla siebie, bo M. łaskawie usnął w wózku na ponad godzinę. A teraz? Teraz mężu mopuje podłogi. Cudny jest...

M. jest dzieciątkiem bardzo potrzebującym kontaktu, czułości, bycia przy nas. Jest, jak to ja mówię, nieodkładalny. Ratuje nas chusta. Uwielbiam, gdy jest w chuście. Wtulam nos w jego pachnącą czuprynkę. Małe ciałko wtula się we mnie, mmm.... Tylko plecy mi nawalają niestety. Godzinka pobytu małego słodkiego ciałka w chuście to ból pleców gwarantowany. Coś za coś. Może się przyzwyczaję. Niesamowitą przyjemność daje mi ten rodzaj kontaktu z maluszkiem, bo z F. z chustą mi nie wyszło i czuję braki w tej dziedzinie. W tyłku mam komunistyczne teorie o przyzwyczajaniu dziecka do noszenia. Czyja chora głowa wymyśliła te teorie? Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam tulić do siebie to małe ciałko. A w nocy śpi w dostawnym łóżeczku, a gdy się przebudzi, przesuwam go odrobinę w moją stronę i już jest obok mnie. Gdy nie może zasnąć, idę z nim do drugiego pokoju, spokojnie karmię na siedząco i gdy zaśnie przy cycu, odkładam powolutku na łóżko. Przeważnie wtedy małe oczka się otwierają i M. czujnie obserwuje co ta matka kombinuje. Wtedy otulam go rożkiem, moją kołdrą, otaczam ramieniem, całuję małą skołataną główkę, szepczę czułe słówka i tak zasypiamy. A czasem nie zasypiamy. Różnie bywa, ale nie zamierzam narzekać. F. też przechodził czas niepokojów dzienno-nocnych i bolącego brzuszka.

Rano do dziesiątej jest z nami tata. Malutki jest wtedy w chuście, ogarniamy razem starszaka i mamy poranny rozruch. Jeśli do dzisiątej jesteśmy wszyscy po śniadaniu i ubrani, a do tego F. walnął qpę na nocnik, to dzień rozpoczął się dobrze. Potem tata do pracy, a my szykujemy się powoli do spaceru. Dwójka na spacer to małe logistyczne przedsięwzięcie, ale mam już swoje metody na opanowanie tego chaosu. Spacer przeważnie miły, bezproblemowy, ale gorzej po powrocie. Od godz. 15 do 19, gdy wraca tata, mamy mały kryzys, zwłaszcza jeśli młodszy musi być wciąż na rękach, a starszy chce obiad, siku albo zlał się w majty lub co gorsza skichał. Albo chce się przytulić, poczytać. Albo wrzeszczy jak dzik. I to jest pewien problem - F. wrzeszczy jak dzikus nieokrzesany, Wiem, że przeżywa stres, że musi sobie jakoś na nowo poukładać świat. Dlatego wieczorem to ja go usypiam. Nie trwa to długo, bo pada jak kawka. Ale przed zaśnięciem jest nasz wspólny czas na buziaki, przytulanie, kotłowanie się na łóżku. Też to uwielbiam. Szczęśliwa jestem bardzo, choć zmęczona.

Mąż skończył mopować. Maluszek śpi w rożku i grzeje go termoforek. Ja też idę spać, bo noc jest długa.

środa, 2 października 2013

jesiennie

Kolejny tydzień nam leci, mały i starszy kochani, choć roboty jest. Mężu gotuje obiady wieczorami, a ja chodzę spać ze starszakiem, żeby jakoś funkcjonować. Właśnie M. śpi w wózku, choć nie wiem jak długo, a F. bawi się na dywanie literkami, więc mam moment. Noce różnie. Czasami wynoszę się z małym z sypialni dopiero o szóstej rano, a dzisiaj już np. o drugiej, bo odkryłam, że ma zasiurkany boczek i musiałam go przebrać. Męczy go brzuszek i chyba muszę kupić Espucośtam, choć pamiętam, że F. to nie pomagało. M. lubi spać przytulony do mojego brzucha - najchętniej tak zasypia po karmieniu. Nosimy go na rękach, kołyszemy, śpiewamy, nosimy w chuście. Na razie wypożyczyliśmy chustę, ale jest już w drodze nasza własna tkana chusta. Elastyczna, którą kupiłam zanim urodził się F, nie sprawdza się, bo jest za luźna i ciężko ją podociągać, aby maluch w niej nie wisiał.

Zaczynam powoli rozmyślać o chrzcinach. Nie wiem, czy nie przełożymy ich na wiosnę. Niby planowaliśmy jeszcze przed zimą ochrzcić malucha, ale miałam nadzieję, że urodzę np. w połowie sierpnia. Tymczasem mały urodził się po terminie, a do tego ten długi pobyt w szpitalu... Nie miałam i nadal, szczerze mówiąc, nie mam do chrzcin głowy... Ale jeśli chcemy ochrzcić M. przed zimą, to trzeba by to zrobić pod koniec października, względnie w listopadzie. Choć strasznie mi się nie chce... Organizować imprezy, jeździć gdzieś z tym maluchem... Żeby wszyscy go oglądali, nosili, ech... Z F. szybko jeździliśmy na wieś, a teraz z dwójką po prostu mi się nie chce. Pakować wszystkiego, jeździć... Najlepiej czuję się w domowych pieleszach. Nie muszę się nikomu tłumaczyć dlaczego dziecko nie śpi w łóżeczku itd.

Przy drugim dziecku definitywnie wrzuca się na luz. Nie śpi w nocy, no to nie śpi, kiedyś zacznie. Wisi przy cycu pół dnia - no to wisi, widocznie lubi. Chce być noszony, no to chce - widocznie potrzebuje naszej obecności i bliskości. Nie pytam siebie, czy to normalne, nie zaczytuję się w internecie i głupich gazetkach dlaczego dziecko nie przesypia nocy. Boli brzuszek - to boli. Masujemy, nosimy, rozgrzewamy, tulimy. Babcia panikuje, że zimne rączki - to kiwam głową, przytakuję, ale już go nie doubieram w pięć rękawów. I tak dalej.

Pcham wózek po naszym osiedlu, za rączkę prowadzę starszaka i rozmyślam o tym, że dopiero dwa lata tu mieszkamy, a już zdążyliśmy kogoś pożegnać na zawsze. Smutek, ból, rozdarcie i ta bezradność wobec czyjegoś bólu i rozpaczy. Przechodzę prawie codziennie obok bloku naszych znajomych i tak bardzo żałuję, że tak późno się poznaliśmy. Że wcześniej nie było okazji, Los nie skrzyżował naszych ścieżek, trudno. Skoro jednak się poznaliśmy, to znak, że teraz naszej koleżance trzeba pomóc jakoś żyć. Jeszcze nie wiem jak, ale rozmyślam o tym. A w głowie wciąż kołacze się pytanie, dlaczego człowiek tak pełen dobroci musiał nas opuścić? Są rzeczy na niebie i ziemi, o których się nie śniło filozofom...