sobota, 11 października 2014

zatokowo


Źle mi. Moje chłopaki już prawie zdrowe, a mi wlazło w zatoki i nie chce wyjść. Moja głowa żyje własnym życiem.

Pół biedy, jak jestem w pionie, najgorzej jest jak przyjmę pozycję horyzontalną. Jestem totalnie zapchana, głowa pulsuje, w szczękach się przewala, ósemka schowana pod dziąsłem przypomina o swoim istnieniu. Robię sobie domowe inhalacje - mięta, majeranek, tymianek i rumianek do gara z gotującą wodą, proporcje dowolne, ręcznik na głowę i za ojczyznę! :) -  jem czosnek i witaminę C, a na noc szprycuję się paracetamolem żeby jakoś egzystować, ale noce są ostatnio kiepskie, bo ze snem źle. Nie mogę spać, bo gdy oddycham przez usta, to zaraz łapie mnie kaszel, no i ta pulsująca głowa, w której ktoś dosłownie zamieszkał i zapiera się gdzieś w moim czole rękoma i nogami, żeby rozsadzić moja biedną łepetynę. Jeśli do poniedziałku nie zobaczę poprawy, to udam się do doktorka po antybiotyk, bo tak żyć się nie da. Już w zeszłym tygodniu odwołałam część lekcji, więc muszę się w końcu wykurować.

M. śpi kiepsko, przez sen siada, kręci się, chce wisieć na cycku. Wtedy jak już jestem zmęczona, to wędruję do drugiego pokoju i proszę męża,aby się ze mną zamienił. Ja kładę się obok F. i próbuję zasnąć (z różnym skutkiem), a mężu idzie do M. Jednak łóżko F. to nie to samo, co to sypialniane, więc jeszcze dodatkowo rano wstaję nieco połamana. Ciężki to czas. Dodatkowo...:) moje wnętrzności też się zbuntowały i muszę udać się na usg brzucha, bo coś mnie w tym brzuchu od jakiegoś czasu pobolewa. Jajnik? Jakiś kamień? Nerwy? Dużo się ostatnio dzieje i jestem po prostu przemęczona. Z czegoś będę musiała zrezygnować i niechybnie padnie na karmienie M. Chyba już czas pożegnać się z cycem. Mleka jeszcze ze dwa miesiące temu miałam w brud, a teraz M. popije ciut i tyle. Gada, śmieje się lub, co jest szalenie irytujące, bije matkę swą po twarzy i myśli, że to takie zabawne. Gdy śpi z nim mężu, to daje mu się uspokoić bez cyca i histerii nie ma. Choruje i tak, mimo że jest na cycku, bo ma brata-przedszkolaka. Karmię już ponad 13 miesięcy. Fr. karmiłam 20. Ale wtedy nie miałam tyle na głowie, nie byłam taka zalatana, nie miałam dwójki dzieci. Poza tym Fr. był bardzo przywiązany do cycka, głaskał go i hołubił:) A o M. chyba tego powiedzieć nie można. Czuję, że ten czas nadchodzi. Trochę mi żal, ale... ja zamierzam mieć jeszcze dzieci, więc z cycem nie żegnam się definitywnie. W obecnym stanie nie mam siły cieszyć się ani macierzyństwem, ani niczym innym. Myślę tylko jak ulżyć mej skołatanej łepetynie.

Dziś mój ukochany zajął się po południu dzieciarnią, a ja po prostu leżałam pod ciepłym kocem. Kochany ten mój mąż...

2 komentarze: