Ta jesień zapisze się z mojej pamięci szczególnie, bo pojawił się wśród nas ktoś wyjątkowy - mały M. Ktoś wyjątkowy też nas opuścił. Chodzę z moimi dziećmi na spacery i wydeptujemy razem ścieżki, którymi jeszcze niedawno chodził z dziećmi nasz kolega. Jesień, jej klimat, wiatr i spadające liście jeszcze bardziej potęgują smutek, a ten wgryza się dosłownie w każdy zakamarek mojej świadomości. Przechodzę obok ich domu, zerkam w okna, patrzę, czy pali się światło, czy okna pouchylane. Niedużo tych spotkań do wspominania, a gdy to sobie uświadamiam, to jeszcze bardziej mi żal. Że nie zdążyliśmy, że za krótko się znaliśmy, że nie dane nam było. Za późno, za późno.
Jakaś przepaść dzieli w tym roku sierpień i wrzesień - lato i jesień. Między nimi jest kompletnie wyrwany z kontekstu czas naszego dziesięciodniowego pobytu w szpitalu - jakiś moment przejściowy między tymi dwoma porami roku, który przegapiłam. Rodzić szłam latem. Do domu wróciłam z M. jesienią. Po tamtej stronie upalnie, ja z brzuchem. Po tej stronie jesiennie, a M. już z nami.
Jest w jesieni jakiś ukryty urok, ale też niesamowity smutek. Zawsze starałam się widzieć w jesieni piękno, ale w tym roku jakoś nie umiem. Przy całej niezaprzeczalnej radości i cudowności macierzyństwa, jest w naszym życiu obecny wielki smutek. Jest inna mama, która została sama z całym swoim światem. Ze smutkiem i z bagażem życiowych obowiązków, które teraz musi nieść w pojedynkę. Wiara, głęboka wiara na pewno pomaga. Ale gdy jest jej źle, chciałabym być blisko i choć z nią pomilczeć...
Przykre :(
OdpowiedzUsuń