środa, 26 stycznia 2011

a teraz po polsku...

Brak mi czasu, aby zaglądać tutaj regularnie. Chciałoby się coś skrobnąć, ale poprawne "wysławianie się" po angielsku przychodzi ciężko w stanie permanentnego niedosypiania:) Nawet polskich słów mi brakuje, cóż dopiero angielskich... Poza tym wraz z zakończeniem starego roku przyszedł też czas na zakończenie eksperymentu, jakim było dla mnie pisanie po angielsku tego bloga przez kilka miesięcy. Mam zamiar wszystko wydrukować, spiąć spinaczem i w koszulce foliowej przechować na przyszłość. Nie wiem, czy Franek będzie zainteresowany tymi wypocinami. Jeśli nie - na pewno sama przejrzę je kiedyś z uśmiechem rozrzewnienia. Wolę tę tradycyjną formę zachowania moich myśli na papierze, bo kto wie jak będzie wyglądał nasz drogi Internet za lat kilka lub kilkanaście?

Czas na dokumentację z ostatnich tygodni. Otóż syn nasz ma dwa miesiące. Jest największym dobrem, jakie przytrafiło nam się w życiu, jest naszym słoneczkiem i światełkiem.

Niestety dziecina męczy się. Dopadły nas kolki. Chyba. Nawet nie wiem co to, ale coś kolkopodobnego lub kolki per se. W dodatku dziecko nasze kupki nie wali zbyt często. Przykładowo, dziś jutro minie tydzień od ostatniej wyżej wymienionej...

Czasu mało, mało, mało. Obiady gotujemy wieczorami, bo gdy ból brzuszka męczy dziecię, trudno znaleźć czas na cokolwiek poza tuleniem dzidzi... Czekam na wiosnę, czekam aż świat zazieleni się na śmierć, czekam na kiełkujące rośliny, czekam aż mój synek wyrośnie z kolek, czekam aż zacznie pewnie trzymać główkę, czekam na regularne kupy, które do wiosny - mam nadzieję - pojawią się :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz