niedziela, 13 lipca 2014

wtrakcieurlopowo:)

Mąż w trakcie urlopu, a właściwie urlopu tacierzyńskiego i piękny tydzień za nami. Od zeszłej soboty do środy byliśmy w Powidzkim Parku Krajobrazowym (klik) i było nam dobrze. Planowaliśmy pojeździć po okolicy, ale upał pokrzyżował nam plany i większość dni spędziliśmy po prostu stacjonarnie. Mieszkaliśmy w drewnianym domku w gospodarstwie agroturystycznym i mieliśmy do dyspozycji duży trawnik i naprawdę sporo miejsca. 


Fr. pokochał kąpiele w jeziorze (otrzymał kółko do pływania w kształcie żółwia i piłkę wodną), więc tata chodził z nim klka razy dziennie nad jezioro zażywać kąpieli (mieszkaliśmy tuż nad wodą - wystarczyło otworzyć futrkę i zejść sobie dróżką prosto nad jezioro). Ja pilnowałam młodszego, a i na kąpiele nie miałam ochoty, bo równo z naszym przyjazdem nad jezioro nawiedził mnie pierwszy po porodzie okres. Takie życie:) Jako dziecko i młode dziewczę :) uwielbiałam wodę, kąpiele w jeziorze i leżenie plackiem na słońcu przez kilka godzin. Teraz nie przepadam ani za upałami, ani za opalaniem (chowam się w cieniu), ani za wodą. Starość?:) Jedliśmy śniadania i kolacje na świeżym powietrzu. Wylegiwaliśmy się na kocach. F. miał do dyspozycji swoja piaskownicę, małą trampolinę i zjeżdżalnię. Poza tym non stop jeździł na rowerku biegowym, który uwielbia. A wieczorem, gdy dziecioki już spały, opędzaliśmy się od komarów i sączyliśmy na tarasie piwko albo wodę. Ja z tablecikiem (nie mogłam zmusić się do czytania książki, choć wzięłam takową), mąż z książką. Odpoczęliśmy. Aaa, no i zaliczyłam z F. przejazd kolejką wąskotorową na trasie Powidz-Witkowo. Wrażenia niezapomniane!!!

W środę planowaliśmy ruszyć dalej do koleżanki w Bory Tucholskie, ale okazało się, że jej dzieci mają katar, a młodszy roczniak w nocy gorączkował, więc zrezygnowaliśmy. Nasze dzieci świeżo po infekcji (my - rodzice - kwękamy do dzisiaj, matka ma kaszel a ojciec nie może się z bólem gardła pożegnać), w dodatku M. właśnie skończył brać antybiotyk, więc stwierdziliśmy, że odpuszczamy sobie i ruszyliśmy do dziadków na wieś. Jednak Quiescere iuventus nescit, jak mawiał Ignacy Borejko i młodszy w piątek zaczął gorączkować. Dziś niedziela, trzeci dzień gorączki, zbijamy nurofenem na zmianę z paracetamolem i podejrzewamy, że to trzydniówka, ale zdążyliśmy już w międzyczasie znaleźć się we własnym domu i na pomocy doraźnej. Lekarka w gardle nic nie widziała, w oskrzelach nic nie słyszała, więc kazała czekać i przepisała Bactrim (???) "na doleczenie", bo dziecko jest po antybiotyku. Gdybym nie udała głupiej i nie zapytała, czy to może być gorączka trzydniowa, to pewnie nic by mi nie powiedziała na temat trzydniówki. Oczywiście Bactrimu nie podaję i czekam do jutra, czy gorączka minie. Wysypka też byłaby mile widziana. Wyjątkowo źle wspominam czas trzydniówki u starszego (klik), więc byłoby dobrze, gdyby to było jednak to i paskudztwo byłoby już za nami. Tak, tak, wiem, że można przechodzić to g**no dwa razy - mojej znajomej synek miał. Ale to chyba raczej mało prawdopodobne. W ogóle nie rozumiem, dlaczego u nas na pomocy doraźnej lekarze nie noszą białego kitla - czy to jakaś nowa moda? In my humble opinion:) ujmuje im to powagi i klasy, a do tego jest mało higieniczne - przecież takie goraczkujące niemowlę na przykład na lekarza zwymiotować. No ale cóż.

Starszy został u dziadków i tęsknimy za nim, ale tam ma wybieg, owoce na krzaczkach i własną piaskownicę do dyspozycji, bo wyszorowaliśmy ją z mężem po zimie porządnie, a potem tata z dziadkiem nawieźli młodemu świeżutkiego żółciutkiego piachu. Ja jutro mam wizytę u ginekologa na NFZ, na którą czekałam parę tygodni i mam zamiar się na nią udać, bo udało mi się przez przypadek utrafić z datą świeżo po okresie, no i mąż wolnym, więc korzystać trzeba, że mogę na NFZ zaliczyć cytologię i usg. Muszę w tym celu udać się praktycznie na drugi koniec Poznania, ale poświęcę się.

Dziś wieczorem mamy gości, którzy jedzą TYLKO warzywa, więc muszę coś wymyślić, najlepiej jakieś danie "raw".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz