wtorek, 21 lutego 2012

telenowelowo

Nie nadążam... ech. W domu jakoś-takoś ogarniam, ale na polu dorabiania poległam w ostatnim tygodniu. Dziś miałam się wziąć za redakcję w końcu, ale najpierw chciałam kuknąć na M jak Masakra (czy Marta w końcu dowie się, że Andrzej miał romans z Agnieszką?) Pod koniec serialu dziecię się przebudziło i nie śpi do chwili obecnej (jest prawie 23:00 i próby uśpienia podejmuje sterany ojciec rodziny). Miałam kilkuletnią (!) przerwę w oglądaniu M jak Masakra i jakoś tak na jesień widziałam kilka odcinków i ostatnio znów zdarzyło mi się obejrzeć parę, no i wciągnęłam się, jak to mówią. Wcale nie przeszkadza mi, że pół Polski to ogląda, że to tania i płytka rozrywka dla mas hehehe. Bardzo, moim zdaniem, miła rozrywka na koniec dnia. Trochę odchamić się trzeba. No a jutro - sądny dzień. Rysiek z Klanu umrze. Nie wiem, jak dam radę bez Ryśka...

poniedziałek, 20 lutego 2012

ząb

Klops zasnął, a ja szybciusienio informuję, że mój ząb, co od dwóch miesięcy był zatruty, doczekał się w końcu odpowiedniego treatmentu. Leczenie kanałowe mikroskopowe - oto czemu zostałam poddana i jestem bardzo szczęśliwa. Po pierwsze: ząb był już niby spisany na straty, a udało się go uratować. Po drugie, cała operacja odbyła się bezboleśnie, na znieczuleniu, które nie przenika do mleka matki. Na następnej wizycie pan doktor wstawi w korzeń włókna szklane i nadbuduje piękną - mam nadzieję - koronę. Jedyny drobny mankament - cena tego zabiegu... najniższa płaca krajowa, ale brutto:) Trudno! dostałam nauczkę, że o zęby trzeba dbać na bieżąco, a nie odkładać wszystko aż do momentu, gdy zacznie boleć. Kolejny raz argument finansowy okazał się tym najbardziej przekonywującym...

środa, 15 lutego 2012

ssaki


Oto, jakie ładne zdjęcie znalazłam ostatnio w komputerowym archiwum. Nasza kotka z mojego rodzinnego domku ze swoim dzieciaczkiem. To zdjęcie przykuło moją uwagę, bo synunio mój i ja też tak śpimy w nocy. Maluch pije z cycusia, potem bach! - na brzuszek, bach - na drugi boczek i już śpi wtulony we mnie właśnie tak jak ten kociak.
I koty, i my przynależymy do zacnego grona ssaków - tak chciała Matka Natura. Kilka razy miałam okazję obserwować, jak nasza kocica zajmuje się swoimi młodymi. Od takiej kocicy-matki można by się wiele nauczyć. Śpią razem, jeden na drugim, grzejąc się wzajemnie, pijąc mleko mamy i rozkoszując się jej ciepłem. Nie wyobrażam sobie, jak ona mogłaby odseparować młode od siebie krótko po urodzeniu. Każde z nich w osobnym łóżeczku:))) A jednak człowiek separuje od siebie swoje młode i do tego łóżeczka je wkłada - na przekór naturze. Ponoć jest jedynym ssakiem, który wyrzuca swoje młode z gniazda. W końcu jesteśmy cywilizowani...

sobota, 11 lutego 2012

bliskość na wyciągnięcie ręki

Kilkanaście wspólnych miesięcy już za nami i śmiało mogę powiedzieć, że odkąd zaufałam intuicji, a nie czczemu gadaniu różnych mądrych doradców (osób i książek), lepiej nam się żyje. Uprawiamy rodzicielstwo bliskości i z chęcią pokażę środkowy palec każdemu, kto znowu zacznie mi truć, że dziecko powinno w łóżeczku spać... Może kiedyś...:) Ale dzisiaj - nie.

Te nasze poranki-przytulanki, cycusia głaskanie przez chłopczyka, chłopczyka po główce głaskanie przez mamę, mamy po buzi głaskanie przez chłopczyka, po łóżku skakanie i taty głowy klepanie, jeśli tata jest z nami dzięki drugiej zmianie...

Te nasze wspólne drzemki w środku dnia, których więcej być powinno, ale czasem mama ma zajęcia ważne inne. Znowu cycka ssanie po przebudzeniu, a czasem w ponowny sen zapadanie. Znowu przytulanki, guganie w przerwach cycusiania:) A wieczorem przy cycusiu usypianie - ponowny scenariusz...

Ktoś tam się chwali na jakimś blogu komentując, że dziecko jego zasypia od zawsze samo w łóżeczku, że nigdy nie spało z nimi-rodzicami, że całą noc przesypia bez problemu. Normalnie wzruszyła mnie ta historia. Moja koleżanka zachwala, że syn jej od początku był przyzwyczajony do samodzielnego zasypiania i teraz sam zasypia, że jak to dobrze że od początku był tak uczony, że na ręce brali jak płakał, a jak przestawał, to odkładali. Szkoła Trejsi-Sresji. Ja co prawda pamiętam, że on się musiał od czasu do czasu wyryczeć w łóżeczku sam, no ale może mi się śniło? Ciocia i wujek męża mego opowiadali na imprezie roczkowej, jak to ich córki spały zawsze w osobnym pokoju i nigdy nie było żadnego włażenia do łóżka rodziców! I rada dla nas: "musicie jak najszybciej wynieść jego łóżeczko do drugiego pokoju". Ja na to jakiś uśmiech niewyraźny, a oni na to, że po minie mojej widzą, że my już popełniamy ten błąd!

Kochane mamy, dajmy sobie czas na bliskość i przytulanie. Nie usamodzielniajmy naszych Misiów na siłę, bo na samodzielność przyjdzie czas i to całkiem niedługo. Co może być piękniejszego dla malucha, niż zasnąć w ramionach ukochanej mamy? Co da mu większe poczucie bezpieczeństwa i pozwoli na harmonijny rozwój? Czy bliskość nie jest cudowna?

Może i te mamy, których dzieci same zasypiają, mają wygodniejsze życie. Wkładają dziecko do łóżeczka i wychodzą. Można w spokoju obejrzeć "M jak miłość" albo "Na Wspólnej". A kochać się z mężem mogą we własnym łożu małżeńskim i mieć dla siebie 1,60 metra szerokości, a nie 60 cm, bo na metrze śpi w poprzek dziecię. A ja się pytam, jakimi te dzieci będą dorosłymi - spokojnymi, znającymi swoją wartość, zdolne do dojrzałych wyborów i pogodzone ze światem? Tutaj gra się toczy o coś więcej niż o wygodę rodziców. Ja tych cech nie wypracowałam w sobie dopóki nie spotkałam mojego cudownego męża. Do dzisiaj nad sobą pracuję. A byłam dzieckiem, które zasypiało w łóżeczku samo i przesypiałam noce. Psychika i podświadomość człowieka to wielka tajemnica. Nie słuchajmy złych doradców. Słuchajmy siebie.

piątek, 10 lutego 2012

kronikarskie zaległości

Słoneczek - taki przydomek zyskał ostatnio nasz synek. Wczoraj dałam mu pierwszy raz samochodzik - wyjęłam jeden z prezentów z roczku. Dziecię pcha go głównie do buzi, ale czyni też pewne próby jeżdżenia nim po podłodze i radość mu to daje oraz satysfakcję. Z nowości językowych, to na topie mamy ostatnio dwa wykrzyknienia: "akumba!!!" oraz "kutika!!!" Nawet w obcym języku nasz maluch się wypowiada, powtarzając "row, row, row", a właściwie w jego wykonaniu to jest to bardziej "łoł łoł łoł". Wszystko za sprawą uroczej używanej książeczki, którą nabyliśmy dla niego na Allegro przy okazji zamawiania książek dla siebie. W środku znana rymowanka "Row row row your boat" z uroczymi ilustracjami. Całość ma kilka stron zaledwie, ale jest usztywniona - ogólnie bomba. Śpiewamy, pokazujemy, a gdy biorę tę książkę do ręki, F. powtarza z miną wielce namaszczoną "łoł łoł łoł". Nawet wczoraj przy cycku leżąc, nagle oderwał się od tegoż i prosto w oczy, brwi zmarszczywszy, wydeklamował te słowa:)

Z innych nowości, to w kuchni wyciąga F. po kolei z szafy narożnej - co się nawinie. A to pokrywki, jakieś plastikowe pudełka i wiaderka, nawet tarkę. Ustawia wszystko na podłodze i ogląda. Wyciąga przyprawy w słoiczkach z szafy na przyprawy i słoiczki jeden obok drugiego ustawia, a potem wkłada je z powrotem. Wszystko jasne że pod moim nadzorem, a gdy nie ma nadzoru, to kuchnię zamykamy. Szaloną radość mu dają te słoiczki, więc nie oponuję. Póki co zbił zioła prowansalskie i wysypał kminek:) Pojął też nasz syn istotę przekładania przedmiotów z jednego pojemnika do drugiego. Uroczy to obrazek: F. siedzący w swoim krzesełku i przekładający ze skupieniem kiwi z jednego plastikowego pojemnika do drugiego. Na porządku dziennym są też takie oto dialogi:
"Franiu, gdzie jest owieczka?" Franiu podnosi owieczkę. "Włóż owieczkę do pudełka." Franiu wkłada owieczkę do pudełka.
"Franiu, a gdzie jest kaczka?" itd według powyższego scenariusza robimy z osiołkiem, pieskiem, pelikanem, tygryskiem. Lwa i świnki do pudełka się nie da włożyć, ale też pokazujemy je sobie. Mogę rzec, że mój syn sprzątać umie:)))

Kronikarska natura każe mi też wspomnieć, że wczoraj pożegnaliśmy nie tylko Wisławę Szymborską, ale też moją znajomą. Na pogrzebie nie byłam z przyczyn logistycznych. Szczegóły jej odejścia zachowam dla siebie. Czuję jednak od kilku dni głębokie rozdarcie wewnętrzne. Co innego, gdy odchodzi ktoś wiekowy, jak właśnie nasza noblistka. Takie odejście, w dodatku we śnie, to śmierć wręcz piękna. Inaczej, gdy odchodzi ktoś młody, kto życie miał przed sobą i zostawia w rozpaczy męża i rodziców. Nie potrafię sobie takiego odejścia wytłumaczyć, nie potrafię tego zrozumieć. I choć moja znajoma nie była dla mnie kimś szczególnie bliskim - ot, koleżanka z podstawówki - bardzo jej odejście przeżywam - jego bezsens, jego kompletną niepotrzebność - jako matka, jako żona i córka. Spoczywaj w pokoju Marzenko.

sobota, 4 lutego 2012

Nie widać

Wczoraj byli u nas znajomi. Dziecię moje spało po południu ze mną 3 godziny, więc cieszyłam się, że wyspany i zadowolony będzie, gdy się goście zjawią. Goście zjawili się ok godziny 18, a w moje dziecię - zazwyczaj spokojne, kochane, roześmiane, kręcące przez 5 minut kółkiem od ciężarówki albo książeczkę kartkujące i matce towarzystwa dorosłych zażywać pozwalające - stało się nagle marudne, na szyi się wieszające, miałczące i rozmawiać niedające. No cóż, bywa. W końcu to dziecko, ma prawo do gorszego dnia, niekontrolowania swoich emocji, a ci co bywają u nas częściej lub sami dzieci posiadają, wiedzą o co kaman. A jednak...
SCENA 1.
Goście przy stole usztywnieni piją herbatę, F miałczy, ja na dywanie z F wśród zabawek, oni przy stole. Tworzy się pewien dystans:) Dziecię miałczy, moje próby zbawienia go książeczką, względnie świnką czy misiem spełzają na niczym, ja nerwowo zerkam na zegarek kiedy w końcu wróci mąż z pracy i z odsieczą ruszy.

SCENA 2.
ZNAJOMY: Oj, ale on dzisiaj jest marudny
JA: Oj, akurat dzisiaj ma taki dzień, ale ogólnie jest kochany na co dzień, bardzo spokojny i daje nam dużo radości.
ZNAJOMA (z uśmiechem żmijowatym): No nie widać.
JA: (zmieszana): Nie widać?
ZNAJOMA: (z uśmiechem wiadomo jakim): No nie widać.

No i przykro mi się zrobiło, bo po co ja ich zapraszam w ogóle? I nie chodzi tu o mnie, tylko o malucha mojego, którego mi żal się zrobiło, bo prawda jest taka, że on faktycznie na co dzień jest spokojny i kochany. Tylko właśnie wczoraj wstąpiło w niego to jęczenie. A może dziecko wyczuwa, że ten kto przychodzi jest usztywniony i nastawiony w jakiś tam sposób i tyle? Ech, jakoś tak nie mam ochoty na ponowną wizytę tych państwa w najbliższym czasie... Parówkowym skrytożercom mówimy: nie:)

piątek, 3 lutego 2012

Nie zgadzam się

na taki świat. Nie zgadzam się na świat, w którym matka czyni zło dziecku, a potem stawia na nogi całą Polskę i połowę krajów z nią graniczących, bo ktoś je porwał. Nie wiemy dokładnie co się stało, pewnie niedługo się dowiemy. Daleka jestem od oceniania tej dziewczyny - bo to dziewczę jeszcze - jej zdrowia psychicznego, jej przeżyć, traumy, być może depresji poporodowej, wpływu jej otoczenia, jej życia - może ciężkiego - "sprzed". Żal tylko dzieciątka, którego buzię zna już chyba cała Polska. Przez ostatnie dni byłam myślami z tą matką, współodczuwałam, wspierałam myślami, jak matka - matkę. Codziennie gdy włączałam komputer miałam nadzieję, że mała Madzia się znalazła. Teraz czuję się lekko zrobiona w bambuko i czekam, co się okaże. Wciąż mam nadzieję, że mała żyje. A jednocześnie czuję pewną nieokreśloną ulgę - że to nie było jednak zaplanowane porwanie. A więc jednak nie, więc jednak nie muszę bać się wychodzić z domu na spacer, nie muszę się oglądać na spacerze, czy mnie ktoś nie obserwuje, nie muszę aż tak drżeć. Tylko tej małej żal:(