To nie jest post sponsorowany. Zamierzam pisać o nosidle, które ostatnio ratuje mi życie w momentach kryzysowych.
Cudowne to uczucie mieć szkraba w nosidle, przytulonego i odpływającego w sen. Chciałabym móc cofnąć czas i nacieszyć się w ten sposób bliskością F. Wiem jednak,, że po cesarce nie dałabym rady nosić go tak jak M. (niebagatelny ciężar F - 4,5 kg). Nie wiem jak to jest, że niektóre kobiety dochodzą do siebie po cesarce bardzo szybko - rach, ciach i gotowe. Noszą w chustach, w nosidłach. Mi do dziś rana ciągnie się przy każdym wciągnięciu brzucha. Nie, nie boli, ale - tak jakby się ciągnie. Pewnie z biegiem lat to minie, chyba że czeka mnie kolejna cesarka. No, ale nieważne.
M. urodził się tak, jak sobie wymarzyłam - siłami natury. Poród był dynamiczny, ale bez przesady i załapałam się na znieczulenie zewnątrzoponowe, czyli zzo. Wkłucia się nie bałam, bo już raz byłam kłuta do cesarki. Zresztą ból przy wkłuwaniu to nic w porównaniu z bólem porodowym:) Przy rozwarciu chyba 6 cm, na 3 ostatnie godziny porodu dostałam zzo i życzę każdej kobiecie, aby mogła rodzić w ten sposób. Ból był, ale do zniesienia, a mam naprawdę niski próg bólu. Zzo to powinien być standard, chyba że kobieta sobie nie życzy, bo ma wysoki próg bólu. Kobiety nie powinny o to znieczulenie prosić, nie powinny go załatwiać na lewo, nie powinny musieć dawać komuś w łapę. Nie rozumiem, dlaczego przy leczeniu zęba znieczulenie jest na życzenie, a przy porodzie nie? Tak, wiem. Wzrasta ryzyko porodu kleszczowego, może osłabić się akcja skurczowa i trzeba podać oksytocynę. Myślę jednak, że w kraju, gdzie oksytocynę do porodu podaje się nagminnie i często niepotrzebnie, aby go przyspieszyć, nie jest to argument. Ogranicza się możliwość poruszania się, bo nie można ruszyć się z łóżka. To prawda, ale pytanie: czy wolimy odczuwać ten straszny ból i sobie łazić dookoła łóżka czy może leżeć i nie czuć aż takiego bólu? :) Ja wielbię to znieczulenie i mój drugi poród wspominam dziś jako wspaniały. Zero traumy, zero żalu. Nawet łyżeczkowanie macicy i szycie mniej bolało. Dlatego będę wielbić Szpital św. Rodziny w Poznaniu, bo tak właśnie zzo jest na życzenie. Nie wiem, dlaczego na Polnej nie jest, nie wiem, dlaczego wszędzie nie jest. Ponoć ktoś tam na Polnej to znieczulenie dostał, koleżanka mówiła. Ale na pewno nie każda. Na pewno nie na życzenie.
No ale ja odeszłam od tematu, a miało być o nosidle! M. jest wielbicielem noszenia, nie lubi leżeć i już. Lubi blisko mamy być, a mama czasami już wariowała, bo ile można nosić? Ręce zajęte, nic zrobić nie można. Kiedyś dla F. mieliśmy pożyczone nosidło mei tai od znajomej. Było ciężkie, dwustronne, uszyte z grubego sztruksu, ogólnie - nieudane, moim zdaniem. Było chyba szyte na zamówienie. Teraz jednak mam innego mei taia, o takiego
Przyznam, że marzył mi się inny wzór z tej firmy, a mianowicie taki
ale pojawiła się okazja kupienia używanego modelu właśnie z kwiatami i nie zastanawiałam się długo, bo był o połowę tańszy.
Powiem szczerze, że nosidełko jest świetne. Oto jego podstawowe plusy:
1. Lekki materiał, więc i ono samo jest leciutkie!
2. Pasy dość długie, ale nie za długie - nic się nie plącze i nie wisi, a pasuje i na tatę, i na mamę, chyba że ojciec ma dwa metry wysokości, to już nie wiem.
3. Dodatkowe usztywnienia wszyte na ramionach i pod główką dziecka - takie małe poduszki - dzidzia jak zaśnie ma mięciutko, a rodzica nosidło nie uwiera w ramiona.
4. Łatwość i szybkość wiązania i ewentualnego poprawiania (tu z chustą był u mnie wielki problem, a nosidło wiążę w minutkę).
Ja dla mnie rewelacja. Wkładamy M. do nosidła, gdy jest zmęczony i zbiera mu się na drzemkę, gdy jest marudny lub nie może zasnąć, gdy jest na tyle zmęczony, że już nie chce leżeć w leżaczku ani na łóżku, ale jeszcze nie chce spać lub gdy po prostu musimy coś z nim załatwić, np. muszę odporowadzić F. do cioci, a M. musiałabym targać na rękach. Gdy zaśnie, odkładam go do łóżka, ale zdarzyło się też, że poszliśmy w gości i M. spał sobie wtedy u taty przytulony. Przypuszczam, że gdy przyjdą ciepłe dni, nosidło będzie towarzyszyć mężulkowi i przy wyjściu na dwór. Powiem krótko: polecam. Można wiązać w nim i malutkie dzidziusie, więc żałuję, żeśmy na początku kupili chustę - trzeba było od razu kupić mei taia. Ach!!!
Gdy mężu ma M. w nosidle, to tak bardzo zazdroszczę maleństwu, że jest takie wtulone i bezpieczne. Chciałabym być taka malutka i wskoczyć sobie też do nosidełka. Odpływałabym sobie przy miłej muzyce, kołysana w poczuciu bezpieczeństwa. Myślę, że to dla dziecka cudowne uczucie, jak powrót do brzucha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz