Zaległości, zaległości, zaległości.
W tej chwili maluch drzemie, a starszy jest u dziadków, bo babcia ma dziś wolne, więc ja odpoczywam.
Dni płyną jak dzikie, a opieka nad dwójką (F. do cioci już nie uczęszcza) pochłania mnie do tego stopnia, że wieczorami padam i mam jedynie siłę na tzw. odmóżdżenie się przed tabletem, czyli obejrzenie Klanu tudzież Na dobre i na złe. Pisać nie mam siły, a to błąd, bo za parę lat z tych dni nie zostanie nic.
F. zdrowy, bo antybiotyk w końcu wyczyścił go z przewlekłego kaszlu i kataru. Za to M. zasmarkany i te smary nareszcie wydobywają się z nosa, więc można go odfridować i dziecku ulżyć.
Z nowości: F. nie dostał się do żadnego z trzech państwowych przedszkoli w naszym mieście. Byłam tym załamana. Taka porażka już na starcie edukacyjnym:) Nie wiem, co będzie od września. Ale wierzę w oko Opatrzności czuwające nad nami i co ma być, to będzie. Może nie ma tam chodzić? Może tak miało być? Oczywiście napiszemy odwołanie, ale mam kisić czterolatka w domu od września i czekać aż się zwolni miejsce?
M. jest dzieckiem wymagającym, sam za długo sobą zająć się nie umie, chce być noszony i też jest ciekaw świata. Na macie edukacyjnej wrzeszczy po pięciu minutach, więc matka ledwo ogarnia siebie, a co dopiero jeszcze starszaka. Gdy M śpi, a śpi już tylko dwa razy dziennie, staram się zająć jakoś F. - poczytać mu, pobudować z nim z klocków, porysować znaki (jego ostatnia wielka pasja - znaki drogowe) lub porobić cokolwiek razem. Wtedy z kolei chata leży odłogiem, ale wolę mieć burdel w domu niż wyrzuty, że dziecko jest znudzone i smutne. Jednak ta dawka uwagi, którą mu mogę dać, to dla niego za mało i widzę to. On chce nowych wyzwań. Tym bardziej mnie dobiło, że nie dostał się do przedszkola - w to miało być dopiero od września! Oto nasza wspaniała polityka - sześciolatki do szkół pod przymusem! Ale czterolatek nie znajduje miejsca w przedszkolu. Czterolatek czytający krótkie wyrazy, znający wiele angielskich słów (dodam, że biernie, bo za Chiny ludowe nie wydusi z siebie nawet yes), ciekaw świata i mieszkający tuż obok przedszkola. Bo przed nim w kolejce dzieci "samotnych matek" i rodzina oraz znajomi Królika. Bezsilność i rozczarowanie. Trudno.
W obliczu powyższych wydarzeń i przemyśleń z nich wynikających zaczęliśmy się zastanawiać, czy od maja nie posłać F. do któregoś z prywatnych przedszkoli w naszym mieście. Pogoda ładna, sezon grypowy za nami. Najwyżej złapie ospę i przechoruje - kiedyś trzeba przecież. Od rana zawoziłby go tata, a po południu albo odbiorę go ja - gdy mężu pracuje na drugiej zmianie, albo tata - gdy pracuje na pierwszej.
Nie wiem, jak F. czułby się w przedszkolnej rzeczywistości. Jest typem indywidualisty. Od aut woli literki, od wspólnej zabawy woli obserwację z boku. Nie wiem, czy i jak odnalazłby się w grupie rówieśniczej. Nie wie, co to współzawodnictwo, nie zna słowa lepszy czy gorszy, obca jest mu brutalna rzeczywistość. Szkoda mi jego domowego dzieciństwa. Ale może nadszedł czas na kolejne zmiany? Temat do przemyślenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz