niedziela, 31 lipca 2016

immersja językowa


Nie wiem, co się stało z bloggerem, ale nie mogę dziś zedytować czcionki w tym poście, tak jak to zawsze robię. Edycja mi nie działa.
 
Chłopaki pojechali na rowery, a ja zostałam, bo z mym żołądkiem od dwóch dni coś się dzieje i wolę pozostać w domu. Dziś idziemy na proszoną imprezę do restauracji (60. urodziny) i mam nadzieję, że do popołudnia poczuję się ciut lepiej. Ale nie o tym dziś pisać chcę, a o immersji.

Immersja językowa. Wierzę w nią jako jedyną słuszną drogę nauki języka obcego dla małego dziecka.

To zanurzenie w języku.
To bezwiedne przyswajanie języka.
To obcowanie z nim na co dzień.
To swobodny kontakt z językiem obcym.
To poznawanie świata poprzez ten język.
To spontaniczne reagowanie na prośby nauczyciela.
To wreszcie swobodne próby formułowania własnych wypowiedzi w języku obcym.
To sposób, w jaki Ty i ja opanowaliśmy język ojczysty.

F. od ponad dwóch lat chodzi do anglojęzycznego przedszkola. Oczywiście ono nie jest tak w pełni anglojęzyczne, ale na pewno tego angielskiego jest bardzo dużo. Dwa lata temu z hakiem TU pisałam o zmianach, które nadchodziły i których ciut się obawialiśmy. F. nie dostał się wtedy do państwowego przedszkola i zdecydowaliśmy się na posłanie go do prywatnego. Oko Opatrzności czuwało nad nami, bo była to chyba jedna z najlepszych naszych decyzji. I choć trafiliśmy tam po części przez przypadek (czy istnieją przypadki?), to ani razu nie żałowaliśmy.

Ostatnie dwa lata grupę F. prowadziła wyjątkowo ambitna ciocia. Nie ma mnie w przedszkolu na co dzień, więc nie wiem, jak dużą ilość czasu ciocia E. poświęca na mówienie w języku angielskim. Na pewno nie cały czas, ale na pewno spory odcinek tego czasu, bo często słyszę, będąc w przedszkolu, jak zwraca się do dzieci po angielsku w codziennych sprawach. Nawet strofuje je po angielsku (Of course, everybody's waiting for princess X. I don't like this behaviour!)

Faktem jest, że F. jest uzdolniony językowo.
Faktem jest, że odkąd był szkrabem, wprowadzaliśmy w domu różne zwroty i wyrażenia angielskie, typu: What's this? Give me this... itp.
Faktem jest też jednak, że w przedszkolu przyswoił sobie ogromny zasób wiedzy.

Dziś niespełna sześcioletni F. swobodnie reaguje na moje przemowy typu: Look, there are so many pieces of paper lying on the grass. I'm looking for somebody who will collect them all from the ground and throw them into the dustbin. (Młody leci, zbiera papierki i wyrzuca do kontenera).

Prowadzi dialogi typu:
Mama: Have you been outside?
F: Yes.
Mama: How's the weather?
F: Really lovely!

Czasami fajniejsze teksty udaje mi się na szybko zapisać. Np. ze dwa-trzy tygodnie wstecz F. miał jakąś maskotkę, już nie pamiętam, co to było, ale spał z tym czymś i gdy obudził się rano, zaczęłam do tego miśka zagadywać po angielsku.

Mama: Hey, what's your name?
Misio: Elli.
Mama: Hello Elli, how are you?
Misio: I'm fine.
Mama: Did you have good sleep?
Misio: Yes.
Mama: What did you dream about? A jungle?
Misio: Yes.
Mama: And where did you live before you came to us?
Misio: (!!!) I lived in the jungle. And then I went to grandparents. And then in the car I came to you.

Matka dziecię swe ucałowawszy, pobiegła do długopisu i kartki, aby uwiecznić to, jak F. z powodzeniem, odruchowo, spontanicznie i całkiem poprawie używa czasu Past Simple, stosując drugą formę czasowników nieregularnych oraz regularnych, nigdy wcześniej nie usłyszawszy słowa z teorii gramatyki. To wielki sukces cioci E. i opowiem jej o tym, gdy ją ujrzę po wakacyjnej przerwie.

Nie szkodzi, że czasami F. nie ma ochoty na mówienie po angielsku.
Nie szkodzi, że czasami jego odpowiedzi ograniczają się do Yes i No :) - niezwykle ważny jest już sam fakt, że rozumie.
Nie szkodzi, że czasami dialog przebiega w taki sposób, że ja nadaję po angielsku, a F. po polsku.
Nie szkodzi, że czasami mi powie: Ty nas przymuszasz do tego angielskiego! (Do tej pory jeśli oglądali z M. jakieś bajki na Youtube, dbałam o to, by zawsze były to bajki po angielsku. Ostatnio ciut spasowałam, aby od owego przymuszania angielski im nie obrzydł).

Efekty pracy cioć widać też u niespełna trzyletniego M., który zaledwie od trzech miesięcy uczęszcza do tego samego przedszkola.

Mama: M., have you washed your hands?
M: Umyłem, umyłem!

Albo taka sytuacja: M. podczas zabawy mruczy coś pod nosem. Nadstawiam ucha i słyszę: I'm back to pink. I'm back to pink! Na to F: Co on mówi! On mówi: jestem z powrotem do różowego!!!

Albo M. śpiewający w łóżku na całe gardło: I love you mummy, I really do! You're always happy ...... Rainy or sunny, I think of you, I love you mummy, I really do!

Pesymista zapyta: dobrze, a co dalej?
Wiadomo, że w pierwszej klasie podstawówki F. siłą rzeczy się uwsteczni.
Nam - rodzicom pozostają próby powtarzania poznanego już materiału poprzez zabawę. Przecież na początku każdego miesiąca dostajemy na maila dydaktyczne zamierzenia. A póki co, skoro dostał w prezencie dodatkowy rok i nie musi iść jeszcze do szkoły, poprzebywa sobie w tym miłym językowym środowisku, powtórzy wszystko i utrwali.
Optymista (czyli ja) powie, że ta wiedza gdzieś tam z tyłu głowy mu zostanie. W odpowiednim momencie przywołana, zaprocentuje. F. poniesie ją ze sobą w świat i coś z nią w przyszłości zrobi lub nie - wybór będzie należał do niego. My będziemy go wspierać. To samo będzie dotyczyć M.

3 komentarze: