sobota, 5 października 2013

sobota

Piękna, pogodna i spokojna sobota za nami. Poranny rozruch, okołopołudniowy spacer, obiad w knajpce i spacer do domu. W komplecie, razem z tatą. Kocham to, że po całotygodniowej bieganinie, pospiesznym pichceniu i zajmowaniu się maluchami pozwalamy sobie na luksus jedzenia poza domem. Żadnych brudnych garów, smażenia, stania przy płycie indukcyjnej. Kocham mojego męża za to, że nie jest dusigroszem, choć nie tarzamy się w pieniądzach. Dobry i wspaniały człowiek z mojego lubego. Po południu zabrał wyjątkowo dziś głośnego starszaka na zakupy do Auchan, a ja zyskałam ciut czasu dla siebie, bo M. łaskawie usnął w wózku na ponad godzinę. A teraz? Teraz mężu mopuje podłogi. Cudny jest...

M. jest dzieciątkiem bardzo potrzebującym kontaktu, czułości, bycia przy nas. Jest, jak to ja mówię, nieodkładalny. Ratuje nas chusta. Uwielbiam, gdy jest w chuście. Wtulam nos w jego pachnącą czuprynkę. Małe ciałko wtula się we mnie, mmm.... Tylko plecy mi nawalają niestety. Godzinka pobytu małego słodkiego ciałka w chuście to ból pleców gwarantowany. Coś za coś. Może się przyzwyczaję. Niesamowitą przyjemność daje mi ten rodzaj kontaktu z maluszkiem, bo z F. z chustą mi nie wyszło i czuję braki w tej dziedzinie. W tyłku mam komunistyczne teorie o przyzwyczajaniu dziecka do noszenia. Czyja chora głowa wymyśliła te teorie? Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam tulić do siebie to małe ciałko. A w nocy śpi w dostawnym łóżeczku, a gdy się przebudzi, przesuwam go odrobinę w moją stronę i już jest obok mnie. Gdy nie może zasnąć, idę z nim do drugiego pokoju, spokojnie karmię na siedząco i gdy zaśnie przy cycu, odkładam powolutku na łóżko. Przeważnie wtedy małe oczka się otwierają i M. czujnie obserwuje co ta matka kombinuje. Wtedy otulam go rożkiem, moją kołdrą, otaczam ramieniem, całuję małą skołataną główkę, szepczę czułe słówka i tak zasypiamy. A czasem nie zasypiamy. Różnie bywa, ale nie zamierzam narzekać. F. też przechodził czas niepokojów dzienno-nocnych i bolącego brzuszka.

Rano do dziesiątej jest z nami tata. Malutki jest wtedy w chuście, ogarniamy razem starszaka i mamy poranny rozruch. Jeśli do dzisiątej jesteśmy wszyscy po śniadaniu i ubrani, a do tego F. walnął qpę na nocnik, to dzień rozpoczął się dobrze. Potem tata do pracy, a my szykujemy się powoli do spaceru. Dwójka na spacer to małe logistyczne przedsięwzięcie, ale mam już swoje metody na opanowanie tego chaosu. Spacer przeważnie miły, bezproblemowy, ale gorzej po powrocie. Od godz. 15 do 19, gdy wraca tata, mamy mały kryzys, zwłaszcza jeśli młodszy musi być wciąż na rękach, a starszy chce obiad, siku albo zlał się w majty lub co gorsza skichał. Albo chce się przytulić, poczytać. Albo wrzeszczy jak dzik. I to jest pewien problem - F. wrzeszczy jak dzikus nieokrzesany, Wiem, że przeżywa stres, że musi sobie jakoś na nowo poukładać świat. Dlatego wieczorem to ja go usypiam. Nie trwa to długo, bo pada jak kawka. Ale przed zaśnięciem jest nasz wspólny czas na buziaki, przytulanie, kotłowanie się na łóżku. Też to uwielbiam. Szczęśliwa jestem bardzo, choć zmęczona.

Mąż skończył mopować. Maluszek śpi w rożku i grzeje go termoforek. Ja też idę spać, bo noc jest długa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz