sobota, 27 lutego 2016

grypa


W niedzielę wczesnym popołudniem u dziadków F. położył się i dosłownie z minuty na minutę zrobił się chory. Gdy bierze go gorączka, to po prostu pokłada się i idzie spać. Gdy gorączka spadła, wsadziliśmy go do auta i pojechaliśmy do domu. W poniedziałek o 9 rano, gdy udało mi się w końcu dodzwonić do przychodni, nie było już miejsca na ten dzień, więc zapisałam F. na wtorek na 8:30. Cały poniedziałek gorączkował i dużo spał. Gdy we wtorek dotarliśmy do naszego pana doktora, ten orzekł: grypa. Zresztą, F. we wtorek rano miał już 37,0, po południu wybiło mu na 38,00 jeszcze raz i na tym koniec grypy. Gęsty katar i kaszel meczą go do teraz, ale stan gorączkowy przeszedł  naprawdę szybko i sprawnie.

We wtorek, jak byłam z nim u lekarza, to czułam, że i mnie już coś trąca i przeczucie mnie nie omyliło. M. i mnie siekło we wtorek po południu. Zadzwoniła też moja mama, że i ją powaliło. M gorączkował do czwartkowego wieczora, a ja do dzisiaj. Mam szczerą nadzieję, że wzięłam dziś ostatnią pyralginę. Choć dziś był to już tylko stan podgorączkowy, to tak bardzo bolały mnie oczy i głowa, że zdecydowałam się wziąć tabsę i jeszcze raz porządnie się wypocić.

Już dawno nie przeżyłam czegoś tak paskudnego. Przy gorączce 38,5 rozsadzało mi głowę, bolały mnie oczy, zęby, szczęka, plecy, dosłownie wszystko. Bredziłam, że umieram i że skończę w szpitalu. Piłam litry napojów, pociłam się, gorączka na dwie godziny spadała i znowu wybijała. Znów tabsa, pocenie i tak w kółko, bleeeeee.

Światełkiem w tunelu był i jest mój ukochany mąż. Wziął na mnie opiekę od lekarza, no bo inaczej się nie dało. Gotuje, sprząta, pierze, robi zakupy i kompleksowo zajmuje się dwójką rozbrykanych chłopców: karmi, poi, obrabia kupy, czyta, gra w planszówki, rysuje, bawi się w chowanego, buduje z klocków. Ma w sobie pokłady cierpliwości i kreatywności. Wczoraj wykleili razem wielki kolaż, a dzisiaj najpierw "gwakali" w misce paper mache, a potem ulepili z niej zamek i wazon, które teraz schną w piekarniku. Przypuszczam, że następnym krokiem będzie pomalowanie tychże farbami - to pewnie jutro. Wspaniały jest. Żeby była jasność - uważam, że facet powinien umieć robić te wszystkie rzeczy, które robi baba. Moje peany dotyczą raczej opieki nad dziećmi, a w tej wychodzi mój małżon ponad przeciętność. Mógłby puścić im bajkę na pół dnia, mógłby dać im telefon z głupią grą, mógłby im zrobić youtube party. Na szczęście to nie w jego stylu. Mówię mu nieraz, że to jego zaangażowanie zaprocentuje w przyszłości i będzie miał kiedyś dobry kontakt z synami, bo dzieci takie rzeczy pamiętają. Wspaniałego mają tatę, a ja mam wspaniałego męża, ot co! - to ostatnie wykrzyknienie, o ile mnie pamięć nie myli, powtarzam za panią Małgorzatą Linde z Ani z Zielonego Wzgórza :)

And I know another case where an adopted boy used to suck the eggs—they couldn’t break him of it. If you had asked my advice in the matter—which you didn’t do, Marilla—I’d have said for mercy’s sake not to think of such a thing, that’s what. :)))))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz