piątek, 18 marca 2011

it never rains but it pours

Takiego fatalnego tygodnia już dawno nie było... Jedynym jasnym promyczkiem w tym całym chorobowym zamieszaniu jest mój mały synek, którego dzięki Bogu choroba nie tknęła, ale za to dość kiepsko sypia w nocy. Na chrzcinach, które były naprawdę miłą i udaną imprezą, ktoś posiał zarazę. Rozłożyło się kilka osób, w tym mój mężulo, ja, mój ojciec, brat mężula i jego babcia... DO tego zepsute auto i złe samopoczucie dziadka, który wrócił ze szpitala. No i te nieprzespane noce, które w chorobie są jeszcze cięższe, zwłaszcza gdy nie ma się nikogutko w tej nocy do pomocy, bo jestem u rodziców, a mąż w Poznaniu choruje, a właściwie już przestał, bo dziś pomaszerował dziarsko do pracy, choć przedwczoraj miał 39,5 gorączki. A ja skrobnęłam tę notkę słuchając z Frankiem piosenek dla dzieci. Oto jedna z moich ulubionych z dzieciństwa:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz