sobota, 9 czerwca 2012

i znów weekend...

Tydzień intensywnych wrażeń za nami. Miło będzie wrócić jutro w swojskie domowe pielesze. Zaliczyliśmy weselisko, na którym młody bawił się dzielnie. Poprawiny, trochę towarzyskich wizyt i oto znów weekend nam zawitał w całej swojej wspaniałości. Dopadło mnie choróbsko, walczę dzielnie, kaszlę jak Fiat 126, ale daję radę! Z mojej skrzynki mailowej powiało pozytywnie, może z tych pozytywów cosik więcej wyniknie? A syn mój coraz większy, coraz bardziej niezależny, już nie dzidziuś, choć dzidziusiem często zwany. Jest odważny i nie bał się nawet prawdziwego dzika w zagrodzie! Nauczył się symulować kaszel. Lubi przytulanki i czytanie książeczek. A u pradziadków biega po podwórku, zaczepia pieska, ogląda kury przez płot, jeździ autkiem po trawie, chodzi z dużą konewką i włazi na co popadnie. Wciąż w ruchu, ku zdziwieniu prababci ("Dlaczego on nie chce usiąść na chwilę?"). Lubię jego niezależność. Z dumą obserwuję, jak krzykiem i wiciem się reaguje na próby wsadzenia go sobie na kolana albo przytrzymania w miejscu (przez pradziadka nazywany wtedy "złośnikiem" - bez komentarza, biorę poprawkę na wiek i całokształt). Ostatnia refleksja na dziś: im więcej czytam na temat wychowania dzieci, na temat konsekwencji naszych-rodziców decyzji i reakcji na pozornie małe sprawy, tym bardziej przeraża mnie ogrom odpowiedzialności, jaki na barkach naszych spoczywa. Im więcej rozglądam się wkoło i przysłuchuję się ludziom, tym bardziej zastanawiam się jak bardzo na to, jacy są dzisiaj wpłynęło to, jak we wczesnym dzieciństwie traktowali ich rodzice. Takie mam zboczenie swoje małe.

Polecam świetne dwa ostatnie posty na blogu W świecie żyrafy Płacz i trudne emocje oraz Płacz.

3 komentarze: