piątek, 12 sierpnia 2016

tkwimy w domu...

Tkwimy w domu od wtorku. Dzieci przyniosły wirusa z przedszkola i oczywiście poczęstowały nim mnie. Mam zawalone zatoki, na szczęście bez kaszlu. F. ma nieładny kaszel, a wczoraj miał gorączkę. Zawiozłam ich wczoraj po południu do lekarza - na  szczęście osłuchowo czyści!

Chyba już zaczęła się jesień, co mnie dobija, bo za tydzień wyjeżdżamy nad morze. Pogoda do bani, a jeszcze się człowiek jakoś szczególnie tym latem nie nacieszył...

Chłopcy często gęsto się kłócą. Przezywają się od śmierdołów i kup psich. Za radą teściowej staram się interweniować. Często dochodzi między nimi do rękoczynów. Młodszy strasznie jęczy i się drze. Wymusza, a właściwie próbuje. Ja próbuję się nie dać i często on ląduje w sypialni z rykiem. A mnie macierzyństwo chwilami przerasta i często myślę: nie tak miało być, nie taką chciałam być mamą, nie tak chciałam ich wychowywać. Przedwczoraj M. rzucił we mnie małą plastikową ośmiorniczką i rozwalił mi wargę do krwi. Zamknęłam się w pokoju i po prostu ryczałam przez 5 minut, bo miałam już serdecznie dość. Łamało mnie w kościach, do tego okropny ból gardła. I do tego ten ogromny nieogar, z który jestem sama. Wbrew pozorom mało jest rzeczy które można robić w domu wspólnie z prawie sześcio- i trzylatkiem. Może za rok będzie lepiej? A mnie dobija moja własna bezproduktywność i bezużyteczność.

Sprawy firmy legły odłogiem w tym tygodniu, z uwagi na chorowanie. Ale moja działalność jest już zarejestrowana! Mam Regon, logo się robi, a po powrocie znad morza załatwiam telefon i pieczątkę. Nie wiem, jak to będzie. Teraz, gdy dzieci są chore, mam dotkliwą świadomość moich marnych zarobków, jeśli takie sytuacje będą się częściej powtarzać. A mam jakieś głupie przeczucie, że będą. A pomocy znikąd. Wsparcie rodziny praktycznie zerowe. A szkoda.

Niestety prawie trzyletni M. od jakiś dwóch tygodni ponownie ładuje wszystko do buzi jakby był znów małym dzidziusiem. Czasami F. mnie woła i wygrzebuję młodemu z buzi jakiś mały klocek albo inne małe g*wno. Nie pomagają prośby ani groźby, a mnie to przejmuje zgrozą. Nie jestem w stanie wyeliminować z jego otoczenia małych rzeczy, jak chociażby lego city, którym F. z zapałem się zajmuje, a M. też próbuje coś z nich sklejać.

A w swoim pokoju mój sześciolatek przerabia piosenkę "Wstawać skrzaty, bo już pora..." na "Wstawać kupy, bo już pora, trawka się zieleni, teraz możecie s*ać ile chcecie" :)))) Coraz bardziej wymyka się ostatnio naszemu wpływowi nasz starszak - takie mam wrażenie...

Tęsknię za zwykłymi dniami, kiedy są w przedszkolu, a ja mogę zarabiać pieniążki. Przeca po to studiowałam, cholipa. Grzebanie w garach i składanie prania to naprawdę nie moja baja. Jestem sfrustrowaną, przerażoną i nieogarniętą mamuśką - oto mój stan emocjonalny na dzisiaj. Kiedyś, gdy miałam jednego bardzo ogarniętego syna, mało wiedziałam o macierzyństwie i niejeden raz się wymądrzałam. Ależ byłam wtedy głupia. Życie uczy pokory - ot co! - powiedziałaby pani Małgorzata Linde.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz