czwartek, 5 marca 2015

gorączka i Leonard

M. już trzy doby gorączkuje. Męczy się biedak i walczy. Lekarz widział go wczoraj i kazał przyjechać ponownie w piątek, jeśli gorączka się nie skończy. Mam nadzieję, że to wirus i że odpuści. Gardło wczoraj było lekko czerwone, ale oskrzela czyściutkie. Młody pokazywał łapką na buźkę i mówił: "Mama, tam, tam", więc chyba dziąsełka go bolą. Już chyba trzeci miesiąc wyrzynają mu się czwórki i w końcu jedna się pokazała...

Gdy gorączkuje i jestem uwięziona w domu, to szczerze nie znoszę drugiej zmiany mojego małżonka. Chwała Panu, że teraz przyjdą dwa tygodnie zmiany pierwszej, czyli będzie wracał ok 17. Mamy do załatwienia kilka zaległych rzeczy, m.in. odebranie nowego dowodu rejestracyjnego. Jeździmy już na tymczasowym, który stracił ważność. Pozwalam sobie już teraz na nielubienie pracy mojego męża, bo on niedługo ją zmienia:) Jednak prawdopodobnie będą go trzymać całe trzy miesiące, czyli tyle, ile trwa czas wypowiedzenia. Musze znaleźć kogoś na jego miejsce i wyszkolić, a to trwa. Tak czy siak, najpóźniej w czerwcu zacznie nową pracę. Jest to pewne ryzyko, ale kto nie ryzykuje, ten sobie życia nie polepsza. Do odważnych świat należy, czyż nie?

Pisałam już kiedyś o mojej miłości do Leonarda Cohena (KLIK) Ostatnio dorobiłam się jego płytki Songs From a Room i męczę ją w kółko.


Słuchamy jej sobie, ja i M., przez cały dzień. Ciężko mi uwierzyć, że L.C. wydał ten album 46 lat temu! Kawał czasu. A ta płyta to po prostu kawał dobrej muzyki. Posłuchacie ze mną Mistrza?:) Oto The Partisan.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz