wtorek, 4 marca 2014

pora na... zmiany

Pół roku, Panie i Panowie, dziś stuknęło mojemu młodszemu Misiowi i uroczyście ogłaszam, świadoma praw i obowiązków wynikających z karmienia cyckiem: UDAŁO SIĘ!!! Tak, udało mi się karmić tylko i li piersią przez pierwsze pół roku. Dziecię niedopajane, niedokarmiane. Można? Ano można. Z pierwszym mi tak nie wyszło, ale nie wyrzucam sobie. Takie okoliczności przyrody. A dziś uroczyście młody przyjął pierwszą symboliczną łyżeczkę manny i dwa razy po miniporcyjce jabłuszka:) Kwasił się, memlał, wypluwał, ale cosik tam zjadł. Idzie nowe! 

Starszy natomiast, mój wspaniały F. dostał ostatnio od dziadków kilka książek zakupionych na targach edukacyjnych, Jedna z nich, ta oto



to - dla potomności - książka, na której F. nauczył się czytać. Składa - nie zawsze oczywiście poprawnie, ale z reguły tak - proste słowa trzyliterowe typu LIS, WIP, LIK, KAO, SAS, USU, JOS. Dziwne to słowa, wiem. Ale ta książka jest taka właśnie - pełna dziwnych i niespotykanych słów, które można mnożyć w kilku kierunkach. Zaczyna się od potwora o wdzięcznej nazwie WIP.


A potem? Hulaj dusza, piekła nie ma. Każda strona dzieli się na trzy części. Przekładamy je według upodobania i powstaje aż ponoć ponad 700 potworów o różnych wdzięcznych nazwach. Frankowi spodobał się zwłaszcza RFT:) Ale prawdziwe zwierzęta też się pojawiają, np. RYŚ, LIS, SĘP, OSA. Istny majstersztyk, ta książka. Czego to ludzie nie wymyślą, a właściwie to Wydawnictwo Dwie Siostry.

A więc trzy lata i trzy miesiące - w tym wieku coś w główce dziecka mego zrobiło klik. Dziś próbowałam z nim składać takie krótkie słowa z plastikowych literek. To zadowolenie, gdy ułożył słowo PO, a przecież tak ma na imię jeden z Teletubisiów!!! Ta radość odkrywania w oczach - litery składają się w słowo, które coś znaczy i on wie, co ono znaczy. Cudowny to widok. Ponoć mój Ślubny też w wieku trzech lat zaczął składać litery w słowa. Tak twierdzi przynajmniej jego babcia - że szła z nim ulicą, a on mówił: b..a..n...k... bank! :)))

Wraz z wiosny powiewem i ja powracam do świata. W czwartek fryzjer - zmiana imidżu. Poza tym odezwali się rodzice dziewczęcia, któremu korków udzielałam w zeszłym roku i umówiłam się na przyszły tydzień. Mężu zmienia godziny pracy - co drugi tydzień - ku mojej euforyi - będzie pracował 8:30-16:30. A zatem byłam w stanie umówić się na next week na okolice godziny osiemnastej. Maluszek powinien te godzinę z hakiem wytrzymać bez mamki, a mi parę groszy wleci i do ludzi się udam, co wybitnie mi posłuży, jak sadzę.

Kończę. Mąż na piwie, a ja idę spać. Zajmowałam się dziś dwójka do dziewiętnastej, bo F. nie był u niani. Umyłam dwa ukupczone tyłki, bo i starszy nie omieszkał posrykać się w gacie i musiałam go wsadzić pod prysznic. Młodszy natomiast - przesłodki, wesoły i pocieszny - jest znów absolutnie nieodkładalny, co daje się we znaki mojemu kręgosłupowi. Muszę kupić mei taia żeby go nosić na plecach, bo chyba oszaleję. Nie skłamię jeśli powiem, ze padam na pysk. Dobrej nocy.

F: Która godzina?
Mama: Za 20 dziwiąta.
F: Nie dziewiąta, tylko piętnasta za pięć! :)))


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz