środa, 19 marca 2014

słowa

Póki mam to w głowie, a właściwie na ręce napisane, donoszę, że Fr. przeczytał dziś nastepujące słowa, które ułożyłam mu z plastikowych literek ("alfabetów")

LALA
KINO
LATO
NOGA (właściwie to nogga)
DOMEK

Dumnam wielce. Do tego zapamiętale gryzmolił sobie długopisem po łapkach i na mojej ręce też napisał POI. Napisał i przeczytał. Napisał koślawo bo koślawo, ale dla mnie są to najpiękniejsze litery pod słońcem :)

U cioci dziś nie był, bo jej synek jest lekko zasmarkany. Zresztą od wczoraj mam dolinę, bo wygląda na to, że nasza współpraca się kończy. Ciocia, gdy przyjdą ciepłe dni (a niechybnie nadchodzą), będzie popołudniami wychodzić ze swoimi synkami na dwór i nie podejmuje się opiekować na dworze także Fr. A nie będzie przecież chodził do nich na pół godziny, żeby potem iść do domu, bo oni wychodzą na zewnątrz. Nie żeby był jakiś szczególnie kłopotliwy - to raczej jej młodsza latorośl skindża gdzie pieprz rośnie, nie zważając na nic. Rozumiem ją, ale to nie zmienia faktu, że dla Fr. kończy się czas domowego przedszkola, które tak lubił, a dla mnie czas wytchnienia popołudniowego. Mniejsza o mnie - jakoś sobie poradzę - żal mi malucha, bo u cioci miał atrakcje, których w domu, opiekując się M., nie jestem w stanie mu zapewnić, np. lepienie z masy solnej / ciastoliny, malowanie farbami, budowa dróg, no i oczywiście gonitwy po domu z chłopcem w analogicznym wieku. Trudno.

Szukam w sobie siły i pokory wobec tego, co życie przynosi. Że sama z dziećmi cały dzień, że plecy bolą, że zmęczona, że każdy dzień taki sam, że na spacer wciąż w te same miejsca, że Fr. gra w grę "Tysiąc pytań do mamy" i zadaje to samo pytanie po raz piętnasty. Cieszę się, że mężu pracuje dwuzmianowo, że dzieci kochane, wesołe, że w miarę zdrowe, choć Fr. kaszle już miesiąc i nie wiem, kiedy mu minie. W zeszły wtorek byłam z nim u lekarza i osłuchowo jest czyściutki. Teraz próbujemy z syropem na suchy kaszel (zdaniem cioci jest to suchy kaszel właśnie), bo bańki nie pomagają. Alergik? Nie sądzę. Byle do wiosny. Po dniu takim jak dzisiejszy jestem tak wykończona, że nerwy zwyczajnie mi puszczają. Teraz - w okolicach godz. 22, gdy dzieci śpią, a ja najadłam się i napiłam - potrafię juz z dystansem spojrzeć na wszystko, ale gdy jestem głodna i zmęczona, to bez kija nie podchodź. Siłą rzeczy F. dostaje się czasami z tego tytułu, tym bardziej, że zrobił się ostatnio wyjątkowo kreatywny. Dziś na przykład, już wykąpany przytuptał do łazienki na mycie zębów. Poszłam tylko po coś do kuchni, wracam, a on trzyma głowę w kiblu! Wyglądało to mniej więcej tak, jakby pił wodę z sedesu. Oczywiście powędrował pod przysznic i głowa zostałą skrupulatnie wyszorowana, bo capiła. Ratunku:) Więc szukam tej siły i w sobie często jej nie znajduję, gdy zegar uparcie nie chce wybić 19, a mój kręgosłup już odmawia posłuszeństwa. Muszę chyba szukać raczej w górze tej siły. Mniej kłapać dziobem, a więcej milczeć i myśleć.

Ostatnio kołysze mnie cudna pieśń. In some small way Celine Dion. Bezcenne to uczucie, gdy kołysze mnie ta piosenka, a M. w mei taiu wtulony we mnie zasypia. Jeszcze cały mój - słodkie, małe, cieplutkie ciałko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz