czwartek, 19 lipca 2012

kako! edzie!

Ciężko się zaległości blogowe nadrabia. To może najpierw stan słownika, który nawiasem mówiąc, ciężko powoli pamięcią ogarnąć, więc notatki robię, ale i te są wyrywkowe.
buka - bułka
ni ma - nie ma, koniec :)
miko - mleko
chiep - chleb
buka - bułka
apko - jabłko
ama - lampa

Sytuacje życiowe:

Tata wychodzi do pracy lub wychodzi po prostu gdzieś na chwilę. Po jego wyjściu Franio rozkłada rączki i mówi: "Ni ma":)

Czytam Franiowi książkę. Przewracamy ostatnią stronę, a dziecię komentuje: "Ni ma" :)

Idziemy dziś na spacer i mijamy pracujący traktor.
Franio: Kako!
Mama: Tak Franiu, traktor.
Franio: Edzie!
Mama: Tak Franiu, traktor jedzie.

Mama: Franiu, a co pijesz rano z butelki?
Franio: Miko!

I tak dalej, i tak dalej. Okrutnie rezolutny pod względem językowym zrobił się nasz malec. Komentuje rzeczywistość dookoła i wielką satysfakcję daje mu odnajdywanie naokoło rzeczy, które można nazwać. Wypatrzy lampę, wodę, motor tam, gdzie my w ogóle nie raczymy spojrzeć. Pięknie nazywa zwierzątka w atlasie zwierząt, a gdy czytam mu wierszyki, powtarza chętnie ostatnie słowa z końcowych wersów. Dużo radości z nim mamy.

W tym tygodniu każdego wieczora szykuję sobie termos z wodą, butelkę i mleko i rano szybko robię mu porcję około siódmej rano. Dziecię zasypia i śpimy do 9 lub dłużej! Szok! To także zasługa zewnętrznych rolet, ale też niżowej pogody, bo deszcz towarzyszy nam praktycznie każdego dnia. Zbieg okoliczności niezwykle sprzyjających spaniu:)))

Podjęłam współpracę z kolejnym wydawnictwem i tym sposobem czas wolny zredukuje się do minimum. Ale cieszę się, bo pieniędzy mamy mało, mąż haruje, a mnie serce z tego powodu boli. Ech życie, ech kredyt. Mogłabym iść do pracy. Mogłabym oddać dziecko pod opiekę obcej osobie i widywać synka przez 3 godziny dziennie. Moglibyśmy spędzać razem weekendy, bo pieniędzy byłoby więcej. Mogłabym. Życie to trudne wybory i kompromisy. Rezygnacja z siebie i z innych. Bardziej być niż mieć lub na odwrót. Ale każdemu, kto zapyta, czy warto wyprowadzić się od rodziców i kupić własne cztery kąty na kredyt, odpowiem, że warto.

Książka "Dziecko z bliska" jest dla mnie jak olśnienie. Umacnia mnie w pewnych przekonaniach, dużo wyjaśnia. Szczególnie spodobał mi się rozdział o autonomii. Może dlatego, że ten aspekt wychowania w moim domu rodzinnym leżał i wciąż leży odłogiem. Zrozumiałam wiele zależności między swoją osobowością a moim otoczeniem. Niektóre rzeczy przestałam sobie nareszcie wyrzucać, bo nie są i nie były ode mnie zależne. Czytam codziennie po trochu, podkreślam i do podkreślonych rzeczy wracam. Wspaniała lektura.

Moja koleżanka ciężarówka czyta "Więź daje siłę". Drugiej - od trzech tygodni mamie - właśnie te samą pozycję pożyczyłam. Cieszę się, że mogę szerzyć dobrą nowinę o rodzicielstwie bliskości:) Póki co kończę. Dziecię śpi, a ja muszę zerknąć na materiały do dzisiejszej wieczornej lekcji angielskiego.



1 komentarz: