czwartek, 8 grudnia 2011

Jakoś tak....



doliniarsko, bo zaczyna nam powoli doskwierać brak gotówki. Za miesiąc-dwa skończą się zapasy odłożone na "rainy days", a gdy owe "rainy days" nadejdą, to już nie wiem co będzie. Mężu mój zapieprza na nas jak dziki osioł, a teraz szuka jeszcze dodatkowej pracy na weekendy, abyśmy mieli z czego żyć. Martwi go to i stresuje. Mówię mu, że zawsze możemy udać się po długoterminową pożyczkę do bardziej zasobnych członków rodziny, ale rozumiem też mężulka niechęć by po takowy ostateczny środek sięgać. Jest mężczyzną, głową rodziny itd. A ja? Siedzę w domu i zajmuję się synkiem. Wdzięczne zadanie, które kocham i samo siedzenie w domu nie przeraża mnie, bo mam okazję i przyjemność obserwować dziecię me jak się rozwija. Frustruje mnie niemoc własna z brakiem możliwości podjęcia pracy zarobkowej związana. Frustruje mnie odpowiedzialność, która całkowicie spoczywa na barkach Pio. Frustruje mnie, jak bardzo bezużyteczna wydaje mi się czasami moja osoba, choć wiem, że przecież odwalam kawał dobrej roboty zajmując się całe dni Misiem Franisiem, karmiąc, na spacer wożąc, tuląc, nosząc, czytając, grając, układając klocki i Świnkę Peppę oglądając w momentach desperacji. Do tego staram się ogarniać dom, co nie zawsze wychodzi i gotować pożywne i pyszne obiady z tego, co akurat znajduje się w lodówce i szafkach. Ostatnio przyświeca mi hasło: jak ugotować obiad bez wychodzenia na zakupy?:) Zajmowanie się dzieckiem to jedna z najbardziej wdzięcznych prac, jakie można wykonywać. Szkoda tylko, że darmowa. I choć z zasady jestem przeciwna szalonym pomysłom niektórych polityków, aby matkom siedzącym w domu płacić za to pieniądze, to miło byłoby zarabiać j a k i e k o l w i e k pieniądze, tylko nie wiem jak i kiedy. Jestem szczęściarą, bo mam męża, który docenia mój wkład w popychanie domowego wózka. Wiem jednak, że są faceci (są, są,sama ich znam kilku), a właściwie buraki cukrowe:), którzy twierdzą,że kobieta nie ma prawa być zmęczona wieczorem, bo cały dzień w chacie siedziała. Jakby mój facet był taki, to dostałby chyba nie raz patelnią w swój zakuty łeb... Pakuję książki do szafek, odkrywam różne ciekawe papiery, kserówki, wycinki z gazet, które sama odłożyłam swego czasu...
PS A kochany tobołeczek zawinięty w wełnianą kołdrę tatusia śpi sobie na naszym małżeńskim łożu, którym całkowicie już zawładnął,za przyzwoleniem matki swojej co się naczytała nowoczesnych teorii, zamiast przyzwyczajać dziecko od małego, gdzie miejsce jego...A ojciec szalony pozwala na to!!!:)))
PS Bo on sam z mamą spał jak był mały i na bardzo dobre wyszło to jego psychicznemu zdrowiu:)

1 komentarz:

  1. och jak ja pamiętam ten stan :) jesteś bardzo dzielne, zajmowanie się "tobołeczkiem", jest moim zdaniem jedną z najważniejszych i najcięższych prac w życiu kobiety, niestety często nie docenianą, bo po latach możemy usłyszeć "I jak Go wychowałaś?" ;) trzymajcie się

    OdpowiedzUsuń