poniedziałek, 14 marca 2011

wielkomiejska mama?


Życie często nas zaskakuje - cóż za banał. A jednak - bardzo prawdziwy. Życie często też weryfikuje nasze plany, przekonania i wyobrażenia. Kiedy jeszcze nie byłam mamą (a jestem nią dopiero od niecałych czterech miesięcy) wydawało mi się na przykład, że matki, które usypiają swoje dzieci majtając nimi na lewo i prawo albo pozwalają zasypiać ze sobą w łóżku lub po prostu na rękach (jak to się mówi 'opka') są dziwne? głupie? Nie muszę chyba pisać, jak bardzo życie zweryfikowało moje poglądy. Zwłaszcza wtedy, gdy synuś cierpiał z powodu kolek, przesypiał na moich rękach godziny. Zdarza mi się też pomajtać nim dość słusznie, by szybciej zasnął, no i co z tego? Teraz wiem, że każda mama ma prawo działać tak jak chce i nikomu nic do tego. Dobrze, że swoich poglądów nie wyrażałam kiedyś zbyt dobitnie, a przynajmniej tak mi się wydaje :)

Co jeszcze mi się zdawało? Myślałam, że będę taką nowoczesną mamusią, która prowadzi "wielkomiejski styl życia" (mój mąż uwielbia to wyrażenie, pozdrawiam Cię Kochanie!). Myślałam sobie, że będę synusia wsadzać do fotelika, fotelik do samochodu, trakcję jezdną mojego bardzo-nowoczesnego-i-zgrabnego-oraz-lekkiego wózka będę jednym szybkim i zgrabnym ruchem wrzucać do bagażnika i heja po galeriach. Ha ha ha. Skończyliśmy z całkiem fajnym wózkiem otrzymanym za darmo od znajomych znajomych. Ma wygodną gondolę i niezłe resory - można pobujać w nim dziecko na spacerze (kiedyś dla mnie - nie do pomyślenia), aż żałuję, że nie mogę go trzymać w naszej kawalereczce - brak miejsca i kłopot z jego znoszeniem z pierwszego piętra. Jednak aby wszedł do bagażnika, trzeba mu zdjąć koła, a poza tym: po prostu nie chciałoby mi się szaleć z tym klocem pod jedną pachą, a dzieckiem pod drugą. Poza tym jedną z ostatnich rzeczy, na jakie mam ochotę jest zabieranie maluszka do centrum handlowego, gdzie jest głośno, przeraźliwie jasno i tłoczno. A fe.

Kolejna rzecz - laktator. Wydawało mi się, że będzie to rzecz mi niezbędna. Wiele mam tak twierdzi i wierzę im. Ja użyłam tego ustrojstwa dwa razy. Raz gdy dzidzia była jeszcze tyci-tyci, pompując ostro, niemal z zadyszką, patrząc z odrazą na plastikowe urządzenie przyssane do mojego cycka, udało mi się odciągnąć z obu piersi jakieś 40 ml. Drugi raz, gdy dzidzia już nie była tyci-tyci, a miała może ze dwa miesiące, próbowałam powtórnie i odciągnęłam parę kropel. Dodam, że mój laktator to nie jakiś badziew, ale całkiem (ponoć) dobry sprzęt, więc nie tu tkwi szkopuł. Uczucie odrazy pozostało. Kiedyś wydawało mi się, że odciągnę rach-ciach całą butelkę, zostawię ją tatusiowi, a sama wyprysnę sobie na kawę z koleżankami albo i na zakupy. A tu klops. Pokarmu jest akurat tyle, ile powinno być (choć wciąż czasami targają mną wątpliwości z gatunku 'czy moje dziecko się najada'), nic nie odciągam, a laktator z westchnieniem ulgi posłałam na półkę w garderobie:)

Wydawało mi się też, że wcale nie muszę karmić piersią, że jak mi nie wyjdzie, to nie będzie traumy, że wcale aż tak bardzo mi nie zależy. Teraz jednak pory karmienia to mój ulubiony czas w ciągu dnia. Bliskości, jaką daje mi i Franusiowi nie zamieniłabym na pobyt w żadnym centrum handlowym. Ona i ja, mama i syn.

To tyle jeśli chodzi o złudzenia. Pewnie było ich więcej. Może jeszcze wrócę do tego tematu. Póki co smerfuję do łazienki i do łóżeczka. Spędzam tydzień u rodziców i pozbawiona jestem nocnego wsparcia męża... ach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz