poniedziałek, 31 października 2011

lama


Nasz synek od jakiegoś tygodnia wypluwa obiad. Franek nigdy do żarłoków nie należał, ale po prostu ładnie i sprawnie jadł obiadek przez mamę pieczołowicie pichcony. Żadnych zmian radykalnych w jego diecie nie poczyniłam, dostaje na obiad te same kombinacje mięsno-warzywne, co zazwyczaj, a jednak wypluwa i już. I to z jakim impetem! Wydaje przy tym rozkoszne dla ucha dźwięki, jak gdyby przy tym pluciu chciał się wypowiedzieć na jakiś temat. Szczególnie wydaje się gardzić mięsem pod wszelką postacią, co cieszy niezmiernie mojego męża-jarosza. W zeszłym tygodniu złożyłam broń i kupiłam słoik z obiadem. Odmierzyłam pół porcji, wkroiłam makaronik. Zjadł. Wczoraj natomiast mieliśmy na obiad pyszną rybkę i zmieliłam mu ją z warzywami na ciapkę-papkę, jak za czasów, gdy był Franio ciamkającym dzidziusiem, a nie prawie-roczniakiem, który kawałki owoców i warzyw sam do buźki sobie wkłada i gryzie ładnie ośmioma kieloszkami. No i zjadł tę papkę-ciapkę. Dziś po wypluciu kolejnym (jesteśmy u dziadków), babcia zrobiła mu zupkę ciapkową z warzyw, z kaszką manną i też łaskawie zjadł. Obstawiam, ze to okres przejściowy. Może rozpulchnione dziąsełka tak mu doskwierają, że nie może gryźć? A może to taka chwilowa moda? Ach, mamą być...
PS za 2 tygodnie będziemy mieć nareszcie drzwi.
PS2 A za 3 tygodnie urządzamy roczek!!!!

2 komentarze:

  1. hehe lama :) Dobre określenie. U mnie na szczęście Bartek jeszcze nie odkrył wypluwania jedzenia, ale nie raz przez przypadek kichając umorusał mnie zupką :D pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ciągłe zmiany i bądź tu mądry co potomstwo chce :)

    OdpowiedzUsuń