czwartek, 12 stycznia 2012

Nie po drodze mi...

jakoś ostatnio z blogiem mym, bo życie mnie pochłania, ach życie! Za oknem wyje wicher straszliwy, panowie śpią smacznie obok siebie wyciągnięci na naszym łożu, w piekarniku stygnie chleb, a zmywarka szumi odwalając za mnie robotę, którą niekoniecznie lubię. Uskuteczniłam też trochę prasowanka, bo mi zalega kupa ciuchów od Nowego Roku jeszcze. Dobrze, że posiadamy jeden nieumebloany pokój, zw. kantorkiem, gdzie możemy ukryć wszystko, co wymyka się spod kontroli naszej codzienności:) Jutro mamy kolędę, a wieczorem przyjeżdża na kilka dni teściowa, więc liczę, że z bałaganem kantorkowym uda mi się dzięki niej uprać nieco.

Uwielbiam takie tygodnie, jak ten, który się właśnie kończy. Mąż chodził do pracy na 6 rano, więc wracał do domciu ok 14:30 i spędzaliśmy wspólnie wszystkie popołudnia. W poniedziałek byliśmy na zakupach w Auchan, we wtorek w Leroy, środę spędziliśmy lokalnie (kupiliśmy m.in. zestaw kolędowy), a dziś wybraliśmy się do Poznania, bo mama musiała sobie rtg zęba strzelić. Później wpadliśmy do znajomych i było bardzo miło. Następnie do domku, tato wykąpał dzidziusia (to ksywka naszego synka, choć jest już przecież małym chłopczykiem) i po kolacji uśpił go w mei taiu, podczas gdy mama ciasto na chleb wyrabiała, brak chleba w chlebaku odkrywszy. No a teraz skrobię tego posta dla potomności i oznajmiam, żem szczęśliwa i spełniona. Tak, ja - kura domowa z dwoma fakultetami - jestem absolutnie szczęśliwa, gdy wieczorem kładę się spać koło męża i Kluseczki, od której emanuje ciepło i spokój. Kocham to nasze wspólne spanie i nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy kimać bez Kluseczki. Syn nasz jest niezwykle przytulaśny, rano na dzień dobry tuli się do mnie i to są jedne z najprzyjemniejszych momentów dnia. Jakoś tak okrzepłam jako matka. Mniej już się zastanawiam, co powinnam i muszę, a bardziej kieruję się tym, co czuję i uważam sama za słuszne. Do tego cycuś rządzi u nas nadal i do niego właśnie synunio przytulać się uwielbia. Przy nim zasypia, przy nim się budzi. Przyjdzie czas, to będziemy odzwyczajać. Póki co tak jest nam dobrze.

Nie mogę też nie wspomnieć o moim kochanym Mężu, który haruje siedem dni w tygodniu, abym ja mogła z synuniem w domu przebywać i o jego rozwój troszczyć się po swojemu, bez ingerencji opiekunki i zarzynania się przez cały tydzień, bo to by w weekend łapać oddech. Mój Mąż to wspaniały człowiek. Nie znam lepszego.

A teraz tzw. mytki i do wyrka z książką, którą raczej tylko do poduszki czytam i czasami gdy Klops śpi. Wspaniała lektura. Polecam.

1 komentarz:

  1. ja tez dwa fakultety mam i wolałabym w domu siedzieć niż do pracy wracać

    OdpowiedzUsuń