piątek, 9 listopada 2018

listopad - liść opadł

Nie dowierzam - listopad. Ludzie, ja żyję w jakimś matrixie. Budzę się w poniedziałek rano i zasypiam w piątek wieczorem. W tzw. międzyczasie jest gonitwa myśli i wszystkiego innego. Nasze życie na obecnym etapie odbywa się szybko i intensywnie. Czy kiedyś bywało inaczej? Ano bywało, a mój blog tego dowodem. Bywało się w domku z dzieckiem / dziećmi, bywało. Był to inny zupełnie czas w moim życiu, kolejny jego etap, do którego powracam teraz z rozrzewnieniem. Byłam wtedy bardzo zmęczona. Ale teraz też jestem. Po prostu wtedy nie wiedziałam, że już zawsze tak będzie :)

P. wyszedł dziś z kolegą zrelaksować się. Ja ogarnęłam dzieciaki. Odpuszczam sobie bycie matką idealną. Dziś bez kąpieli, kanapka z masłem orzechowym zjedzona przez telewizorem, a co :) Ja natomiast czytam arcydzieło, dzięki któremu utwierdzam się w spokoju podszytym godnością - tak bardzo brakuje mi w obecnym czasie tego właśnie uczucia.


Co u nas? Starszak skończy za dwa tygodnie 8 lat. Nie do wiary. Młodszy ukończył 5 lat i w ostatni poniedziałek wycięto mu trzeci migdałek. Młody zniósł to dzielnie. Byliśmy w klinice krótkiego pobytu - półtorej godziny po zabiegu młody na własnych nogach wyszedł z gabinetu. Wielki szacun dla mojego męża - cały tydzień pracował z domu i opiekował się jednocześnie M., a przed dwa dni jeździł do firmy wieczorami, gdy ja już byłam w domu. Dodatkowo dzisiaj jeszcze trzeba było jechać ze starszakiem do ortodonty, więc M. był przez dwie godziny z wizytą u sąsiadki. Mój ukochany mąż to wszystko na szczęście ogarnął. 

Zmienia się nasze życie. P. jest na etapie zmiany pracy. W starej firmie nie było już dla niego perspektyw - zdaje się, że ten interes się zwija. Był na kilku rozmowach kwalifikacyjnych, ale ostatecznie propozycja pracy pojawiła się jeszcze z innej strony. Podejmie pracę po nowym roku i cieszę się z tego, że finansowo jemu / nam się poprawi. Oby wszystko wypaliło. Perspektywa jego pracy w domu (!) stwarza dla nas nowe możliwości, np. F. nie musi rano przesiadywać w świetlicy, tylko może porządnie się wyspać - do tej pory gdy ma na 10 do szkoły, jedzie ze mną i już przed 8 koczuje w świetlicy. Oczywiście, to nic takiego znowu strasznego. Ale miło, że będzie mógł sobie troszkę pospać. Dzieci nasze są już na tyle duże, że potrafią się sobą zajmować, więc gdy np. będą chore, mogą być wtedy w domku z P.

Mój kochany mąż rozkręca swój biznes. Na razie o tym cicho-sza. Jestem pewna, że mu się uda, bardzo w niego wierzę. Ma talent i warto, by zrobił z niego użytek.

Babcia P. w lipcu przeszła wylew i jest w kiepskiej kondycji. Mieszka teraz u mojej teściowej i dlatego babcia I., choć już emerytka, nie jest teraz dla nas osiągalna.

W ostatnim czasie pojęcie rodziny ulega w mojej głowie dynamicznym przewartościowaniom. Jak listopadowe liście opadają sobie moje pewne wyobrażenia i złudzenia. Lubię mentalnie zdystansować się od mojej całej rodziny i nieco z boku stojąc, poobserwować. Widzi się wtedy z dużą jasnością rzeczy, których czasami widzieć się nie chce. Mam prawie 36 lat i widzę wiele spraw o wiele wyraźniej niż jeszcze parę lat temu. Pożegnałam się też z paroma złudzeniami. Rozgrzeszyłam się kilku spraw i powoli zwalniam się z wyrzutów sumienia, które miewałam i miewam nadal. Wielką podporą jest dla mnie mój najwspanialszy - Mąż. Partner życiowy, który jest moim wsparciem i inspiracją. Jestem dumna z jego osiągnięć, z jego drogi zawodowej. Podziwiam jego podejście do życia, jego siłę i spokój. Nasz związek też ewoluował przez wspólne prawie 13 lat. Najbardziej zaczął się zmieniać oczywiście wtedy, gdy pojawiły się nasze dzieci. My-tamci to nie my-dzisiaj. To piękne, że w tym wszystkim zachowała się świeżość naszego uczucia, wzajemny szacunek i fascynacja - w naszym bałaganie (raczej moim), pomiędzy kanapkami, obiadami, szkołą i przedszkolem, pomiędzy kolejnymi pralkami zapełnionymi praniem a torbami z zakupami - jesteśmy wciąż w sobie zakochani.

Wożę F. na treningi szachowe do pewnego pana i jestem z tego bardzo zadowolona. Sama rzadko kiedy mam czas i przede wszystkim - siły - na to, by przysiąść z nim do szachów. A tak wiozę go zawsze w ten sam dzień tygodnia, gdy mam mniej zajęć i gdy on szkoli się u pana P., ja miotam się po którymś z tamtejszych marketów i robię dość chaotyczne, ale skuteczne zakupy. Mam godzinny limit czasowy, co bardzo motywuje i pomaga w szybkim ich sfinalizowaniu. Z torbami w bagażniku jadę po F., potem wracamy kilometrami do naszego miasta, gdzie ja sama rzucam się jeszcze w wir zajęć w przedszkolu, po czym wracam do domu z dziećmi i padam na twarz:)

W tym roku zostałam etatowcem i to jest piękne. W przyszłym tygodniu korzystam z tych przywilejów i będę mieć opiekę na M., bo po zabiegu musi mieć dwa tygodnie kwarantanny. Prowadzę też zajęcia dodatkowe w mojej szkole, do tego w przedszkolu M. i to by było na tyle. Ze wszystkich korków już się praktycznie wycofałam. Raz po raz chodzę tylko do sąsiadki, a z moją maturzystką jakoś mi w tym roku szkolnym nie po drodze i też mi jakoś specjalnie tego nie brakuje.

Wkrótce przede mną wyzwanie - prowadzę warsztaty dla nauczycieli. Stresik jest, ale mam nadzieję - będzie dobrze. Lubię wyzwania. Jedno już w tym roku szkolnym podjęłam - zostałam wychowawczynią, ku swojemu utrapieniu. Życie nauczyciela, który nie jest wychowawcą jest lekkie i szemrze sobie niczym strumyczek, łagodnie przemieszczając się po swojej trasie. Życie wychowawcy natomiast to rwąca rzeka. Tak bym to określiła na chwilę obecną, gdy oczy mi się same zamykają podczas pisania. Zatem szybka toaleta i nyny. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz