czwartek, 27 czerwca 2013

rodzicielstwo bliskości po raz kolejny

Gdy byłam w pierwszej ciąży, niewiele wiedziałam o dzieciach, a o niemowlętach to już nic zupełnie. W pracy miałam kontakt raczej z dziećmi w wieku 6 lat+, a poza pracą praktycznie nie miałam styczności z dziećmi, bo w rodzinie jakoś nikt się do płodzenia potomstwa nie garnął.

Niestety zanim urodziłam F., zetknęłam się z dwoma książkami, które śmiało mogłabym dziś określić słowem "gówno":


To pierwsza z nich. Zauważona u innej ciężarnej koleżanki, wychwalana przez nią, że takim językiem przystępnym napisana itepe, szybko znalazła się i na mojej półce (w pakiecie z Językiem dwulatka, który bez wahania wrzuciłam później do kosza na śmieci). Zanim urodził się mój mały, już miałam tę książkę przeczytaną, a najważniejsze rzeczy podkreślone, a jak. Żeby dziecka na rękach nie usypiać i takie tam bzdety - dzisiaj śmieszne, ale wtedy brałam to na serio, bardzo przejęta swoją rolą przyszłej mamy. Dawała mi poczucie bezpieczeństwa.

Drugi, niemniejszy shit, to....:)
Autorka ta sama. Znów pozycja podsunięta przez koleżankę, tym razem inną. Odwiedziliśmy, gdy byłam w ciąży, naszych znajomych, których berbeć latał już na własnych nogach, więc musiał mieć ponad rok. Wysłuchałam pełnych grozy opowieści, jakim to trudnym dzieckiem jako niemowlę była ich córka i gdyby wtedy mieli pod ręką tę oto pozycję, na pewno ich życie byłoby prostsze i oni nam to z chęcią pożyczą. No i zaczytywałam się, zaczytywałam. Niestety na zdjęciach z czasu, gdy mój F. był niemowlęciem, widać, że książka ta wala się gdzieś w tle, często otwarta i kala moje oczy. Jedyna wartościowa rada, jaką wcieliłam w życie, to był pomysł na tzw. łatwy plan, czy jak to się tam nazywało. Chodziło w nim o to, że dziecko na zmianę je, czuwa i śpi, co daje jemu i rodzicom element pewnej powtarzalności. To u nas działało, choć nie wiem, czy działa też u innych, być może mój F. był po prostu takim łatwoplanowym egzemplarzem.

Cała reszta raczej się nie sprawdzała, a już zwłaszcza samodzielne spanie F. było dużym "problemem". Oczywiście autorka nie waha się przytaczać przykładów, kiedy odwiedzała najbardziej oporne egzemplarze niemowląt w ich domach i w ciągu zaledwie kilku nocy uczyła dziecko samodzielnego spania, a rodziców - jak "radzić sobie" z dzieckiem. No i to zawsze skutkowało, zawsze. Zastanawiałam się, co robię źle, no bo przecież musiałam coś robic źle, skoro moje dziecko nie spało po nocach, budziło się na cyca i żadne tam dokarmianie przez sen nie działało. Dokładała mi jeszcze babcia, twierdząc, że coś jest z dzieckiem nie si, bo przecież ja odkładana do łóżeczka przesypiałam od początku do szóstej rano. Teściowa za to mówiła, że ona nie spała przy swoich bliźniakach przez dwa lata, co mnie ciut pocieszało, ale jakoś mniej, no bo wiadomo - Tracy... 

Gdy dziś patrzę na to wszystko wstecz, to żal mi siebie. Żal mi, że nie było koło mnie nikogo, kto powiedziałby mi, że moc jest we mnie. Że dzieci z pewnych rzeczy wyrastają same. Że nie ma jednej matrycy, wg której postępuje się z każdym dzieckiem (ja tak myślałam!). Że każde dziecko jest inne. Że ja - mama - wiem najlepiej, czego maluch potrzebuje. Że czasem wystarczy po prostu go przytulić. Że warto je nosić, kołysać w ramionach, bo tak buduje się więź, a nie odkładać je do łóżeczka i w małą łapkę wciskać misia, bo przecież dziecko powinno spać w łóżeczku, bo łóżeczko to osiągnięcie cywilizacyjne. Że mój instynkt podpowie mi, co robić, tylko nie mogę go zagłuszać. Że świetnie sobie poradzę, bo dla niego jestem najlepszą mamą, jaką mógł sobie wymarzyć.

Zamiast tego było nieustanne podważanie moich kompetencji, których i tak byłam bardzo niepewna, choć nadrabiałam miną. Krytykowanie długiego karmienia piersią. Przegrzewanie dziecka i doubieranie go. Pouczanie. No i to wieczne wprowadzanie nerwowej atmosfery, że coś jest nie tak. Zasięganie w mojej obecności opinii ciotek, które wiadomo, wychowały X dzieci, a których zdanie ja miałam głęboko w poważaniu (ciotki, które radziły mi odciągnąć mleko do szkalnki i zobaczyć czy jest dostatecznie tłuste, ciotki, których dzieciom nigdy nie zdarzało się nie walnąć kupy przez tydzień jak mojemu :P). Nie miałam wsparcia w tym początkowym okresie. Myślę sobie, że to wynikało pewnie z dobrych intencji, ale tymi jest wybrukowane piekło, jak mówi przysłowie. Czułam się źle, zagubiona, niepewna, popłakiwałam po kątach, łaziłam w szlafroku. Do tego fizycznie po cesarce długo czułam się fatalnie. Rana bolała do roku po urodzinach F., choć usg nie pokazywało żadnych nieprawidłowości.

Długo to trwało, zanim wzięłam się w garść. Gdy 28 razy odłożyłam za radą Tracy dziecko do łóżeczka, powiedziałam sobie, że chrzanię to. Gdy miał kolki, pozwalałam mu spać w moich ramionach. Pamiętam, że był taki dzień, że cały dzień spał w moich objęciach na fotelu. Budziliśmy się na cyca, były przytulanki, potem ciepły koc i znów spanie. I tak nam było dobrze - w końcu. Łóżeczko zaczęło służyć tylko jako miejsce dziennych drzemek, choć i w dzień często spał ze mną na dużym łóżku. Zaczął pięknie przybierać na wadze, gdy zaczął jeść stałe posiłki i przestałam się zamartwiać, że cyc mu nie wystarcza (no bo to moje mleko pewnie ubogie w tłuszcz:P). Gdy był tylko na cycu, zawsze był w dolnej granicy normy, a przecież to takie ważne, żeby prawidłowo przybierał :P Dziś wiem, że są ważniejsze rzeczy. W końcu się odprężyłam i karmiłam dalej między kaszkami i obiadami - to był przepiękny czas, przecudny. Ja w końcu uśmiechnięta, choć nadal niewyspana, no bo budził się jednak na tego cyca wciąż, ale przynajmniej miałam go pod ramieniemi nie musiałam się po bohatersku obijać o meble w nocy i dzierżyć go do naszego małżeńskiego łoża. Odrzuciłam matkopolskie bohaterstwo, żeby walczyć o terytorium dla siebie i męża z małym nocnym terrorystą. I okazało się, że w naszym wyrku F. jest bardzo mile widziany. Że we trójkę jest nam wygodnie, ciepło i swojsko, a śpiący między nami malec niczego nie psuje, nikomu nie przeszkadza, jest u siebie.

W międzyczasie okazało się, ze uprawiane przez nas "praktyki" noszą miano rodzicielstwa bliskości. Wow, to było coś - móc poczytać na ten temat i dowiedzieć się, że nie jesteśmy sami w tym, co robimy i że prawdopodobnie idziemy drogą naszych praprzodków. RB robiło się coraz bardziej popularne, coraz więcej na jego temat mogłam znaleźć w necie, no i odkryłam wydawnictwo Mamania z ich przemądrymi publikacjami. Szkoda, że dojście do pewnych wniosków zajęło mi kilka miesięcy. Przykro mi z tego powodu, ale się nie obwiniam, bo myślę, że F. i ja nadrobiliśmy wszystko przez kolejne dwa lata.

Pomysł na tego posta zrodził się w mojej głowie, bo od kilku dni czytam sobie Księgę rodzicielstwa bliskości


To nowość w Mamanii. (Aha, ten post nie jest sponsorowany.) Szkoda, że gdy byłam w pierwszej ciąży, nikt nie podsunął mi tego typu lektury. Pocieszam się, że RB spopularyzowało się tak bardzo już właśnie za życia F.Codziennie czytam sobie po jednym rozdziale i już wiem, że z drugim maluszkiem od początku będzie inaczej, a przynajmniej będę się starać, aby tak właśnie było. A co mi najbardziej odpowiada w RB? Że tam nie ma słowa "musisz". Z całej koncepcji można wybrać sobie kilka elementów i ten kto nie śpi z dzieckiem lub nie nosi, nie jest od razu bebe. A ja słowa "musisz" szczerze nie znoszę. Wiem też, że życie bywa przekorne i że drugie bejby może mi dać o wiele bardziej "w kość", choć od początku będzie "chowane" ciut inaczej. Ale na nic nie mam ciśnienia. Będzie takie, jakie będzie, od początku wyjątkowe i nasze.

Mój dwuipółletni syn jest całym moim światem. Nie wyobrażam sobie póki co wysłać go na parę dni do dziadków albo na cały dzień do niani. Nie żebym nie ufała dziadkom. Po prostu ja bez niego jestem niekompletna i nie wstydzę się tego. Chyba serce by mi pękło. Babcia nazwała mnie kwoką i ok - jestem nią. F. jest przytulaśny, ciekawy świata i wygadany. Początkowe trudności przezwyciężyliśmy i budujemy wciąż naszą więź - bez tresury, bez kar i nagród. Zdarza mi się krzyknąć albo i łapy załamać - nie jest łatwo cały dzień sprawować opiekę nad dzieckiem dość niezależnym. Nikt nie jest doskonały. Widzę jednak, że RB dobrze nam robi. Dalej śpimy razem, choć koleżanka radziła, abym wyprowadziła F. do jego pokoju zanim urodzi się M. Jakoś nie mam ochoty. Jego miejsce jest między nami. A gdzie będzie miejsce M? W łóżeczku dostawnym (już kupione), między ścianą a mamą. Nasze łóżko o szerokości 160 cm zyska dodatkowe 55 cm:) Żadnego wyskakiwania w nocy, żadnego łażenia. Jak będzie? Jakoś. Tak, jak ma być. Z RB na nic nie mam ciśnienia.

Dodam jeszcze, że od początku we wszystkim wspierała mnie osoba najbliższa mi na świecie - mój mąż. Dla niego zawsze byłam i będę najlepszą matką dla moich dzieci. Gdyby nie on, być może cała koncepcja RB by u nas nie wypaliła. Ale on sam był tą metodą "wychowywany" i to 30 lat wstecz! Szacun dla mojej teściowej, czyż nie?

7 komentarzy:

  1. Szacun! Ja tez na początku Trejsi czytałam... Aż mam ciarki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana,ja odnośnie tego granulatu sojowego ;) Kupuję w Realu,ale można dostać też w innych marketach,albo poprosić w osiedlowym sklepiku żeby sprowadzili. Alternatywą są również zwykłe kotlety sojowe owinięte w woreczek i ściereczkę + młotek ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie zawsze odpychało od książek Tracy i nawet nie miałem ich w rękach.

    OdpowiedzUsuń
  4. a czy jest ok gdy dziecko 16 miesięczne zasypia tylko na rękach?? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie nie ma w tym nic zdrożnego - nawet zazdroszczę takiemu dziecku :)

      Usuń