Środa - jesienna i pochmurna. Nie ma jeszcze 16, a na dworze już szaro. Trzeba to przetrwać. Młody jeszcze delikatnie drzemie, a mnie dołuje fakt, że mój komputer chyba jest do wymiany... Kochany sprzęt służył mi prawie 10 lat. Marzy mi się nowe białe cacko. Trzeba będzie uszczuplić konto oszczędnościowe, a tak bardzo chciałam tego uniknąć. Jeszcze nadzieje w moim szwagrze, że on coś pomoże... Pracuję na kompie P. i co chwilę zżymam się, bo a to worda nie mogę znaleźć, a to irfana...
Nerwowy poranek miałam, bo uświadomiłam sobie, że wczoraj pomyliłam się, przyjmując pieniądze od mamy mojego ucznia. Pomyliłam się - dodam - na własną niekorzyść. Na szczęście wątpliwości udało się szybko rozwiać drogą telefoniczną. Potem przedszkole, wielkie zakupy z M. pod pachą, wizyta u cioci z kwiatkiem, bo dziś jej imieniny, dom, młody spać, ja obiad, niedługo młody wstanie, dostanie jeść, P. wróci z roboty i odbierze po drodze F, oni przyjda, ja wyjdę pojadę zarabiać, wrócę o 20:30, w sam raz, aby położyć się z dzieciaczkami spaty...
Tak mniej więcej wygląda mój daily schedule do środy, czwartek mam wolny z zasady, a piątek to już osobna historia.
Dzisiaj, gdy M. maszerował do cioci z plecaczkiem pełnym autek, uderzyło mnie, jak dużym jest już chłopczykiem i zrobiło mi się go tak żal... chyba nie oddam go jeszcze do przedszkola nawet na pół dnia. Byłam już w poniedziałek skłonna do podjęcia takiej decyzji, bo był męczący bardzo i marudny i niesłuchający matki swej, ale chyba jednak się wstrzymam. Mój mąż przewraca z tego tytułu oczami.... :)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz