wtorek, 6 grudnia 2016

jestem

Jestem, trwam, działam.
Pracuję i lubię swoją pracę.
Wożę F. na basen w poniedziałki.
Nieco zdeptana psychicznie, ale daję radę.
Przerażona stopniem rozmemłania mężczyzn dookoła, degradacją uczuć i sponiewieraniem ideałów rodziny. Brzmi strasznie, ale aktualnie tak to widzę. Rozwód w mojej rodzinie, który rykoszetem odbija się na jakości naszych więzi. W niedalekiej perspektywie rozwód u znajomych. Dopiero co się dowiedziałam i jestem pod wielkim wrażeniem wiadomości. Widać, jak cierpią dzieci i jak ucierpią jeszcze bardziej w niedalekiej perspektywie. Myślę bardzo o moich chłopcach. Jak ważna jest dla nich ta emocjonalna stabilizacja - dwoje rodziców w domu. Jak bardzo zawaliłby się ich świat, gdyby któreś z nas po prostu się wyprowadziło.

Idą święta, a ja już od lat nie lubię świąt. Miło patrzy się na dzieci - jak bardzo cieszy je ubieranie choinki i wyciąganie spod niej prezentów. Miło przebywa się z moimi dziadkami i patrzy na tę nitkę więzi, która snuje się między prawnuczętami a pradziadkami.

Ale ja już świąt nie lubię i nie wiem czy kiedyś polubię. Mój spokój psychiczny jest pozorny. Ciut mniej niż jeszcze rok-dwa wstecz kosztuje mnie to całe przeprowadzanie rodziny, bo nie zabieramy już ze sobą dosłownie połowy domu. Chłopaki są coraz większe i nie potrzeba nam już np. wózka. Ale i tak nie lubię tego cholernego pakowania. Tego przewidywania, ładowania do walizki połowy szaf, po to, by na miejscu stwierdzić, że czegoś zapomniałam. Świąteczne przeżycia duchowe już od pewnego czasu nie są moich udziałem. Trochę szkoda - może jeszcze kiedyś?

Dziś Mikołaj przyniósł mi to, co Gwiazdor zakupił był dla mojego męża:)))

Pazury wyschły. It's closing time.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz