Kolejny tydzień nam leci, mały i starszy kochani, choć roboty jest. Mężu gotuje obiady wieczorami, a ja chodzę spać ze starszakiem, żeby jakoś funkcjonować. Właśnie M. śpi w wózku, choć nie wiem jak długo, a F. bawi się na dywanie literkami, więc mam moment. Noce różnie. Czasami wynoszę się z małym z sypialni dopiero o szóstej rano, a dzisiaj już np. o drugiej, bo odkryłam, że ma zasiurkany boczek i musiałam go przebrać. Męczy go brzuszek i chyba muszę kupić Espucośtam, choć pamiętam, że F. to nie pomagało. M. lubi spać przytulony do mojego brzucha - najchętniej tak zasypia po karmieniu. Nosimy go na rękach, kołyszemy, śpiewamy, nosimy w chuście. Na razie wypożyczyliśmy chustę, ale jest już w drodze nasza własna tkana chusta. Elastyczna, którą kupiłam zanim urodził się F, nie sprawdza się, bo jest za luźna i ciężko ją podociągać, aby maluch w niej nie wisiał.
Zaczynam powoli rozmyślać o chrzcinach. Nie wiem, czy nie przełożymy ich na wiosnę. Niby planowaliśmy jeszcze przed zimą ochrzcić malucha, ale miałam nadzieję, że urodzę np. w połowie sierpnia. Tymczasem mały urodził się po terminie, a do tego ten długi pobyt w szpitalu... Nie miałam i nadal, szczerze mówiąc, nie mam do chrzcin głowy... Ale jeśli chcemy ochrzcić M. przed zimą, to trzeba by to zrobić pod koniec października, względnie w listopadzie. Choć strasznie mi się nie chce... Organizować imprezy, jeździć gdzieś z tym maluchem... Żeby wszyscy go oglądali, nosili, ech... Z F. szybko jeździliśmy na wieś, a teraz z dwójką po prostu mi się nie chce. Pakować wszystkiego, jeździć... Najlepiej czuję się w domowych pieleszach. Nie muszę się nikomu tłumaczyć dlaczego dziecko nie śpi w łóżeczku itd.
Przy drugim dziecku definitywnie wrzuca się na luz. Nie śpi w nocy, no to nie śpi, kiedyś zacznie. Wisi przy cycu pół dnia - no to wisi, widocznie lubi. Chce być noszony, no to chce - widocznie potrzebuje naszej obecności i bliskości. Nie pytam siebie, czy to normalne, nie zaczytuję się w internecie i głupich gazetkach dlaczego dziecko nie przesypia nocy. Boli brzuszek - to boli. Masujemy, nosimy, rozgrzewamy, tulimy. Babcia panikuje, że zimne rączki - to kiwam głową, przytakuję, ale już go nie doubieram w pięć rękawów. I tak dalej.
Pcham wózek po naszym osiedlu, za rączkę prowadzę starszaka i rozmyślam o tym, że dopiero dwa lata tu mieszkamy, a już zdążyliśmy kogoś pożegnać na zawsze. Smutek, ból, rozdarcie i ta bezradność wobec czyjegoś bólu i rozpaczy. Przechodzę prawie codziennie obok bloku naszych znajomych i tak bardzo żałuję, że tak późno się poznaliśmy. Że wcześniej nie było okazji, Los nie skrzyżował naszych ścieżek, trudno. Skoro jednak się poznaliśmy, to znak, że teraz naszej koleżance trzeba pomóc jakoś żyć. Jeszcze nie wiem jak, ale rozmyślam o tym. A w głowie wciąż kołacze się pytanie, dlaczego człowiek tak pełen dobroci musiał nas opuścić? Są rzeczy na niebie i ziemi, o których się nie śniło filozofom...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz